Strony

wtorek, 30 września 2014

"Wołanie kukułki" i mord w celbryckim Londynie

Nie ma to jak zrobić trochę szumu wokół autora i jego powieści. Tak było z J.K. Rowling, która ukryła się pod pseudonimem Robert Galbraith i zabrała za pisanie kryminałów. "Wołanie kukułki" to pierwszy z serii powieści o prywatnym detektywie Cormoranie Strike'u. Czy szum był potrzebny? Ponoć póki nie został ujawniony prawdziwy autor, powieść nie sprzedawała się najlepiej... I szczerze mówiąc aż tak bardzo mnie to nie dziwi. Książka jest gruba, dla mnie za gruba, bo akcja kryminalna, tropienie i detektywistyczny nerw niknie w natłoku prywatnych spraw detektywa i jego asystentki, Robin. Nie jestem fanką sag kryminalnych i szczerze mówiąc nic mnie nie obchodzi życie prywatne detektywa. A tu tego życia jest, niestety, sporo. Przez dylematy związane z opuszczającą Strike'a  kobietą, wspomnienia ze szkoły, dość oryginalne dzieciństwo intryga kryminalna się zaciera, choć  sama w sobie nie jest zła. Wątek kryminalny dotyczy zagadkowej śmierci znanej modeli Luli-czy dziewczyna wyskoczyła przez okno, czy tez ktoś jej pomógł? Jaki wpływ na jej zachowanie miał celebrycki światek Londynu- chłopak raper, osobisty stylista i banda paparazzich... Przyznać należy,że ciemna strona świata znanych, bogatych choć niekoniecznie szczęśliwych została opisana naprawdę dobrze- sieci powiązań i układów, które rozpracowuje detektyw, intrygują. Co musiało się stać, by bogata i będąca u szczytu kariery modelka straciła życie? Do tego dochodzą wątki rodzinne, bo Lula była adoptowana, a jej przyrodni brat zginął w dzieciństwie w niewyjaśnionych okolicznościach

Czy Cormoran Strike jest rzeczywiście takim niesamowitym bohaterem jak zapewniają opisy na okładce? Nieślubne dziecko gwiazdy rocka i szalonej grupies, weteran wojny w Afganistanie, mimo tych niesztampowych elementów niezbyt różni się od większości detektywów współczesnych powieści (i nie tylko współczesnych), jest pokiereszowany przez życie, średnio towarzyski, mrukliwy i ponury, czyli spełnia standardy książkowego detektywa, nie wzbudził mojej szczególnej sympatii."Wołanie kukułki" jest trochę przegadane, 600 stron a tylko dwa trupy?;) Rowling stara się pisać po męsku, Strike nie cacka się z rozmówcami, czasem rzuci mięsem, co jednak w moim odczuci nie czyni go bohaterem bardziej krwistym niż Marlowe czy Wallander,  poza tym w opisach strojów, pierścionka zaręczynowego Robin z Rowling wychodzi kobiece umiłowanie detalu.

"Wołanie kukułki" czytałam długo, co nie jest najlepszą rekomendacją dla kryminału, akcja poza ostatnimi stronami,dość się wlokła, a na postaciach drugoplanowych nie umiałam skupić uwagi. Nie mam ochoty poznawać kolejnych  przygód detektywa i jego asystentki(kolejny tom "Jedwabnik" ma właśnie swą premierę), bo czuję, że do intrygi kryminalnej włączą się dylematy Strike'a dotyczące Robin, bohatera znów się rozgada, a napięcie siądzie.

J. K.Rowling jako Robert Galbraith, "Wołanie kukułki". Wyd. Dolnośląskie. Wrocław 2013.

sobota, 27 września 2014

"Powrót paryżanina"- niespieszność z sensacją

Do miasteczka, które mieliśmy już szanse poznać we "Francuskiej oberży" powraca Fabiane- stracił pracę w stolicy i postanowił na chwilę wrócić w rodzinne strony, by podumać nad przyszłością. Paryski dorobkiewicz i ekonomista, od początku denerwuje mieszkańców, a nawet swoja ciotkę Josette, nieustanną krytyką i pędem ku modernizacji. Zmianom musi ulec więc wystrój rodzinnego sklepiku, w którym nowy manager zarządza rewolucje z ekspresem do kawy i ekologiczną bagietką w tle.Ale życie Fabiana też zmieni się dzięki rezolutnej ogrodniczce i jej spragnionej ciepła i marzącej o karierze akrobatki córce Chloe. Powieść jest dość przewidywalna, bo już od momentu gdy ogrodniczka wpada na paryżanina i niszczy jego rower wiadomo, że początkowa niechęć nie będzie trwała długo, choć tajemnice z przyszłości nieco podkręcą zgrany temat.

 Plusem tej powieści nie jest sama historia tytułowego paryżanina, tylko pewien niespieszny klimat. Być może ktoś stwierdzi, że akcja się wlecze, bo faktycznie na początku niewiele się dzieje, ot, senne miasteczko w Pirenejach i niego średnio zajmująca codzienność. Ale właśnie o tę codzienność i niespieszność chodzi. W drugiej części książką nabiera tempa, by w końcu uderzyć w sensacyjne tony, ale właśnie stworzony na początku leniwy, trochę sielski klimat daje czytelnikowi pewność o nieuchronności szczęśliwego zakończenia. Sympatyczni bohaterowie, charakterni i znający życie oraz duch zmarłego męża ciotki Josette, który jest dowodem wiecznej miłości sprawiają, że losy mieszkańców miasteczka czyta się przyjemnie. To nie jest żadna wielka literatura, ale po prostu sympatyczna opowieść na chłodne dni, która pozwala też nieco zwolnić i zobaczyć ile ciepła może zmieścić w sobie zwyczajność i codzienność.

Julia  Stagg, "Powrót paryżanina". Wyd. Świat Książki. Warszawa 2014.

poniedziałek, 22 września 2014

"Ostatni akt w operze"druga przygoda Irene Adler i chłopaków

Sytuacja polityczna zmusza Irene i ojca do wyjazdu z ogarniętego niepokojem Paryża. dziewczyna wyjeżdża do Londynu, by tam przeczekać niełatwy czas, a przy okazji posłuchać swojej niedoścignionej mistrzyni,  słynnej sopranistki Ophelii Merridew. Liczy tez na spotkanie ze swoimi przyjaciółmi- Aresenem i Sherlockiem. I rzeczywiście, młodzi detektywi spotkają się, ale w niezbyt szczęśliwych okolicznościach- ojciec Arsena zostaje oskarżony o zabójstwo asystenta wielkiego kompozytora Giuseppe Barziniego. Dzieciaki muszą pomóc oczyścić go z podejrzeń, a że historia zataczać będzie coraz szersze kręgi, w obszar ich działań wejdą także poszukiwania i pomoc operowej divie.

 Druga przygoda trójki detektywów jest równie wciągająca co pierwsza, historia toczy się wartko, charakterystyczne cechy dorosłych bohaterów zostają znów umiejętnie wprowadzone i dają złudzenie, że opowieść jest klimatycznym preludium do losów dorosłych postaci. Książka ma wielkie szanse spodobać się młodym czytelnikom, bo sporo się dzieje, a akcja nie zwalania ani na moment. Znów świetnie czyta się z czysto edytorskiego punktu widzenia- duża czcionka w dość krótkich, a zawsze intrygująco zakończonych rozdziałach, sporo światła między wierszami-czytanie tak wydajnej pozycji to sama przyjemność. 

Baccalario i Gatti, którzy podszywają się pod Irene Adler i są prawdziwymi autorami tej książki, zręcznie mylą tropy, budują napięcie i prowadzą czytelnika to przez eleganckie korytarze Royal Opera House, to przez mroczne zakątki dzielnicy Bethal Green. Świetny przykład powieści detektywistycznej, nie tylko dla młodzieży, w której każdy wielbiciel tajemnicy i odpowiednio budowanego klimatu na pewno znajdzie coś dla siebie.

Pierdomenico Baccalario i Alessandro Gatti jako Irene Adler, "Ostatni akt w operze". Wyd. Zielona Sowa. Warszawa 2014.

środa, 17 września 2014

"Przyślę Panu list i klucz" o czytaniu dla czytających

Pierre-Auguste Renoir  "Czytająca dziewczyna"

To jest książka o maniakach czytania i nikt, kto nie rozmawiał z innymi cytatami z książek, nie wzruszał się losami bohaterów tak bardzo, jak żywymi postaciami i nie pomylił środka transportu tylko dlatego, że chciał już otworzyć książkę nie zrozumie uroku tej powieści:) Rodzina głównej bohaterki Zosi jest rodziną namiętnych czytelników, z własnymi sposobami  czytania, literackimi szyframi i cytatami na każdą okazje. Mama, najbardziej życiowa, nie była aż tak zainfekowana wirusem czytelnika, ale kilka lat z tatą sprawiło, że nie miała innego wyjścia i też w to urokliwe uzależnienie wpadła. "Przyśle Panu list i klucz" to historia dorastania w rodzinie czytających,  dorastania także w powojennej Warszawie i rzeczywistości, w której można nie iść na studia, bo chce się mieć pracę do w urzędzie do 15 i potem mieć duuuużo czasu na czytanie. To też oczywiście opowieść o paru romansowych zagmatwaniach, ale i tak nadrzędny jest w tym wypadku motyw książkowy. Pruszkowska wkłada w usta narratorki wiele zdań, pod którymi podpisaliby się chętnie wszyscy czytający. Książka jest zapisem życia na styku dwóch światów- realnego, z podróżami, urzędem, kawiarnianymi spotkaniami, na których i tak rozmawia się o lekturach i książkowego-z rozpaczą po śmierci Trędowatej, miłością do Ashleya i Kubusiem Puchatkiem na dobry humor. Lekka powieść dla każdego, kto wie, że czytać to żyć kilka razy częściej, zabawniej i ciekawiej.

Oto kilka przemyśleń  bohaterki Pruszkowskiej:

"Są książki, które się czyta.
Są książki, które się pochłania.
Są książki, które pochłaniają czytającego."
(to o "Przeminęło z wiatrem")


"Czytając te książki bawiłam się wspaniale. I powiem ci, że bardzo wiele osób czyta takie książki lub tak jak ty - kryminały, których ja osobiście nie znoszę, ale robią to chyłkiem, późnym wieczorem, przy szczelnie zamkniętych drzwiach i zasłoniętych oknach. Dyskusję zaś prowadzą o Proustach, Mannach i nie ma takiej siły, która by ich zmusiła do przyznania się z otwartą przyłbicą, że szmiry lub kryminały czytają i jakieś satysfakcje, takie czy inne, z tej lektury wynoszą."  Bardzo mądry cytat z rozmowy Zosi z koleżanką Ani, która to Ania narzekała, ze Zosia czytając od poczatku Prusa nie zapoznaje się ze współczesna, ambitną literaturą. Jedyne co się zmieniło to fakt, ze teraz już wypada czytać kryminały, skandynawskie oczywiście;)


"Ojciec uważał, że książki której nie ma się zamiaru czytać powtórnie, nie warto czytać po raz pierwszy. Mądra ta zasada zupełnie nie przeszkadzała mu pochłaniać wszystkiego, co wpadło w rękę." skądś to znam...

Maria Pruszkowska, "Przyślę panu list i klucz".

niedziela, 14 września 2014

"Dziwne losy Jane Eyre" dziwne losy czytania po latach

To była książka, od której datuję moje dorosłe czytanie:) Lato przed ósmą klasą podstawówki, hamak zawieszony między sosnami, leniwe dni i moja pierwsza lektura wiktoriańska... Do dziś pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta opowieść i że przy lekturze zdarzyło mi się płakać nad życiem Jane. W tym roku, 15 lat po owych wakacjach, wróciłam do historii by sprawdzić czy i jak zmieniło się moje postrzeganie Jane i jej dziwnych losów... Okazało się, że zapomniałam zupełnie o okresie dorastania Jane, o trudach życia w domu niegodziwych krewnych i surowych zasadach pensji. To okrucieństwo wobec dziecka podczas słuchania audiobuka bardzo mocno rzuciło się w uszy. Z pierwszej lektury najlepiej pamiętałam wątek z Edwardem Rochesterem, nastrój grozy i tajemnicy, zjawę pojawiającą się w nocy. Teraz zainteresowała mnie część losów Jane po jej ucieczce z domostwa hrabiego, dramatyczne poszukiwanie pracy, spotkanie z pastorem i jego siostrami, wreszcie pomysł, by Jane wyjechała z misjonarzem jako jego żona. I tu coś, co podczas obecnej lektury zrobiło na mnie największe wrażenie- pewność siebie Jane i ogromną chęć dążenia do własnego szczęścia i życia zgodnie z sumieniem. Patrząc z perspektywy XIX wiecznej Anglii, młoda kobieta nie miała zbyt wiele szans na ziszczanie romantycznych marzeń, czy choćby życie wg własnego pomysłu. Rola misjonarki, żony St. Johna, w dalekim kraju mogłaby zaspokoić marzenia o niesieniu pomocy i miłosierdzia, ukoić złamane serce młodej kobiety. Ale Jane jest bohaterką przede wszystkim szczerą wobec siebie, znającą swoje wady, ale na tyle odważną i dumna, by realizować swoje pomysły i pragnienia i nie godzić się na półśrodki. To chyba dzięki temu stała się bohaterką tak znaną i lubianą przez czytelników, stale obecną w kulturze dzięki kolejnym ekranizacjom i wznowieniom. 

Tegoroczne spotkanie książką w bardzo oszczędnej interpretacji Magdaleny Cieleckiej, uświadomiło mi jak bardzo współczesna jest Jane Eyre. I jak w gruncie rzeczy realistyczna jest powieść, która w mojej pamięci utrwaliła się jako coś tajemniczego i romantycznego. Cielecka czyta świetnie, głosem chłodnym opanowanym, w kilku tylko momentach daje się ponieść emocjom, przez co dane fragmenty zyskują dodatkowy dramatyzm. Jane Eyre z pewnością mogłaby mówić tak rzeczowo i spokojnie, relacjonując swoje dzieje. Warto ponownie czytać książki by sprawdzić jak zmienia się odbiór, zwłaszcza gdy są to książki tak klasyczne jak powieść Bronte.

Charlotte Bronte, "Dziwne losy  Jane Eyre". Warszawa Agora 2013. Czyta Magdalena Cielecka

środa, 10 września 2014

"Zdobywam zamek" biedy i zalety dorastania w zamku

Cassandra ma 16 lat, oryginalną rodzinę (jej ojciec po napisaniu świetnie przyjętej książki popadł w niemoc twórczą, macocha Topaz jest muzą londyńskich malarzy, która uwielbia nieskrępowany kontakt z przyrodą, starsza siostra Rose- wzorem bohaterek Austen- chce zrobić dobra partię i nie umrzeć z głodu) i mieszka w angielskim zamku...Poza tym Cassaadra ma wielką wyobraźnię, talent i dlatego opisuje w pamiętniku życie swej rodzinki... Nie jest to życie łatwe, bo rodzina jest biedna, nie:uboga, biedna i ta bieda, wpływa na sporo ich zachowań. Jednak mimo faktu zalewania resztek kakao wodą i dzielenia się ze starszą siostrą nocami spania w prawdziwym łóżku Cassandra nie traci humoru. Wszystko pewnie płynęłoby w jako takim porządku, z małymi pożyczkami do służącego (który podkochuje się w narratorce) i ploteczkami z wiejską nauczycielką, ale do majątku wracają  z Ameryki synowie dzierżawcy zamku. Na szczęście dla rodziny nie chcą zaległego czynszu, na szczęście dla czytelnika-wprowadzają w życie Cassandry i jej bliskich trochę ożywczego powietrza. 

"Zdobywam zamek" to napisana z wdziękiem i humorem powieść młodzieżowa, debiut późniejszej autorki "101 dalmatyńczyków" Dodie Smith. Rozterki dorastającej panny opisane z dystansem, autoironią i całym wachlarzem uczuć (od olbrzymiego zachwytu po czarną rozpacz-bo gdy ma się 16 lat nie należy zadowalać się stanami pośrednimi!). Postacie budzą sympatię-mi szczególnie przypadła do gustu Topaz-z jednej strony muza i naturystka, z drugiej kobieta, która umie poradzić sobie z niełatwym życiem biednej żony artysty w kryzysie i macochy dorastających dziewcząt. Jest też siostra Cassnadry, Rose- starsza, więc bardziej świadoma, która godzi się na małżeństwo bez miłości, bo nie chce już być biedna (do tego mało romantycznego czynu na szczęście nie dochodzi, ale jej bardzo dojrzałe kalkulacje pobrzmiewają echem Scarlettowego "już nigdy nie będę głodna"). Choć to książka lekka, pełna scen z wyobraźni lub ziszczających się marzeń (choćby ten o wielkim balu i arystokratach), jest w niej też pewien gorzki smak życia znaczonego biedą. Biedą bardzo mało romantyczną i artystyczną, jest w powieści zrealizowana w odpowiednich proporcjach taka naturalistyczna walka o byt. Ale poza tym ciemniejszym nastrojem, w książce jest bardzo wiele scen, przy których można śmiać się głośno i szczerze (choćby uciekanie w odziedziczonych futrach i powstała z tego historia o grasującym w okolicach zamku niedźwiedziu). Książka bardzo przyjemna, początkowo po podlotkowatemu nawania, ale pełna dobrych myśli. I, co ważne, pokazująca świat dorastania jako przygodę, a nie trudny etap buntu i depresji. A do tego kilka smaczków literackich,  bo nie tylko nawiązaniami do Austen i Bronte wspiera się młoda narratorka, która z biegiem czasu dojrzewa na oczach czytelnika.

 I jeszcze coś- na okładce czytamy "dla wielbicieli Błękitnego zamku"... Książka Smith nie ma nic wspólnego z powieścią Montgomery- Cassandra nie myśli, że za chwilę umrze i dlatego łamie konwenanse i realizuje swoje marzenia o szczęściu. Cassnadra jest zdrowa jak koń, marzenia ma różne, a łamanie pewnych towarzyskich zasad to niepisana reguła jej rodziny. Czyli równie dobrze można było napisać, że "Zdobywam zamek" spodoba się wielbicielom "Zamku" Kafki, bo chyba tylko zamek w tytule może być tym wspólnym mianownikiem.

Dodie Smith, "Zdobywam zamek".Przeł.Magdalena Mierowska.Wyd. Świat Książki . Warszawa 2013

sobota, 6 września 2014

Trylogii czytanie

Cała Polska dziś  narodowo czyta Trylogię. Nie ma co się rozpisywać o tym, co o książkach Sienkiewicza twierdzili jemu i nam współcześni, co pisał Prus, Brzozowski a co Gombrowicz. To i tak wiadomo. Ale to dzisiejsze czytanie jest dobrym punktem wyjścia do podumania nad książkami, które prowokują lawinę czytania. 

Na niedawnym spotkaniu polonistów zeszło na książki i na Trylogię. Koleżanka Anna przyznała, że to właśnie od tego cyklu rozpoczęła się jej mania czytania, a przygody Wołodyjowskiego, Zagłoby i spółki były pierwszymi powieściami, które zawładnęły jej wyobraźnią i sprawiły, że po potem zabrała się za systematyczne wyczytywanie rodzinnej biblioteczki, a w końcu trafiła na polonistykę. Ja czytać lubiłam zawsze, natomiast "Ogniem i mieczem" czytałam z zapałem przed wejściem do kin ekranizacji. Ścigałam się wtedy z radiem, w którym też czytali...Bo w 1999roku, roku ów, gdy do kin wchodziła Hoffmanowska produkcja, pierwsza ekranizacja z naprawdę dużą kampanią reklamową i hasłem superpodukacja, wszyscy czytali Sienkiewicza. Czytałam i kochałam się w Bohunie! Potem  przeczytałam gdzieś, że nie byłam w tym wyborze odosobniona, bo Szymborska w swoich młodych latach darzyła uczuciem dwóch literackich bohaterów- Sherlocka Holmesa i Bohuna właśnie. Z resztą co się tyczy Bohuna, to po szkolnej wizycie w kinie wybuchła klasowa dyskusja o wyższości Bohuna nad Skrzetuskim i na odwrót. I gdyby się przyjrzeć moim koleżankom, to do dziś lepszy kontakt mam z tymi, które wolały Jurka:) Przekonała nas do niego ta, jakby nie było, kozacka fantazja! I szelmowski uśmiech Domogarowa... 

Jedyny dyskutant w naszym polonistycznym gronie, po wysnuciu interesującego stwierdzenia, że Helena nie miała na chłopaków takiego wpływu jak Jan i Jurko na dziewczyny,przyznał, że Trylogii, choć próbował, nie zdołał przeczytać. I chyba domyślam dlaczego... Zaczął za późno! Gdy program licealny nakazuje czytać "Potop", młodzież niekoniecznie chce się dać porwać opowieści historyczno- przygodowej, bo jej w głowie inne historie-albo chce się egzystencjalnie dobijać w swej egzaltacji, albo czytać o podobnych do swojego losach, albo najzwyczajniej ma w nosie szkołę, kanon i Sienkiewicza. Anna i ja zaczęłyśmy czytać wcześniej, gdy działa czar opowieści przygodowej, gdy pościgi ekscytują, fortele Zagłoby śmieszą, a wielkie miłości i "Nic to" Wołodyjowskiego wzruszają. Potem się z takiego czytania wyrasta, tak jak wyrasta się z Zorro i Muszkieterów. .. Moja rodzina naznaczyła mnie Sienkiewiczem- Dziadek opowiadał, że uczył się czytać na "W pustyni i w puszczy", w każde święta gdy w telewizji leciały filmy Hoffmana oglądaliśmy to rodzinnie, wyprzedzając wypowiadane przez bohaterów kwestie. Do dziś nie wyobrażam sobie Bożego Narodzenia bez Trylogii w telewizji (i nie tylko dlatego, że to czasem jedyna okazja do ujrzenia śniegu). 

A dziś w ramach Narodowego Czytania Trylogii razem z Teatrem MplusM graliśmy na poznańskim Rynku spektaklik o kobietach Trylogii i ich spotkaniu z Sienkiewiczem.Była okazja by przypomnieć co ważniejsze cytaty i  pokazać stateczne niewiasty od nieco innej strony. I przez chwilę, przed wejściem na scenę,pewnie dzięki kostiumowi i dobrej energii, poczułam ten sam rodzaj dziecięcej ekscytacji-co będzie dalej! Było tak, że Sienkiewicz nie powinien się na nas obrazić! I wielkie dzięki oraz ukłon tak głęboki, na jaki pozwala mocno zasznurowana suknia, dla tych, co dobrze wiedzą, że o nich mowa, za to, że weszli w to literacko-teatralne szaleństwo z impetem godnym szarżującej husarii!

PS Ta na zdjęciu to robocza wersja Krzysi w moim wykonaniu-smutna, bo jej obdarzony wybuchowym charakterem Ketling się wysadził... I na cześć męża Szkota strój nieco bardziej na Marię Stuart niż staropolanke;)

wtorek, 2 września 2014

"Ech pamięci", jak pamięć tworzy rzeczywistość

Zach Gilchrist,właściciel galerii sztuki, fascynat pracy malarza  Chrlesa Aubreya zmuszony przez finansowe okoliczności i poprzednie zobowiązania, wyjeżdża na angielska prowincję, by szukać inspiracji do książki o tymże malarzu. Okazuje się w mieście, do którego trafił żyje nadal Mitzy Hatcher, kiedyś uwieczniona na licznych portretach, która uważa się za miłość życia i kochankę Charlesa. Początek znajomości jest dość oryginalny, bo Mitzy decyduje się rozmawiać z Zachem dopiero wtedy,gdy ten przyniesie jej świeże bycze serce, z którego kobieta zrobi amulet przeciw duchom przeszłości. I wtedy następuje fabularna wolta- ta sama prowincja pod koniec lat 30 XX wieku, do letniskowego domu wprowadza się malarz za marokańską kochanką i dwiema córeczkami. Poznajemy też małą Mitzy, która odtrącona przez społeczność, ze względu na zielarskie i trochę podejrzane działania matki, nie ma w wiosce przyjaciół. Mitzy zaczyna powoli zaprzyjaźniając się z przybyłymi, wchodzi w ich rodzinę, a  nawet towarzyszy im w wyprawie do Maroka... Coroczne odwiedziny letników stają się dla dziewczyny najważniejszym wydarzeniem. Dorastająca panna, pozbawiona do tej pory wzorca mężczyzny, pierwszą miłością obdarza Charlesa. Aż pewnego lata w  domu Aubreya zdarza się  tragedia, młodsza córka malarza zostaje otruta...

Poszczególne wydarzenia ze współczesnego życia mieszkańców wioski, niejasne interesy nowej znajomej  Zacha i jednocześnie opiekunki Mitzy, łączą się z czasem minionym. Bardzo ciekawe są zderzenia tych historii opowiadanych z różne perspektywy i kilku wersji wydarzeń. Ciekawy jest też ukazany przez autorkę mechanizm tworzenia z wspomnień i imaginacji swojej wizji przeszłości, która wydaje się starej Mitzy jedynie słuszna i prawdziwa. Koniec jest za to zupełnie zakręcony, bo okazuje się, że uważany za poległego na froncie malarz, wcale nie zginął... Finału nie zdradzę,ale przyznam, że wydał mi się trochę zbyt fantastyczny,  przekombinowany i przede wszystkim nieprawdopodobny. Małym minusem jest też  pewne przegadanie powieści.Ale co z tego,skoro książkę bardzo dobrze się czyta! Katherine Webb już "Dziedzictwem" udowodniła, że umie pisać intrygujące historie, które potrafią przykuć uwagę czytelnika przez połączenie przeszłości i teraźniejszości,  tworzeni przez nią bohaterowie są wielowymiarowi, a atmosfera całej opowieści ma swoją barwę. Świat barw, ale także zapachów ziół, elementów krajobrazu łączy się w tej opowieści o malarzu, córce zielarki i współczesnym biografie. Wciągająca lektura obyczajowa o rodowych tajemnicach, dorastających pannach,rożnych punktach widzenia i obsesjach .

Katherine Webb, "Echa pamięci". Wydawnictwo Insignis, Kraków 201.