Strony

środa, 20 listopada 2024

"Tajemnice zamu Udolpho" klasyk grozy


""Tajemnice zamku Udolpho" to klasyk literatury gotyckiej. Wydana w 1794 r. powieść przyniosła autorce spore pieniądze, była komentowana w środowisku literackim i tak popularna, że Jane Austen postanawiała w swoim "Opactwie Nothanger" odnieść się do niej, a swoją bohaterkę uczynić namiętną czytelniczką grozy Ann Radcliffe.

Jak czyta się tę powieść 230 lat po jej powstaniu?

Długo. Ale nie żałuję! Ponad 800 stron, drobny druk, a przede wszystkim styl, który wymaga skupienia. To nie jest powieść do czytania z doskoku. Nie chodzi o to, że zgubimy się w fabule, o nie! Na współczesne standardy akcja toczy się wolno (Emilia, główna bohaterka, do tytułowego zamku bohaterka dociera po 300 stronie). Ale narracja, opisy przyrody, postaci, ich emocji, wymagają uwagi. Autorka pisze w odległych od nas czasach o czasach odległych o niej, bo akcja toczy się pod koniec XVI wieku, więc mamy tu osiemnastowieczną próbę pokazania świata z 1584 roku, dokonaną na podstawie lektur i skojarzeń (czasem błędnych o czym mówią bardzo dobre przypisy).  W treść włączone są wiersze pisane przez Emilię (to jej sposób na przekazanie emocji), ale także liczne cytaty z Szekspira, Miltona, które osadzają opowieść nie tylko w historii, ale i literackim kontekście.

Bohaterka Austen czytając drżała z ekscytacji. Współczesny czytelnik drżeć nie będzie. Demoniczny hrabia jest postacią jednoznacznie złą, ale nie jest nawet w dziesiątce najbardziej występnych typów literatury. Dzisiejszy czytelnik, żeby czuć się zaintrygowanym musi wyrzucić z głowy to, co nastąpiło po Radcliffe. Bo właśnie w Udolpho znajdziemy składowe powieści gotyckiej: zamczysko, drzwi, za którymi coś szeleści, tajemnice z przeszłości, ludzi, którzy strzegą sekretu i dzielą się nim na łożu śmierci, przyrodę, która bywa straszna i nieprzystępna, tajemnicze portrety i zapiski z przeszłości, ucieczki, pojedynki, zwłoki w rogu pokoju.  Dziś powiemy: zgrany zestaw! Ale świadomość, że właśnie ta autorka ten zestaw buduje, zmienia perspektywę.

Poza grozą płynącą z zewnątrz, jest i groza samej bohaterki, gubiącej się w domysłach, zbierającej strzępki informacji o własnej rodzinie. Emila, córka bez matki, narzeczona rozdzielona z ukochanym, zamknięta na odludziu tylko z wierną pokojówka jest dziewczyną pełną cnót (dlatego wygra), ale narażoną na tworzone przez własną wyobraźnię ułudy. I pewnie właśnie dzięki temu książka ta czytana jest od tylu wieków i cały czas potrafi zainteresować. Bo gdy już wejdzie się w świat tych opisów przyrody, miejsc, stanów emocjonalnych, to narracja i zmiany w emocjach bohaterki potrafi czytelnika wciągnąć.  Ale nie jest to lektura do czytania w przerwie, bo wtedy gubi się jej piękno i atmosferę.  A dla atmosfery i pewnego poczucia, że od tego wiele się w literaturze zaczęło warto było czytać!

 Ann Radcliffe "Tajemnice zamku Udolpho". Przeł. Wacław Niepokólczycki. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2023. 

środa, 13 listopada 2024

"Przeminęło z wiatrem" . Niezwykła historia w czworokącie


Świetna główna bohaterka to częste. Doskonała para - również.  Ale siłą „Przeminęło z wiatrem” jest dla mnie cała czwórka: Scarlett, Rhett, Melania i Ashley.  

Bo ta wielka amerykańska historia, z odmalowanym rysem Południa i  wojny secesyjnej, z mnóstwem postaci, toczy się przede wszystkim w tym czworokącie. Dwie bardzo różne kobiet, dwóch zupełnie innych mężczyzn, między nimi chyba wszystkie możliwe emocje. Scarlett to imię symbol, kobieta niezależna, silna, kokietująca, w interesach bezwzględna(diabeł ubiera się u Prady? O nie! Nosi kieckę z zasłony!), twarda i miękka jednocześnie. Tak bardzo kobieca w swej złożoności, jak to tylko możliwe.  Melania prawa, opiekuńcza, ufna, po prostu dobra. I odważna odwagą inną niż te O’Harów, ale równie wartą wzmianki. Ashley, wymarzony i honorowy dżentelmen czasów przeszłych, który próbuje znaleźć się w nowych okolicznościach. I Rhett, dandys, spekulant, oszust, który najlepsze uczynki i  strony swego charakteru próbuje ukryć przed opinią publiczną, facet na każde czasy, który zna się na ludziach.  Dookoła wiatr historii, zmiany, a między tą czwórką zestaw napięć, ukrytych i widocznych  miłości, gniewów, niechęci, krętactw, tajemnic, oddalenia i bliskości. 

 Znam film, zatem znam i historię,  film jest bez wątpienia arcydziełem kina, a role obsadzone są bezbłędnie (Vivien i Clark = Scarlett i Rhett, tym bardziej, że czytając opisy wyglądu tych postaci naprawdę ma się wrażenie że Mitchell opisuje aktorów, którzy za kilka lat zagrają w ekranizacji!). Jednak postaci książkowe niosą jeszcze więcej emocji, głębi (niechęć Scarlett do dzieci, jej zdolności w interesach łączące się też z wyrachowaniem; więcej wątpliwości  romantyka Ashleya, które pozwalają go zrozumieć; jeszcze mocniejszy w miłości i cierpieniu Rhett, te wszystkie słowne potyczki bohaterów, które jednak z filmu musiały wylecieć).  

 To taka książka, po której ma się mnóstwo myśli (Gable ponoć nazwał ja romansidłem i nie chciał grać Rhetta, na szczęście zagrał). Myśli o zmianie czasów, o człowieczeństwie, odwadze, pieniądzach,  wyrzeczeniach. O  ludziach i emocjach między nimi. O powieści, która wciąga i bohaterach, którzy są tak pełni i wielowymiarowi w słowach i działaniach.  O wielkiej historii, wielkich miłościach do kobiet, mężczyzn i ziemi.  I tej pajęczynie powiązań, w którą wpadają bohaterowie czasem wcale tego nie chcąc. Jak w życiu.  Daleka jestem od: o wow co to była za historia! Ale TO była historia i TO byli bohaterowie. Nie ma co pisać, trzeba czytać.  I jakby się kto pytał, to chociaż  czytelniczo-polonistycznym sercem doceniam i zachwycam się takim zakończeniem, tak zupełnie w środku jestem pewna, że  Rhett wróci do Scarlett. Jutro. 

Margaret Mitchell. "Przeminęło z wiatrem". Przeł. Cecylia Wieniewska. Wydawnictwo Albatros. Warszawa 2020.

piątek, 8 listopada 2024

"Panna Marple. 12 nowych historii." Nowe historie o starej znajomej

 


Nie jestem fanką opowieści o konkretnych postaciach, pisanych przez innych autorów. To dla mnie trochę skok na kasę, trochę próba wykorzystania znanego i lubianego świata. Ale trudno odmówić słuszności tezie, że takie działania przypominają o oryginale.

W przypadku opowiadań o pannie Marple postawiono na podwójny marketingowy sukces: odwołanie do Christie oraz 12 znanych (częściowo także w Polsce) autorek. Czy można w tak krótkiej firmie i tylu wytycznych ofiarowanych przez Agathę być oryginalnym? Nie. I nie o to chodzi. Tom to rodzaj hołdu dla Christie, zanurzenia w jej świecie i próba zmierzenia się z formową opowiadania (pierwsze wyzwanie), osadzonego w dość jasnym czasie i przestrzenie (drugie wyzwanie).

Ciekawe jest, że do tak jasnych wytycznych udało się podejść od różnych stron. Opowiadanie nawiązujące wprost do „Morderstwa na plebanii” (narratorem znów jest pastor), są powroty do popularnego motywu odwiedzania koleżanek ze szkoły, są podróże. Mam wrażenie, że Jane Marple nigdy jeszcze tyle nie jeździła po świecie, co w tej książce: Włochy, USA, statek do Chin. Jest też opis morderstwa, którego nie było, (całkiem w stylu Agathy). 

Czytałam książkę, gdy opadł już premierowy kurz. Czy przyznaję rację tym,  którzy kompletnie nie czują klimatu z Christe? Nie do końca, bo świat, w którym się obracamy ma sporo wspólnego z tym, który tworzyła Agatha, a panna Marple nadal jest bystrą obserwatorką, potrafi słuchać, zwraca uwagę na szczegóły i zna się na ludziach. Czy to jest jednak tak dobre, by pomylić z oryginałem? Trudno jednoznacznie orzec przede wszystkim dlatego, że opowiadania Christie o pannie Marple też mają różne poziomy i o ile w przypadku Poirota, opowiadania lubię, to z panną Janę wolę się spotykać w dłuższej formie.

Czy zatem ten eksperyment był potrzebny? Marketingowo - tak. Jeśli do dzieła Christie i klasycznego kryminału nawiązują tak znane pisarki jak Ruth Ware, Val McDermid i Elly Grifith, to jest nadzieja, że ich czytelnicy sprawdzą oryginał. To byłby ostateczny triumf Agathy Christie.

Panna Marple. 12 nowych historii. Przeł. Anna Szumacher. Wyd. Dolnośląskie.Wrocław 2023.