niedziela, 27 sierpnia 2017

IFLA 2017, bibliotekarze łączą się

Każdy z nas, zamknięty w swojej bibliotece, oczywiście wie, że bibliotekarzy jest wielu. Spora grupa zawodowa, pewnie sporo pomysłów, sporo wyzwań... Wie, że gdzieś w USA, Australii czy Skandynawii funkcjonują biblioteki, bo biblioteki są częścią cywilizacji. Wie, ale o tym nie myśli. Kongres IFLA to wydarzenie, które pozwala zmienić "wie" na "widzi", "domyśla się" na "obserwuje". 

Ponad 3 tysiące delegatów z ponad 150 krajów, ze wszystkich kontynentów, którzy na prawie 250 wykładach  opowiadali o swojej działalności i dzielili się pomysłami i doświadczeniami, pozwoliło zobaczyć jak wielka siła drzemie w ludziach książki. W środowisko na co dzień mało spostrzeganym i docenianym. Ale bibliotekarze nie pracują dlatego, że chcą być w blasku kamer (od tego są inne zawody!). Pracują, bo wierzą, że ich codzienna praca jest ważna i potrzeba dla ich społeczności. I nieważne czy jest to pełna technologii japońska biblioteka,  filia w Rosji, która stała się centrum kulturalnym niewielkiej mieściny,  biblioteka w Norwegii, która w czasie wymarcia takich miejsc codziennych spotkań jak poczty i sklepy, stała się miejscem rozmów, plotek, debat ludzi żyjących wśród technologii i tracących osobisty kontakt z żywym człowiekiem. Przypomnieliśmy sobie o tym, jak ważną rolę w społeczeństwie pełnią biblioteki, dowiedzieliśmy się do jakich poświeceń zdolni są bibliotekarze, gdy dookoła szaleje wojna i książki (nośniki pamięci i dziedzictwa narodowego) są zagrożone. Poznaliśmy się, rozmawialiśmy i z dużą radością dowiadywaliśmy się, że  pracujemy podobnie- mamy zajęcia dla dzieci, spotkania autorskie, akcje czytelnicze, przestrzenie biblioteczne są miejscami pogawędek sąsiadów i znajomych.  Wrażeń  z kongresu jest bardzo dużo, ale jednym z ważniejszych jest to, że w takich  chwilach czuje się, że bibliotekarz to naprawdę brzmi dumnie! I nie chodzi tu o chwilowa poprawę samopoczucia, ale motywację do ciągłego działania :)  

czwartek, 17 sierpnia 2017

"Londyn" rzeka ludzi i historii



Londyn- miasto porównywane przez autora do rzeki. Tamiza jest oczywista, ale rzeka Rutherfurda jest też rzeką pełną dopływów. I to właśnie dopływy tworzą całość. Dopływów ludzi, którzy osiedlają się w Londynie tworząc miasto niezwykłe i  różnorodne. Autor zabiera nas w podróż, która zaczyna się jeszcze w czasach rzymskich, a kończy latach 90. XX wieku.  Płyną lata, zmieniają się czasy, królowie, rzeczywistość polityczna, a  kolejne pokolenia  poznanych przez nas rodzin przechodzą rozmaite zawirowania. Jest rodzina, która zaczyna od straganu rybnego, a potem wchodzi w szeregi arystokracji.  Jest rodzina  z błoną między palcami... Są kolejne pokolenia  i prawe oraz nieprawe dzieci i zmiany nazwisk. Są wzajemne koligacje i niesnaski. Są wydarzenia, które dzielą i łączą: religia, podglądy na monarchię, podejście do ekonomii….

Autor sporo miejsca poświęcił  średniowieczu,  a potem znajdujemy się w czasach  Henryka VIII, z którego odcięcia się od kościoła katolickiego wynikają następne rozłamy między  bohaterami. Potem czasy Szekspira z którym współzawodniczy jeden z bohaterów, dalej lata regencji i kolejnych przemian politycznych, czasy królowej Wiktorii, emancypacji kobiet, wreszcie wiek XX. Do Londynu przybywają emigranci i wyjeżdżają kolonizatorzy Nowego Świata.  I rzeka płynie… Bogaci, biedni, bogaci, którzy tracą majątek, biedni, którzy zyskują pieniądze; historie przekrętów, rzucanych na siebie wzajemnie klątw. Mozaika ludzkich losów, zachowań , opowieść o sile dziedziczenia i chęci przeciwstawienia się genom. Jak w poprzednich książkach  ("Paryż" i "Nowy Jork" )znów losy zwykłych ludzi  zależne i zaprzężone do wielkiej polityki. Ta sama potoczystość, zwroty akcji i historie o ludziach, którzy zawsze są przedstawicielami swoich czasów. Na długie leniwe popołudnie pod gruszą- idealne, bo wciąga!

 Edward Rutherfurd, "Londyn". Przeł.  Elżbieta Smoleńska. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2016.