środa, 17 marca 2021

"Dziewczyna znad morza" i korporacji

 

Wielokrotnie, czytając  obyczajówki,  zastanawiałam się, dlaczego tak niewiele wiemy o pracy bohaterek (zdarzały się książki, w których „ona” szła do „pracy”, ale co to za praca czytelnik nie wiedział).  „Dziewczyna znad morza” to powieść, w której rzecz jasna chodzi o to, o co chodzi w prawie każdej powieści i piosence, ale jest też ciekawe spojrzeniem na rzeczywistość korporacji i mechanizm rywalizacji pracowników. Mamy tu stosunki służbowe nastawione na ciągłe współzawodnictwo i walkę o pozycję. 

Pewnego dnia Liwia, specjalista o pijaru i kreowania wizerunku traci pracę, szybko znajduje kolejną, ale okazuje się, że prezes nowej firmy ma oryginalne podeście do spraw kadrowych i już na wejściu organizuje dla dwóch zespołów wyścig, którego celem jest zdobywanie klientów i utrzymanie posady.  Liwia musi mierzyć się więc nie tylko z  kryzysem wizerunkowym zbyt prostodusznego polityka i zbyt celebryckiej dziennikarki, ale także podchodami w zespołach.  A poza tym jest oczywiście wątek pretendentów do serca i ręki.

Spojrzenie na korporacyjną rzeczywistość było ciekawe, ponieważ  pokazywało (bez patologii z thrillera) metody manipulacji i mechanizmy kontroli i presji, które dotykają wielu pracowników. Do tego pojawia się jeszcze kwestia kobiety na ważnych stanowiskach i przebijania szklanego sufitu kadry menadżerskiej. Mamy też uchylone drzwi do świata pozorów, w którym wizerunek jest wartością samą w sobie.  

Liwia jest trochę inna niż wiele znanych bohaterek obyczajówki- nie jest uroczą trzpiotką z głową w chmurach. To dziewczyna twardo stąpająca po ziemi, świadoma ryzyka i konsekwencji.  Przyjaciółka mówi o niej "pesymistka", ale to tylko realizm i doświadczenie. Bo Liwia nie jest pozbawiona wrażliwości- uwielbia stare filmy i piosenki z lat 50. i 60. (też jestem ogromną fanką Sinatry, nie mogę tego nie docenić!).

 Powieść czyta się przyjemnie, bo miło literacko wrócić do Gdyni i czytać teksty dawnych hitów komentujące wydarzenia, a zawodowe perypetie bohaterki są intrygujące. Elementy romansowe, cóż, mnie nie porwały, tym bardziej, że od pewnego momentu wątek robi się bardzo przewidywalny. Mój często powtarzany zarzut, że książka jest po prostu za długa, muszę, niestety, powtórzyć. Marzy mi się obyczajówka do 300 stron bez „literackiej waty” w postaci opisów stroju,  posiłków albo przemieszczania się z miejsca na miejsce i nienaturalnie często powtarzanego imienia rozmówcy.   

 „Dziewczyna znad morza” jest lekturą lekką i przyjemną, z ciekawie pokazanym środowiskiem korporacyjnym, sympatyczną, ciut introwertyczną bohaterką oraz nakreślonymi  sprawnie postaciami drogiego planu (każdy zna jakiegoś Tomaszka, cwaniaczka, który zawsze wychodzi na swoje, za to  tak życzliwych samorządowców powinniśmy sobie życzyć).  Potrzebowałam  sympatycznej opowieści na dwa  przednówkowe wieczory, a w  pakiecie dostałam jeszcze Sinatrę, Doris Day i Gdynię w środku lata!  

 

 Dorota Milli, "Dziewczyna znad morza". Wyd. Filia. Poznań 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz