I znów przed Elisabeth przygody i decyzje, bo cały czas mamy w tej serii do czynienia w wyborem między użyciem swoich sił i talentów w dobrym lub złym celu. I choć tu rzecz odnosi się do pewnych magicznych umiejętności, to w szerszym kontekście wiadomo, że chodzi o wszelkiego rodzaju umiejętności i działania, które mogą służyć dobru lub złu. Bohaterka nie jest kryształowa, świadomość władzy i możliwości, jakie mogą jej przynieść jej zdolności-kusi. Ale w tej książce prawdziwą magią jest wsparcie bliskich i myślenie o szczęściu tych, których się kocha. Choć to może patetycznie brzmi, to w realizacji wcale takie nie jest. Dobro i zło ścierają się, tajemnice i wzajemne powiązania wychodzą na wierzch, a to wszystko wśród znanych, dawnych znajomych. Bo jest i dziadek Norbridge, i Freddie.
Znów mamy tu podobny schemat, co poprzednio. Znów opowieść o dziecku szukającym swoich korzeni i prawdy o tym, skąd pochodzi, znów zderzenie dobra i zła. Ale nadal czyta się świetnie i z tym charakterystycznym dla młodzieńczego czytania zapałem przewraca strony. I chce się pojechać do Winterhouse i zobaczyć tę wspaniałą bibliotekę. Nie był to aż taki zachwyt jak pierwsza część, ale wielka przyjemność powrotu do świata, który magicznie przyciąga.
I jeszcze coś-trochę mniej tu zbaw językowych w treści, ale znów tłumacz zrobił fantastyczną robotę bawiąc się w anagramy i zamykając słowa w tytułach rozdziałów. Czapki narciarskie z głów!
BenGuterson. "Zagadka Hotelu Winterhouse". Przeł. Maciej Nowak-Keyer. Wyd. Dwukropek. Warszawa 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz