Strony

wtorek, 28 stycznia 2014

"Śmierć detektywa"- druga sprawa Molly


Molly Murphy miałam okazję poznać w "Prawie Panny-Murphy"  i od razu wiedziałam, że chcę przeczytać o jej następnych przygodach. "Śmieć detektywa" to druga książka serii i moim zdaniem jest jeszcze lepsza niż pierwsza! Energiczna Irlandka Molly zadomowiła się w Nowym Jorku na tyle, iż postanowiła spełnić swoje marzenie i zostać detektywem. Cóż jednak gdy człowiek, u którego miała uczyć się zwodu został zmordowany. Molly musi rozwikłać zagadkę śmierci Paddy'ego.Podejrzanych jest sporo, a sprawę komplikuje to, że nienawidzący kobiet pryncypał nie dzielił się z Molly swoimi przypuszczaniami, więc dziewczyna niejednokrotnie zabrnie w ślepą uliczkę. Zacznie bywać również na cygańskich ulicach Village, a nawet, dla dobra śledztwa, zacznie udawać początkującą pisarkę, która brata się z kolorowa bohemą Nowego Jorku-malarzami, wyzwolonymi kobietami i pewnym niezmiernie intrygującym irlandzkim dramaturgiem (który bardzo kojarzył mi się z Oscarem Wilde'm). Ale mimo pozorów wesołego życia panna Murphy ciągle będzie trwać przy swoim śledztwie i stale myśleć o ukochanym inspektorze Danielu Sullivanie, który jak się potem okazuje ma już jedną narzeczoną... Przez książkę przetacza się kordów postaci-  wielobarwna, nieco podejrzana bohema, ponurzy anarchiści ze swoją prowodyrką Emmą, stateczna matrona, nabzdyczony policjant o swojsko brzmiącym nazwisku Wolski czy wreszcie znana z poprzedniej części irlandzka rodzina. Bardzo umiejętne wplecenie w akcję postaci historycznych, jak właśnie anarchistka Emma Goldman, czy zamachowiec Leon Czolgosz to dodatkowe plusy powieści, która  tocząc się w momencie zamachu na prezydenta McKinleya nabiera oryginalnego smaczku.  

Bowen prowadzi swoją sympatyczną i odważną bohaterkę w rożne zaskakujące sytuacje, a przy tym pokazuje nie tylko Nowy Jork początku XX wieku, czyli rosnące w siłę miasto, które spełnia marzenia, ale też zmiany społeczne- feminizm, kapitalizm,szerzące się ideologie anarchistyczne. Książkę czyta się doskonale, akcja równoważy się z opisami i refleksjami, a bohaterowie budzą u czytelnika przeróżne emocje. Zaś sama zagadka, którą oczywiście udaje się rozwikłać przedsiębiorczej pannie Murphy, naprawdę angażuje szare komórki, bo nagle sprawa morderstwa  detektywa zaczyna  zataczać szersze kręgi, a w końcu dotyczy samego amerykańskiego prezydenta! Serię o Molly uznaję za najciekawsze lekkie kryminały, które czytałam w 2013 roku... i czekam na więcej!

 Rhys Bowen, "Śmierć detektywa". Wyd. Noir Sur Blanc. Warszawa 2013.

sobota, 25 stycznia 2014

"Mondo i inne historie" żywioł, język i dzieci

Są książki, przy których czytaniu pojawia się uczucie obcowania z Literaturą (przez duże L). Może to i egzaltowane, może wydumane, może pretensjonalne, ale tak jest! Czytanie dla chwilowej, krótkotrwałej, odprężającej przyjemności i zabicia czasu jest niezwykle ważne, ale czasem chce się poczytać, pomyśleć i poczuć, że czyta się coś naprawdę dobrze napisanego i wartościowego. I tak było ze zbiorem "Mondo i inne historie". To osiem opowiadań, czy raczej idąc za tytułem: historii ośmiorga dzieci (wspominałam, że Francuzi potrafią pięknie pisać o dzieciństwie...), z których każda jest opowieścią o wolności i marzeniach. I na tym można skończyć, bo historie Lullaby, Juno czy Mundo powinno się samemu przeczytać, a nie streszczać, opisywać lub interpretować.

 Tym co mnie najbardziej urzekło nie były same historie dzieci (zazwyczaj samotnych, opuszczonych, szukających szczęścia w innym, niż ich codzienny, świecie), ale język. Historie opowiedziane są w piękny sposób, który aż prosi się o głośne czytanie, by w swej literackiej pełni wybrzmiały opisy domów, ludzi i przyrody. A przyroda zajmuje w tych opowiadaniach bardzo ważne miejsce, jest dla bohaterów często jedynym przyjacielem i słuchaczem- Petite Croix rozmowa z chmurami, owadami i wiatrem, a "Ten,który nigdy nie widział morza" zaprzyjaźnia się z ukwiałem. Siła żywiołów, ich trwanie, tajemnica i trudna do pojęcia głębia to kolejny bohater tych historii.  Le Clezio w większości swoich opowiadań opisuje wodę (najczęściej morze) i są to fantastyczne opisy żywiołu oraz emocji z nim związanych. "Morze takie właśnie jest: wymazuje wszelkie ziemskie sprawy, bo jest najważniejsze na świecie."*  Proste?! To czemu sama na to nie wpadłam?! Między innymi na tym polega wartość literatury-na nazywaniu prostymi słowami odczuć, którego każdemu czytelnikowi są bliskie, a jednak trudne do zdefiniowania. Czytając czuje się siłę morza, jego zmienność, wielkość i władzę, a potem przy opisie nieba, tak jak Lullaby wręcz "pije się słońce". Dla mnie, wielkiej fanki wody i morza, opisy morskiego żywiołu są wyjątkowe.

Plastyczny, wysmakowany, a przy tym trzymany w ryzach język, dający nie tylko obrazek w wyobraźni, a wręcz sensualne poczucie opisywanego świata... Opowiadania czytałam długo, bo po każdym z nich robiłam sobie przerwę. Te słowa i wrażenia musiały wybrzmieć. Tak się opowiada! Historie mądre, piękne, niejednoznaczne, a przy tym opowiedziane tak, że chce się ich słuchać...

J. M. G. Le Clezio, "Mondo i inne historie". Wyd. W.A.B. Warszawa 2011.
* z "Lullaby"s. 77
 

wtorek, 21 stycznia 2014

"Babcia na jabłoni" babcie na 102!

Andy nie ma babci. Ani jednej. A jego koledzy mają...Na szczęście mama pokazuje mu zdjęcie uśmiechniętej starszej pani w kapeluszu i po chwili ta pani zjawia się w ulubionej kryjówce chłopca-na jabłoni. Od tej pory Andy razem ze swoją niezwykłą babcią przeżywają fantastyczne przygody-polują na dzikie konie w stepie, płyną żaglowcem ku Indiom... Babcia z wyobraźni jest babcią na medal! Aż pewnego dnia do domu obok wprowadza się staruszka, pani, która nie jest jak babcia z jabłoni szalona i bogata, ale umie cerować skarpetki i piec placek ze śliwkami. Andy dostrzega jeszcze jedną niezwykłą rzecz-jest staruszce potrzebny- robi jej zakupy, gotuje ziemniaki w mundurkach (a gotowanie jest prawie tak emocjonujące jak polowanie na tygrysy). Zaczyna zdawać sobie sprawę, jak wielką radością jest być blisko kogoś, kto go potrzebuje. W końcu chłopiec  opowiada staruszce o swojej wyobrażonej babci, ona świetnie go rozumie, bo sama ma wyobrażone wnuczki-te prawdziwe mieszkają bardzo daleko... I tym sposobem Andy wreszcie ma babcie, dwie zupełnie różne! 

Mira Lobe napisała wiele lat temu historię prostą i ponadczasową, o ciągłej potrzebie posiadania obok kogoś kochanego i kochającego, o marzeniach dzieciństwa, tych szalonych pościgach w wyobraźni i o prawdziwych zadaniach, których wypełnianie może być przygodą. Historię pogodną, zabawną i bardzo mądrą, ale bez moralizatorskiego przynudzania! Z dziecięcymi dziećmi i, co nie aż tak częste:mądrymi dorosłymi (mama nie wyśmiewa i nie usiłuje odciągać Andiego od wyobrażeń babci, razem z nim buduje bezpieczny świat fantazji, czasem tylko z taktem i szacunkiem przypominając o cienkiej granicy między wyobraźnią a rzeczywistością). Historia nie tylko dla Babć, ale wszystkich wnuczek i wnuczków! 

Audiobuk przeczytany przez Wojciecha Solarza (któremu nawet małe wady wymowy dodają chłopackiego uroku)szybko, dynamicznie, wzbogacony przyjemnymi efektami (deszcz, wichura itp.) pozwala wejść w świat najbardziej dziecięcy z możliwych, świat z którego nie powinniśmy wyrastać- świat fantazji i babcinego ciepła.

Mira Lobe, "Babcia na jabłoni". Wyd. Dwie Siostry. Warszawa 2013. czyta Wojciech Solarz.

P.S. Wydanie książkowe, w serii Mistrzowie Ilustracji ma wspaniałe rysunki Mirosława Pokory,bo kto jeśli nie tan artysta umiałby tak pięknie oddać te filuterne uśmiechy i loczki Babci z jabłoni?
 

wtorek, 14 stycznia 2014

"Czytelniczka znakomita" Jej Królewska Miłość

Czytelniczka znakomita. Kto nią jest? Ktoś, kto ma dużo czasu, ktoś, kto ma nieograniczony dostęp do książek,wreszcie  ktoś, kto bardzo chce przeczytać wszystko czego do tej pory nie miał okazji. Jednym słowem-królowa! Na pomysł przedstawienia królewskiej pasji lekturowej wpadł Alan Bennett, pisząc dla wszystkich, którzy lubią czytać książki i lubią czytać o książkach.

 Królowa brytyjska nigdy nie czytała, ponieważ czytanie nie tylko nie jest aktywne, ale przede wszystkim królowa "miała okazywać zainteresowanie, a nie interesować się". Ale dzięki objazdowej bibliotece złapała bakcyla czytania i się zaczęło... Królowa z zapalam neofity rzuciła się na książki, zaczęła dostrzegać to, co zna każdy książkożerca- radość lektury. Radość tym większą, że przed królową stały otworem wszystkie najwspanialsze biblioteki Londynu, do których posyłała swojego sekretarza, wyciągniętego z kuchni Normana (chłopaka,który przeczytał prawdopodobnie więcej niż wszyscy dworzanie razem wzięci). I jak to z pasją bywa, rozpoczęły się cierpienia... słynna punktualność przestała być znakiem firmowym, książki zaczęły pojawiać się nawet w karecie wiozącej monarchinię na uroczystości państwowe, wyczulone na literacką frazę ucho dostrzegło miałkość wypowiedzi nie tylko dygnitarzy, ale nawet swoich. Królowa zaczęła czytać, zaczęła myśleć, co więcej zaczęła też czuć, bowiem wśród wielu cech kształtowanych przez lekturę pojawiła się też empatia. I tak królowa imperium dostrzegła, że poza granicami, które tyle razy przekraczała, istnieją jeszcze światy do których możne dostać się bez męczącej podróży, istnieją problemy nieznane i nie objęte programami rządu,istnieją ludzie i historie o których warto porozmawiać na proszonych przyjęciach...gdyby tylko ktoś też ich znał. Gdyby zamiast o ekonomii, eksporcie i podatkach porozmawiać o Prouście!

 Autor w bardzo humorystyczny sposób pokazuje rodzący się książkowy nałóg- ciągały głód i rosnącą chęć używania uzależniającego środka. Potem następuje przesyt i królowa wkracza na kolejny poziom- nie tylko czyta, ale zaczyna chcieć pisać i to rodzi jeszcze większe komplikacje, które nieuchronnie prowadzą do zaskakującego końca. I choć książka nie ma w sobie nic z sensacji, jest bardzo sympatyczną opowieścią o książkowym nałogowcu, który poznaje nowy świat- świat doznań lekturowych, koniec jest naprawdę niespodziewany! 
"Czytelniczka znakomita" to opowieść dla tych, którzy książki czytają i  kochają, to zbiór przemyśleń bliskich każdemu czytelnikowi i wiele pięknych słów o czytaniu, pod którymi wielbiciel literatury może się z chęcią podpisać. A to wszystko opowiedziane z dowcipem, lekkością, pewną refleksją i to nie tylko o książkach, ale i o ludziach- chociażby doradcach królowej, którzy zaskoczeni jej zmianą usiłują utrudnić monarchini kontakt z Normanem i lekturami lub usiłują jej zainteresowania podciągnąć pod cele polityczne. 

Dobra, ciepła i godna chwili uwagi powieść zyskuje w interpretacji Anny Seniuk dystans i elegancję- iście królewską powagę połączoną z angielskim humorem. Naprawdę bardzo dobrze przeczytany audiobuk i przeczytany przez kogoś, kto sądząc po interpretacji, doskonale królową rozumie!

Alan Bennett, "Czytelniczka znakomita". Media Rodzina, Poznań 2009. Czyta Anna Seniuk.


czwartek, 9 stycznia 2014

"Tylko dla mężczyzn" z poczuciem humoru

Magdalena Samozwaniec to klasa sama w sobie! Kolejny tom jej felietonów poświęcony jest wielce inspirującemu dla satyryka tematowi, czyli mężczyznom. Autorka wymienia kilkanaście typów męskich, które choć opisywane w 1958 roku nie straciły nic ze swej aktualności- dziś też spotkamy Uwodziciela, Spirytystę, Egzystencjalistę czy Joy-killera, męskie typy są ponadczasowe! Ponadczasowy jest też język Magdaleny Samozwaniec, który z każdego z tych panów, niebeczenie zadufanego w sobie lub niebezpiecznie przewidywalnego zrobi postać tyleż komiczną co poczciwą i intrygującą. Humor, język, skojarzenia, gra słów ("piękny jak młody bób (odmiana fasoli)", czyli wszystko za co każdy wielbiciel satyry lubi córkę Kossaka, znajdziemy i tu. A że mężczyzna bez kobiety nie istnieje to o paniach jest kilka słów-choćby o tym czy lepiej być piękną czy brzydką żoną/ mieć przystojnego czy przeciętnego męża.
 Kobietom też się w tej książce dostaje, bo przecież to my jesteśmy w ogromnej części (jeśli nie większości!) przyczynami głupich zachowań panów. Ale nasze wady są jeszcze gorsze, Samozwaniec wyliczając skrupulatnie wady każdej płci, zwane ogólnie kobiecością i męskością, do tych typowo kobiecych zalicza m.in. brak poczucia humoru (to sprawa dyskusyjna, której zresztą niejedną dyskusję poświęciłam i poza wniosek, że kobiety poczucia humoru nie maja, ale je miewają, nie udało mi się wyjść).

"Tylko dla mężczyzn" może być testem humoru dla pań i panów, bo  autorka mówi (oczywiście z humorem) rzeczy poważni i nie aż tak lekkie. Choćby otwierający książkę poradnik "Jak być szczęśliwym w małżeństwie" oraz kończące go porady dla żon i mężów choć humorystyczne i żartobliwe mają w sobie jakiś element prastarego ładu i mądrości życiowej ("Kto się złości traci na sile", "Zrób awanturę, a nie jęcz", "Nie bądź kumą-troską śmiej się! O śmiechu nigdy jeszcze  nikt nie pękł"). Mądrości tym mądrzejszej, że nie moralizatorskiej i nie nudnej, a zdystansowanej i słonecznej. Warto przeczytać, pośmiać się i pomyśleć, bo chociaż Samozwaniec daje rady, co zrobić gdy odkryje się u małżonki brak inteligencji("cierp, ale nie mów o tym, bo jeszcze więcej zgłupieje") wierzy w mądrość ludzką, tę odwieczną, niezależną od IQ:)

Magdalena Samozwaniec, "Tylko dla mężczyzn". Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2013.

sobota, 4 stycznia 2014

"Ziarno prawdy" wyzwanie dla Szackiego


Lektura "Ziarna prawdy" jest pokłosiem pobytu na Festiwalu Kryminału we Wrocławiu i spotkań z Zygmuntem Miłoszewskim. Niestety, średnio korzysta się z wykładu kogoś, kogo powieści się nie zna (obejrzałam "Uwikłanie", ale to chyba nie to, zwłaszcza że głównego bohatera zmieniono na bohaterkę o twarzy Mai Ostaszewskiej). Jako gawędziarz na spotkaniu z czytelnikami Miłoszewski sprawdza się doskonale, a że lepiej błędy naprawiać niż w nich trwać, gdy nadarzyła się okazja pożyczyłam kryminał autora, który jak sam mówi "w pisaniu ściga się teraz sam ze sobą". 

Teodor Szacki, zblazowany prokurator, wyjeżdża na prowincję by trochę zmienić swoje nieszczególnie szczęśliwe życie- kariera niby jest, ale skoro musi się przenieść do Sandomierza, to coś nią nie tak, rodzina się posypała, a czterdziestka już blisko. Zachwyt nad sielskim miasteczkiem szybko mija, gdy okazuje się, że to typowa prowincjonalna dziura, w której wszyscy się znają, popierają lub zwalczają. Jest kilka kryształowych postaci... i właśnie jedna z nich, Elżbieta Budnik, społecznica i współczesna Siłaczka, zostaje brutalnie zamordowana, a konkretnie zaszlachtowana nożem do żydowskiego uboju rytualnego. Ponieważ Elżbietę i jej męża, lokalnego polityka, wszyscy w prokuraturze znają,  nowy Szacki  ma  prowadzić  niezależne śledztwo. I prowadzi zmagając się z jednej strony z tajonymi informacjami bliskich i dalekich znajomych, z drugiej z krwawą legendą antysemicką, która wciąż żyje w Sandomierzu, z trzeciej z własnym pogmatwanych życiorysem (ach te kobiety! od których mimo średnio pociągającego wychudzenia i wiecznego sarkazmu prokurator nie możne się opędzić). Sprawę komplikują kolejne informacje i morderstwa-znalezione zostają kolejne trupy związane z denatką. Szacki błądzi, szuka, usiłuje odtworzyć kilka sytuacji z przeszłości i kilka razy jest na tropie. W książce nie brakuje zarówno sceny iście sensacyjnego wybuchu w podziemiach, jak i spokojnych, rzeczowych rozmów i przesłuchań. Do tego kilka uwag o współczesnej Polsce wkładanych w usta biznesmena i rabina, parę ciekawostek z kultury żydowskiej oraz kilka tropów literackich.

Miłoszewski pisze dobrze i tego nikt mu nie odbierze. Z widocznym dystansem tworzy sandomierskie piekiełko, w którym musi się odnaleźć prokurator i w którym to, co było ma ciągły wpływ na to, co jest.Szkoda kilku ciekawie nakreślonych, a jedynie epizodycznych postaci-np. młodego skrzypka, który zupełnie nie przystaje do współczesności. Za to niektóre z kobiet (sporo już o kobietach u Miłoszewskiego powiedziano i napisano) zostają nawet potratowane jak... ludzie. Intryga, nawiązująca do wciąż tętniącej sprawy mordów rytualnych i stosunków polsko-żydowskich, z dość zaskakującym zakończeniem(a nawet dwoma finałami) wciąga, ale...

Miłoszewski skarżył się, że jego rodzice nie przepadają za książkami, w których używa brzydkich wyrazów. Wyrazy średnio parlamentarne w książce padają, ale dlatego, że opisują niezbyt sympatyczny świat i charakteryzują średnio sympatycznego pana prokuratora.  Prokurator Szacki jest bowiem typowym średnio sympatycznym, acz na swój sposób intrygującym bohaterem. Miłoszewski sam się dziwił (a raczej kokietował, oj!kokietował), że właśnie ten prokurator, co to z kindersztubą może na bakier, a i do romantyka mu daleko, tak bardzo podoba się czytelniczkom. I tu jest moje ale... Skoro Miłoszewski "ściga się sam ze sobą", niech stworzy postać detektywa/policjanta/prokuratora, który nie będzie powieleniem schematu, od którego kipi współczesna powieść sensacyjna i kryminalna- samotnego, ostrego tropiciela prawdy, który ma problem z sobą, kobietami, światem i podwładnymi. Tym samym obrąbie  kryminał z warstwy ni to obyczajowej, ni to psychologiczniej, której pewna część czytelników (nie mówię tylko o sobie!) do szczęścia nie potrzebuje. Elementy historyczne, etnograficzne jak najbardziej, ale dajmy już spokój z codziennymi dramatami i kacem (moralnym lub alkoholowym) stróża prawa i płakaniem nad baleronem ( serio, jest taka scena!że niby pojedynczy plaster baleronu tak bardzo wzrusza tęskniącego do rodzinnego stadła Teodora). Czyżby współcześni pisarze nie potrafili stworzyć odpowiadającego nam Herkulesa Poirot?Ułożony, kulturalny a przy tym równie trzeźwo myślący i sprytny bohater, który nie będzie nudziarzem na króciutkie opowiadane trupem w tle? Taki to nawet jak czasem nieco ostrzejszym słowem rzuci, to zrobi ważnie:) Hmmm... Może to jest wyzwanie na ten nowy rok? Ostatnia część przygód Szackiego ma dziać się w Olsztynie, na wielką zmianę nie liczę, a po książkę być może sięgnę, bo Miłoszewskiego po prostu dobrze się czyta.Taka jest prawda.

Zygmunt Miłoszewski, "Ziarno prawdy". Wyd. W.A.B. Warszawa 2011.