środa, 27 lipca 2022

"Dom Holendrów" historia rodzeństwa

 


Jak to jest mieć rodzeństwo? Nie wiem, nie mam.  Ale „Dom Holendrów” jest dla mnie opowieścią, nie tyle o matce marnotrawnej, ale o rodzeństwie.  Powieścią o relacji pełnej zrozumienia, zaufania, trochę na przekór reszcie świata.

 Ann Patchett  tworzy świat zanurzony w historii: powojenna rzeczywistość, dorastanie w latach 60, czasy, gdy bycie lekarzem jest synonimem statusu, a wybitnie inteligentna dziewczyna zostaje „tylko” księgową w firmie sprzedającej warzywa.  Ale opowieść jest też ponad czasem i ponad amerykańską rzeczywistością. Płynie spokojnie, przez lata, pozwalając czytelnikowi obserwować rodzinny mikrokosmos, dorastanie bohaterów i  zmieniającą się ekspozycję postaci. Bo najpierw pierwsze skrzypce gra Maeve, starsza siostra, inteligentna, zaradna, zorganizowana, trzymająca w garści losy swój i brata, z wyzierającą z tej poukładanej pewności samotnością. Wraz z dorastaniem i dojrzewaniem Danny’ego, który idzie na studia, zakochuje się, zakłada rodzinę, to jego historia wychodzi na pierwszy plan.  Jednak  więź między rodzeństwem jest nadal  bardzo mocna. A śmierć, której jako lekarz chłopak powinien być świadomy, jest czymś trochę nierzeczywistym.  Choć obecnym.

 Nie przekonał mnie motyw wybaczenia marnotrawnej matce, rozumiem, co mogło kierować córką, ale bliższa mi zdystansowana postawa brata.  

 Co działa na nas bardziej- ludzie czy miejsce? Czy świadomość, że poprzedni lokatorzy domu Holendrów nie byli szczęśliwi wpływa na rzeczywistość rodziny, którą opuszcza matka, ojciec żeni się powtórnie, a potem  macocha-wdowa znów zostawia rodzeństwo samym sobie?  Czy jesteśmy czystą kartką, na której, niczym atrament sympatyczny pod wpływem płomienia, nagle pokazują się zapisane dzieje poprzednich pokoleń?  Ann Patchett zostawia czytelnika z pytaniami. Nie zmusza do udzielania odpowiedzi, ale  podrzuca temat do rozmyślać. I daje kolejny przykład, że „każda nieszczęśliwa  rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Autorka proponuje czytelnikowi powieść bez nagłych zwrotów akcji (choć z kilkoma kulminacjami), rozciągnięta w czasie i płynną.  Wciąga w tworzony świat, a jednocześnie daje wrażenie, że podobna historia mogła zdarzyć się rogiem naszej ulicy.  To nic, że inne czasy, miasto, dom. Może ludzi z podobnymi myślami, bagażami doświadczeń, nadziei i lęków mijam każdego dnia. Bo każdy niesie swoja opowieść.  A tu opowieść niesie tez bohaterów. I czytelnika.

 

Ann Patchett, „Dom Holendrów. Przeł. Anna Gralak. Wyd. Znak Litera nova. Kraków 2021.

czwartek, 14 lipca 2022

"Posiadłość East Lynne" zły gatunek XIX wieku

Powieści historyczne czy powieści z tamtych czasów?
Lubię książki historyczne, ale zdarza się  wątpić w prawdę wydarzeń i języka. W przypadku powieści, które w swoim czasie były po prostu współczesne, takie zwątpienia są rzadkie. Bo wielkim ich atutem jest autentyzm, wynikający z pisania przez autorów o ich świecie, ich obyczajach, im współczesnych ludziach. Czy w przypadku takich powieści zżymam się na bohaterów? Nie, bo zirytowana postępowaniem Marty z powieści Orzeszkowej wdrukowałam sobie, że to ich czasy, których nie należy przykładać do współczesności.

Czytałam "Posiadłości East Lynne" dość długo( 800 stron,)  odrywałam się od lektury by sięgać do notatek z przedmiotu Złe gatunki. Ta książka to idealny przykład na pojawiające się w XIX wieku z kulturze popularnej romanse, melodramaty i kryminały.

Oto zacny prawnik poślubia młodą dziewczynę, której ojciec zostawił długi. Miasteczko żyje jeszcze sprawą morderstwa, o które jest oskarżany brat dziewczyny romantycznie wzdychającej do prawnika. Lata lecą(fabuła w książce posuwa się sprawnie) i szczęście Achibalda mąci facet, który uwodzi mu żonę. Na szczęście za płotem czeka wierna Barbara. Dzieląca na wygnaniu los Kareniny lady orientuje się, że dokonała złego wyboru, tęskni za dziećmi i podejmuje decyzję, która zaważy na losach wszystkich bohaterów.  Tymczasem w miasteczku cały czas szuka się eleganta z diamentem, który okaże się prawdziwym mordercą.

Miłość, zdrada, morderstwo, poszukiwania, tajemnice, przebieranki, sfingowana śmierć,  jest wszystko, co lubił czytelnik w 1861 i lubi dziś. Powieść ukazywała się w odcinkach, była adaptowana na scenie i ekranie. Nie dziwię się, bo ma w sobie wręcz teatralno-filmowy dramatyzm i sposób prowadzenia akcji. Do tego kilka zwrotów do czytelnika. Idealny przykład literatury gatunkowej, może i moralizatorskiej, ale jeszcze nie aż tak tendencyjnej i bez tematów narodowych, które będą nieodzowne w lit. polskiej.  Intryguje drugi plan-siostra Archibalda, samotna i bogata (a że bogata, ma pozycję zupełnie inną niż stare panny z Austen), sprytna Afy-zręczna manipulantka, matka Barbary-która nawet herbaty nie wypije bez zgody męża. Jest parę nakreślonych mocno (bo to nie czas na subtelny psychologizm) postaci, które mimo ich natłoku, nie mieszają się. Jest i kilka punktów, które pozwalają zrozumieć ten świat. Najbardziej uderzyło mnie wychowanie dzieci-oddanie ich niani, a matka (w której mąż musi być na pierwszym miejscu) uczy je, co słuszne podczas krótkich spotkań. Model wychowania, opisany to jako oczywisty, doskonale wyjaśnia czemu tak łatwo było wykorzystać deficyty uwagi i uczucia.
Ta książka jest -zgodnie wymogami gatunków i oczekiwaniami czytelników- dramatyczna, pełna zwrotów akcji (nawet nieprawdopodobieństw), ale prawdziwa i pozwala zerkną przez dziurkę od klucza do tamtego świata. I to doceniam!

 Mrs. Henry Wood, "Posiadłość East Lynne". Przeł. Mira Czarnecka.  Wyd. Zysk i S-ka. Poznań 2021. 

wtorek, 5 lipca 2022

"Życie Violette" (nie)zwyczajna historia

 


Violette nie widziała życia na różowo. Dziewczyna z domu dziecka, żona pierwszego faceta, który jej się oświadczył. Kolejowa dróżniczka, znajdująca swój kawałek świata w miejscu, w którym czuje się wieczność. Kobieta po przejściach pewnego dnia spotyka mężczyznę z przeszłością, który trafia na zarządzany przez nią cmentarz. A wraz z nim historie innych ludzi, pamiętnik jego matki i przeszłość rzucająca długie cienie. 

Valerie Perrin pisze z  francuskim sznytem: klarownie, bezpretensjonalnie, o rzeczach ważnych, a codziennych. Słowami z mów pogrzebowych i nagrobnych inskrypcji wspomina o  ludziach, których historię pojawiają się przy spacerach między mogiłami.,

 Jest w książce coś, czego szuka czytelnik spragniony opowieści bez silenia się na wydumany artyzm, lecz miejscami poetyckiej, prostej, ale z bohaterami, którzy mają więcej niż jeden wymiar i wpadają w narrację w różnych momentach. Powieść z nadzieją, że „ jeszcze zdążymy dżungli ludzkości siebie odnaleźć". Bo to książka o miłości - do mężczyzny, do dziecka, do matki, do ludzi, których znamy tylko pozornie. O miłości, która nie jest błaha, ale ma swój ciężar trudów, wyborów, wyrzutów sumienia. O śmierci i żałobie, bo życie się kończy, a miłość zostaje gwałtownie przerwana. I o pamięci, co ożywia i godzi się ze stratą. A do tego jest jeszcze historia tragicznego wypadku, który szerokim łukiem zagarnia wielu bohaterów historii. 

To powieść skrojona na jak dobra francuska piosnka: ciut romantyczna, trochę dramatyczna, podszyta gdzieniegdzie smutkiem, ale bardzo melodyjna (wspomnienie tuzów piosenki francuskiej w posłowiu nie jest bez znaczenia). Historia brzmi i płynie się przez nią i docenia, że jest taka zwykła, a jednak w tej zwyczajności jest urok nadziei, gdy zakończenie bywa początkiem. 

 


Valerie Perrin. „Życie Violette”. Wyd.  Przeł. Wojciech Gilewski. Wydawnictwo Albatros. Warszawa 2022.