Podróż w przyszłość czy przeszłość? A może wykorzystanie teraźniejszości?
W tokijskiej kawiarni Funiculi Funicula można podróżować w czasie, spotkać się z kimś z przyszłości lub przeszłości, jednak spotkanie nie może wpływać na teraźniejszość i trwa tylko zanim wystygnie kawa. Cztery historie gości i personelu kawiarni. Każda jest inna, choć każda mówi o miłość, ale miłości są różne- rodzicielskie, romantyczne, bo i ludzie są różni. I różne są słowa, których żałujemy, a czasem jeszcze bardziej nam żal, że nie padły. W swej niespiesznej opowieści, lekkim oparze niesamowitości (bo podróże w czasie nie są zwykłe, a dziewczyna, siedząca przy stoliku służącym za wehikuł, wstaje od niego tylko raz dziennie) to dla mnie przede wszystkim rzecz o trudzie komunikacji. I upływie czasu, który nie daje możliwości powtórki żadnej z chwil i żadnej z kaw. Choć bohaterowie częściej podróżują w przeszłość, najbardziej podobała mi się historia z wycieczką w to, co jeszcze przed nami. Miała w sobie największy spokój, pogodzenie z losem i nadzieję.
Zanim powstała książka, była sztuka teatralna. I to się czuje. Jedno miejsce (podróże w czasie odbywają się tylko do kawiarni), grupa bohaterów, którzy raz są pierwszoplanowi, raz epizodyczni. Pewna powtarzalność wynikająca z kolejnych scen. Jakiś rodzaj aury- wyobrażam sobie ciepłe punktowe światło i muzykę w tle (choć nie wiem, czy akurat "Funiculi Funicula", bo nazwa kawiarni jest też tytułem optymistycznej pieśni neapolitańskiej. Czy to jakiś ukryty trop?)
W tokijskiej kawiarni Funiculi Funicula można podróżować w czasie, spotkać się z kimś z przyszłości lub przeszłości, jednak spotkanie nie może wpływać na teraźniejszość i trwa tylko zanim wystygnie kawa. Cztery historie gości i personelu kawiarni. Każda jest inna, choć każda mówi o miłość, ale miłości są różne- rodzicielskie, romantyczne, bo i ludzie są różni. I różne są słowa, których żałujemy, a czasem jeszcze bardziej nam żal, że nie padły. W swej niespiesznej opowieści, lekkim oparze niesamowitości (bo podróże w czasie nie są zwykłe, a dziewczyna, siedząca przy stoliku służącym za wehikuł, wstaje od niego tylko raz dziennie) to dla mnie przede wszystkim rzecz o trudzie komunikacji. I upływie czasu, który nie daje możliwości powtórki żadnej z chwil i żadnej z kaw. Choć bohaterowie częściej podróżują w przeszłość, najbardziej podobała mi się historia z wycieczką w to, co jeszcze przed nami. Miała w sobie największy spokój, pogodzenie z losem i nadzieję.
Zanim powstała książka, była sztuka teatralna. I to się czuje. Jedno miejsce (podróże w czasie odbywają się tylko do kawiarni), grupa bohaterów, którzy raz są pierwszoplanowi, raz epizodyczni. Pewna powtarzalność wynikająca z kolejnych scen. Jakiś rodzaj aury- wyobrażam sobie ciepłe punktowe światło i muzykę w tle (choć nie wiem, czy akurat "Funiculi Funicula", bo nazwa kawiarni jest też tytułem optymistycznej pieśni neapolitańskiej. Czy to jakiś ukryty trop?)
Książkę przeczytałam zachęcona bardzo pozytywnymi głosami, że piękna, poruszająca. Aż tak to nie, ale daje do myślenia. Nie wiem, na ile są to myśli powodowane samą lekturą (styl mnie nie zachwycił, a przy tak niespiesznej prowadzonej historii bardziej bym tego chciała), na ile po prostu wzbudzeniem jakichś drzemiących w środku refleksji- o tym, co się mówi i przeżywa. To była po prostu przyjemna lektura. I kto wie, czy nie zajrzę ponownie, gdy pojawi się druga część, bo im więcej łyków tej kawy, tym bardziej mi smakowała.
Toshikazu Kawaguchi, "Zanim wystygnie kawa". Przeł z angielskiego: Joanna Dżdża. Wyd. Relacja. Warszawa 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz