Bronią języka, nie tylko w dniu języka ojczystego, są arcydzieła. A jeśli arcydzieła to tylko Beenki! Miłość i przekleństwo polonisty.
Wydania Biblioteki Narodowej to najbardziej kanoniczne, najpełniejsze i najlepsze opracowanie książki, jakie możemy sobie wymarzyć. Przypisy zajmujące często więcej miejsca niż tekst oraz wstęp z genezą, recepcją, kluczami interpretacji. Wstęp! Kto nie bił się z myślami, czy czytać całość czy tylko wstęp, niech pierwszy rzuci słownikiem. Ja akurat jestem z tej grupy, która czytała przede wszystkim dzieło, wstęp w drugiej kolejności (to młodzieńcze, pełne buty przeświadczenie, że jeśli przeczytam utwór i ze 4 podręczniki dot. epoki, to coś wymyślę na egzaminie). Bo tu jest przekleństwo Beenki- gdy student wpisuje na listę lektur „Lalka” BN I/262 znać musi dzieło Prusa oraz przypisy i wstęp Bachórza. Mnóżmy razy 70 i mamy lektury na jeden egzamin.
Dziś, gdy nikt już mnie nie odpytuje z lektur, pozostał sentyment do Beenek uczucie. Gdy w cytacie pojawia się wątpliwość, czy ma być przecinek- spojrzenie do Beenki wszystko wyjaśni. Gdy należy w kwadrans przygotować wystąpienie o lekturze Narodowego Czytania- Beenka koi nerwy. I oczywiście, jeśli kogoś dręczy czym jest świerzop- znajdzie tam bogate wyjaśnienie. Beenki to świadectwo ciągłości literatury i historii myśli krytycznoliterackiej (np. „Pan Tadeusz” miała 14 wydań, w serii ukazały się poezje Miłosza, Szymborskiej, Różewicza).
Mam w domu różne Beenki. Mam pokserowane wstępy. Patrzę z dumą na widoczne na zdjęciu pierwsze, chudziutkie edycje z lat 20. XX w, wydane (przed reformą ortografii) jako Bibljoteka Narodowa. Bo już o 1919 roku było wiadomo, że odrodzona Polska potrzebuje literatury (swojej i obcej). Te pożółkłe Beenki to książki z biblioteki moje pradziadka, przedwojennego nauczyciela, matematyka, który cenił polszczyznę i kochał Sienkiewicza. Przejechały z Krakowa, przez Ostrów i wojenną zawieruchę, do Poznania. I jak, mając takie skarby, nie być polonistą i nie kochać polszczyzny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz