Strony

środa, 15 lipca 2015

"Szklany pokój"- Vera w Domu Pisarza

Nie oglądałam serialu o Verze, ale jeśli jest tak dobry jak książki (a krewni i znajomi królika mówią, że tak), trzeba będzie go poszukać. Inspektor Vera Stanhope jest detektywem dość podobnym do tych męskich przedstawicieli gatunku, których znamy z innych powieści kryminalnych: samotna, ironiczna, źle ubrana i z nadwagą. Swoich podwładnych oraz świadków traktuje protekcjonalnie, mówi do nich "kotku". Cały czas zmaga się z piętnem osobowości ojca, który co prawda już nie żyje, wywarł jedna na nią silny wpływ. Gdyby Vera była facetem, byłaby kolejnym wcieleniem szorstkiego gliny. Vera jest szorstkim gliną, ale jako kobieta musi udowadniać, że jest dobra w tym co robi, co więcej – że jest bardzo dobra, a nawet lepsza niż inni.  Dlatego choć źle się czuje w towarzystwie ludzi z tzw. wyższych i artystycznych sfer, zawsze potrafi się dostosować i wykorzystać umysł detektywa oraz kobiecą intuicję. W kryminałach brakowało takiej krwistej, charakternej kobiety, bo do tej pory "detektywki" reprezentowały ligę staroświeckiej Panny Marple albo biegającej na szpilkach Stephanie Plum*.

Pewnego dnia znika sąsiadka Very, Joanna. Ślad prowadzi do Domu Pisarza, w którym trwa właśnie kurs pisania kryminałów. Vera zjawia się tam w najlepszym momencie: zamordowano jednego z wykładowców, wpływowego krytyka, a Joannę widziano z nożem przy ciele profesora. Pani inspektor, choć powiązana z podejrzaną, zabiera się do pracy. Światek pisarzy i adeptów tej sztuki jest ciasny i mało przyjemny: urażone ambicje, niezrealizowane pomysły, traumatyczne wspomnienia  z czasów studenckich, rodzinne tragedie, przestępcza przeszłość, to wszystko wychodzi na jaw w trakcie śledztwa. Vera razem ze swoim najbliższym współpracownikiem, Joem, zagadkę rozwikła, ale nie będzie to sensacyjny pościg z pistoletem w dłoni, raczej mrówcze zbieranie dowodów i rozliczne pogawędki z podejrzanymi, bo Stanhope plotki uznaje za źródło najbardziej wartościowych informacji. Istotną bohaterką i podejrzaną staje się Nina Backworth, pisarka i literaturoznawczyni, powiązana z ofiarą mrocznymi zależnością, a poza tym autorka szkicu, według którego zostaje popełnione kolejne morderstwo. Klimat powieści tworzy też mroczny dom i cały zastęp jego rezydentów: zapomniana gwiazda obyczajówki, jej syn, były kryminalista z literackim talentem oraz były policjant ze szczegółową wiedzą o pracy śledczych. Każdy z uczestników kursu ma swoje ciemne sprawki, których odkrycie nie zawsze rozjaśnia sytuację. Nie odgadłam, kto był mordercą (choć jest coś w twierdzeniu, że winnym zwykle bywa najmniej podejrzany), a motyw okazał się zaskakujący, choć równocześnie logiczny. To jest kryminał w starym stylu, bez billingów, bez hakerów i przekopywania tajnych komputerowych baz danych, za to z prowadzonym metodycznie śledztwem, gawędziarskimi przesłuchaniami i poszukiwaniem psychologicznych tropów. Czyta się go bardzo dobrze, bo napięcie jest, charaktery są, malownicza i nieco niespokojna angielska prowincja  jest. I chce się poznać inne śledztwa prowadzone przez Verę, kobietę, która jest na swoim miejscu. 

Tylko jedna rzecz zacierała dobre wrażenie: redakcja książki, a konkretnie jej brak. Nie tylko w stopce widać brak redaktora, ewidentnie brak go w tekście. Zasłonę miłosierdzia spuszczam na literówki, które jakiś biblioteczny poprzednik poprawił ołówkiem (jako liberalna bibliotekara popieram takie działania). Jednak jest w tekście kilka "kwiatków", które sprawiają, że akcja przestaje być istotna i uwaga nie skupia się na morderstwie. Hitem jest sformułowanie: "kaplica nadawała się jak ulał na salę przesłuchań". Nie dość, że bardzo nieszczęśliwa ta "kaplica jak ulał", to jeszcze użyta w koślawym i błędnym połączeniu.  Z redakcją w książce jest jak z sukienką; gdy ta pasuje jak ulał, nikt nie zastanawia się nad krojem, szwem i fasonem, bo jest pięknie, i już. Ale gdy coś odstaje w pasie, nie dopina się, uwiera, zaczynamy analizować braki. Tak samo jest redakcją, gdy jej nie ma, nagle zaczyna czegoś brakować, a niedociągnięcia rzucają się w oczy. Szkoda autorki, szkoda powieści, szkoda czytelnika... Ale to na marginesie, bo książka naprawdę dobra! 

Ann Cleeves, Szklany pokój, przeł. Małgorzata Stefaniuk, Wyd. Amber, Warszawa 2014.

*Trochę podobna charakterologicznie jest komisarz Viviane Lancier z książki Georges'a Flipo „Pani komisarz nie znosi poezji”, Verę jednak polubiłam bardziej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz