Strony

niedziela, 24 czerwca 2018

"Opowiadania bizarne", opowiadania Tokarczuk

Międzynarodowe nagrody dla polskich twórców zawsze cieszą. I zawsze zwiększają zainteresowanie pozycjami autora, nie tylko tymi nagrodzonymi, ale całokształtem. Dałam się ponieść i  na fali radości z Bookera dla Tokarczuk, pożyczyłam najnowszy tom jej opowiadań. Od razu dodam, że nie jestem fanką jej twórczości.  Doceniam sprawność językową, umiejętność lawirowania między rzeczywistością, a tworzonymi światami, jednak to nie jest moja bajka. Moją bajką nie jest ani realizm magiczny, ani proza stawiająca na równi treść i formę. Doceniam, ale nie przepadam. Nagrodzony Bookerem przekład "Biegunów" nie jest aż tak Tokarczukowy, jak jej wczesne powieści jak "Dom dzienny, dom nocny" czy "E.E.", nie jest tak zanurzony w historii jak "Księgi Jakubowe". Jest przykładem potwierdzającym tezę, że pisarz  także w obrębie swoje twórczości i stylu, nie jest jednorodny.
Jak  wygląda sprawa z "Opowiadaniami bizarnymi"? Wszyscy zdążyli już sprawdzić, że bizarne oznacza dziwne, niezwykłe. Czyli w gruncie rzeczy całą twórczość Tokarczuk można charakteryzować tym słowem. Opowiadania z takim przymiotnikiem winny być podwójnie, a nawet wielokrotnie niesamowite, dziwne i tajemnicze. Czy takie są? Moim zdaniem nie. Tokarczuk zostaje w swojej poetyce. Opowiada o pozornie zwykłym mieszkańcu blokowiska, który wyjada coraz dziwniejsze, robione przez jego matkę, zaprawy. Opowiada o podróżującym małżeństwie i facecie rozwiązującym zagadki szwów na skarpetkach. Wybiega w przyszłość, gdy świat wypełnią humanoidy, nowe święta i nowi bohaterowie. Jeśli szukać czegoś, co łączy te historie to moim zdaniem jest to samotność- która nie podlega ani zmianom czasu, ani rozwojowi technologii. Samotność w pojedynkę, w grupie; samotność oswojona, albo ta, której się lękamy i przed którą chcemy się bronić. Najciekawsze z opowiadań jest to, w którym autorka sięga do przeszłości i opowiada historię królewskiego medyka, który nie dość, że bada tajemnicę kołtuna (nie tego od kołtuństwa, tylko zwykłego), to jeszcze poznaje zielone dzieci. Ta opowieść, tak przez  lekko archaizowany język, pomysł,  jak i pewne echa historii o dzikich dzieciach (które pojawiają się co prawda w oświeceniu, ale przecież można wybiec w przyszłość, która z dzisiejszej perspektywy i tak jest przeszłością) jest moim zdaniem najciekawsza.  Pisanie opowiadań nie jest łatwe. Na każda historię trzeba mieć pomysł, każdej nadać jakiś rys indywidualny. Z tych 10 historii najbardziej wyróżnia się opowieść o Zielonych dzieciach. I jest chyba najbardziej bizarna. Jeśli ktoś lubi krótkie formy i jeśli chce sprawdzić, czym jest indywidualny styl Tokarczuk,  niech przeczyta. Jeśli ktoś jest jej fanem, zapewne już to zrobił.  

Olga Tokarczuk, "Opowiadania bizarne". Wydawnictwo Literackie. Kraków 2018.

sobota, 16 czerwca 2018

"Całe miasto o tym mówi" i wrony też

A gdyby tak na 450 stronach spróbować zamknąć 130 lat z życia mieszkańców amerykańskich Elmwood Springs? Zacząć od chwili, gdy emigranci zakładają osadę, a pewien Szwed decyduje się zmieścić w gazecie anons matrymonialny. Potem opowiedzieć o kolejnych  pokoleniach, o tym, jak osada zmienia się z miasteczko, jak rozrasta się mleczarnia. Jak zmienia się świat: pojawiają się samochody, samoloty, komputery, komórki, jak zmieniają się idole.  Wreszcie, jak ludzie buntują się i dziwią zmianom.  Ten pomysł, w połączeniu z ciekawie zakreślonymi bohaterami (jedynie zakreślonymi, bo na pełne charakterystyki brak miejsc i bardzo dobrze, że autorka nie przegaduje króciutkich rozdziałów, będących kolejnymi skrawkami opowieści) jest bardzo sympatyczny. Dobrze się czyta o kolejnych pokoleniach, śledzi dorastanie dzieci, ich dobre i złe drogi. Ciekawym urozmaicaniem i dopowiedzeniem są artykuły z lokalnej prasy, z rubryki Całe miasto o tym mówi. To jednak nie jest niczym odkrywczym. 
Tym, co wyróżnia najnowszą powieść Fannie Flagg to część opowieści, która toczy się w zaświatach. W jakimś przedpolu nieba, chwili przed reinkarnacją- można to sobie nazwać po swojemu. W każdym razie losy mieszkańców miasteczka śledzą jego dawni obywatele, pochowani na Spokojnych Łąkach.  Ich reakcja na zmiany, zachowania kolejnych pokoleń jest bardzo ciekawa. Prawie tak jak spotkania, do których w tym niezwykłym miejscu dochodzi- gdy prawnuczęta spotykają pradziadków,  głusi zaczynają słyszeć, a rozłączeni kochankowie znajdują wreszcie dla siebie miejsce w wieczności.  Nawet  facet, pewien, że został zamordowany i niecierpliwie oczekujący konfrontacji z czterema podejrzanymi, odzyskuje spokój.  Flagg napisała książkę bardzo przyjemną, ciekawą, niebanalną. Napawającą nadzieją i dająca sporo dystansu do ciągle zmieniającego się, zabieganego świata. Bo ostatecznie liczy się to, co nie przemija. A zakończenie książki zaskakuje!  Choć czy podświadomie nie takiego końca oczekujemy... Świetna, nie tylko letnia, lektura!

 I jeszcze jedno- uwaga na wrony, bo one nie tylko tylko mądrze kraczą, ale i na technologiach się znają! Kto przeczyta-ten zrozumie :)

Fannie Flagg, "Całe miasto o tym mówi". Przeł. Dorota Dziewońska. Wyd. Literackie. Kraków 2018.

niedziela, 10 czerwca 2018

'Zgiełk czasu' Szostakowicz osamotniony

Sztuka i władza nie powinny być od siebie zależne. To oczywiste, ale powieść Barnes'a jest historią o kompozytorze, którzy był w sprawy władzy uwikłany i od władzy zależny (w pewnym momencie autor pisze, że w tamtych czasach byli tylko kompozytorzy martwi i zależni od władzy...). Jak coś tak abstrakcyjnego jak muzyka może być na usługach reżimu? Czy jedna opera może mieć moc burzenia ładu społecznego? Czy sztuka dla mas może być nieśmiertelna i prawdziwa?  Jaką drogę można wybrać, gdy nie chce się czytać napisanych przez kogoś innego przemówień... Na marginesie historii Szostakowicza są opowieści o dwóch innych wybitnych kompozytorach tamtych czasów - Prokofiewie i uciekinierze z Rosji Strawińskim.  

Tytułowy zgiełk czasu  miał przekrzyczeć piękno i szczerość muzyki, ale miał też zagłuszyć poczucie winy człowieka, który staje do nierównej walki. A nawet nie aż tyle, nawet nie staje. Bo wie, jak to się skończy. Barnes opisuje człowieka, który bardziej niż z systemem wadzi się z samym sobą. To przecież nie system występuje na zjazdach i reprezentuje ludzką twarz socjalizmu za oceanem. To nie system przytakuje tym, którzy plują na "Lady Makbet mceńskiego powiatu" i to nie system wreszcie czuje do siebie obrzydzenie. Szostakowicz, postać bez wątpienia tragiczna, nie otrzymuje w postaci Barnes'a ani adwokata, ani oskarżyciela. Dostaje za to opowiadacza jego czasów. Sprawozdawcę wydarzeń. Język książki  jest prosty,  bohater nie jest zagadany, a materiału do przemyśleń na tematy sztuki i władzy, sporo. Szostakowicz, bardziej niż kompozytorem, jest tu zwykłym człowiekiem, który idzie na pewien układ i gra narzuconą mu, bardzo trudną rolę. I gra ją w pojedynkę, bo to, co bardzo mocno przebija z kart książki to samotność człowieka, który żyje bez przekonania. A narzucone przekonania odbębnia jak aktor po raz pierwszy czytany tekst- na biało, bez emocji. Warto przeczytać, bo choć książek o człowieku i terrorze jest sporo, to ta pokazuje jeszcze jedno- że władza też się boi.  Kilku nut i kilkudziesięciu liter.

Julian Barnes, "Zgiełk czasu". Przeł.Dominika Lewandowska-Rodak. Świat Książki. Warszawa 2017.


sobota, 2 czerwca 2018

"Morderstwa w Somerset" zagdka w zagadce

Małe angielskie miasteczko w połowie lat 50. Ze schodów spada i ponosi na miejscu śmierć Mary. Dzień jej pogrzebu to moment, gdy czytelnik poznaje kilku najważniejszych mieszkańców miasteczka: lekarkę, pastora i jego żonę, chlebodawcę Mary: lorda i jego rodzinę. Bo czy wiedząca  wszystko o wszystkich Mary zginęła czy została zamordowana? Ponieważ mieszkańcy podejrzewają syna kobiety, jego narzeczona jedzie do Londynu prosząc, aby sprawą zajął się prywatny detektyw Atticus Pünd. Ten początkowo nie zamierza poświęcać temu czasu (którego jak się okazuje, zostało mu bardzo mało), ale gdy w miasteczku ginie kolejna osoba, Atticus  chce sprawdzić, co dzieje się na prowincji... 
Pewnie czar zagadki rodem z powieści Agaty Christie byłby największą atrakcją książki Horowitza (nawiązania do elementów intrygi, a nawet miejsc i postaci są fantastycznym sposobem udowodnienia, że królowa kryminału jest tylko jedna!), ale czytelnika zaskakuje brak zakończenia historii. I nie tylko czytelnika, bo czytana przez nas powieść jest książką w książce, której druga cześć wypełnia zagadka związana z poszukiwaniem ostaniach rozdziałów rękopisu oraz rozwiązywaniem tajemnicy rzekomego samobójstwa jej autora, Alana Conway'a. Co więcej, prowadząca prywatne śledztw redaktorka Susan Ryeland zaczyna dostrzegać liczne podobieństwa między tworzonymi przez pisarza postaciami, a ludźmi z jego otoczenia. I sama jest zagrożona. 

 Horowitz już kilkakrotnie brał się za historie znane i lubiane- napisała książkę o Bondzie oraz dwie cześć przygód Sherlocka Holmesa ("Dom jedwabny"_). Tym razem nie wprost nawiązuje do złotej ery kryminału i Christie.  Powieść Alana Conway'a sama w sobie byłaby bardzo dobrym nawiązaniem do przygód Poirota, tym bardziej, że jak się dowiadujemy ze współczesnej części książki, pisarz miał wszystkie powieści Christie w swoim gabinecie i korzystał z nich w sposób wręcz warsztatowy. Myślę, że w pokoju Horowitza półka Christie też jest obecna. Mamy tu jednak jeszcze współczesne dopełnienie, będące z jednej strony kolejną  zagadką, z drugiej opowieścią o świecie wydawców i pisarzy (jako postać pojawia się wnuk Christie, a wymienieni z nazwiska są chyba wszyscy czołowi współcześni autorzy kryminałów i sensacji). I jeszcze jeden wątek- pytanie o to, dlaczego tak lubimy kryminały i jak te wszystkie książkowe zbrodnie mają się do popełnianych naprawdę występków. To ciekawe, pobocze zagadnienie, nad którym przyznam też często się zastanawiam... Powieść czyta się znakomicie. Obie historie łączą się, a poszukiwanie smaczków i nawiązań do rzeczywistości z książek Christie oraz innych kryminalnych opowieści jest świetną zabawą. Kryminał bardzo dobry i pomysłowy! Horowitz wyszedł z cienia nowych przygód starych bohaterów i stworzył swoich. Brawo! Ciekawe, czy Atticus Pünd pojawi się w samodzielnych książkach- chciałabym, chciała... i czytałabym! 

Anthony Horowitz,"Morderstwa w Somerset". Przeł. Maciej Szymański.Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2017