niedziela, 27 listopada 2016

"Bruderszaft ze śmiercią" po raz drugi


Drugą część "Bruderszaftu ze śmiercią" znalazłam na bibliotecznej półce kilka dni po tym, gdy w internecie dowiedziałam się o jej polskim wydaniu (przyznaję, nie śledziłam sprawy z należytym zainteresowaniem). I trudno znaleźć równie miłe uczucie jak to, gdy wraca się w piątek do domu ze świadomością, że czeka mnie weekend i nowa książka. Szkoda, że lektura wystarczyła  zaledwie do soboty… 

 „Latający słoń” to opowieść o tym, dlaczego carska Rosja nie wygrała powietrznej I wojny światowej już w 1915 roku. Wojna wywiadów dotyczy  nowego samolotu Ilja Muromiec, nazwanego latającym słoniem. I właśnie kompromitacji tego wynalazku służy przedarcie do rosyjskich lotników niemieckiego szpiega von Teofelesa. Przyznam, że jako osoba całkowicie zielona w historii lotnictwa oraz mechanice, na początku, zamiast skupić się na akcji, dumałam gdzie się podział dotychczasowy bohater "Bruderszaftu..." Sasza Iwanow… Iwanow się nie pojawił, za to zaczęły się dziać rzeczy bardziej związane z intrygą szpiegowską niż z budową samolotu, więc uwaga wróciła na swoje miejsce. I znów nie sposób było nie docenić  umiejętności Akunina do tworzenia świetnych bohaterów- niemiecki szpieg to klasa sama w sobie. A i historycznego sztafażu w postaci korespondencji cesarzy wielkich mocarstw nie brakuje. I pierwszy  raz Rosja nie wygrywa walki wywiadów.

W drugiej opowieści pojawia się wyczekiwany Romanow i zostaje wysłany do dekadenckiego klubu „Dzieci księżyca”, aby wybadać sprawę oskarżonej o szpiegostwo córki ważnego rosyjskiego generała. Zanim sprawa niemożebnie się pokomplikuje, Sasza będzie musiał przeniknąć do klubu, poznać jego bywalców oraz poznać bliżej podejrzaną. Akunin już w „Kochanku śmierci” i „Kochance śmierci” dreptał po dekadenckich lokalach i przedstawiał jego sławy, tu siłą rzeczy historia jest  mniej rozbudowana, ale nie mniej stylowa.  A rozwiązanie zagadki- zaskakuje!

Akunin  znów bawi się w akompaniatora czarno-białych filmów, jako tło do swoich gatunkowych opowieści proponuje  piosenki żołnierskie, arie z oper Czajkowskiego i pieśni, a lustracje (tym razem do obu historii) narysował Igor Sakurow.  "Bruderszaft ze śmiercią" ma swój urok – urok czasów zagrożenia, walki wywiadów,  fantazji mającej za nic życie. Słowem: czekam na dalszy ciąg!

Boris Akunin,”Latający słoń/ Dzieci księżyca. Bruderszaft ze śmiercią”. Przeł. Piotr Fast. Wyd. Replika. Poznań 2016

środa, 23 listopada 2016

"Dublineska" szukanie literackich pokemonów

Literacki puzzel, którego nie czyta się łapczywie, tylko powoli dopasowuje jedną książkę do drugiej, artystę do dzieła, słowa i cytaty do emocji. Pomysł niby prosty- emerytowany (i zbankrutowany) wydawca, Samuel Riba, postanawia wyprawić pogrzeb erze Gutenberga, bo po co komu książka drukowana (zwłaszcza dobra książka drukowana). I choć początkowo sprawa wyjazdu i organizacji całego przedsięwzięcia przywodzi na myśl ostatnią scenę "Czekając na Godota" ("idziemy"... stoją) Ribie i jego przyjaciołom wyjazd do Dublina się uda. I właśnie w Irlandii, 16 czerwca, więc w dzień opisany w "Ulissesie" ma miejsce to wyjątkowe requiem. A przy okazji Joyce łączy się z Beckettem (co wyjaśnia atmosferę oczekiwania na Godota), Szekspirem, Proustem i całą masą innych autorów. Jak zaznacza w posłowiu tłumaczka, opatrywania przypisem cytatów i odniesień zmniejszyłoby radość z własnych poszukiwań intertekstualnych nawiązań, więc każdy szuka na własną rękę. I jest to szukanie zupełnie inne niż popularne poszukiwanie pokemonów.

W życiu Riby (wydawcy poza nawiasem współczesnej elity, alkoholika, niezbyt szczęśliwego męża i syna), jego żony Celii (poszukującej spokoju i harmonii w buddyzmie)i przyjaciół pisarzy, smugą radości, smutku, żalu kładą się wielkie dzieła, pojedyncze wiersze, postaci... Wspomnienia o literaturze, która ma twarz Catherine Deneuve, zachwyty wynikające z osobistego kontaktu z pisarzami, wymagania stawiane czytelnikowi. Enrique Vila-Matas pisze o  trójkącie książki- autorze, wydawcy i czytelniku, każdemu dając zadania "(...)jeśli oczekuje się talentu od wydawcy i autora, powinno się wymagać, aby miał go również czytelnik. (...) Czytanie i pisanie wymagają w gruncie rzeczy podobnych umiejętności. Pisarze sprawiają czasem zawód swoim czytelnikom, ale i czytelnicy potrafią sprawić zawód pisarzom, kiedy szukają w ich twórczości jedynie potwierdzenia własnego oglądu świata..." W "Dublinesce" czytelnik nie tylko może zobaczyć inny świat, ale też bawić się z autorem w jego grę szukania wspólnych miejsc literatury. Warto podjąć wyzwanie, choć nie wróżę mu popularności łapania pokemonów.

Enrique Vila-Matas, "Dublineska". Przeł Katarzyna Okrasko. Wyd. W.A.B. Warszawa 2015.

czwartek, 17 listopada 2016

"Siła wyższa" w retro kryminalnej Krynicy

Kiedy w tajemniczych okolicznościach znika proboszcz poznańskiej parafii, do akcji wkracza ojciec Aleksander Herbst oraz ojciec Florian Myszkowski, wielbiciel sztuk pięknych i sztuk kulinarnych, mniej lubujących się w sztuce przebywania z ludźmi. Trop wiedzie aż do Krynicy, w której u ciotek swego tragicznie zmarłego wikariusza ukrywa się proboszcz.A że w kryminale trup jest niezbędny, sprawa prowadzona przez dwóch benedyktynów dotyczyć będzie  nie tylko tajemniczego zniknięcia, ale i morderstwa.  Pensjonat, w którym zatrzymują się księża jest pełen gości i dzięki temu krąg podejrzanych się rozszerza. Tym bardziej, że każdy z przyjezdnych i domowników coś ukrywa...A to dość dziwne małżeństwo, o którego rozwodzie już wszyscy słyszeli, a to dziewczyna zbyt młoda i zbyt ładna, by nie była w nic zamieszana, a to matka z synkiem, która zbyt wnikliwie przygląda się gościom, wreszcie same właścicielki pensjonatu...

Szwechłowicz znów zaprasza do miejsca pełnego potencjalnych morderców, tajemnic i maskowanych wzajemnych powiązań. Historia, która zyskała dzięki ojcu Florianowi (którego wbrew wszystkiemu nie da się nie lubić), toczy się lekko i wartko, bez niepotrzebnych przestojów, za to z elementami niezbędnymi do odmalowania wiosennego kurortu u schyłku niepodległości. I choć i tu sprawdza się stara zasada, że najmniej podejrzany okazuje się winny, nie odbiera to przyjemności łapczywego czytania powieści. Autorka zapowiada, że ojciec Herbst nie będzie rozwiązywał zagadek podczas wojny, więc zostało mu mało czasu na działanie. A ponieważ ojciec Florian chyba poczuł w sobie detektywistyczną żyłkę liczę, że i on pojawi się w kolejnej książce. Jest jakiś trudny do przecenienia smaczek w parach detektywów, a tradycja ta, tym bardziej w kryminale retro, doskonale się sprawdza.Chociaż z dotychczasowych trzech książek autorki najbardziej podobała mi się Ostatnia wola "Siłę wyższą" polecam z czystym sumieniem i mam nadzieję, że Szwechłowicz, żegnając się z czytelnikami "do przeczytania" nie będzie kazała nam długo czekać. 

Joanna Szwechłowicz, "Siła wyższa". Wyd. Prószyński i S-ka. Warszawa 2016.


niedziela, 13 listopada 2016

"Dary życia" nie tylko książki

Tom Putnam- lekko wycofany profesor anglistyki, specjalista od Szekspira, jego chora psychicznie żona i teściowa Agnes,
która bierze się z życiem za bary ("Musiało to mieć coś wspólnego z matematyką. Tak odważnego realizmu z całą pewnością nie nabywa się po studiach literatury angielskiej"). Narwana koleżanka z uczelni, która za dużo pije i zawsze robiący jej wbrew inny wykładowca, skrywający jakiś problem. Znany i oswojony świat małego amerykańskiego kampusu. I w tym świecie pojawia się rezolutna animatorka kulturalna Rose Callahan, która przejmuje akademicką kawiarnię oraz chłopiec, co do którego pochodzenia są pewne nieścisłości, ale ma plecak wyładowany dolarami. Życie tych postaci zaczyna się kręcić, nawiązuje się mniej i bardziej zdrowie relacje, a bohaterowie muszą konfrontować się ze swoimi lękami, słabościami i oczekiwaniami. I choć można się spodziewać, że profesora z animatorką połączy wyjątkowa więź (spoiler: żona szybko znika z horyzontu), to nie jest to kolejna kiczowata romansowa historia uniwersytecka.

Główni bohaterowie mają za sobą bardzo różne doświadczenia: on ożenił się młodo i stale czuł, że musi się żoną opiekować i być za nią odpowiedzialny. Ona, wychowywana przez matkę barmankę, stale zmieniała miejsce zamieszkania i nie chciała się wiązać ani z miejscem, ani z człowiekiem. Oboje uczą się od siebie nowego podejścia do życia.  Pojawienie się chłopca w domu profesora też zupełnie zmienia proporcje i priorytety, natomiast zawsze twardo stojąca na ziemi teściowa, widząc zięcia w dobrych rękach, zaczyna myśleć o swoim szczęściu. Opowieść, może poza jednym prawie sensacyjnym wątkiem, toczy się spokojnie i bez fajerwerków.  Pewnie dlatego jest taka prawdziwa- z wątpliwościami, niezadowoleniami i lękami bohaterów. Ponieważ on jest literaturoznawcą, a ona księgarką, książki są ważnym elementem tej powieści. W nich bohaterowie szukają ładu, pomocy, punktu odniesienia, ale zauważają, że powieściowe schematy rzadko odpowiadają bardzo pogmatwanej rzeczywistości. "Bez względu na to jak chaotyczny i udziwniony opisywały świat, ten chaos miał zawsze swój koniec. Można się było bezpiecznie w nim pogrążyć i wyjść w dowolnym momencie. Świat z książkę był zupełnie inny niż prymitywny, przerażający,niekończący się chaos realnego życia."
 Kiedyś jedna z czytelniczek nazwała Serię z miotłą "babska literaturą plus" i rzeczywiście, ta książka ma ode mnie plus.

 Martha Woodroof, "Dary życia". Przeł. Małgorzata Fabianowska. Wyd. W.A.B. Warszawa 2016.