Strony

niedziela, 25 lutego 2018

"Kasacja" Chyłka, Mróz i Gosztyła

Nie sposób nie wiedzieć, kim jest Remigiusz Mróz. Jego książki pojawiają się z zaskakującą częstotliwością,a on bywa bohaterem artykułów, w których nierzadko pojawia się informacja, że pewnie ma sztab ludzi, bo wydawanie tak często książek jest dla jednego człowieka aż niemożliwe. On tłumaczy, że po prostu jest pracoholikiem.  Spotkałam się z opiniami, że jego książki są rewelacyjne, ale także z głosami, że to totalne dno.  Prawda leży jak zwykle po środku. Przy czym mój odbiór jest skrzywiony tym, że słuchałam auduobuka, czytanego przez Krzysztofa Gosztyłę, a wtedy nie ma mowy o czymś takim jak obiektywizm.
"Kasacja" to pierwsza część cyklu, którego bohaterami są prokurator Joanna Chyłka i jej aplikant Kordian Oryński. Ona jest gwiazdą palestry, on początkującym prawnikiem, który rozpoczynając swoją karierę nie spodziewa się, że praca w kancelarii będzie się łączyła z obrywaniem po nosie od ochroniarzy gangsterów.  Pierwsza sprawa tej dwójki (mają równorzędne role, więc trochę się dziwię, że cykl funkcjonuje jako opowieść o Chyłce, skoro Kordian jest dla niej czymś w stylu dra Watsona czy Hastingsa) dotyczy obrony młodego chłopaka, który nie przyznaje się do zamordowania i zmaltretowania trzech osób. Prawnicy robią wszystko, by uratować swojego klienta i udowodnić jego niewinność. Aby uchronić klienta przez dożywociem niezbędna jest tytułowa kasacja.  Poza scenami z sal sądowych, z kancelarii i restauracji, w których prawnicy omawiają sprawę, mamy też do czynienia z wydarzeniami na strzeżonym osiedlu oraz w rezydencji szefa gangu. Akcja jest dość filmowa, szybka i dynamiczna. Do czasu! Gdy już wszystko jest wydawało się na najlepszej drodze następuje ostatni rozdział, w którym autor opisuje wszystko raz jeszcze. Aby za bardzo nie spojlerować mogę tylko wyjaśnić, że prawda sali sądowej ma się do prawdy obiektywnej jak szpital w Leśniej Górze do rzeczywistego szpitala. I w jednym i drugim przypadku-szkoda! Byłam zawiedziona zakończeniem i to zarówno od strony moralnej (prawo okazuje się czyś bardzo względnym!) i literackiej- po co kilkanaście rozdziałów, skoro i tak potem wszystko wyjaśnia się w jednym? 

Czy zrozumiałam fenomen Mroza? Nie do końca. Dwójka adwokatów, w tym silna kobieta, to nic nowego. Język realistyczny i niezbyt powalający, bo codzienną porcję słuchania tzw. brzydkich wyrazów mam w komunikacji miejskiej i niekoniecznie potrzebuję tego w książkach. Poza tym bohaterowie mają coś ze wzrokiem, bo albo piorunują się  nim, albo wbijają go w siebie, w kartki, w monitor, słowem: we wszystko. I Kordian ciągle odchrząkuje... Może przydałaby się konsultacja u laryngologa? Być może w czytaniu to aż tak się nie rzuca w oczy, ale w uszy już tak. A moje uszy były bardzo zadowolone, bo Krzysztof Gosztyła czyta fantastycznie i jeśli sięgnę jeszcze kiedyś po Mroza, to będzie to tylko audiobuk w interpretacji Gosztyły. Napięcie, zróżnicowanie postaci (mistrzowski metroseksualny trener z osiedlowej siłowni)- rewelacja. I nawet gdy pan Krzysztof mówi słowa powszechnie uważane za wulgarne wcale się nie krzywię. Reasumując: wiem, już kim jest Remigiusz Mróz. W parze z Gosztyłą: biorę. Ale w jego papierowe powieści nie będę wbijała wzroku.

Remigiusz Mróz."Kasacja". Wyd. Czwarta strona, Audioteka.pl. Czyta Krzysztof Gosztyła.

wtorek, 13 lutego 2018

"Tylko mnie pogłaszcz" i napisz do mnnie

Kiedy ukazała się "Opowieść dla przyjaciela" Haliny Poświatowskiej mówiono, że tytułowy przyjaciel to tylko figura, wymyślony adresat monologu autorki. Ale przyjaciel istniał naprawdę i był nim Ireneusz Morawski, literat, muzyk, wieloletni działacz związku niewidomych. Postać tajemnicza, która ukrywała swoje relacje z poetką,  osoba, która dopiero pod koniec życie zdecydowała się na napisanie wspomnienia o nim i Halinie P. (pierwsza publikacja tekstu miała miejsce w książce Marioli Pryzwan "Haśka"  ). Teraz, po kilku latach od śmierci Morawskiego i ponad półwieku od śmierci Poświatowskiej ukazały się listy, które Morawski pisał do Haliny najpierw do Częstochowy, potem do USA, listy będące świadectwem niezwykłej więzi tych ludzi. Czy miłości? Słowo "kocham" jest zapisane czarno na białym, ale to nie tylko uczucie dwojga młodych ludzi, to też listy dwójki literatów przerzucających się nowinami ze świata artystycznego (pojawia się Miłosz, Śliwiak, Szymborska),  dwójki autorów, cytujących i nawiązujących w listach do ulubionych poetów, ale też niezwykle sprawnych językowo korespondentów, tworzących neologizmy i piękne, poetyckie zdania. 

O ile listy Haliny wyszły już wiele lat temu, o tyle ten tom listów, jest wyjątkowym rarytasem, który wiele dziesięcioleci czekał na publikację. Halina, już korespondując z Ireneuszem, proponowała mu, by listy wydać, ze względu na ich wartość literacką, a nawet informowała, że jej matka już je przepisuje i przygotowuje do druku. Wtedy Morawski się nie zgodził i przez lata odmawiał publikacji zwłaszcza ze względu na swoją żonę. Po jego śmierci, właśnie żona zdecydowała, że te teksty powinny być wydane, aby przede wszystkim pokazać talent epistolarny Morawskiego, który publikował swoje opowiadania w pismach i antologiach, ale nie ma ani jednej autorskiej książki. Poza tym, po zerwaniu z Haliną przestał udzielać się literacko, skupiają się na działalności dla niewidnych, tak więc ten tom listów jest  po prostu dowodem jego talentu.Opracowania listów,  opatrzenia ich przypisami, zaznaczenia skreśleń (Poświatowska zrobiła coś w rodzaju autorskiej korekty słanych przez Morawskiego listów) podjęła się  Mariola Pryzwan, która twórczością i życiem Poświatowskiej zajmuje się ponad 20 lat, a z samym Morawskim łączyła ją długoletnia przyjaźń.  Listy Morawskiego nie są lekturą łatwą i lekką. Nawiązania do poetów klasycznych i współczesnych, czasem dość skomplikowana składnia, wielka szczerość i sporo poezji (ale także humoru). To dokument epoki oraz dokument niejednoznacznego uczucia, które łączyło niewidomego początkującego pisarza z chorą na serce poetką, której pierwszy tomik poetycki robił trochę zamieszania w światku literackim. To opowieść ludzi zmagających z przeciwnościami, ale głodnych życia, emocji, poszukujących kogoś, kto wysłucha, pogłaszcze, pokocha..."Na świecie jest za ciasno, żebym mógł zapomnieć Ciebie- Moją Drugą Samotność, do której muszę uciekać, kiedy jestem naprawdę sam po raz nieprzeliczony."

Choć sam Morawski po latach nie nazywał tego, co łączyło go z Haliną miłością, to są listy miłosne. Listy, w których adresat i nadawca wymieniają się sobą "w papierku".  Listy, w których zamyka się ich trudna do opisania relacja, bo to co prawdziwe zwykle jest trudne do nazwania. Listy, przy których lekturze można się wzruszyć, uśmiechnąć. Można zatęsknić za czasami, gdy tak pięknie pisano do siebie na prawdziwych kartkach. Poświatowska zakochała się potem (szczęśliwie)w Janie Adamskim, Morawski się ożenił... To, co dostajemy w książce to kolejna historia o miłości z pełnokrwistymi bohaterami. Bohaterami i uczuciami zamkniętymi w kopertach.

 "Czas to jest Życie Twoje i Moje. Dlaczego nie chcesz uwierzyć w nasze? -Strach-powiadasz-co dalej? W dłoniach naprawdę przerażonych może wytrzymać tylko nieufność. Tak mało. Stanowczo za mało, żeby wytrwać.Stawki należy podnieść do maksimum. Gramy oboje o Najwięcej."

Ireneusz Morawski, "Tylko mnie pogłaszcz...". Oprac. Mariola Pryzwan. Wyd. Prószyński i S-ka.Warszawa 2017.

niedziela, 11 lutego 2018

"Mały miliarder" i prawda o kasie

Józek Burak jest najbogatszym chłopcem na świecie. I bardzo nieszczęśliwym, bo choć może się kąpać w dolarach, to nie ma się z kim bawić.  Koledzy z ekskluzywnej szkoły (uczą się m.in. historii tweedu i znieważania służby) uważają go za nowobogackiego i niewartego uwagi. Dlatego Józef wraca do zwykłej szkoły i usiłuje kryć swoje bogactwo.   Znajomość z Bobem i Laurą okażą się dla chłopca ważne i pozwolą mu jeszcze lepiej zrozumieć, po czym poznaje się prawdziwego przyjaciela. 
David Walliams porusza tym razem sprawę mało dziecięcą- sprawę pieniędzy i zmian, które kasa powoduje w relacjach między ludźmi: między rodzicami, partnerami, dziećmi.  Po raz kolejny dostaje się dorosłym. Ojciec Józefa, oszołomiony pieniędzmi zapomina o zdrowym rozsądku i angażuje się w związek bez sensu i przyszłości. Bo choć po świecie błąkają się sprzedajne istoty, to kupić  prawdziwych uczuć nie sposób.  Straszni są też nauczyciele- Walliams serwuje nam listę  typowych belferskich odzywek i każdy, kto kiedykolwiek chodził do jakiekolwiek szkoły musi ja docenić. Tak samo jak menu szkolnej stołówki i panią kucharkę.

Nie będę po raz kolejny pisać, że ten autor pisze tak, jak powinno się pisać dla dzieci (i dorosłych) traktuje swojego czytelnika poważnie, nie daje umoralniających wtrętów, choć wszystkie jego książki są bardzo, ale to bardzo mądre!  Opowieść toczy się wartko, zaskoczenie zaskakuje, a happy endy, gdy ktoś jest miliarderem wcale nie jest oczywisty.   Świetna historia i wielki humor Walliams dzięki tłumaczeniu Karoliny Zaremby  (autorki polskiego słowa "przypośladkować")  ma szanse stać się kolejnym hitem dla czytelników, którzy cenią mądre, ale nie moralizatorskie opowieści i bohaterów, których od razu się lubi.

David Walliams, "Mały miliarder". Przeł. Karolina Zaremba. Wyd. Mała Kurka. Warszawa 2017.

środa, 7 lutego 2018

"Tylko dobre wiadomości" w Krakowie i Wenecji

Najnowsza książka Agnieszki Krawczyk (choć w zapowiedziach wiosennych pojawiła się  już kolejna pozycja!) to nie tom sagi, ale pojedyncza historia. Dla mnie na plus, bo jakkolwiek sagi mają swój urok, bardzo lubię  książki będące zamkniętą całością. Akcja powieści toczy się dynamicznie nie brakuje tajemnic i, oczywiście, szczęśliwego zakończenia.   
Tym razem autorka przedstawia nam historię dwóch przyjaciółek: Izabeli (Zuli) Oster, wygadanej dziennikarki publicystycznej, która rzuca prace w telewizji  i Kamili  Rudnickiej-Clement tłumaczki powieści sensacyjnych. Panie decydują się razem wyjechać do Krakowa i prowadzić pismo, które Kamila dostała w spadku po byłej teściowej. Ostry język i bezkompromisowość dziennikarki, w zestawieniu z delikatnością i taktem Kamili dają bardzo przyjemną mieszankę  konkretu i romantyzmu. Takie duety zawsze się sprawdzają, o czym przekonuje nieustanna popularność „Rozważnej i romantycznej”.  Próba przekształcenia dość archaicznie  prowadzonego magazynu  dla pań w nowoczesne pismo jest dla obu kobiet wyzwaniem. Poszukiwania tematów, rozmowy o potrzebach współczesnych czytelników, a także tarcia na linii „nowe” i „stare”  oraz  preferencje wszystkich pracowników redakcji są opisane ciekawie i szczerze mówiąc chętnie zobaczyłbym wynik prac w jakimś kiosku, bo chyba znaleźli  złoty środek dla pisma nie tylko dla pań.  A że nie tylko pracą żyje współczesna kobieta, ważnym, choć nie najważniejszym wątkiem powieści są sercowe perturbacje Zuli i Kamili. Bo dla mnie najważniejsza jest w tej książkę przyjaźń obu  bohaterek- wytrzymująca  wygarnięte w gniewie słowa,  niedomówienia, tajemnice;  wspierająca i szczera.

 Agnieszka Krawczyk po raz kolejny udowadnia, że pisanie o emocjach jest jej mocną stroną, bez względu na to, czy są to uczucia rozgrywające się na sielskiej prowincji, czy wielkim mieście. W „Tylko dobrych wiadomościach” autorka serwuje bowiem wycieczkę do Krakowa (na artystyczny Kazimierz), do dworku w Odolanowie i do pięknej Wenecji, w której poza gondolami i domem Byrona znajduje się też niezwykła księgarnia.  I aż chce się ruszyć śladem bohaterów (oczywiście najpierw dokończywszy książkę)! Mocną stroną powieści są też postaci drugoplanowe i epizodyczne- szalona amerykańska ciotka Viola oraz panowie Rychu i Płetwa, stanowiący element miejskiego folkloru rodem z Krakowa.  „Tylko dobre wiadomości” to bardzo przyjemna powieść obyczajowa, którą warto poczytać dla oderwania się od szarej codzienności, bo tam lato, barwy Krakowa i słońce Włoch... To historia o dobrych ludziach, dobrych wiadomościach i dobrych emocjach, które wracają. Dobra książka.

 Agnieszka Krawczyk, „Tylko dobre wiadomości”. Wyd. Filia. Poznań 2018.    

niedziela, 4 lutego 2018

"Deadline na szczęście" życiowe taski

Ewa ma pracę. Jest menadżerem w korporacji, jej godziny i nadgodziny wypełniają meetingi, maile,  lunche, deadliny, taski z checklisty do zrobienia ASAP (nawet klnie po angielsku).  Choć sama jest mężatką, nie rozumie, jak ludzie mogą stawiać życie rodzinne ponad obowiązki zawodowe, bo ona ma zupełnie inną hierarchię.  Zwłaszcza, że szykuje się wielkie przejęcie ważnego klienta, co wymaga większego zaangażowania i nakładu pracy. Ale nawet z idealnie prowadzonym plannerem, nie da się stuprocentowo planować życia. Ewa, sztywniara w szpilkach i ołówkowej spódnicy, mieszkająca w dizajnersko minimalistycznym mieszkaniu, zawodowo zajmująca się analizowaniem ryzyka musi zmierzyć się z zupełnie nową i niecodzienną sytuacją- zaopiekować się córką przebywającej w szpitalu dawnej koleżanki. Przybycie do wypucowanego domu i regularnego życia radosnej dziewczynki, chomika i labradora siłą rzeczy musi rozregulować stary porządek. Ewa, która na początku zupełnie nie budzi sympatii (potem można się przyzwyczaić), mierzy się z zdaniami, które do tej pory były jej obce. I sama siebie zaskakuje tym, że bieg wydarzeń i coraz częstsze kontakty towarzyskie (których do tej pory unikała) otwierają jej oczy na życie poza korporacją. Czy Ewa będzie w stanie zatrzymać się ciągłym biegu  i docenić, to, co ma... Wiadomo, że tak! Ale  przetarcie oczu trochę potrwa. 

Fabuła książki Tabak przypomina "Chichot losu" Hanki Lemańskiej, i tam i tu zajęta pracą kobieta musi zająć się dziećmi i spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy.  Jednak Ewa ma trochę inne pole manewru niż Joanna z powieści Lemańskiej: dziecko jest jej "podrzucone" tylko na chwilę, a jej sytuacja życiowa znacznie bardziej poukładana (wystarczy docenić męża, który jest świętym człowiekiem!). Ta książka to dość trafnie zdiagnozowany (choć niezbyt odkrywczy) opis tego, co tempo życia, nadmiar obowiązków i przekonanie o tym, że trzeba przestrzegać deadlinów robi z ludźmi i więziami między nimi.  To też ledwo zaakcentowany głos w dyskusji o macierzyństwie i godzeniu różnych ról, które kobiety grają we współczesnym świecie. I kolejna, odstręczająca wizja korpy.

Powieść czyta się nieźle, życiowe wybory Ewy mogą zaangażować i to znacznie bardziej niż jej zawodowe obowiązki. Autorka jest finansistką, czemu daje wyraz w zbyt szczegółowych opisach działań związanych z działalnością firmy, gdyby jeszcze zaserwowała nam wielki przekręt do którego rozgryzienia była potrzebna wiedza ekonomiczna, opisy operacji finansowych byłby uzasadnione, a że przekrętu nie ma, tylko zapychają strony. Książka lekka, aczkolwiek nawet w swojej kategorii przeciętna. Jej  lektura może być czasoumilaczem po dniu pracy pełnym realizowaniu zadań z listy.  I być może pozwoli doceniać, że w pracy ma się zadania a nie taski, terminy a nie deadliny i  pracowników z długim stażem, z których doświadczenia można korzystać, a nie uważać, że ktoś po 40 nie poradzi sobie z wyzwaniami współczesności. I ludzi, którzy dbają o zachowanie czystości polszczyzny,a nie bezmyślnie używają nowomowy z open space.

I jeszcze jeden szczegół, o którym nie mogę nie wspomnieć. Przyjaciółka Ewy, której córką zajmuje się nasza pani menadżer, jest samotna matką, fotografką ślubów, która rzuciwszy studia i zaczynając swoją przygodę z macierzyństwem, pracowała na pół etatu w bibliotece.  Jak zostaje oceniona praca? Jako mało ambitna. (s.130). "Może nie była bardzo rozwojowa, ale stała i spokojna". (s.243). Ewa obawiała się, że koleżanka "utknie w bibliotece". Korpopiekło kontra sielska praca z książkami (bo miłość do książek wystarczy, by zatrudnić w bibliotece młodą matkę, bez kierunkowego wykształcenia...). Fajnie, gdyby popularne powieści kobiece nie powtarzały stereotypów, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co chromowany blat z przytulnością. I nie negowały pracy tych, którzy często mają ważny głos w czytelniczych wyborach!

 Anna Tabak,"Deadline na szczęście" . Wyd. Zysk i S-ka. Poznań 2018