środa, 31 marca 2021

"Lampka" o inności i morzu

 Od pewnego czasu znacznie lepiej trafiam z książkami dla niedorosłych… I„Lampka” jest kolejna świetną książką, która bije na głowę niejedną powieść dla czytelnika z dowodem osobistym

Emilia zwana Lampką ma 10 lat i mocne postanowienie, by podołać życiu. Ale pewnego dnia zapomina kupić zapałki, co dla niej i jej ojca latarnika ma katastrofalne skutki.  Aby odrobić straty zostaje wysłana na służbę do Czarnego Domu, miejsca okrytego złą sławą, z zamieszkującym wieżę potworem. Ale że Lampka jest dziewczynką odważną i starającą się postępować słusznie, nie daje się zwieść opowieściom, tym bardziej, że potwór jest… (odpowiedź  sugeruje motto z „Małej syrenki”).   Spotkanie z Lampki z chłopcem zwanym Rybą przywodzi na myśl  „Tajemniczy ogród”, układ jest bardzo podobny, ale finał to inna bajka. I jeszcze jeden kontekst sugerowany jest przez motto- fragment songu Jenny piratki z „Opery za trzy grosze”, w którym pomywaczka marzy o dniu, gdy „okręt o siedmiu żaglach i czterdziestu armatach zabierze ją stąd”.  Lampka,  biedna dziewczyna, córka alkoholika i półsierota rozmawiająca z duchem, albo wspomnieniem zmarłej matki, nie boi się walczyć o marzenia i działa tak,  by naprawić to, co popsute i wreszcie poczuć wolność, jaką daje tylko morze.

 To książka, która nie jest łatwą „książeczka dla dzieci”, jest za to wciągającą historią o dziewczynce, która radzi sobie z przeciwnościami bez nadprzyrodzonego heroizmu. Jest o ojcu walczącym z uzależnieniem. O byciu dziwakiem i kimś niespełniającym oczekiwań i „norm”- jeden z bohaterów jest niepełnosprawny intelektualnie, a w cyrku Lampka i Ryba spotkają cały zestaw „innych”.  To książka, która choć zaczyna się bardzo smutno, daje nadzieję i przypomina, że życie w zgodzie z sobą jest wielką wartością, a czasem potrzeba sztormu, by  morze miało spokojną toń, a piracki statek nabrał wiatru w żagle.

Książka mądra, ciekawa,  pełna emocji i nadziei- takie książki nie tylko dla dzieci lubię najbardziej! 


 Annet Schaap, "Lampka". Przeł. Jadwiga Jędryas. Wyd. Dwie Siostry. Warszawa 2020.




środa, 17 marca 2021

"Dziewczyna znad morza" i korporacji

 

Wielokrotnie, czytając  obyczajówki,  zastanawiałam się, dlaczego tak niewiele wiemy o pracy bohaterek (zdarzały się książki, w których „ona” szła do „pracy”, ale co to za praca czytelnik nie wiedział).  „Dziewczyna znad morza” to powieść, w której rzecz jasna chodzi o to, o co chodzi w prawie każdej powieści i piosence, ale jest też ciekawe spojrzeniem na rzeczywistość korporacji i mechanizm rywalizacji pracowników. Mamy tu stosunki służbowe nastawione na ciągłe współzawodnictwo i walkę o pozycję. 

Pewnego dnia Liwia, specjalista o pijaru i kreowania wizerunku traci pracę, szybko znajduje kolejną, ale okazuje się, że prezes nowej firmy ma oryginalne podeście do spraw kadrowych i już na wejściu organizuje dla dwóch zespołów wyścig, którego celem jest zdobywanie klientów i utrzymanie posady.  Liwia musi mierzyć się więc nie tylko z  kryzysem wizerunkowym zbyt prostodusznego polityka i zbyt celebryckiej dziennikarki, ale także podchodami w zespołach.  A poza tym jest oczywiście wątek pretendentów do serca i ręki.

Spojrzenie na korporacyjną rzeczywistość było ciekawe, ponieważ  pokazywało (bez patologii z thrillera) metody manipulacji i mechanizmy kontroli i presji, które dotykają wielu pracowników. Do tego pojawia się jeszcze kwestia kobiety na ważnych stanowiskach i przebijania szklanego sufitu kadry menadżerskiej. Mamy też uchylone drzwi do świata pozorów, w którym wizerunek jest wartością samą w sobie.  

Liwia jest trochę inna niż wiele znanych bohaterek obyczajówki- nie jest uroczą trzpiotką z głową w chmurach. To dziewczyna twardo stąpająca po ziemi, świadoma ryzyka i konsekwencji.  Przyjaciółka mówi o niej "pesymistka", ale to tylko realizm i doświadczenie. Bo Liwia nie jest pozbawiona wrażliwości- uwielbia stare filmy i piosenki z lat 50. i 60. (też jestem ogromną fanką Sinatry, nie mogę tego nie docenić!).

 Powieść czyta się przyjemnie, bo miło literacko wrócić do Gdyni i czytać teksty dawnych hitów komentujące wydarzenia, a zawodowe perypetie bohaterki są intrygujące. Elementy romansowe, cóż, mnie nie porwały, tym bardziej, że od pewnego momentu wątek robi się bardzo przewidywalny. Mój często powtarzany zarzut, że książka jest po prostu za długa, muszę, niestety, powtórzyć. Marzy mi się obyczajówka do 300 stron bez „literackiej waty” w postaci opisów stroju,  posiłków albo przemieszczania się z miejsca na miejsce i nienaturalnie często powtarzanego imienia rozmówcy.   

 „Dziewczyna znad morza” jest lekturą lekką i przyjemną, z ciekawie pokazanym środowiskiem korporacyjnym, sympatyczną, ciut introwertyczną bohaterką oraz nakreślonymi  sprawnie postaciami drogiego planu (każdy zna jakiegoś Tomaszka, cwaniaczka, który zawsze wychodzi na swoje, za to  tak życzliwych samorządowców powinniśmy sobie życzyć).  Potrzebowałam  sympatycznej opowieści na dwa  przednówkowe wieczory, a w  pakiecie dostałam jeszcze Sinatrę, Doris Day i Gdynię w środku lata!  

 

 Dorota Milli, "Dziewczyna znad morza". Wyd. Filia. Poznań 2021.

środa, 10 marca 2021

"Biblioteka szaleńca"

 

Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam przeglądać książki z ciekawostkami. Serie kim oni byli, co, kto i kiedy itp.  mogłam kartkować godzinami, licząc, że coś zapamiętam. Podobne wrażenie towarzyszyło mi przy lekturze „Biblioteki szaleńca”, gdzie to, co zaskakujące, dziwne i niecodzienne wypełnia każda stronę. 

  Książka oprawiona w ludzka skórę, pisane krwią, wydrapana na skrzypcach. Tak mała, że zecerzy stracili wzrok przy składaniu czcionek. Tak wielka, że gdy wyrzucono  przez okno, omal zabiła przechodnia. Biblie bez „nie” w przykazaniu,  dopiski i obrazki dorysowywane na marginesach, literówki w tekstach o sowich (swoich) mężach (ciekawe: polskie swoje i sowie ładnie odpowiadają angielskiemu own i owl ). Najkrótsze wiersze i sztuka teatralna z dwóch kwestii.  Atlasy niezwykłych zwierząt oraz wielkie mistyfikacje. Książki tak grube, że autor musi się na nie wdrapywać po drabinie. Dzieło Szekspira  z XX wieku (pisane przez medium, które jest przekonane, że słyszy głos Williama). Zestaw najbardziej irracjonalnych tytułów. Informacje o autorze, który tak dokładnie opisywał swoją codzienność, że nikt nie jest w stanie czytać jego „pasjonujących” zapisków o tym, co kiedy zjadł na śniadanie.   To wszystko i jeszcze więcej znajdą wielbiciele informacji o książkach i ludziach. Bo o literaturze bez ludzi mówić nie sposób i ta książka jest tego świetnym dowodem.  

„Biblioteka szaleńca” to książka pełna ciekawostek,  zbierająca przeróżne varia i curiosa świata literatury i kultury. Dominują informacje z Europy, ale od czasu do czasy wyprawiamy się do Azji czy na Bliski Wschód.  Plusem publikacji jest mnogość ilustracji, zdjęć i rycin. Pewnym minusem fakt, iż tekst rozdziału bywa niespodziewanie przerywana, bo wchodzą 2 strony obrazków (z przypisami) i trochę traci się wątek. Ale to nie jest książka przeznaczona do typowej  linearnej lektury, a raczej do przeglądania. 

Nie sposób zapamiętać wszystkich dat, nazwisk i informacji, ale na pewno lektura tej książki pozwoli kiedyś, w towarzyskiej rozmowie rzucić, a wiecie, że  w XIX wieku  Portugalczyk, który nie znał angielskiego wydał rozmówki portugalsko-angielskie, albo, że jest książka z żółtego sera...

 

Edward Brooke-Hitching ,Biblioteka szaleńca". Przeł. Juliusz Szczepański. Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2020.

wtorek, 2 marca 2021

"Pani Bovary" z niespełnienia

 

Wróciłam do „Pani Bovary” i trakcie lektury trafiłam na rozmowę o tej książce, w której historyk literatury (facet) uznał, że jest to historia o niewierności żony. I choć temat niewierności jest oczywiście jednym z wątków, jest skutkiem, a nie przyczyną. Dla mnie „Pani Bovary” to przede wszystkim opowieść o niemożności życia w rzeczywistości tak różniącej się od wymarzonego świata, tworzonego przez nadmierne oczekiwania i niezachwianą wiarę, że to, co jest w marzeniach, zdarza się w realu.  Co więcej, ośmielam się twierdzić, że taki był też ogląd Flauberta, bo mówiąc, że „pani Bovary to ja”  raczej nie chciał być brany za niewierną żonę. :)  

Książka od lat w kanonie,  ważny głos  o kobiecie w sztuce (bo są dwie tak bardzo wyraziste bohaterki: Anna Karenina i Emma Bovary). Emma szukała doznań- chciała być zakonnicą, chciała być kochaną, chciała mieć to, co piękne, modne i zbytkowne.  Jej egoizm (widoczny np. w kontaktach z córką) i egzaltacja sprawiają, że trudni mi ją lubić.  Denerwuje brakiem osadzenia w rzeczywistości.  Ale z drugiej strony jestem w stanie ją częściowo usprawiedliwić- skąd miała wiedzieć, jak haniebne są warunki kredytów i weksli, skoro była kobietą, z którą o pieniądzach się nie rozmawia, która nie ma pojęcia o procentach. Która wyszła za mąż po to, by nie martwić się o byt, a tu okazuje się, że na wszystkie potrzeby nie wystarcza. 

Emma zderza się z rozczarowaniem. Bo nie da się żyć stale na szczycie emocji. Bo rzeczywistość nie wygląda jak w powieści. Niech zatem jej śmierć będzie tragicznie piękna, jak z opery, jak z powieści, z prośbą, by nikogo za nią nie winić.   

To głos brzmiący dziś bardzo mocno, biorąc pod uwagę to, co kształtują internaty i jak w nasze życie wdzierają się cudze marzenia i ciągłe porównania z całym światem. Bo dziś Emma Bovary nie czytałby powieści, tylko siedziała na insta. I marzyła o alternatywnej rzeczywistość pełnej przedmiotów i uczuć jej niedostępnych. Przedmiotów i uczuć, które nie czynią jej ani lepszą, ani pełniejszą, ani szczęśliwszą.  Tragizm jej losów pozostaje bezdyskusyjny.  Niestety ponadczasowy. 

 Słuchałam audiobooka w interpretacji Małgorzaty Kożuchowksiej i słuchało mi się go bardzo dobrze.  Nie było tu przesady i zagrywania się, ale postaci, a zwłaszcza Emma (to chyba jedyny powód, dla którego ten tekst powinna lektorować kobieta), wypadły bardzo dobrze.  

 Gustaw Flaubert,  "Pani Bovary". Przeł. Aniela Micińska. Audoobook Czytała Małgorzata Kożuchowska.