Strony

czwartek, 16 czerwca 2016

"Dziennik roku chrystusowego" pisarz prywatnie publicystyczny


Czytanie cudzego dziennika jest bezczelnym zaglądaniem mu przez ramię. Zaglądaniem, który w moim przypadku (kogoś dziennikującego od lat) niekoniecznie ma na celu włażenie w prywatność, ale ciekawość, jak inni opisują swoje życie. Jacek Dehnel przyznaje, że nie pisze dziennika, próbował kilka razy, ale cały rok opisał dopiero w „Dzienniku roku chrystusowego”.  Jednocześnie, w pisaniu tej książki (bo pisał bardziej książkę niż dziennik intymny) korzystał z nowoczesnych zapisków na fb… Choć niektórzy zarzucają mu, że jest staroświecki, jak widać w pracy  porusza się między technologiami i technikami z wyjątkową łatwością. Jego zapiski to po części dziennik publicystyczny, po części dziennik podróżnika i czytelnika.  Kilka wspomnień z wyjazdów na spotkania autorskie (i opinii o bibliotekach), zachwytów na sztuką, uwag o wydarzenia kulturalnych… Sporo codzienności- tego, co jadł, jak remontował i na co zachorował. Ot, dziennik.

Dehnel mówił na spotkaniu w Bibliotece Raczyńskich, że pierwszą wersję dał do przeczytania kilku osobom i każda z nich uważała za ciekawe/nieciekawe inne wątki. Po rozmowach z redaktorkami i pierwszymi czytelnikami coś usunął, coś zostawił, coś rozwinął, jak sam twierdzi, ma świadomość, że "Dziennik..." to groch z kapustą. Ale, paradoksalnie, dzięki temu każdy może znaleźć coś ciekawego. Jak nie opis włoskiego kościoła, to zżymanie się na hierarchów, jak nie zachwyt nad herbatą, to złośliwostki po adresem tzw.  ludzi kultury, jak nie przemyślenia o wieku chrystusowym, to  scenki z życia codziennego. Poza tym, o ile przyzwyczajeni jesteśmy do dzienników, wydawanych po śmierci autora, z przypisami redaktorów, mającymi ułatwić zrozumienie opisywanego świata, o tyle Dehnel pisze o wydarzeniach niewymagających osadzania w rzeczywistości, bo to nasz świat. Świat różnych kręgów, który z naszym, czytelniczym styczny jest tylko w kilku punktach, ale pisząc dziennik siłą rzeczy  z większym angażowaniem opisuje się własny  ból zęba niż wydarzenia państwowe. 

W jednej z recenzji przeczytałam, że „Dziennik…” to  „książka Jacka Dehnela o tym jak fajnie być Jackiem Dehnelem”. Fajnie, choć bym się na to życie nie zamieniła. A  poza tym, trudno od autora dziennika oczekiwać by nie opisywał swojego życia (które ma prawo być fajne).  Lubię styl Dehnela, jego językową sprawność, dowcip, czerpanie z tradycji literackiej. W tym wypadku do głosu doszła jeszcze żyłka publicystyczna, znana z felietonów i internetu.  Wiadomo, że dziennik nie ma za zadnie mówienia prawdy o rzeczywistości, ale być może za jakiś czas czytelnicy spojrzą na zapiski Dehnela jak na swoisty dokument epoki. I ciekawe, jakie oni będą mieli wrażenia…

Abstrahując od samej litery „Dziennika…”, Dehnel świetnie czyta swoje książki!  Byłam tego zdania już przy słuchaniu „Lali”, a  fragmenty „Dziennika…”  i  „Krivoklata”, które czytał wczoraj, przekonały mnie, że pisarz dobrze czytający swoje rzeczy, to wyjątkowa sprawa.

Jacek Dehnel, „. Wyd. Dziennik roku chrystusowego” Wyd. W.A.B. Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz