poniedziałek, 29 grudnia 2014

CYNAMONY 2014

Laski cynamonu, fot. Shutterstock

Niedługo koniec roku... W rocznym podsumowaniu (jeśli ktoś takowe robi) po stronie pozytywów warto uwzględnić liczbę przeczytanych książek. Ale nie chodzi o przerzucanie się wielocyfrowymi liczbami*, tym bardziej, że jak twierdził jeden z czytelników, widząc nas nad sprawozdaniami, rachujące liczbę wypożyczeń: "niektóre książki powinny się liczyć podwójnie,a niektóre wcale-w najlepszym razie: jako pół!" Dlatego nie będzie cyferek, będzie CYNAMON:) Cynamony przyznaje wysoka na 161 cm+ obcasy, jednoosobowa komisja, biorąca pod uwagę książki przeczytane w 2014 roku. I oczywiście wybór jest baaardzo subiektywny:)


Cynamon w kategorii książka ilustrowana (za metaforyczność obrazu, która przemawia do dzieci i dorosłych)
"Dwoje ludzi"

Cynamon w kategorii  kryminał (za świetną zabawę, intrygującą akcję i świetną pannę Molly)
"Do grobowej deski"

Cynamon w kategorii książka lekka, łatwa (za niegłupie mówienie o żłobie, samotności i wsparciu)
"Spacer po szczęście"
za  paryski romantyzm i cytat: "Na koniec wszystko będzie dobrze. A jeżeli nie będzie dobrze, to znaczy, że jeszcze nie koniec." "Wieczorem w Paryżu"

Cynamon w kategorii radość czytania(za przywrócenie dziecięcej zachłanności na literackie i pirackie przygody)
"Sokół i jaskółka"

Cynamon w kategorii audiobuk(za niebanalnego bohatera, wciągającą intrygę, świetny język i lektora)
"Projekt Rosie"

Cynamony w kategorii audiobuk dla dzieci( za mądrą treść i fantastyczną formę lektorów)
"Rico, Oskar i głębocienie" 
"Dlaczego kąpiesz się w spodniach, wujku?"

Cynamon w kategorii styl (za piękne opisy przyrody i jedności dziecka z naturą)
"Mondo i inne historie"

Cynamon w kategorii długotrwałe wrażenie (za atmosferę, duchotę i gęstość dorastania)
"Przekleństwa niewinności"

Zmielony Cynamon w kategorii  rozczarowanie (za kalendarium życia, a nie spodziewany portret  Poświatowskiej):
 "Uparte serce"

Cynamonu w kategorii najlepsza książka nie ma, bo nie umiem porównać różnych rejestrów literatury i wybrać jednego tytułu, który spełniłby wymagania stawiane poszczególnym kategoriom.I może dobrze, bo napisana pięknym językiem, z niezwykłą atmosferą, dającą pewność obcowania z Literaturą,trzymająca w napięciu jak kryminał, poprawiająca nastrój jak obyczajówka, do tego pięknie zilustrowana książka czytana z dziecięcą zachłannością, którą potem na audiobuku przeczyta rewelacyjny lektor...może jednak okazać koszmarem.

Na ten nowy rok wiele dobrze przyprawionych tytułów!


*Chyba że ktoś ma ochotę się pochwalić!

wtorek, 23 grudnia 2014

"Wigila Mamy Mu i Pana Wrony" świąteczne dary

Mama Mu i Pan Wrona. Cudowna dopełniająca się para: spokój, pogoda, dobroć oraz szaleństwo, rozgadanie i dowcip. Teraz w świątecznej odsłonie, opowieści o tym, że warto przejmować się sobą nawzajem. Choć Pan Wrona skrzeczy : "Nikt się nie przejmuje wronami. Zawsze to powtarzałem! Ja sam się tylko przejmuję!" nie ma racji. I poza prezentami, które sam sobie sprawi (jest pewien, że w przeciwnym razie nic by nie dostał;) czeka na niego wielki dar, coś więcej niż choinka. Jest nadzieją, że Pan Wrona zrozumie prawdziwy cel obdarowywania i otrzymywania prezentów.

Mądra, dowcipna  i bajecznie zilustrowana przez Svena Nordqvista książka dla najmłodszych, w której rozedrganie Pana Wrony zostaje zrównoważone spokojem Mamy Mu, a świąteczna atmosfera rodzi się z bliskości i przyjaźni.



Jujja Wieslander, "Wigilia Mamy Mu i Pana Wrony". Przeł.  Michał Wronek-Piotrowski. Wydawnictwo Zakamarki.   Poznań 2014.

Z okazji nadchodzący Świąt Bożego Narodzenia życzę wielu darów:miłości, czasu dla siebie, odwzajemnionych uśmiechów i wielu mądrych, dobrych i ciepłych SŁÓW, bo to przecież dni, gdy SŁOWO ciałem się staje i pozwala nam jeszcze raz uwierzyć w Jego moc!

niedziela, 21 grudnia 2014

"Dlaczego kapiesz się w spodniach, wujku?" Bo ŻYJE SIĘ TYLKO DZIŚ

Długo zwlekałam z czytaniem tej książki,ale zawsze było coś innego (wiem, to nie jest wytłumaczenia!). Jednak audiobuk Jungowskiej zmobilizowała mnie i żałuję, że nie poznałam historii Melkersonów, gdy byłam mała, bo mogłaby to być kolejna graniczna książka dzieciństwa. 

W "Dlaczego kąpiesz się w spodniach, wujku?" (inne wydanie "My na wyspie Saltkrokan") znalazłam wszystko, co tak uwielbiam w twórczości Lindgren- dziecięce dzieci z wielką wyobraźnią, kilku bardzo mądrych dorosłych (w tym jeden to żaba zamieniona w księcia, albo tak się wydaje dziewczynkom), mnóstwo humoru i mądrości wyłożonej prosto, a bardzo trafiającej do serca. Wyspa Saltkrokan jest niczym Bullerbyn- idylliczna i cudowna, tam na wakacje przyjeżdża rodzina- tata Mleker oraz jego dzieci- osiemnastoletnia Malin (trochę matkująca pozostałym, ale na szczęście nie mająca w sobie nic z Matki-Szwedki) i trzech chłopców, z których najwięcej wiemy o przygodach najmłodszego, Pellego- chłopca, który kocha wszystko co żyje-nawet osy!Na wyspie dzieciaki poznają  miejscowych,wśród nich Tjorven. Ta dziewczynka, której wydaje się, że jest tam najważniejsza (i może się tak bardzo nie myli?) to takie rewelacyjne skrzyżowanie Ronji z Pippi- charakterna, zadziorna, ale z wielkim sercem. Jest jeszcze Stina (fantastycznie przeczytana przez Jungowską)szczerbata wielbicielka baśni i niestrudzona poszukiwaczka zaginionych książąt. Pojawia się też całe stado zwierząt, bo w tej książce losy dzieci są nierozłącznie związane z psem Bosmanem oraz Jagniaczkiem, królikiem  i...foką. 

Książka to cudowna podróż do świata prawdziwego dzieciństwa - nie aż tak sielskiego, bo zdarzają się tu sytuacje niebezpieczne (samotna wycieczka na morze czasie burzy), tragiczne (okrutny koniec życia jednego z ze zwierząt) i smutne. Dzieci i świat na Saltkrokan  nie jest bezrefleksyjny i lukrowanie wspaniały, bywa okrutny, przytłaczający, ale dzieci swoją postawą pokazują, że ze wszystkim można próbować się mierzyć i nie ma spraw i uczuć, które nie są dla dzieci.Ale mimo trudności,Astrid nieustanie ustami swoich bohaterów przekonuje,  że "świat nie jest wsypą żałoby" i "Smutek i radość razem wędrują". Przygody dzieci zostają świetnie punktowane przez fragmenty dziennika Malin, w których dziewczyna nie tylko z wielką wyrozumiałością i sympatią pisze o malcach, ale też dokonuje bardzo trafnej diagnozy świat, nie tracąc przy tym nic z  młodzieńczej nadziei ("jutro się obudzę i znów będę szczęśliwa"). Wśród dorosłych są oczywiście oszuści i ludzie wykorzystujący sytuację, ale jest gromada dobrych, mądrych dorosłych,którzy budują dla dzieci świat bezpieczny, co nie znaczy, że wolny od bólu i smutku oraz uczą ich radości życia. Tata Melker, sam jest trochę dużym dzieckiem (trudno się dziwić jest wszak pisarzem), ale choć tego hydrauliczne talenty na nic się nie zdadzą, powtarza swoim dzieciom jedno z najbardziej prawdziwych i dobrze wyposażających na przyszłość zdań "żyje się tylko dziś".

 Przy tej książce można się śmiać, wzruszać, trochę zasmucić, czasem przestraszyć, czyli doznać wszystkich ludzkich emocji, których często poszukujmy w lekturze, ponieważ to Astrid, jest i nieodłączne dobre zakończenie, które daje poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Książka do pozachwycania, pozmyślania i pośmiania, warta tego, by stanąć w tej samem półce bestsellerów Lindgren co "Dzieci z Bullerbyn" i  "Bracia Lwie Serce". 

Przyjemnością dodaną była interpretacja Edyty Jungowskiej-w pełni przemyślana  i zdecydowanie aktorska, taka, która na pewno pozwoli małemu czytelnikowi jeszcze lepiej poczuć klimat opowieści. Nie jestem wielbicielką efektów dźwiękowych i tła muzycznego w audiobukach, ale doceniam je, zwłaszcza w przypadku mówionych książek kierowanych do dzieci. I jeszcze coś- książka przede wszystkim opowiada o wakacyjnych porach na wyspie, ale jest i cześć rozdziału o Bożym Narodzeniu-absolutnie genialny fragment z którego wynika, że bożonarodzeniowe krasnoludki najbardziej lubią owsiankę i ludzi machających uszami:) Niewiele zostało czasu na trening...

Astrid Lindgren, "Dlaczego kapiesz się w spodniach, wujku?". Przeł. Maria Olszańska. Wyd. Jung-off-ska. Warszawa 2014.

środa, 17 grudnia 2014

"Trafiony, zatopiony" zatop się w lekturze, a może coś się trafi

Darcy Archer jest nałogową czytelniczką, jak sama twierdzi cierpi na bibliolatrię, czyli zanadto lubi książki;) Dla pracy w księgarni porzuciła eksponowane i rentowne stanowisko w poczytnym kobiecy piśmie i żyje sobie spokojnie czując większe więzi emocjonalne z bohaterami książek niż żywymi ludźmi. Do czasu! Kilka dni przed Bożym Narodzeniem Darcy, pędząc na ulubionym rowerze, potrąca przechodnia, poszkodowany trafia do szpitala, a jego pies pod opiekę szalonej rowerzystki. Mężczyzna jest przystojny i bardzo tajemniczy, a to dlatego, że nic o sobie nie wie- stracił pamięć i Darcy, czując się winna postanawia rozwiązać tajemnicę życia Aidana Harrisa. Na pierwszy rzut oka facet wygląda na bogacza z imponującą biblioteką. Trudno więc, by dziewczyna nie zaczęła tworzyć swojej wersji życia Aidana, która, jak okaże się tuż przed świętami, będzie jednak inna niż rzeczywistość. Rozdziały rozpoczynające się do cytatów dotyczących książek i czytelników relacjonują poczynania Darcy, w częściach pisanych w pierwszej osobie i pozbawionych literackich wprowadzeń poznajemy życie Aidana do czasu wypadku. Zabieg nawet ciekawy, zwłaszcza, że poszlaki dotyczące prawdziwej tożsamości Aidana nie są jednoznaczne i oczywiste. 

Wiadomo, że nie jest to dzieło na miarę ulubionych przez Darcy utworów Austen, Bronte, Dickensa i Szekspira (swoją drogą, czy jakakolwiek miłośniczka literatury z krajów anglojęzycznych zachwycała się czymś, czego nie napisano w jej języku-literaturą francuską, niemiecką, a hiszpańską czy rosyjską? nie przypominam sobie!), postaci są stereotypowe (Darcy- czytający odludek bez makijażu, której jedyną bliską osobą jest ciotka celebrytka), ale mimo wszystko dość sympatyczne. Co prawda może dziwić, że oczytana kierowniczka księgarni, którą wstrząsa metafizyczny dreszcz i wzruszenie nad pierwszymi wydaniami dzieła Marlowe'a twierdzi, że "Tam skarb twój gdzie serce twoje" to cytata z Harrego Pottera, ale pewnie gdyby Biblię napisano po angielsku wiedziałaby i to! Ogólnie mówiąc sympatyczne czytadełko na czas przedświąteczny, z peanami na cześć czytania i Nowego Jorku. I tylko szkoda, że autorka postanowiła dopchnąć kolanem zakończenie i zamiast uroczej niepewności związanej z dalszymi  losami bohaterów (które jak wiadomo od początku będą szczęśliwe i radosne), zaserwowała łopatologiczny i niezdrowo słodki epilog. 

I jeszcze uwaga o okładce- okładka i tytuł to jest jakieś nieporozumienie! Okładka sugeruje typowe romansidło, a czytelniczki tychże mogą być rozczarowane cytatami, nawiązaniami i książkowym tłem opowieści, z kolei czytelniczki powieści bardziej obyczajowych niż romansowych mogą się taką okładka zniechęcić i lektury zaniechać. Tytuł też fatalny!Oryginalny "A gift to remember" odnosi się do akcji (Aidan w momencie wypadku ma ze sobą piękną paczkę, której zwartość ma istotne znacznie), a nawet, lekko sprawę nadinterpretując, do myślenia o dobrych ludziach i dobrych chwilach jako o prezentach od losu. "Trafiony, zatopiony" jest tytułem nietrafionym, a przecież doskonale pasowałby do niezbyt długiego komiksu o losach okrętów wojennych;) 

Melissa Hill, "Trafiony, zatopiony". Przeł. Bożena Kucharuk. Wyd. Prószyński i S-ka. Warszawa 2014.

niedziela, 14 grudnia 2014

Książka.Prezent idealny?

Książka wydaje się łatwym, mało kłopotliwym prezentem. Racja:wydaje się! Sprezentowanie komuś książki wcale nie jest takie oczywiste i proste, jakby mogło się wydawać (i to niekoniecznie dlatego, że jak ostrzegał w skeczu Kabaret Moralnego Niepokoju -cytat z pamięci, wiec pewnie niedokładny- "ja jej kupię książkę, ona mi kupi książkę... i tak się będzie nakręcać ta spirala nienawiści"). Książka jest wbrew pozorom prezentem dość osobistym, więc kupienie pierwszego z regału bestsellera nie zawsze jest dobrym wyjściem. A nuż ktoś zamiast Greya pani James wolałby Gray'a pana Wilde'a? Nawet niby neutralny album z malarstwem lub cudami świata może okazać się prezentem chybionym, jeśli ktoś i malarstwo i cuda świata ma za nic. Oczywiście, zawsze można książki użyć jako podstawki pod chybotliwą kanapę albo ustawić na niej paprotkę, ale to tylko dowodzi, że wybór książki na prezent nie jest aż tak prosty.

 Bardzo zwodnicze bywa myślenie, że jeśli ktoś lubi czytać, to ucieszy się z każdej książki. Zazwyczaj każdy czytający ma swoje literackie rejony i mimo czytania różnych tekstów (nawet etykiet na szamponie)  nie jest tak, że z automatu cieszy go każda książka. Dając książkę z jednej strony pokazujemy, co myślimy o osobie, którą obdarowujemy, ale i sporo mówimy o sobie. Bo jeśli ktoś mi da fantastykę, a ja sto razy mówiłam, że akurat tego nie czytam, to znaczy, że mnie nie słucha/ nie przejmuje się moimi upodobaniami, a to może już prowadzić do zerwania stosunków dyplomatycznych;) Sytuacja odwrotna też nie jest bezpieczna: moją wielką słabością do Akuninowskiej serii o Fandorinie zanudziłam już wiele osób, niedawno ukazała się wieńcząca serię część, więc ktoś chcący mi sprawić przyjemność, może pognać do księgarni z nadzieją na prezent trafiony w dziesiątkę. A trafia jak kulą w płot, bo zdążyłam już sobie "Czarne miasto" zafundować* . I tak źle, i tak niedobrze. Lepiej więc wstrzymać się z kupowaniem książek ulubionych serii lub autorów, które mają spore szanse dublować się pod choinką. Prezenty niespodzianki mają wielką siłę, ale mimo wszystko najbezpieczniej jest wybadać potencjalnego prezentobiorcę. Na szczęście są sytuacje dużo prostsze: bardzo łatwo obdarować kogoś, z kim ma się zbieżne gusta literackie- idziemy do księgarni i kupujemy to, co nam się podoba i co chcielibyśmy przeczytać. Obdarowany cieszy się z trafionego prezentu, a my po krótkim czasie pytamy, czy możemy tę książkę pożyczyć, bo skoro tak zachwala, to i my chętnie przeczytamy. Wyjście idealne  i to nie tylko dla poznaniaków! A co, jeśli chcemy komuś dać książkę, a wiemy, że trudno trafić w gusta tej osoby? Trzeba poprosić o wgląda do listu do Gwiazdora i zasugerować, że pewien tytuł niedługo może zostać z listu wykreślony. 

Mimo pewnych trudności, jakie wiążą się z kupnem książki, jest ona przez wielu uważana za prezent idealny. I to szczera prawda, sama mam wiele  pięknych wspomnień związanych z wyczekiwanymi książkami, które znalazłam pod choinką... Rokrocznie jakimś polonistyczno-bibliotekarskim weselem napełnia mnie fakt pełnych księgarń i zaaferowanych ludzi, którzy czytają opisy okładkowe, prowadzą rozmowy typy "ale on na pewno tego nie ma?", swoimi zachowaniem pokazując, że wybór książki na prezent jest dla nich wprost proporcjonalnie ważny do ważności obdarowanej osoby. Bo dobrze wybrana książka zawsze jest prezentem idealnym!

*Szybko opakowałam książkę i sama sobie położę ją pod choinkę-to jedyny sposób bym nie rzuciła wszystkiego i nie zabrała się do czytania w gorącym przedświąteczno-prządkowo-kuchennym czasie!Patent polecam, bo czekanie na czytanie potęguje przyjemność!

środa, 10 grudnia 2014

"Prezent dla Cebulki", rower, tata i kury

Cebulka oczywiście nie jest cebulą, tylko Stigiem, mieszka w niewielkiej szwedzkiej wiosce razem z mamą i na nadchodzące święta bardzo chciałby dostać rower. Ma też inne marzenie- chciałby poznać swojego tatę, bo dzieci w szkole czasem się z niego śmieją albo,co gorsza, litują się nad nim. Niestety, mama nie chce zbyt wiele mówić o tacie,którego poznała na koncercie w Sztokholmie i potem straciła z nim kontakt. Chłopiec wyobraża sobie jaki jest jego tata, jakby wyglądało ich spotkanie i marzy, by kiedyś wybrać się do Sztokholmu. Wie też, że bez taty nie jest taki jak inne dzieci, ale na szczęście nie jest aż tak dziwny jak Karl, mechanik,który poza naprawianiem samochodów, umie hipnotyzować kury... Zanim minie grudzień Cebulka będzie musiał przemyśleć kilka spraw, poważnie pogadać z kolegami, zastanowić się nad tym, czy bycie innym zawsze jest gorsze oraz bliżej poznać stadko kur. A gdy nadejdą święta Cebulka dostanie swój prezent, choć pewnie spodziewał się czegoś trochę innego.

"Prezent dla Cebulki" to  świetna książka dla wszystkich dzieci i dorosłych, chcących poczytać i porozmyślać o ludziach nie takich jak wszyscy, którzy mogą mieć jedną nogę krótszą (jak Karl) albo nie mieć taty jak Cebulka, ale z pewnością są warci by ich poznać.Ilustracje w tej książce świetnie współgrają z tekstem- Cebulka bywa skulony i wycofany, ale gdy się cieszy, promienieje uśmiechem, wielka ręka Karla początkowo budzi strach,lecz ta sama dłoń przytrzymująca kurę wygląda już znacznie przyjaźniej, bo wiele zależy od perspektywy, z której się patrzy. 

Frida Nilsson z ogromnym znawstwem i wyczuciem przedstawia sytuacja dzieci, które pragną do kogoś przynależeć i bardzo chcą być do siebie podobne, a każda różnica (choćby była to alba zszyta zieloną nitką) potrafi wywołać silne emocje. W bardzo poruszający, ale pozbawiony ckliwości i sentymentalizmu sposób autorka pokazuje też, że gdy brakuje osób połączonych z nami więzami krwi, można się umówić na bycie rodziną z kimś, kto  swoim zachowaniem i pomocą zaskarbił sobie sympatię i szacunek. Jest w tej opowieści szczera i traktuje czytelnika jak osobę równą sobie-nie moralizuje, nie lukruje rzeczywistości, tylko z prostotą  (a czasem i humorem) opowiada o pewnym chłopcu, pewnych wydarzeniach i pewnej zimie. I  naprawdę warto tę opowieść poznać!

Frida Nilsson, "Prezent dla Cebulki". Przeł. Agnieszka Stróżyk. Wyd. Zakamarki. Poznań 2014.

niedziela, 7 grudnia 2014

"Wnuczka do orzechów" książka dla kogo?

"Wnuczka do orzechów" to już 20 część Jeżycjady. Tym razem Borejkowie porzucają rozkopany, remontowany i rozgrzany letnim skwarem Poznań. Być może okazało się, że w mieście nie ma już bohaterów godnych wejścia do rodziny, a McDusia, dziewczyna na wskroś współczesna, niezbyt obeznana z poezją i kulturą wysoką, porzuciła Miągwę (czyli Ignacego Grzegorza) i wyjechała do Paryża. Ogólnie znaną prawdą jest, że gdy miasto i jego mieszkańcy za bardzo dają się we znaki, niektórzy wracają na łono natury i tak się dzieje w tym tomie. Na polskiej wsi spokojnej, wsi wesołej, Ida w dość dramatycznych okolicznościach poznaje płowowłosą, świetnie zorganizowaną, obrotną i gospodarną Dorotę Rumianek, która myśli o studiach medycznych i (co za radość!) w związku z tym zna łacinę;) Dorota razem ze swoimi babciami postanawia ugościć panią doktor i okazuje się to wizyta szczęśliwa dla wszystkich. Ida już układa w swej rudej głowie genialne plany matrymonialne, dotyczące rodziny- Gaba co prawda szczęśliwie upchnęła w mężowskie ramiona dwie córki, ale został jeszcze syn, a że Ignaś jest już studentem, więc czas pomyśleć o żonie (czyżby Idzie zaszkodził upał i upadek z malowniczego mostku?). Tymczasem Dorota pomaga Ignacemu (którego zaprosiła sprytna ciotka) zrozumieć świat, tłumacząc, że mężczyzna,który pisze wiersze nie zmaga się z życiem, a kobietę warto ścigać i o nią walczyć, nawet gdy ona uciekła, rzekomo, na zawsze. Poza tym Dorota sama zostaje trafiona strzałą Amora, a sprawcą tej strzały jest... A nie powiem! Tym bardziej, że matka Doroty, pracująca teraz w skandynawskim szpitalu w swoich mailach ostrzega przed rodem mężczyzn i szaleństwami hormonów (swoją drogą, domyślając się, że Dorota słyszała od, nauczonej smutnym doświadczeniem, mamy same skargi i ostrzeżenia przed popędliwą płcią wyzyskiwaczy, oszustów, to dziw bierze, że dziewczyna w ogóle z nimi rozmawia). Dorota jest postacią sympatyczną, bardzo w stylu tzw. starej Jeżycjady, nie jest zbyt zdegenerowana przez współczesność (a przy czym nie jest anachroniczna), zna reguły, ceni kulturę i kocha naturę, nie jest pustą lalą, a nawet na wzór modelki "Babiego lata" Chełmońskiego miewa brudne nogi. Miewa też połamane nogi- zresztą sytuacji zagrożenia zdrowia jest w tym tomie zastraszająco wiele, w stylu jest też swojski Pan Chrobot (choć musiałam się przyzwyczaić do fonetycznego zapisu naszej gwary,która w druku wygląda osobliwie) oraz przemiłe babcie. Większość Borejków przebywa u Florka i Pulpy na wsi, ciesząc się spokojem i własną biblioteką przewiezioną z ulicy Roosevelta (wszyscy ci, którzy uwielbiają szukać w Jeżycjadzie błędów i wypaczeń będą mieli używanie, bo przewożenie CAŁEJ biblioteki mimo wszystko jest pewnym szaleństwem).

Historia jest po jeżycjadowemu miła i krzepiąca, dobrzy, kulturalni i pracowici dostają od losu dar pierwszej prawdziwej miłości, a rodzina rośnie w siłę. I bardzo dobrze, że w dzisiejszej literaturze są takie punkty stałe i rodzinne, a członkowie rodu Borejków nie przestają zaskakiwać swoją rozległą, choć momentami dziurawą wiedzą-chłopcy Natalii co prawda nie rozumieją co to jest tożsamość, ale już kilka zdań później tłumaczą, że trojak to taniec ludowy albo typ garnka;).

Jednak czytając tę książkę cały czas zadawałam sobie pytanie: dla kogo pisze dziś Małgorzata Musierowicz? Język powieści, pełen kwiecistości, zawiłości, językowych dowcipów oraz sporej liczby trudnych lub rzadko używanych wyrazów, nie jest językiem współczesnej młodzieży. Rozliczne nawiązania do kultury i poezji na pewno będę docenianie przez elokwentne czytelniczki w wieku maturalnym, które sięgną po tę książkę z sentymentu, ale niekoniecznie przysporzą serii nowych wielbicielek. A to dlatego, że świat przedstawiany przez Musierowicz w najnowszych tomach nie jest światem naszej codzienności. Mam wrażenie, że o ile kiedyś rodzina Borejków była zwykłą, sympatyczną i otwartą rodziną z tradycjami, teraz jest to elitarna jednostka, żyjąca w zupełnie innej przestrzeni, w której jeśli ktoś lubi kulturę popularną (Florek) jest z miejsca niżej lokowany niż wielbiciel Bacha i Arystotelesa. Szkoda, bo także przez to młodym czytelnikom trudniej jest się utożsamić z bohaterami i wciągnąć w historię. Skąd to wiem? Żadna młoda czytelniczka, stanowiąca jak mniemam docelowego odbiorcę tych książek, nie zapytała o "Wnuczkę...", pytania, owszem, płynęły, ale od czytelniczek dorosłych. Bo na półkę z Jeżycjadą najczęściej zaglądają studentki i dorosłe kobiety, a młode czytelniczki bardzo rzadko z niej korzystają (choć zachęcamy, bo jak nie zachęcać do czegoś, co było ważną częścią naszego dorastania?). Ale jeśli nadal świat Musierowicz będzie bardziej jej światem niż rzeczywistością współczesnej młodzieży, w której dziewczyny będą mogły się odnaleźć, poczuć swojsko i bezpiecznie, zmiany nie wróżę.Chyba że odbiorca się zmienił i ma nim być dorosła, wychowana na Borejkach osoba, która świadomie przyjmuje tę konwencję, godzi się na taki świat przedstawiony, nie szuka w nim odniesień do realiów i nie dziwi się sformowaniu "zakarbuj to sobie". A może autorka spełni prośby czytelniczek i napisze powieść dla swoich dorosłych wielbicielek o swoich dorosłych bohaterach?To byłoby bardzo ciekawe! 

Małgorzata Musierowicz, "Wnuczka do orzechów". Wyd. Akapit Press. Łódź 2014

środa, 3 grudnia 2014

"Zamieć śnieżna i woń migdałów" stracony klimat tradycji

 Notka krótka, bo i powieść krótka (142 strony), poza tym tak naprawdę nie ma o czym pisać...Odcięty przez śnieżycę dom, bogata rodzina ze swoimi sekretami, umierający nestor rodu i zaproszony na święta śledczy. Martin, który przejechał na zaproszenie Lisette, chcącej by policjant udawał przed rodziną jej chłopaka, na pewno nie spodziewa się się, że na  urlopie będzie musiał prowadzić śledztwo i zamykać w chłodni dwa ciała. Nestor rodu umiera przy kolacji, a drugą ofiarą jest jego wnuk i brat Lisette, czarna owca, ciepiący na zaburzenia psychiczne Mattias. Kto zabił? Poza rodzinnymi niesnaskami w grę wchodzą jeszcze olbrzymie pieniądze, na które czekają synowie  i wnuczęta zmarłego. Zapowiadało się nieźle, zwiastowało inspiracje Christie i Conan Doylem i ten dreszczyk przedświąteczny tak dobrze znany z "Tajemnicy gwiazdowego puddingu". Ale do końca nie wyszło. 

Nie jestem fanką sagi Camilli Lackberg. Jak wielokrotnie pisałam, dla mnie w kryminale liczy się zbrodnia, ofiara i morderca, a nie opisywane szczegółowo życie prywatne detektywa. W "Zamieci śnieżnej i woni migdałów" jest i morderstwo, i ofiara, i motywy, ale brakuje klimatu, nerwu i czegoś co nakazuje tę krótką przecież (zawłaszcz jak na Lackberg)książkę połknąć za jednym razem. Bohaterowie są bezbarwni, ich konflikt  powierzchowny i oczywisty (syn-fajtłapa i syn-rekin finansjery z nałogami), a para ni to służących, ni to przyjaciół rodziny, która pojawia się w opowieści, niczego nie wnosząc do akcji, jest zupełnie niepotrzebna.  Można próbować tłumaczyć autorkę, że potraktowała ten tekst jak wprawkę, grę z konwencją,  prezent dla czytelników na święta (książka ukazała się dwa lata temu  przed Bożym Narodzeniem), ale cóż z tego, skoro to prezent nieudany. Z bohaterami, którzy pozostawiają czytelnika obojętnym i  bardzo wtórną zbrodnią (można się inspirować tym, co było w "10 Murzynkach" i Sherlocku, ale zżynać nie tak bezczelnie i jawnie!). Opowiadanie jest świadectwem kunsztu pisarza, jeśli ktoś dobrze czuje się  tylko w kilkuset stronicowych tomiszczach, niech się za krótkie formy nie zabiera.

Camilla Lackberg, Zamieć śnieżna i woń migdałów". przeł. Inga Sawicka. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2012 .