Strony

wtorek, 6 września 2022

"Anne z Redmondu" Anne dorośleje


 Czy szum wokół książki dobrze jej robi?


Pewnie gdyby nie dyskusje o nowym przekładzie, nie sięgnęłabym po Anne, bo to nie była bohaterka mojego dzieciństwa. Ale, sprawdzając o co tyle hałasu, przeczytałam i stwierdziłam, że całkiem miło wrócić do Marchewki i Avonlea.
Po 3 tomach przyzwyczaiłam się do Zielonych Szczytów, a oryginalne imiona bohaterów brzmią bardzo naturalnie (tym bardziej, że niewiele pamiętam z poprzedniego czytania, więc do lektury podeszłam prawie na czysto). Nadal cieszą majowniki i inne botaniczne smaczki. A przede wszystkim przypisy dot. cytatów, dzięki którym Anne zostaje osadzona w różnych kontekstach, a i narracja zyskuje, gdy nagle pojawia się zdanie, które z przypisem znaczy (a czasem bawi!) bardziej. Opowieść jest z tymi przypisami lżejsza, snuta z półuśmiechem i świadomością, że historia oczytanej panny mości się w literackim puchu, a egzaltację zastępuje kontekst.

A sama panna? Im starsza, tym bardziej ją lubię, bo było mi jej zawsze żal, gdy "gubiła" broszkę i "upijała" Dianę. Doroślejąca Anne nie traci swojej barwności, wiary w słowo i wyobraźnię (ujęła mnie jej relacja z Paulem Irvingiem z 2 tomu, i cały 2 tom! Lubię historie o nauczaniu, choć cały czas zaskakuje mnie, że 16latka uczyła innych).

Uczelniane życie Anne w Redmond to z jednej strony przyjaciele, nauka i literackie próby, z drugiej Gilbert. I choć wiedziałam, jak rzecz się skończy, czytałam o relacji, która została nazwana dopiero przez uświadomienie sobie braku tego kogoś. Czytałam z przyjemnością. Z sympatią dla nowej przyjaciółki Phil, która choć tak piękna, zostanie żoną pastora. Dla Diany, która wchodzi w świat  nowy i dla Anne nieznany. Z sympatią dla Ustronia Patty i życia studenckiego oraz starych kątów w Avonlea.

Początkowe kontrowersje wokół przekładu Bańkowskiej sprawiły, że wróciłam do serii, którą czytałam tak dawno, że mam wrażenie, że dziś poznaję ją po raz pierwszy. I może dobrze. Będę czytać dalej, bo teraz, po latach, doceniam wdzięk Anne i uroki Wyspy Księcia Edwarda. I nie jest wykluczone, że za te docenienia są odpowiedzialne przypisy tłumaczki. Chociaż na Gilberta ciągle jestem odporna. 

Lucy Maud Montgomery, "Anne z Redmondu". Przeł. Anna Bańkowska. Wyd. Marginesy. Warszawa 2022. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz