"Ale ja nie mogę nie mieć nadziei. Taki już mam mózg".
Ronja nie jest córką zbójnika, a przynajmniej nie tego. Jej tata nie potrafi utrzymać pracy i pieniędzy, zbyt często odwiedza "Przyjaciół" (którzy powinni nazywać się Wrogowie). Gdy nie pije jest kochający, dobry, ale nie ma go, gdy pije. Ale życie toczy się dalej i Ronja razem ze starszą siostrą Melissą muszą sobie radzić. I robią to po swojemu. A nadchodzą święta.
"Gwiazdka" to opowieść krótka, ale wielowątkowa (w tle przemykają kwestie starości, migracji, dorastania). Poruszająca i dająca do myślenia. Nie ma tam lukrowanej świątecznej historii, jest ból, jest sprzeciw, ale i nadzieja. I zakończenie, które można interpretować na kilka sposobów.
Autorka, pisząc o dwóch córkach samotnego ojca z problemem alkożyciowym, pisze o nadziei młodszej i o szybkim dorastaniu tej starszej, która zawsze ratuje sytuację. Pisze o wsparciu starszego sąsiada, marzeniach, do których się ucieka, o pułapkach kapitalizmu i szkolnym woźnym, którzy sporo widzi.
Nie ma tu świątecznej magii? zapytacie. Jest! Najbardziej prawdziwa, bo bez świątecznego filtra. Tą magią i prawdą jest nią nadzieja. Nadzieja na przyszłość, normalność, na wyprawę do domu na wyspie, a na razie chociaż na choinkę. To jest bez wątpienia powieść świąteczna, która ma nas obudzić.
Jest w tej książce skandynawska zwięzłość myśli połączona z baśnią. Przecież Andersen, ten smutny baśniopisarz, był Skandynawem. I właśnie jego "Dziewczynkę z zapałkami" czyta Ronja i do baśni nawiązuje cała historia. Smutna. Ale przecież jej zakończenie ma przynajmniej dwie możliwości interpretacji! I tak jest i w "Gwiazdce".
W święta dobrze jest się poczuć dzieckiem, który ma mózg pełen nadziei. Ale dobrze i docenić to, co się ma. A może i szerzej otworzyć oczy na to, co dookoła. I na innych. Nie tylko raz w roku.
Ingvild H. Rishøi, "Gwiazdka". Przeł. Katarzyna Tunkiel. Znak Koncept. Kraków 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz