Strony

poniedziałek, 17 lipca 2017

Austen i jej wspaniali mężczyźni


 Gdyby Jane Austen nie stworzyła tylu sympatycznych bohaterek, których losy wzruszają po dziś dzień, pewnie rocznica jej śmierci przeszłaby bez echa. Jednak, chociaż bardzo zmienił się status kobiety,  problemy z majoratem są przeszłością, a małżeństwa z rozsądku nie są codziennością,  bohaterki ciągle są bliskie czytelniczkom.  Ale jeszcze bliżsi są z pewnością panowie, bo pamiętamy o bohaterkach, a często zapominamy, że dziełem Austen są również niezwykle wyraziści mężczyźni, stający się ideałami kobiet w każdym wieku.
Ot, taki pan Darcy…  Może trochę dumny, ale przecież honorowy, pomocny i szczery.  Te cechy, a także 10 tysięcy rocznie i majątek Pemberly, wystarczą, by stać się najbardziej rozpoznawalnym męskim bohaterem Austen. I on,  Colin Firth. Bo choć Pana Darcy’ego grało wielu aktorów (m.in. Laurencie Oliver), to właśnie Colin jest dla wielu (albo wszystkich?) pierwszym obrazem, który pojawia się pod powiekami, gdy ktoś rzuci hasło:Pan Darcy. Aktorowi ta rola otwarła drogę  serc publiczności, dała szanse na karierę, którą Firth świetnie wykorzystał. Bo  znalazł złoty środek między rolami w filmach poważnych i rozrywkowych,  między "Samotnym mężczyzną" a "Mamma mia".  Jest ceniony, nagradzany i kochany. I cały czas przystojny.  Poza tym pokazał, że umie się dystansować od tej roli i słynnej sceny z mokrą koszulą- raz: udzielając wywiadu w drugiej części książkowego dziennika Bridget Jones (Helen Fielding wymieniła aktora w podziękowaniach) , dwa: grając Marca w ekranizacji przygód Bridget – swoistej „Dumie i uprzedzeniu” przełomu wieków, z identycznym trójkątem uczuciowym i szaloną mamuśką.  To w dużej mierze dzięki niemu pan Darcy jest jednym idealnych popkulturowych, choć książkowych mężczyzn.  

Pan Knightley  z „Emmy”  jest równie, a może nawet bardziej wart uwagi- o ile Darcy pojawia się, robi zamieszanie i w końcu zyskuje sympatię, o tyle pana Jerzego poznajemy od samego początku jako niezawodnego przyjaciela domu.  Jest przy Emmie od zawsze, patrzy jak dziewczyna dorasta, a w czasie trwania akcji powieści obserwuje jej poczynania. Jest przyjacielem w najszerszym i najgłębszym znaczeniu tego słowa- umie docenić,  ale umie też powiedzieć, że Emma zachowuje się źle i chyba tylko jego słowa robią na dziewczynie wrażenie. Potrafi się oddalić, gdy widzi, że Emma zaczyna darzyć uczucie Franka, ale zawsze jest blisko, tak na wszelki wypadek.  Austen w „Emmie” nie pisze o miłości od pierwszego wejrzenia, o wielkim porywie serca, o pokonywaniu przeszkód- para jest sobie równa stanem i urodzeniem, za to pisze o przyjaźni, obecność i trwałej miłości, która z tego wyrasta. Gdyby Emma nie była tak pewna siebie i przekonana o luksusie bycia bogatą samotną kobietą,  gdyby szybciej zorientowała się, jakiego wspaniałego ma sąsiada- zamiast powieści mielibyśmy opowiadanie. I nie poznalibyśmy żony pastora, bez której atlas literackich wcieleń głupoty byłby znacznie uboższy. Wspominając pana Knightley’a nie sposób pominąć Jeremy’ego Northama, który dał mu w ekranizacji nie tylko ujmującą  powierzchowność, ale przede wszystkim ciepło i spokój.   
 
Zestawienie wspaniałych mężczyzn Ausenowskich  nie może się obyć bez pułkownika Brandona z "Rozważnej i romantycznej" (znacznie ciekawszej postaci niż dobry, ale ciapowaty Edmund Ferrars). Pułkownik jest kimś drugiego wyboru- Marianna dostaje go jako nagrodę pocieszenia po  złamanym przez Willoughby’ego sercu. Oj! żeby po każdym nietrafionym sercowym wyborze trafiał się taki Brandon życie byłoby cudowne.  Brandon, który od początku skłania swe serce ku trzpiotce Mariannie, jest mężczyzną po przejściach,  człowiekiem statecznym, traktowanym z wielkim szacunkiem. Sama Marianna  widzi w  nim wymagającego opieki nie żony, a pielęgniarki starca, który w trzydziestym piątym roku życia musi nosić flanelowe kamizelki (co dziwne- niewiele młodszy Knightley nie jest traktowany jak staruszek). Dopiero z czasem dziewczyna zaczyna doceniać nie tylko dobre serce, ale i umysł pułkownika, który zna się nawet na poezji. Można zakrzyknąć: czym ona sobie zasłużyła na jego uczucie? Ano właśnie niczym, bo miłość pułkownika nie jest nagrodą za zasług i cnoty, ale za fakt istnienia. Romantyzm i szczerość w czystej postaci. Czym jeszcze Brandon zaskarbił sobie mój sentyment?Działaniem. Jako jeden z nielicznych bohaterów nie zostawia spraw swojemu biegowi (gdyby dawna narzeczona Edmunda nie zakochała się w jego bracie, ten dobrze wychowany nieśmiałek ożeniłby się z nią), tylko coś ROBI. Gdy Marianna leży z gorączką, on chce działać, chce pomóc, być aktywny, a nie biernie czekać i łkać. Męskość w czystej postaci. Nie muszę dodawać, że gdy scena ta zmienia się z literackiej w filmową i Alan Rickman wskakuje na konia, męskość rozsadza ekran i przepełnia serce, wołające: tak robi prawdziwy facet, a nie fujara (Edmunda o takie zachowanie bym nie podejrzewała… ).

 Jak widać z powyższego zestawienia,  Austenowskie charaktery  przenikają się z i dopełniają z ekranizacjami.  Cóż, Austen, gdyby żyła dziś, byłaby zapewne scenarzystką w fabryce snów. A tak jest autorką, która poznała nie tylko ludzką głupotkę, kobiece emocji, ale także winna jest spaczeniu kobiecego postrzegania męskiego rodu. Bo kolejne pokolenia poszukują Darcy’ego, Knightley’a i Brandona.  Panów męskich, cudownych i… bogatych. Bo przyjemnie być panią na Pemberly; ) I pomyśleć, że Austen,panna z wyboru lub przypadku, pisała w "Dumie i uprzedzeniu": „"Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci." Ci z jej książek, warci są więcej niż 10 tysięcy rocznie.  I mówię o funtach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz