środa, 29 kwietnia 2015

"Klub filmowy Meryl Streep" filmoterapia rodzinna

Książka o zbawiennej mocy rodziny i fimoterapii. Trzy kobiety- dwie siostry Isabel i June i ich kuzynka Kat dowiadują się o śmiertelnej chorobie mamy Kat i postanawiają przenieś się do jej pensjonatu by pomóc w ostatnich chwilach życia. Ale  Lotty nie zamierza cierpieć, zaprasza swoją rodzinę i gości pensjonatu na wieczory filmowe wypełnione projekcjami z jej ulubioną aktorką,Meryl Streep. Filmy stają się impulsami do rozmów o wyborach filmowych bohaterek i decyzjach życiowych pań. A każda z nich ma swój kłopot- Isabel właśnie dowiedziała się, że mąż ją zdradza i chce rozwodu, June na prośbę syna postanowiła poszukać jego ojca, z którym przed laty straciła kontakt, Kat nie jest pewna czy powinna wyjść za mąż za przyjaciela z dzieciństwa, czy zrealizować marzenie o kursach cukierniczych w Europie. 
Ponieważ ta książka to lektura pozytywna, wszystkie panie odnajdą swoje szczęście (przyznam, że niektóre zbiegi okoliczności były jednak zbyt naiwne i cukierkowe, a oczywisty happy end aż nazbyt oczywisty...). 
"Klub filmowy..." to powieść o wielkiej sile kobiecego wsparcia (bo wszystkie bohaterki mogą na siebie liczyć) i o tym, że wspólna pasja pozwala rozwiązać problemy dnia codziennego. Jest to też opowieść o dobrym odchodzeniu, załatwianiu swoich spraw, które w obliczu śmierci nabierają priorytetów.Czyta się łatwo, lekko i przyjemnie, choć tematy poruszone w powieści (rozwód, choroba, samotne macierzyństwo) do lekkich nie należą. Każdy rozdział zatytułowany jest imieniem bohaterki, której losy są w danej części najważniejsze, dzięki temu można skupić na wydarzeniach z życia tej z pań, która nas najbardziej zainteresuje- rozwiązanie całkiem wygodne;) Przyjemne jest też osadzenie akcji w małym amerykańskim miasteczku, w którym wszyscy się znają oraz to, że jedna z bohaterek pracuje w księgarni (takie zboczenie zawodowe). 

Nie jest to na pewno powieść wybitna, której lektura zmieni życie, ale być może skłoni do powtórnego obejrzenia filmów ze Streep oraz wejścia w dyskusję z bohaterkami książki na temat wyborów filmowych postaci. Jeśli ktoś nie wierzy, że oglądanie filmu może być terapią, po przeczytaniu scen z filmem w tle będzie miał doskonały dowód na to, że omówienie i przepracowanie filmowych wydarzeń jest działaniami bardzo przydatnym i pozwalającym się otworzyć na inne punkty widzenia. Wydawca zaleca by czytać z miską popcornu i paczką chusteczek- popcornu ani niczego innego nie jem gdy czytam, a chusteczki  jednak nie były potrzebne- nie potrafiłam się do tego stopnia przejąć historiami Isabel, June i Kat, by którekolwiek z wydarzeń z ich życia zagrało mi silnie na emocjach.  Mimo to kolejna książka, której filmowym odwołaniem jest Colin Firth czeka w kolejce do czytania, bo niewymuszony styl może się sprawdzić na majówce.

Mia March, "Klub filmowy Meryl Streep". Przeł. Bożenna Stokłosa. Wyd.Świat Książki. Warszawa 2014

niedziela, 26 kwietnia 2015

"Między książkami" jest miejsce na coś jeszcze

 Ajay Fikry, wdowiec, księgarz, odludek prowadzący książkowy interes siłą rozpędu i wiary w literaturę, pewnego dnia znajduje wśród regałów dziecko. Podrzutek ma ze sobą list, w którym matka dziewczynki prosi, by zająć się małą, a księgarnia została wybrana nieprzypadkowo. O dziwo, samotnemu, średnio społecznemu facetowi Maja  bez problemów zostaje oddana pod opiekę (takie rzeczy tylko w amerykańskich książkach). Maja dorasta wśród książek, sprawiając, że jej przybrany ojciec powolutku wraca do życia i ludzi. Drugą ważną kobieta w tej powieści okazuje się Amelia, przedstawicielka wydawnictwa, która pewnego dnia dociera do księgarni. Zanim bohater zorientuje się, że to nie była taka sobie kobieta minie trochę czasu, ale na szczęście akacja toczy się w tej powieści wartko i na niecałych 300 stronach możemy prześledzić prawie 20 lat życia bohaterów. To tempo oceniam na duży plus, czytelnik zatrzymuje się tylko przy okazji ważnych wydarzeń z życia rodziny (nie spoleruję-od początku wiadomo, że staną się rodziną), nie zajmuje się schodzeniem na śniadaniem i myciem naczyń po kolacji. To jest wielki pozytyw! Negatyw? Kolega Mai oceniając jej konkursowe opowiadanie (dziewczyna wychowana wśród książek ma wyraźne ciągoty literackie)twierdzi, że dialogi drętwe, a czas teraźniejszy bezsensowny. Dialogi w książce nie są złe, ale czas teraźniejszy, w którym pisana jest cała powieść rzeczywiście pretensjonalny i niczego nie wnosi.

Kolejna książka o książkach, bo  każdy rozdział rozpoczyna się od kilku zdań  Ajay'a na temat wybranego utworu literackiego, który bohater recenzuje z myślą o Mai. Dlaczego zapisuje, a nie powie osobiście? I co z całą historią ma wspólnego pierwsze wydanie Poe? Jest w tej książce trochę smutku, trochę choroby, trochę ludzkiej niegodziwości, ale jest też spora dawka nadziei, że jest po co i dla kogo żyć. Nie jest to wielka proza, raczej czytadło ze sprawnie biegnącą akcją i bohaterami, którzy mogą wzbudzać sympatię, choć jak na postaci z czytadła są bardziej pragmatyczni niż romantyczni.  Zevin w krótkim ustępie mierzy się też z jednym z problemów teorii literatury (a może ja się bawię w nadinterpretację?) Amelia, czuje się oszukana, bo wspomnienia starego wdowca, którymi się zachwyciła, w rzeczywistości napisała  nie opierając się na faktach nie aż tak leciwa kobieta.  Z czego wynika złość na autora, który przecież jest zawodowym opowiadaczem nieprawdy? Czy nie po to czytamy, by świadomie dać się oszukiwać? Czy podpisywana przez nas za każdym razem gdy otwieramy książkę umowa złej wiary, w której zobowiązujemy się ufać fikcji i przeżywać dzieje postaci, które nie istnieją nie jest tym, co nas ciągnie do beletrystyki?

  Autorka przedstawia kilka dość interesujących postaci drugoplanowych, choćby policjanta,który zaczyna czerpać przyjemność z literatury i z obcowania z ludźmi o podobnych zainteresowaniach- kolejna książka, która przekonuje, że literatura łączy. Ale jest jeszcze morał (bo książka musi mieć morał), że poza książkami jest jeszcze kilka innych ważnych spraw. Nie sposób się z tym nie zgodzić.

Gabrielle Zevin , "Między książkami". Przeł. Łukasz Witczak.Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014.

środa, 22 kwietnia 2015

"Klub Dumas" moc ksiąg lat dziecinnych

W takim dniu jak dziś, w  399 rocznicę śmierci Szekspira, w Światowym Dniu Książki i Praw Autorskich  po prostu MUSI być książka o książkach. I to takich, które prostą drogą wiodą do kolejnych książek, a te do następnych i tak w kółko.

"Łowca książek"-czyli biblio-złodziej i biblio-handlarz Corso otrzymuje zadanie zdobycia pozycji niezwykłej- "Dziewięciorga wrót do bram piekieł", księgi magicznej, otoczonej złą sławą i historycznym fatum. Właściciele zachowanych trzech egzemplarzy giną tragicznie, on, mimo opieki tajemniczej strażniczki podającej się za Irene Adler, też nie jest bezpieczny. Z tą książka w jakiś sposób łączy się też rękopis  rozdziału "Trzech muszkieterów", prowadzący do żony jednego z antykwariuszy, fatalnej Lany, wzorującej się na Dumasowskiej Milady. I przez całą opowieść przygody łowcy książek, jego spotkania z tajemniczym osobnikiem ze szramą na policzku, podróże po Europie splatają się z dywagacjami o literaturze popularnej XIX wieku, autorach wyrobnikach pracujących na sławę wielkich pisarzy i diabelskich odniesieniach w literaturze.

To nie jest książka typowo kryminalna, czy przygodowa, nie jest nawet współczesną wersją awanturniczej prozy płaszcza i szpady (tu zmienionego na pistolet i brezentowa torbę na cenne książki). To jest wariacja o książkach i plątanina nawiązań literackich ubrana w atrakcyjną akcje z poszukiwaniami książek, postaciami wzorowanymi na książkowych bohaterach i ukazującej ciemniejszą cześć świata bibliofilskiego. To jest książka o książkach! Przyznam, że intryga kryminalne nie była dla mnie tak zajmująca jak te fragmenty, w których pojawiały się rozmyślania o istocie literatury popularnej lub dziejach ksiąg zakazanych oraz informacje o produkcji popularnych powieści odcinkowych w XIX wieku. Bo "Klub Dumas" to książka o literaturze najbardziej popularnej i magicznej, dostępnej dla wszystkich, która dzięki talentowi pisarza trafia do kanonu. Perez-Reverte nie tylko wrzuca w swoją historię literackiej imiona, cytaty, intertekstualne nawiązania, czy postacie z pogranicza fikcji i życia literackiego (np. w którymś rozdziale majaczy profesor semiotyki z Bolonii...), jest też piewcą radości czytania.

W pewnym momencie bohater wygłasza monolog o tym, że choć po latach czytelnicy zaczynają się dzielić na wielbicieli Prousta, Joyce'a itp u początków fascynacji literaturą leżą zwykłe przygotówki,które wciągają czytelnika: Dumas, Stevenson (z naszego podwórka nie kto inny jak historyczny Sienkiewicz, w moim przypadku Nienacki). Książki popularne dzięki którym łapie się bakcyla czytania, a po jakimś czasie zaczyna się już nie tylko łapczywie zajadać fabuły, ale rozsmakowywać w stylu, języku i sięgać po inne gatunki literackie. Wszyscy autorzy powieści "ambitnej" powinni podziękować za to proste połączenie czytelników (bo autor nie dzieli ich na lepszych, gorszych, ambitnych i codziennych!) i ukazanie naturalnej czytelniczej ewolucji.I to z wielkim szacunkiem dla twórców i odbiorców tak dzieł poważnych, jak i rozrywkowych, które nie muszą być miałkie. I ta książka  Pereza-Reverte  jest doskonałym przykładem takiej właśnie literatury
Audiobuk przeczytany nieźle, miłym głosem lektora, bez szarży aktorskiej, ale bez obojętności, pozwalający skupić się na lekturze i czerpać z niej sporo przyjemności! Kto wie...może wrócę do "Trzech muszkieterów", by poczuć tę pierwotną dziecięcą zachłanność na fabułę?

Arturo Perez-Reverte, "Klub Dumas". Przeł. Filip Łobodziński. Wyd. Muza. Warszawa 2008, Czyta Wojciech Żołądkowicz.

niedziela, 19 kwietnia 2015

"Eliza". Niepokorne i trochę bezideowe

Kraków końca XIX wieku, tu splatają się losy trzech niepokornych. Choć tytuł tomu wskazuje, że główną bohaterką jest Eliza Pohorecka, przybywająca z Kongresówki do Galicji by studiować farmację, równie istotne co jej losy stają się dzieje Judyty Schraiber. Żydówka z Kazimierza opuszcza rodzinny, tradycyjny dom i ucieka przed aranżowanym małżeństwem by spełnić marzenia o artystycznym życiu z ukochanym malarzem, Hellerem. Los okazuje się jednak dla kobiet mniej łaskawy. Eliza już w pociągu zostaje świadkiem morderstwa, a potem zaczyna jej deptać po piętach złodziejska szajka, na farmacji wciąż spotyka się z niechęcią profesorów, niezdolnych pojąć, że dziewczyna może chcieć się uczyć (są na szczęście chlubne wyjątki). Dodatkowo głowę studentki coraz bardziej zajmuje Anton, nie dość, że policjant, to jeszcze pół Austriak,a przecież Polce wstyd się z takim pokazać... Judyta, jak się łatwo domyślić, zamiast żyć szczęśliwie z malarzem, zostaje pozostawiona sama sobie, choć czarny cień Hellera będzie ją jeszcze długo prześladować. Po wielu perturbacjach  zaczyna naukę malarstwa w klasztorze, a potem kontynuuje między innymi pod okiem Stacha Wyspiańskiego i  profesora Jacka Malczewskiego... W powieści pojawia się jeszcze jedna niepokorna- Klara Strojnowska, studentka literatury, drażniąca swego konserwatywnego ojca postępowymi poglądami o emancypacji i równości.

 Autorka przyciąga do swej powieści młodopolskim Krakowem, choć jeśli mam być szczera tego dekadenckiego modernizmu jest dość mało- miałam nadzieję na szerszy rys i coś więcej niż tylko Zapolską w Teatrze Miejskim. Co prawda czas akcji, rok 1895, to dopiero początek tworzenia się krakowskiej bohemy, więc jest nadzieja na jakiś barwniejszy ciąg dalszy- niedługo powstanie Zielony Balonik:)W książce najbardziej zainteresował mnie wątek kryminalny, bo mało jest opowieści o szemranym Krakowie-szemrana bywa Łódź, Warszawa, Wrocław... Kraków jest na to zbyt elegancki-a tu dało się wyczuć klimat zakazanych terenów- bardzo lekki, ale jednak ciekawy.  Staranny język powieści sprawia, że o losach niepokornych czyta się dobrze, potoczyście, choć muszę przyznać, że nie zapałałam sympatią do bohaterek. Mimo swej niepokorności, momentami wydawały mi się po prostu głupie, a ich postępowość zbyt szybko topniała w blasku męskich oczu. Autorka tworząc swoje postacie może czerpać z wspaniałego zbioru młodopolskich, zbuntowanych bohaterek, o których pisali Reymont, Zapolska i inni-sama jestem po lekturze "Komediantki" i przyznaję, że  książka napisana ponad sto lat temu okazała się bardziej przejmująca niż ta współczesna. Losy niespełnionej malarki Judyty przewodzą na myśl szaloną Julkę z dramatu Kisielewskiego "W sieci"-tam też był bunt, wielka miłość i wielkie nieszczęście, i tamte emocje były dla mnie bardziej żywe, bardziej przejmujące. U  Agnieszki Wojdowicz Judyta musi przeciwstawić się nie tylko tym, którzy uważają, że sztuka to coś  nie dla kobiety, ale przede wszystkim wyrwać się z tradycji swojego domu i swojej wiary,co jest trudniejsze niż początkowo przypuszczała. Jest kobietą występującą przeciw tradycji i kroczącą ku swoim marzeniom, a jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest bezideowa (taka bohaterka bez dogmatu;)! Że emocje, które nią tragają, doprowadzają do ucieczki z domu i próby samobójczej, są tylko prowadzonymi po omacku działaniami egzaltowanej panny, może jeszcze dorośnie? W kolejnym tomie tytułową i mam nadzieję też pierwszoplanową bohaterką będzie Klara- dość, zdaje mi się charakterna i może nieco bardziej wierna swoim przekonaniom niż jej koleżanki. Poczekamy, przeczytamy!

Agnieszka Wojdowicz. "Eliza. Niepokorne". Wyd. Nasza Księgarnia. Warszawa 2014

czwartek, 16 kwietnia 2015

"Niezwykłe przgody latającej myszy" marzeniami przez Atlantyk

Latająca mysz -pierwszy pilot, który przeleciał ponad Atlantykiem, gnany tęsknotą za rodziną i napędzany marzeniami. 

Przepięknie ilustrowana opowieść o małej, dzielnej myszy, która postanawia przeprawić się przez morze po to, by odnaleźć swoich bliskich, którzy zniknęli w tajemnych okolicznościach...


Dramatyczne zmagania z materią i mieszkańcami powietrznych szlaków,  kolejne pomysły na wzbicie się w powietrze zostają uwieńczone sukcesem, a mysz staje się sensacją Nowego Jorku.
 Wyczyn myszy inspiruje małego Charlesa Lindbergha do marzeń o samotnym pokonaniu Atlantyku na skrzydłach... Ten chłopiec, zafascynowany historią myszy, już jako dorosły pilot, w 1927 jako pierwszy pokonał trasę z Nowego Jorku do Paryża. I kto mógł przypuszcza, że to wszystko dzięki myszy:)  Torben Kuhlmann, który książkę o niezwykłej myszy przedstawił jako swoją pracę dyplomową,  pokazuje piękny, choć niebezpieczny świat, w których wiele rzeczy jest do zbadania i odkrycia. Pokazuje rzeczywistość w kolorze sepii,  urozmaiconą wycinkami gazet oraz detale budujące podniecającą i niepokojącą atmosferę wyczynów, do których zdolni są tylko niebanalni ludzie i myszy. Mądra książka o  wielkiej sile marzeń i determinacji, z ilustracjami, które oczarowują i zachwycają!

Torben Kuhlmann, "Niezwykłe przygody latającej myszy".Przeł. Marta Krzemińska. Wyd. Wilga. Warszawa 2014

niedziela, 12 kwietnia 2015

"Śnieżka musi umrzeć" zbrodnia z lasu Grimmów

Dawno nie było nic kryminalnego, a to dlatego, że nie trafiłam na ciekawy kryminał... Ale "Śnieżka musi umrzeć" jest kryminałem, o którym warto wspomnieć! Dobrze napisanym, z ciągle rozwijającą się akcją i atmosferą miasteczka, którego zacni mieszkańcy połączeni są zbrodnią sprzed lat.
Po odbyciu wyroku za zabójstwo dwóch dziewczyn, do małej niemieckiej wioski wraca Tobias Sartorius, skazany jako młody świetnie się zapowiadający chłopak, teraz jest mężczyzną, który nie ma nic. Poszlakowy proces i wyrok uniemożliwiły mu karierę zawodową i rodzinne szczęście,  które stało się udziałem jego szkolnych kolegów. Jest samotnym, bezrobotnym facetem, z piętnem mordercy zakochanych w nim kiedyś dziewcząt. W wiosce panuje dziwnie nerwowa atmosfera, powrót mordercy, który uparcie twierdzi, że nie pamięta momentu zbrodni, sprawia, że niewypowiedziane oskarżenia i tajemnice sprzed jedenastu lat zaczynają coraz bardziej ciążyć. Pozbawiony przyjaciół Tobias zaprzyjaźnia się Amelie, dziewczyną, która uciekła od matki i teraz kelneruje na prowincji myśląc na tym, co powinna robić w życiu. Ona i dawny przyjaciel Tobiasa, aspergik obdarzony fotograficzną pamięcią, są jedyni osobami, którym zależy na wyjaśnieniu tajemnicy sprzed lat. Zbiegi okoliczności i zabójstwa, dotykające osób zamieszanych w tę historię sprawiają, że śledztwo zaczyna też policja...

Nele Neuhaus proponuje czytelnikom bardzo zagmatwaną, ale niesłychanie logiczną historię o zmowie milczenia, wioskowych tajemnicach i zbrodniach, w które wszyscy są zaangażowani. Poszukiwanie tych powiązań, nitek łączących ministra edukacji z psychiatrą oraz rodzinnych i koleżeńskich zawirowań znanej aktorki staje się naprawdę intrygującą kryminalną rozrywką. Bo od pierwszych stron wiadomo,że główny bohater jest niewinny! Kryminał logiczny, z ciekawie zarysowanymi postaciami (których wielość może początkowo przytłaczać, ale tym lepiej pokazuje rozmiar zbrodni i zmowy milczenia) i odkrywającymi się  w niespodzianych momentach nowymi śladami na pewno jest wart uwagi. Oczywiście życie dwójki policjantów prowadzących śledztwo, których osoby łączą całą serię autorki też jest wspomniane (trudno nie wspomnieć o zdradzającej żonie i domu, poddanym licytacji), ale nie są na tyle eksponowane, by stanowić najważniejszej część książki. Jest w tym kryminale trochę  mroku i przyjemnie gęstniejącej atmosfery (bracia Grimm i te sprawy), ale na szczęście nie ma patologii, która skutecznie zraziła mnie od skandynawskich sag kryminalnych. To jest powieść niemiecka- logiczna, spójna, napisana z wewnętrznym nerwem i  co w przypadku współczesnych kryminałów bardzo ważne, nieprzeładowana i niezbyt rozwlekła. Niewykluczone, że jeszcze sięgnę po któryś tom przygód  śledczych Olivera von Bodensteina i Pii Kirchhoff.

Nele Neuhaus, "Śnieżka musi umrzeć". Przeł.  Anna Urban, Miłosz Urban. Wyd. Media Rodzina. Poznań 2013.

środa, 8 kwietnia 2015

"Profesor Stoner" amerykański stoik

Po tę książkę sięgnęłam z polecenia. I polecam dalej, bo "Profesor Stoner" to naprawę dobra i mądra powieść, która zostaje w czytelniku, przypominając, że  największa siła literatury polega na opisywaniu zwykłego życia i zwykłych ludzi.
USA, początek XX wieku. William Stoner, namówiony przez ojca i sąsiada, rozpoczyna studia rolnicze, jednak to nie agronomia, a obowiązkowy kurs literatury angielskiej staje się dla niego nowym otwarciem. Zachwycony słowem i językiem, popierany przez profesora, powoli zdobył kolejne stopnie akademickiego wtajemniczenia i zrealizował swoje marzenia- został nauczycielem. Realizacja w pracy nie szła w parze z życiem prywatnym- co prawda poślubił z miłości młodą i piękną Edith, jednak ich życie szybko przestało przypominać sielankowy obrazek. William uciekł w pracę i lektury,  na uczelni poznał też kobietę, z którym połączyły go "pożądanie i książki".  Jednak William Stoner mimo chwilowego spełnienia jest postacią tragiczną. Edith, niczym Zelda Fitzgerald, rozchwiana emocjonalnie, nie mogąca się zdecydować czy chce poprowadzić życie doskonałej pani domu czy ekscentrycznej artystki, nie jest dla Williama ani podpora, ani towarzyszką, ani nawet znajomą. Koledzy z uczelni, choć powinni być wierni prawdzie i nauce, załatwiaj własne interesy i pchają ku karierze swoich protegowanych. Fragment, demaskujący kulisy akademickich karier i układów zrobił na mnie bardzo duże wrażenie swoją prostotą i jednoznacznością...Oto wyrachowany, niedouczony Archer Sloane, pewien nie tyle swoich wiadomości, co wsparcia profesora, bezczelnie nieprzygotowany ( o "Everymenie" ten doktorant literatury angielskiej wie mniej niż ja, która na polonistyce uczestniczyłam tylko w kursie dramatu staropolskiego) jest dla mnie najbardziej odpychającą postacią książki. A trzeba przyznać, że wśród bohaterów niesympatycznych rest spora konkurencja (choć umówmy się, za każdym z niesympatycznych stoi pewien dramat).  Stoner znosi uczelniane burze, wrzuty żony, wybryki córki, która w okresie dorastania kwituje wszystkie dyskusje słowami "to nie ma znaczenia", ze stoickim spokojem. I to stoickim w tym filozoficznym wymiarze. Cnota, obowiązek, spokój znoszenia niedogodności, to wszystko stanowi o nim, o profesorze Stonerze. I choć czytelnik miałby ochotę krzyknąć- zawalcz o nią (gdy jego kochanka, jedyna osoba, która go rozumie, znika), lub "nie pozwól jej na to" (gdy żona nie tyle wychowuje, co hoduje córkę), nie może tego zrobić, bo William Stoner, człowiek prawy musi zachowywać się wg wyznaczonych sobie reguł. Czy Stoner przygrywa kierując się takim, nawet w jego czasach archaicznym, kodeksem?Ale czy brak zaszczytów i poparcia zmiennych w opiniach jest porażką?  A porzucając żonę i córkę mógłby zapomnieć o swoich rodzinnych powinnościach? 

Historia życia Stonera jest z jednej strony powieścią akademicką,a z drugiej historią Amerykanina, którego losy naznaczają wojny światowe i zmiany obyczajowe, ale jest też mikro dramatem rodziny i analizą psychiki poddanej rozumowi i wartościom. Autor w sposób prosty, bez oceniania i moralizowania relacjonuje życie Stonera, jakby chciał w tym jednym człowieku skupić różne poziomy. Bo Wiliam bywa poczciwy, ale też zdecydowany w pracy, emocjonalnie i intelektualnie pobudzony przez studentów i doktorantkę, wycofany w domu. Jest zwykłym człowiekiem, ot akademikem, który nawet nie poszedł na wojnę, a ile w nim emocji! Zarówno styl pisania Williamsa (prosty, bez niepotrzebnych słów, momentami zachwycający prosto uchwyconymi sprawami skomplikowanymi i pięknem ) jak i czytanie lektora, Janusza Zadury, sprawiły, że między odbiorcą, a bohaterem powstał zdrowy dystans. Ten dystans pozwala zobaczyć Stonera w całość jego złożonej postaci, przejąć się jego losami na tyle, na ile każdy czytelnik zechce i przyjąć lub odrzucić proponowany przez Williamsa Stonerowski stoicyzm  i moralność. Książka bardzo dobra, bardzo amerykańska i przejmująca, bo autor stworzył zwykłego profesora z maestrią, której wymaga się od Literatury (pisanej dużą literą!).

John Williams, "Profesor Stoner". Przeł. Paweł Cichawa. Wyd. Sonia Draga. Katowice 2014. Czyta Janusz Zadura.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wielkanocne poezje

Z Bożym Narodzeniem nie ma problemu... Książki ze świąteczną atmosferą dla małych i dużych, Mikołaje, prezenty, Nowy Jork z lodowiskiem towarzyszą na każdym kroku przedświątecznej gorączki. Do tego kolędy i wiersze... Z Wielkanocą sprawa ma się nieco inaczej. To święta trudniejsze do zrozumienia, do ogarnięcia ludzkim rozumem, do komercyjnego wykorzystania. A jest w tych dniach wielka moc, refleksja i nadzieja, która pięknie wybrzmiewa w naszej tradycji.

Warto sięgnąć po poezję twórców epok wcześniejszych

Stanisław Korab-Brzozowski
Ostatnia wieczerza
Płonie siedmioramienny świecznik. Tajemnicza
Spełnień godzina przyszła: ostatnia wieczerza.
Konieczność przeznaczonej chwili strach odmierza
I nagli nieruchomą stałością oblicza.
Mistrz zasie w duchu ucznie swe wszystkie oblicza,
I łamie chleb sytości dla pożądań zwierza:
– „Oto jest ciało moje nowego przymierza” –
I spożyli chleb przaśny. „O sytość zwodnicza”!
O kłamstwo! o nikczemne okruchy pszeniczne!
Gdzie jesteś pierworodne jagnię liturgiczne?
A mistrz tymczasem kielich podawał im wina:
„Pijcie, to jest krew moja za świata zbawienie”.
I pili! Judasz tylko ujrzał wypełnienie
I wyszedł – za nim w tropy Przenajświętsza Wina.

Lucjan Rydel
Pascha
Był wieczór Paschy; w milczeniu głębokim
Siedli napoju pożywać i jadła –
Wieczernik szarym napełniał się mrokiem;
Półjasność zmierzchu, mglista i wybladła
Na stół białymi zasłany rańtuchy
I na ich twarze łagodnie się kładła.
I cisza była; a w tej ciszy głuchej,
Przez kratę okna powiew coraz rzadszy
Gnał z pól zielonych wiośniane podmuchy.
Pośród rybitwów tych ubogich siadłszy
Chleb w obie ręce wziął i kielich wina.
I zadumany w twarze uczniów patrzy.
A w tych źrenicach Człowieczego Syna
Mistycznych brzasków grała jasność złota
i myśl ogromna jakaś – i jedyna….
Z ich oczu – serca patrzała prostota;
Pierwsi pić mieli z Kielicha Miłości,
Pierwsi pożywać mieli Chleb Żywota
Iż byli, jako ptaki leśne – prości.


i   nam współczesnych

 Ernest Bryll
Co u nas? Jak to u nas. Lepiej być nie może
Bóg upadł. Lecz w ogóle u nas nie najgorzej
Żyjemy świetnie, bo jeszcze żyjemy
I nie zginęło nam nic oprócz kraju
Trochę go ludzie po nocach szukają
Bóg upadł. Lecz w ogóle zwyczajnie się dzieje
Jakeśmy tu zwyczajni, że się zawsze działo
Każdy dowcipny pędzi i do gardła leje
Jak ci opowiem strasznie się uśmiejesz
To co się działo gdzieś się zapodziało.
Dzień zwyczajny. Bóg upadł. Więc nic się nie stało

Zbigniew Herbert
Rozmyślenia Pana Cogito o odkupieniu
Nie powinien przysyłać syna
zbyt wielu widziało
przebite dłonie syna
jego zwykłą skórę
zapisane to było
aby nas pojednać
najgorszym pojednaniem
zbyt wiele nozdrzy
chłonęło z lubością
zapach jego strachu
nie wolno schodzić
nisko
bratać się krwią
nie powinien przysyłać syna
lepiej było królować
w barokowym pałacu z marmurowych chmur
na tronie przerażenia
z berłem śmierci

ks. Jan Twardowski
 Wielkanocny pacierz

Nie umiem być srebrnym aniołem -
Ni gorejącym krzakiem -
Tyle Zmartwychwstań już przeszło-
A serce mam byle jakie.

Tyle procesji z dzwonami -
Tyle już alleluja -
A moja świętość dziurawa
Na ćwiartce włoska się buja.

Wiatr gra mi na kościach mych psalmy -
Jak na koślawej fujarce -
Żeby choć papież spojrzał
Na mnie - przez białe swe palce.

Żeby choć Matka Boska
Przez chmur zabite wciąż deski -
Uśmiech mi Swój zesłała
Jak ptaszka we mgle niebieskiej.

I wiem, gdy łzę swoją trzymam
Jak złoty kamyk z procy -
Zrozumie mnie mały Baranek
Z najcichszej Wielkiej Nocy.

Pyszczek położy na ręku -
Sumienia wywróci podszewkę -
Serca mojego ocali


I jeszcze raz Ernest Bryll

Wołał nas Pan na taniec na śpiew i na radość
 A myśmy przyszli tylko na radochę
Stąd nie zadrżały światy pieśni poszły blado
Taniec się jąkał a śmiech kulał trochę
Wołał nas Pan na miłość – my na popierdółki
Przypędziliśmy no i jest ziewanie
A On nam miejsce usłał w planet bujnym sianie
I niebiosa zaczepił jak gniazdo jaskółki
Wołał nas Pan na wieczność – myśmy zrozumieli
Że na pogrzeb… Więc każdy trumnę płacząc klecił
I stroił trupie miny stąd martwi leżeli
Kiedy On drzwi otworzył
Czekał światło świecił
Nie pojmował dlaczego wciskamy się w ziemię
Za nami…
Kiedy wszystko właśnie otworzone
Tylko odwrócić się na jasną stronę.
 
Wesołego i trochę refleksyjnego Alleluja z zawsze widoczną jasną stroną!



środa, 1 kwietnia 2015

Wyglądaj i czytaj

Powiedzmy sobie szczerze- czytanie to nisza,  książkowa blogosfera jest dość obszerna, ale także niszowa! Jeśli chce się zrobić karierę w sieci, trzeba pisać o modzie i lajfstajlu. Wobec tego od dziś Cynamonowa Bibliotekara wykonuje obrót, piruet i kończy telemarkiem. Bo książki czyta się rzadko (albo wcale), a ubrać się człowiek powinien codziennie. Sorry Winnetou, taki mamy klimat... 

Na początek zmiany targetu i linii programowej bloga kilka słów o idealnej stylizacji do czytania.
Blogerki modowe milczą o tym, jak powinno się wyglądać podczas lektury, a przecież każda i każdy z nas chciałby w takiej chwili być trendy i nie wstydzić się za swój, choćby nawet  bardzo casualowy outfit.  Podczas czytania ciało przybiera różne pozycje (powinno się je kontrolować, ale czasem nawet ja zapominam, że czytając mam przede wszystkim wyglądać! najlepiej estetycznie i ponętnie... ponoć czytanie rozwija intelekt i seksapil, ale czy można wierzyć amerykańskim naukowcom? Najlepiej działać jednocześnie na wszystkie zmysły). Trzeba zwracać uwagę na tkaninę, z której wykonany jest strój- wyobrażacie sobie czytać w pogniecionej bluzeczce, albo w spodniach z wypchanymi kolanami?! Wszytko, tylko nie to. Miękkie dzianiny, które otulą  niczym spojrzenie Pułkownika Brandona będą więc najlepszym rozwiązaniem, można zaszaleć z kolorem, ale trzymając się wszak podstawowej reguły, którą wyłuszczę na końcu. Fason  powinien oczywiście podkreślać atuty naszej sylwetki, zwłaszcza gdy czytamy na siedząco... Przy czytaniu wertykalnym wygląda się zazwyczaj korzystniej, dlatego siedząc pamiętajmy  zawsze proporcjach i nogach ustawionych jak u Elżbiety Jaworowicz!
Gdy aura pozwoli na czytanie w plenerze (ach! już niedługo będzie można czytać na dworze, cieszycie się?) wtedy wybór stroju będzie jeszcze większym wyzwaniem i trzeba będzie go dostosować do okoliczności. Wiadomo, że inaczej wyglądamy zatapiająć się w lekturze w ulubionej kawiarni (znamy jej wystrój, więc łatwo dobrać stylizację do koloru ścian i obić foteli, ewentualnie dizajnu ogródka), inaczej w parku- trzymajmy się tu znanej francuskiej zasady by buty dobierać do koloru chodnika (to wydłuża nogi!), a resztę stroju skontrastować z otoczeniem (niestety, zielony odpada!). Jeśli nie wiemy w jakim otoczeniu przyjdzie nam czytać, postawmy na klasykę wzmocnioną o najmodniejsze dodatki- jeśli, tak jak ja, nie mieliście szansy uczestniczyć w pokazach wiosna/lato 2015, to należy wypytać znajomych- przy odrobinie szczęścia Ktoś, kto ma wspólnego stylistę z celebrytką powie, że frędzle są absolutnym must have tego sezonu! Inwestujmy we frędzle i dobre znajomość, kochani! Poza tym musicie pamiętać, by się uśmiechać - pozytywny nastrój, dobre samopoczucie i uniesione kąciki ust nie tylko poprawiają owal twarzy, ale przede wszystkim sprawiają, że nawet jak pada, świeci nasze wewnętrzne słońce.  

I najważniejsza rada: pamiętajmy by okładkę ZAWSZE dobierać do stylizacji!Kiedy wzór na książce będzie się gryzł z naszym strojem na pewno nie uda nam się skupić na treści i nikt się nie skupi na nas. Gdyby, czego nie życzę najgorszemu wrogowi!, nie udało się outfitu dobrać do literatury zawsze można włożyć, klasyczny niczym mała czarna,PULOWER!

PRIMA APRILIS!!!