Książka, przy której powróciły emocje młodego czytnika, którym byłam lata temu, emocje dzieciaka ciekawego, co będzie dalej, trzymanego w napięciu i z pewnym (doskonale znanym czytelnikom) drżeniem oczekującego dalszego ciągu. Czytelnika, który nerwowo zerka na zegarek i gotowy jest czytać z latarką (ok, nigdy nie czytałam z latarką...).
Jako czytelnik nieco bardziej wprawiony w literackich zabawach wiedziałam, że pojawiające się w tej książce elementy (osierocona dziewczynka i jej niespodziewane przybycie do tajemniczego hotelu, niezwykła Książka, sympatyczny hotelarz i galeria portretów) to zdarzenia, postaci i emocje, które wielokrotnie pojawiały się w książkach dla dzieci i dorosłych, ale mówiąc szczerze fakt, że z grubsza wiedziałam jak rzecz się skończy, wcale nie psuła mi przyjemności z lektury. Bo historia powiedziana jest niezwykle zajmująco i choć wielbiąca książki, osierocona Elisabeth, jej nowy kolega Freddie, tajemnicza para podróżująca z wielkim bagażem, pobrzmiewa echem tego, co znamy z Harrego, Rodziny Addamsów, książek R. Dahla, F. H. Burnett, C.S. Lewisa czy E. Nesbit, to nic. A nawet to dobrze, bo pokazuje jak piękna, trwała i wielka jest literatura.
Żeby nie psuć przyjemności czytelnikom wczesnonastoletnim, ale też dorosłym powiem tylko, ze w hotelu Winterhouse na Elisabet czeka tajemnica jej pochodzenia (a jakże!) oraz tajemnica rodziny hotelarza połączona z magią. Choć element ducha (spojler!) podobał mi się najmniej, to był kolejnym koralikiem na sznurze opowieści o walce dobra i zła- zła, które może być pociągające i dobra, które ostatecznie zwycięża, pozwalając wykorzystać siły, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Poza tym elementem jest to też fantastyczna powieść o przyjaźni, rozwiązywaniu tajemnic i związkach międzyludzkich. I z bardzo sympatycznym, współczesnymi, choć nie opętanymi technologiami bohaterami, z którymi, gdybym była jakieś dwadzieścia parę lat młodsza, chętnie bym się zaprzyjaźniała.
Żeby nie psuć przyjemności czytelnikom wczesnonastoletnim, ale też dorosłym powiem tylko, ze w hotelu Winterhouse na Elisabet czeka tajemnica jej pochodzenia (a jakże!) oraz tajemnica rodziny hotelarza połączona z magią. Choć element ducha (spojler!) podobał mi się najmniej, to był kolejnym koralikiem na sznurze opowieści o walce dobra i zła- zła, które może być pociągające i dobra, które ostatecznie zwycięża, pozwalając wykorzystać siły, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Poza tym elementem jest to też fantastyczna powieść o przyjaźni, rozwiązywaniu tajemnic i związkach międzyludzkich. I z bardzo sympatycznym, współczesnymi, choć nie opętanymi technologiami bohaterami, z którymi, gdybym była jakieś dwadzieścia parę lat młodsza, chętnie bym się zaprzyjaźniała.
Nie mogę nie wypomnieć o bibliotece i bibliotekarce, która pojawia się w książce- jest co prawda straszą panią z kokiem i w okularach (ehhhhhhh), ale umie świetnie nawiązać kontakt z Elisabeth i czyta dobre, współczesne książki dla młodzieży (np. chwilkę rozmawiają o "Bibliotece pana Lemoncella" ). A sama biblioteka jest trochę z gotyckiej powieści, trochę z Hogwartu . Wyjątkowego smaczku dodają też anagramy i słowne drabinki, które z lubością układają młodzi bohaterowie (ukłony dla tłumacza za zawarte w tekście i tytułach zabawy lingwistyczne!). A jeśli jeszcze dodam, że akcja powieści obejmuje 3 tygodnie okresu świątecznego, to nie muszę już chyba tłumaczyć zachwytu tą książką. A w tej chwili kończę II tom, równie smakowity...
Ben Guterson, "Hotel Winterhouse". Przeł. Anna Anita Wicha. Wyd. Dwukropek. Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz