Strony

środa, 15 lutego 2017

Dobrać książkę, dobrać się do duszy


fot. Na szagę
Jednym z podstawowych zadań bibliotekarza jest dobór lektury. Czytelnicy nam wierzą i trudno o lepszy komplement niż "trafiła pani z tą książką" (potem następuje druga część z(a)dania - ma pani coś podobnego?). Oczywiście na zaufanie czytelnika trzeba sobie zasłużyć- gdy zaczynałam pracę stali czytelnicy patrzyli na mnie z obawą, bo jak usłyszałam układając książki na regale "co taka młoda może wiedzieć?". Na szczęście moja ówczesna kierowniczka starała się robić wszystko, aby czytelnicy dali mi szansę się wykazać. A przy okazji zrozumieć, że o gustach się nie dyskutuje.Po jakimś czasie usłyszałam, będącą na szczycie bibliotecznych bon motów frazę "ma pani coś dla mnie?". Albo, wypowiedziane hipnotyzującym basem maturzysty zdanie, które sprawiło, że pani z drugiej strony regału chciała mnie oskarżać o deprawacją młodzieży "ostatnio mnie pani tak cudownie przeczołgała... Proszę o jeszcze" (chodziło o przeczołganie intelektualne przy lekturze Hessego!). Oczywiście, zdarzały się chybione wybory  "mówią pani, że się synowi spodoba, a mi się nie podobało!- A synowi? -On jest jeszcze za mały, żeby się wypowiedzieć"... Zdarzały się problemy komunikacyjne na poziomie co rozumiem przez ambitną literaturę  (żeby się powtarzać- ostatni akapit tego postu)  

Dobór odpowiedniej lektury nie jest sprawą błahą. Trzeba coś wiedzieć o czytelniku, mieć minimalny punkt zaczepienia. Czasem tylko z krótkiego spojrzenia w oczy. Książka, którą się poleciło, staje się po jakimś czasie punktem wyjścia do rozmowy, do poznania drugiego człowieka (to może sekret pracy bibliotekarza- widzieć człowieka w czytelniku;). I, ponieważ od ponad roku nie mam już kontaktu z czytelnikami i typowym wypożyczaniem książek, to właśnie tego doradzania i gadania o książkach najbardziej mi brakuje. I informacji zwrotnej, bo nie chodzi o to, by dać cokolwiek, chodzi o to, by dobrać książkę i przekonać się co czytający w niej dla siebie znalazł. Taką informacją zwrotną jest oczywiście rozmowa przy oddawaniu książki, ale także telefon do pewnej  małej telewizji i stanowcze domagania się podania tytułów książek,  które polecałam w robionym dla nich programie. Może właśnie z racji braku tej informacji zwrotnej dość sceptycznie podchodzę do pomysłu zamawiania u specjalnych firm książek, które klient (klient, nie czytelnik!) ustawi na półce w swoim salonie. Tak, tak, przemawia przeze mnie zazdrość, że to nie ja wpadłam na taki biznes;) Ale przede wszystkim zastanawiam się czy ktoś, kto nie ma czasu iść kupić książki, gdy już mu taką dobiorą i postawią na widoku, będzie miał czas ją przeczytać... A czytelnik biblioteczny przychodzi do biblioteki z zamiarem przeczytania książki. I o to chodzi!

 Choć już nie jestem bezpośrednim przewodnikiem po świecie książek dla naszych czytelników,  czasem ktoś prosi o polecenie książki- dla siebie, na prezent... I to są bardzo miłe momenty, bo  zostaję w takich chwilach dopuszczona "na odległość ręki"- kupić pierwszy bestseller i odfajkować prezent można bez problemu, ale gdy się chce aby był on wyrazem prawdziwej sympatii, trzeba się trochę postarać. I nie mówię tylko o prezencie dla innych, bo przecież książka, która sami czytamy jest swoistym prezentem dla nas, szkoda czasu i pieniędzy na coś, co nie będzie warte czytania. Na coś, co nie wzbudzi chęci podzielenia się lekturą z kimś mniej lub bardziej znajomym.  A rozmowy o książkach... kto ma za sobą kilka takich książkowych dysput wie, o czym mówię i wie, że rozmowa o książkach rzadko bywa tylko rozmową o tekście. Np. dogorywający Sylwester,  pięcioro czytających polonistów w jednym pokoju i debata o książkach... jedno z najlepszych wspomnień!.  Obserwując gusta czytelników, rozmawiając z nimi przez te kilka lat miałam przyśpieszony kurs psychologii i przekonałam się, że bibliotekarstwo  to nie mechaniczne podawania książek, tylko kontakt. I rozmowa.  I zaufanie!  A na koniec pewien niezwykle ważny cytat, który zbiera w kilku słowach ten cały wpis: "Bibliotekarka zajrzała w głąb mojej duszy i ujrzała tam lukę, która domagała się zapełnienia. (...)W końcu to właśnie uświęcony przysięgą cel bibliotekarza-kojarzyć księgi z ich wiernym czytelnikiem" K. Morton, "Milczący zamek".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz