„Przestępcą musi być ktoś, kto pojawił się na początku książki, ale nie może być to osoba prowadząca śledztwo. Wykluczone jest pojawianie się w powieści wszelkich przejawów sił nadprzyrodzonych i ponad naturalnych. Detektyw nie może kierować się intuicją ani działać dzięki przypadkowi. Detektyw nie może być sprawcą zbrodni.” To tylko kilka z nich i choć mają prawie 100 lat, przyznam, że w wielu wypadkach pisane zgodnie z nimi książki mi się podobają.
„W mojej rodzinie każdy kogoś zabił” to książka specyficzna. Jej narrator jest autorem poradników pisania i opowiadaną przez siebie historię prowadzi wg klasycznych reguł. Jest do tego stopnia fair wobec czytelnika, że np. uprzedza na której stronie dojdzie do zbrodni. Z drugiej strony, rzecz toczy się współcześnie, są więc smsy, dziennikarze, a nawet sceny z zamarzniętym jeziorem rodem z filmów sensacyjnych. I jest też granie z klasycznymi zasadami, bo przecież chodzi o zabawę i wywiedzenie w pole czytelnika.
Historia dotyczy rodziny, w której zgodnie z tytułem każdy kogoś zabił. I od razu dodam, że nie były to zawsze czyny z premedytacją, bo Cunninghamowie nie są rodziną patologiczną, choć otoczoną specyficzną sławą. Rodzina zjeżdża się do zaśnieżonego kurortu w Australii (połączenie dość nietypowe!) by powitać syna, barat i męża, który wychodzi z więzienia. I choć zjazd i tak nie przebiega w atmosferze rodzinnego ciepła, to wszytko mąci morderstwo. I nie będzie ono jedyne.
Jak to w rodzinie, jest sporo postaci, wiele powiązań, tajemnic i zaszłości sprzed lata. Trzeba się wgryźć w to kto jest kim. Pomysł, by więcej o bohaterach zdradzać w rozdziałach im poświęcanych, które przy okazji częściowo rozwijają fabułę jest konstrukcyjnie dobry, ale nie ułatwia rozeznania wśród bohaterów- to kolejny przykład wodzenia za nos czytelnika.
Autor daje nam rozrywkową powieść z zagmatwanym wątkiem kryminalnym, a przy okazja rodzi się
pytanie o to, czym jest pozbawienie kogoś życia, jak niejednoznaczne bywają
zdarzenia i jak trudno czasem osądzić czyny. Trochę w narracji
czarnego humoru, ale stanowczo nie jest to komedia kryminalna. Raczej pewna wariacja na temat kryminału jako
takiego, opowiedziana z lekką ironią.
Czy konieczne do przeczytania? Nie! Czy można zerknąć, by zobaczyć, że z klasycznych zasad da się jeszcze dziś coś wycisnąć. Można.
Benjamin Stevenson. „W mojej rodzinie każdy kogoś zabił” . Przeł. Grażyna Wożniak. Wydawnictwo WAB. Warszawa 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz