Strony

czwartek, 23 kwietnia 2020

Czy warto promować czytelnictwo?

Kilkakrotnie trafiałam na opinie, że za bardzo wywyższamy książki. Że snobujemy się na czytanie. Że książka jest jakimś intelektualnym fetyszem. Dlaczego rokrocznie urządzamy narodową smutę po opublikowaniu raportu o stanie czytelnictwa, a nikt nie komentuje (a nawet nie poddaje tak wnikliwej analizie!) chodzenia do kina, muzeum albo filharmonii? A przecież są książki dobre i złe, tak więc nie można powiedzieć, że czytanie jakiejkolwiek książki jest zawsze lepsze niż np. oglądanie filmu. Że dziś jest wiele możliwości korzystania z kultury i napinanie się na książkę jako to, co najbardziej wartościowe nie jest już aktualne. Częściowo zgadzam się- wiem, że zamiast czytać jakiegoś czasoumilacza mogłabym  intelektualnie rozwijać się oglądając Felliniego. Nie oddam 3 godzin  dobrze wystawionej opery za powieść popularną, ani nawet za noblistę.Prawda. Ale! 

W całym zestawie działań nazwanych ogólnie promocją czytelnictwa nie chodzi tylko o czytanie. Nie chodzi tylko o książki. Serio! Zacznijmy od początku... Czytanie jest kompetencją leżącą u podstaw  życia, także tego kulturalnego (mówię o tzw. kulturze zachodniej, gdzie kultura pisma trzyma w ryzach nie tylko sztukę, ale także teksty użytkowe: ustawy, instrukcję do pralki, przepis na sernik). Czytanie jest więc niezbędne do życia.  Zanim zaczęto pisać, przekazywano ustnie opowieści. Czytanie, poznawanie fabuł, postaci, zachowań, było zawsze elementem budowania tożsamości nie tylko narodów, ale i znacznie większych zbiorowości. Książki były atrybutem wiedzy i władzy, kto umiał czytać, był lepszy. Rozpowszechnienie umiejętności czytania jest trumfem równości i  wolności.   

A teraz bez patosu- czytanie jest najprostszą formą uczestniczenia w kulturze. Nie trzeba iść do teatru, nie trzeba mieć telewizora i internetu. Wystarczy książka. Ok, ale trzeba ją kupić, powiecie. Nie, można pożyczyć. Od znajomych. Z BIBLIOTEKI!  Już 2 czy 3 rok żyję tylko książkami z biblioteki. I nie narzekam. Czytanie, zainteresowanie fabułą, bohaterem,  jest łatwe do przełożenia  na inne działania związane z narracją-  teatr, kino, gry fabularne. Obrazy malowane słowami rozwijają wyobraźnię i wrażliwość potrzebne przy obcowaniu ze sztukami wizualnymi i muzyką. Książki pisane są absolutnie o wszystkim, nawet o minekrafcie!Literatura obejmuje swoim zasięgiem  rozrywkę, naukę. Jest uniwersalna. Czytanie zaś jest nie tylko tym, co rozwija słownictwo, uczy empatii, pomaga poznać i zrozumieć ludzi i świat, ale także  uczy myślenia i kształtuje wrażliwość.  Nie jest tak, że sztuki  będą się ścigać o pierwszeństwo, bo książka i czytanie może być tunelem prowadzącym do innych sztuk. Zaczynając od czytania wychodzimy dalej- idziemy do teatru, galerii, opery. Nie jest przypadkiem, że coraz więcej instytucji organizuje promocje książek, a spotkania z autorami w teatrze lub muzeum nie dziwią już nikogo. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że książka leży na początku edukacji kulturalnej i że może ona  np. we wspaniały sposób przygotować dziecko do pierwszej wizyty w instytucji kultury. Książka jest dostępna, łatwa w obsłudze, jest też różnorodna,  pełna tematów i treści. Jest też na tyle niezwykła, że daje się przetwarzać innym sztukom i transponować na inne kody. Promując czytanie, inwestujemy w szeroko rozumianą sztukę i edukacje kulturalną. Promując czytanie inwestujemy w przyszłość polityczną i ekonomiczną, w przemysł; w jasność wypowiedzi i twórcze myślenie, które bardzo przydaje się w naukach ścisłych.  
Jestem przeciwna, by snobować się na czytelnika, by twierdzić, że   jestem lepszy, bo czytam. By odbierać dostęp do literatury "plebsowi, który i tak nie zrozumie" (spotkałam się, niestety, z takimi komentarzami). Piękno literatury jest w tym, że czeka na każdego i każdemu jest w stanie dać tyle, ile czytelnik zechce zabrać.  
Dzień książki obchodzony jest w rocznicę śmierci Szekspira.  Pisarza, który część swojej twórczości literackiej podarował teatrowi. Scena i drukowane teksty z kolei inspirowały malarzy, kompozytorów, choreografów, filmowców, innych pisarzy, badaczy i krytyków... Ale zaczęło się od napisania tekstu. Od przeczytania go. Wyrazy zmieniły się w słowa, które poszybowały dalej. Wyrazy drukowane w książkach i słowa mówione, śpiewane zaczęły krążyć, zmieniając kody i przeskakując przez sztuki i gatunki.  Literatura nie jest sztuką, która chce coś dla siebie zatrzymać. Która lubi izolację. Słowo, opowieść, historia, motyw, wers, myśl biegną dalej niesione wyobraźnią  i potrzebą kolejnych czytelników.  I tak przez wieki. Dlatego książkę i prawo autorskie należy popierać, promować i  chronić. A jak się umie-kochać!

środa, 15 kwietnia 2020

"Czarne Miasto" intryguje

Wydawca zamieszcza w opisie tej się książki dwie informacje. Jedną bardzo ważna, drugą nie. Bo "Czarne Miasto" nie jest powieścią o Śląsku. Nie jest historią o grubie, karminadlach, szychcie, nie jest opowieścią o tym Śląsku, którego mitologię zbudował Kazimierz Kutz w swoich filmach. Owszem, w mieście są kopalnie, jeden z bohaterów ginie podczas tąpnięcia, ale nie ma tu śląskiego ducha, a opowieść mogłaby dziać się wszędzie, gdzie działa przemysł wydobywczy. Tak więc jeśli ktoś  szuka książki  dogłębnie śląskiej, śląskiej z trzewi, nie znajdzie. Ale wydawca pisząc o powieści używa niezwykle trafnej metafory warkocza. Bo w tej książce, w której splatają się losy ludzi, przedstawiane poza chronologią wydarzenia, niczym w warkoczy raz jedno przeplata się z drugim, ukrywając inne, by po chwili zniknąć pod spodem.  

Debiut Marty Knopik to powieść o tęsknocie, miłości, mocy wyobraźni i sile więzów. To losy sióstr BeBe ich matki, ciotki (kobiece postaci wysnuwają się mocno na pierwszy plan). To opowieść o Roku Zaćmienia, gdy życie przeniosło się w podziemne korytarze i o współczesności.  O poszukiwaniu korzeni i odpowiedzi na pytania, które wydawały się wielokrotnie już udzielone. To historia o historiach i z historii, rodzinnych opowieści, mitów i legend, czerpiąca. Powieść dryfująca ku realizmowi magicznemu (właśnie przez  opowieści, sny, tajemnicze, równoległe rzeczywistości), ale jednocześnie nie aż tak magiczna, by rodziły się dzieci z ogonkami ...  Dla mnie to taki realizm legendarny i rodzinny, trochę przywodzący na myśl np.  "Chmurdalię" Joanny Bator. 

To, co od razu rzuca się w oczy i uszy to język, zwłaszcza na pierwszych stronach powieści,  dość oryginalny, poetycki. Jednak przy tym bardzo przystępny i nieprzeintelektualizowany. Autorka wie, jaki obraz chce przywołać słowami i przy odrobinie  współpracy ze strony czytelnika rzeczywiście te światy pradawnych drzew,  ciągnących się pod miastem korytarzy,  artystycznej uliczki, która wydaje się zupełnie nie z Białego miasta (sterylnego i biznesowo skontrastowanego z przemysłowym Czarnym) pojawiają się w wyraźni. Ten język zwraca uwagę, ale jednocześnie nie odwraca jej od postaci i wydarzeń. Nie jest to tylko chęć pokazania sprawności językowej, ale opowiedzenie o stworzonym przez siebie świecie adekwatnym do niego językiem. Całość jest przez to spójna i intrygująca.  Choć  powieść zamyka się pewnym jasnym finałem, to wiele rozpoczętych wątków zostaje w zawieszeniu. 
Marta Knopik zapowiada kontynuację. I choć nie jestem wielką  fanką takich mieszanek, jestem ciekawa, co będzie dalej i jak autorka o tym opowie. Bo świat, choć nie wciągnął mnie niczym odkurzacz, to jednak nęci. A taką zanętą jest też postać Bibliotekarki, jednej z Burgundowych Wdów, organizującej kółko czytelnicze oraz podziemną (nie w metaforycznym sensie, tylko naprawdę znajdująca się w podziemnych korytarzach) bibliotekę. Intrygujące pisanie! I warte uwagi.
 Marta Knopik. "Czarne Miasto". Wyd. Lira. Warszawa 2020.  

czwartek, 2 kwietnia 2020

"Słone ścieżki" wędrówka z sensem

Gdy dojdzie się do ściany,  czasem trzeba po prostu ruszyć przed siebie. Tak robią Raynor i Moth bohaterowie autobiograficznej książki "Słone ścieżki".  Złe inwestycje, choroba, do tego komornik sprawiają, że starsze małżeństwo właściwie z dnia na dzień zostaje bez dachu nad głową.  Para postanawia jednak nie poddawać się i ruszyć na wędrówkę Szlakiem Południowo-Zachodniego Wybrzeża Anglii. 
 Z plecakami, namiotem, przewodnikiem w kieszeni i dwudziestoma pięcioma funtami wypłacanymi co tydzień z bankomatu zaczynają wędrówkę.  Na trasie spotykają różnych ludzi- życzliwych i mniej, tych, którzy współczują im sytuacji i tych, którzy zazdroszczą wolności i wolnego czasu. Bo, jak udowadnia autorka, bardzo wiele zależy od tego, w jakimś świetle mówimy o swojej sytuacji. Gdy bohaterowie wprost opowiadają o tym, że stracili dom i maszerują, by przeżyć, wielu napotkanych ludzi się od nich odwraca. Bo bezdomność jest tabu. Gdy jednak, zamiast o bezdomności, mówią o tym, że po prostu sprzedali dom i ruszyli w świat, ich rozmówcy podziwiają ich fantazję, odwagę i siłę. I zazdroszczą mnogości wolnego czasu.    
Dla czytelnika ta podróż też może być rodzaje mierzenia się ze swoimi sądami  o świecie i uprzedzeniami. Bo choć to opowieść o walce o siebie i walce z sobą, to też historia dwójki starszych państwa, którzy stali się bezdomni. Historia, pokazująca jak czasami niewiele trzeba, by stracić prawie wszystko. Ale i wiele jeszcze mieć. Bo tym, co zostało w bohaterach  jest ich  miłość, troska i wielka nadzieja.  Winn, choć to jej debiut, umie zatrzymać uwagę i opowiedzieć o wędrówce z różnych stron. Raz opisuje piękno przyrody, krajobrazy i zmiany pór roku, kiedy indziej napotykanych ludzi, znajdziemy też naturalistyczne opisy umęczonego wędrówką ciał oraz humorystyczne scenki z podroży (porwanie obiadu przez mewę, pomylenie męża ze znanym pisarzem lub recytowanie wierszy dla zyskania paru groszy).
 Banalnym jest stwierdzenie, że nic nie jest dane na zawsze. Winn opisuje nie tylko poważne  upadki, które powodują całą sytuacje, ale także codzienne, nie mniej ważne, lęki o zdrowie męża, możliwość noclegu lub zjedzenia posiłku. Jednocześnie jest w tej opowieści jakiś wielki duch nadziei i optymizmu. Wiara, że cała rzecz skończy się szczęśliwie. A bohaterowie staną się silniejsi i "posoleni". Posoleni nie tylko solą nadmorskiej bryzy, ale także doświadczeniami i sytuacjami, którym stawali czoła. Ich życie zyska dodatkowy smak. Tym, co trzyma przy życiu piechurów jest nadzieja i miłość. Wyrwała wiara w zmianę losu, ale także chęć podjęcia nowych wyzwań i zadań.  Wędrowanie to jeden z najstarszych toposów ludzkiego życia, tu Rynor Winn opisuje wędrówkę jako konieczność, sposób na codzienne małe zwycięstwa i pokonywanie leków i ograniczeń. Bohaterowie książki, którzy nie są przecież postaciami literackimi lecz prawdziwymi ludźmi, zyskują sympatię i szacunek za hart ducha, humor i to, że się nie poddają. A Winn umie jeszcze po wszystkim o tej całej historii nam pięknie opowiedzieć (a momentami nawet bardzo pięknie!) i dać do myślenia. 

Raynor Winn, "Słone ścieżki". Przeł. Kamila Slawinski. Marginesy. Wyd. Warszawa 2020.