niedziela, 30 września 2018

"Czas przeszły niedoskonały", skutki pewnej kolacji

Fellowes przyzwyczaił czytelników do opowieści o sferach i arystokracji: "Snoby", "Belgavia". "Czas przeszły niedoskonały" jest kolejnym puzzlem do układanki o wyższych sferach i tych, którzy do tego towarzystwa aspirują. Damian nie miał udokumentowanych  12 pokoleń błękitnej krwi (nawet 2 nie miał...) a jednak, wprowadzony do arystokratycznego światka w latach 70. XX w. narobił sporo zamieszania. Po latach, gdy jest bogaty, samotny i umierający, prosi swojego dawnego przyjaciela o pomoc w odszukaniu ewentualnego dziedzica. Owy przyjaciel, narrator powieści, podejmuje się tego zadania, które poza spotkaniami z dawnymi kobietami Damiana, będzie wycieczką w przeszłość i próbą spojrzenia z dystansu na wydarzenia sprzed lat.  Kwestie poszukiwania domniemanego syna Damiana to jeden wątek książki, któremu towarzyszy też oczywiście opowieści o różnych związkach i ich historiach.

Drugi, i dla mnie ciekawszy motyw, to zmieniająca się w XX wieku rola i rzeczywistość arystokracji i "sfer". W tym autor książki czuje się doskonale i po raz kolejny opowiada o przemianach społecznych i obyczajowych. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że nawet w latach 70. w starej wesołej Anglii podziały klasowe były tak wszechobecne i czasie, gdy w Europie szalały rożne rewolucje i ruchy, statyczny podział na plebs i  tych dobrze urodzonych był tak mocny. I szczątkowo jest tak aż do dzisiaj.  Autor trzyma czytelnika w pewnym napięciu, wynikającym z faktu, że wszyscy bohaterowie mówią o pamiętnej kolacji, o której czytelnik będzie mógł przeczytać dopiero w finale.  Można się spodziewać, jaka to kolacja, ale i tak Fellowes umie utrzymać uwagę i zręcznie przeskakiwać między historią z przeszłości, a współczesnością bohaterów. Przecież ten rodzaj czasu przeszłego charakteryzuje się tym, że skutki danych wydarzeń widoczne są do dziś. 
Do tego to, czego się spodziewałam i na co się nastawiałam- humor, czasem dość makabryczny, parę bon motów, eleganci styl narracji, odrobina nonszalancji.  I znów mamy do czynienia z powieścią, która aż prosi się o przeniesienie na ekran kinowy. Bo to przede wszystkim historia o ludziach, którzy żyją w nałożonych przez lata ograniczeniach. O ludziach, którzy próbowali z nimi walczyć (z różnym skutkiem), o tych, którzy się poddali. O samotności. I o miłości. Niedoskonałej, ale nie zawsze przeszłej. O której warto czytać w każdym czasie.
Julian Fellowes. "Czas przeszły niedoskonały". Przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska. Wyd.Marginesy. Warszawa 2018. 

niedziela, 23 września 2018

"Elizabeth i jej ogród" na każdą porę roku


Elizabeth von Arnim  jest autorką książki, którą  kiedyś bardzo chciałam przeczytać, ale była ciągle wypożyczona, czyli „Zaczarowanego kwietnia”. Nie tracę nadziei, że kiedyś tę książkę dorwę!  Napisała też powieść autobiograficzną o ogrodzie pod Szczecinem, który był częścią jej świata, gdy ta Angielka zdecydowała się wyjść za Niemca i wyjechać nim na Pomorze.  Życie małżeńskie pisarki nie układało się zbyt szczęśliwie, ostatecznie rozwiodła się z mężem, który w książce występuje pod wiele mówiącym pseudonimem Gniewny. Zresztą Elizabeth nie była typową  kobieta swoich czasów, a już zupełnie nie pasowała do wzorca pruskiej pani domu.  Chciała być wolna, robić to, co kocha (a kochała ogrodnictwo i książki). Miała swoje poglądy i  nie obawiała się ich bronić.   

 Książka to nie tylko opowieść o wielkim umiłowaniu przyrody, której zmiany śledzimy na przestrzeni pór roku,  to też opowieść o życiu kobiety w świecie pełnym ograniczeń, które ona, żyjąc sobie na prowincji, nagina.  Kobiecie nie wypada grzebać w ziemi, więc Elizabeth wymyka się na swoje grządki, trwoni pieniądze na nasiona i sadzonki, rozmawia z ogrodnikiem. Z mężem prowadzi też rozmowy o roli chłopów w majątku i kobiet, które gdy się ich nie bije wątpią w przywiązanie męża. Ale także pojawiają się słowa o kobietach, które wcale nie chcą być traktowane na równi z mężczyznami, bo wolałby mieć ich na każde skinienie.  Poza tym pani domu ma też swoje otoczenie towarzyskie (w świecie trudnych podróży, wizyty trwały miesiące i znajomi podrzucali sobie gości). Dlatego do domu Elizabeth przybywają jej przyjaciółka i podrzucona przez znajomych, artystyczna dusza, chcąca napisać książkę o swojej podróży (dziś to nikogo nie dziwi). Elizabeth nie szczędzi ironii i humoru w opisach towarzyszek, a także prowadzonych przez nie  rozmów o świecie, sztuce i znów- o roli kobiet. Książka to zbiór przemyśleń i wrażeń o ogrodzie,  ludziach, codzienności. Nie brakuje także refleksji o książkach, bibliotekach i czytaniu (które zdaniem Gniewnego, szkodzi kobietom). Natura i kultura. Bo jak wiadomo od czasów Cycerona "człowiek do życia potrzebuje ogrodów i bibliotek".  Pisane lekko, z humorem i  delikatna ironią. Nie jest to historia, która wciąga i nie pozwala się oderwać od lektury,  ale czyta się z dużą przyjemnością, zwłaszcza ze względu na inteligencję i humor autorki.  Na piękne letnie dni i długie zimowe wieczory. 

Elizabeth von Arnin, "Elizabeth i jej ogród".  Przeł. Elżbieta Bruska i Berenika Marta Lemańczyk. Wyd. MG Warszawa 2011.

niedziela, 16 września 2018

"Powiastki Beatrix Potter" piękno dzieciństwa

 Te opowieści mają już ponad 100 lat, bo pierwsza książeczka Potter, o Króliku Piotrusiu ukazała się w 1902 roku.  Klasyczne opowieści o zwierzętach, fantastyczne ilustracje, którymi Potter buduje swój świat zamieszkały przez jeże, myszy, kaczki i wszelkie inne zwierzaki z angielskiej wsi. Idealne dopełnienie słowa i obrazu.  O samych historiach nie ma się co rozpisywać, bo chyba nie ma nikogo, kto interesuje się literaturą dla dzieci, a nie słyszał o tych opowiastkach. Potter. Tej, która pisząc dla dzieci swoich znajomych, inspirując się pięknem przyrody (np. Krainą Jezior, gdzie mieszkała i pracowała) wypracowała własny styl opowiadania o  przygodach urwipołcia Piotrusia, naiwnej Tekli, porządnej Tyciej Myszki. Nadała swoim bohaterom  charakteru i pozwoliła wieść życie pełne przygód albo spokoju. A jej ilustracje są jednymi z najbardziej rozpoznanych obrazków w historii literatury. 

W księgarniach i na półkach bibliotecznych znajdziemy wiele wyborów opowiadań tej autorki, wydanie Muzy zawiera 4 niepublikowane wcześniej historyjki, a każde opowiadanie poprzedzone jest wstępem, z którego możemy się dowiedzieć dla kogo i w jakich okolicznościach powstały konkretne opowieści. Warto też dodać, że przekładem historii zajęła się Małgorzata Musierowicz i to  jej wyobraźni językowej zawdzięczamy imiona bohaterów: Typcia Drypca, Panią Mrugalską, Paszteta i Foremkę, czy Teklę Kałużńską.    Przyznaję, że mam do tych historii bardzo sentymentalny stosunek, bo małe, białe książeczki z pojedynczymi historiami były elementem mojej nauki czytania. I, choć niewiele łączy mnie z pedantyczną Panią Tycią Myszką, z uśmiechem wspominam zawołanie "a sio, małe brudne nóżki!".

"Powiastki Beatrix Potter". Przeł. Małgorzata Musierowicz. Wyd. Muza. Warszawa 2000. 

A kto nie widział, niech obejrzy film "Miss Potter"!

czwartek, 6 września 2018

"Spacer nad rzeką" rodzinne tajemnice w Kazimierzu

Zwykle obyczajówki kończą się  na "żyli długo i szczęśliwie"."Spacer nad rzeką" opowiada o tym, co dzieje się potem i dzięki temu książką wyróżnia się na tle podobnych gatunkowo powieści. Miłość Zosi, warszawskiej świetliczanki,  i  lekarza Pawła jest filmowa: szczęśliwa i szybka. Dziewczyna przy starszym od niej mężczyźnie   odnajduje spokój i zaczyna budować rodzinę, o której marzyła od czasów dość  smutnego dzieciństwa. To Paweł przekonuje żonę, by odpoczęła do zgiełku stolicy i zmieszała w jego rodzinnej Doktorówce w Kazimierzu Dolnym. Zosię zachwyca atmosfera domu i miasteczka, szybko odnajduje w Kazimierzu swoje miejsce i zadomawia się tam, mając nadzieję, że taki właśnie ciepły i radosny dom zapewni swemu dziecku. Jednak z czasem zaczyna poznawać rodzinne sekrety, a także tajemnie życia męża.  Zosia coraz częściej trafia na ślady pierwszej żony lekarza, Julii.  Niejasności związane z jej śmiercią, a także pojawiające się co chwilę fakty dotyczące wspólnego życia reporterki i lekarza sprawiają, że Zosia czuje się mniej pewnie. Do tego dochodzi jeszcze poznanie  rodzinnej czarnej owcy rodziny, czyli brata Pawła, Mikołaja.  Bo ta pozornie poukładana rodzina, ma swój sekret.
O ile czytelnik może znaleźć w książce pisane kursywą odrębne losy Julii, o tyle Zosia powoli poznaje prawdę, uświadamiając się przy okazji, jak niewiele wie o człowieku, z którym dzieli życie. Ponieważ to obyczajówka nie będzie trupów w szafie,  męża  Sinobrodego ani teściowej Borgii; będą za to ludzkie wybory, rodzinne dramaty i zamiecione pod dywan fakty. Zosia, postać momentami mdląco dobra i urocza, weźmie na siebie ciężar pogodzenia rodziny i wyjaśnienia spraw, które zbyt długo psują krew wszystkim jej członkom.  Gdyby jej się to nie udało, mielibyśmy dość poważną, życiową historię rodzinną o zdradach, chowanych urazach i pogłębiających się podziałach. A że jest to kobieca obyczajówka, dostajemy  krzepiącą historię ze szczęśliwym zakończeniem, dzięki któremu Zosia znajduje rodzinę, którą zawsze chciała mieć i nadzieję na życie spokojne i pełne ciepła. 
 Poza rodziną i znajomymi (w tym ciekawie kreśloną postacią przyjaciółki Zosi, oraz bardzo interesująco zapowiadającą się, a ginącą w odmętach fabuły Romką, lokalną artystką), odrębnym bohaterem książki jest Kazimierz. Opisywany z zachwytem i wyczuciem. Chce się tam pojechać...  Właśnie ciekawe miejsce akcja oraz nie aż tak oczywista fabuła są zaletami tej powieści. Jest też naczelna wada bardzo wielu obyczajówkowych pozycji-  dłużyzny, przegadanie, powtarzanie tych samym  fraz i momentami drażniąca ckliwość...  Naprawdę można było bez uszczerbku dla akcji i całkiem przyjemnego klimatu trochę te opowieść odchudzić, bo kto powiedział, że obyczajówki mają mieć po 500 stron? Mimo wszystko w ramach odpoczynku, relaksu i być może inspiracji do jesiennych eskapad, można przeczytać. 

Monika A. Oleksa. "Spacer nad rzeką". Wyd. Filia. Poznań 2017.