Do międzynarodowego (i fikcyjnego) konkursu pianistycznego w japońskim Yoshigae zakwalifikowało się wielu młodych pianistów. Wśród nich gwiazda Julliarda Masaru Carlos, dawne cudowna dziecko Eiden Aya, która przerwała karierę po śmierci matki i konkurs jest dla niej sposobem na powrót do koncertowania. Jest Takashima Akashi, który jest najstarszy, ma rodzinę, nie poświęca fortepianowi życia, ale chce udowodnić sobie, że może być muzykiem. Jest też Jin Kazama, chłopiec, któremu list polecający napisał jeden z największych wirtuozów i pedagogów. Jest też paru innych uczestników konkursu oraz jurorów, ale to przede wszystkim losy tej czwórki będą angażować czytelnika. Kolejne etapy przesłuchań, kolejne utwory, kulisy konkursu, tak techniczne (spotkania ze stroicielem), jak i towarzyskie wypełniają ponad 400 stron powieści. Wypełniają je też opisy utworów, prezentowanych przez wykonawców.
Nie jest to opis techniczny, który byłby pewnie trudny do czytania dla laika, ale opis wrażeń, które muzyka wywołuje. Opis tego uniwersalnego języka, jakim muzycy przemawiają do słuchaczy. Opis sbardzo plastyczny i muzyczny, aż chce się słuchać opisywanych utworów i porównywać kolejne interpretacje. Bo tym, co zwraca uwagę jest ustawienie punktu ciężkości na indywidualnym artystycznym podejściu pianisty. Na tworzeniu z zapisanych taktów własnych opowieści. Na dorastaniu do utworów po to, by je zagrać nie tyle technicznie,co ze zrozumieniem. W tym tkwi sekret indywidualizmu i siły artysty, który jest kimś więcej, niż wykonawcą. Każdy z bohaterów ma swoje marzenia, nadzieje, bolesne wspomnienia lub tajemnice. Każdy czegoś szuka. I dzięki najmłodszemu Jinowi, który chce muzykę wyprowadzić w świat, wyciągać z sal koncertowych i poczuć muzyczność świata, każdy z bohaterów trafia na swój moment zrozumienia, rozegrania i wyciszenia. Bo nie jest to opowieść o konkursowej rywalizacji, ale współpracy i współmyśleniu o muzyce. Bohaterowie zastanawiają się np. czy nadejdzie jeszcze w postmodernistycznych i atonalnych czasach dobry moment dla muzyki z piękną melodią. Zastanawiają się, dlaczego dziś tak mało pianistów-kompozytorów, co było kiedyś oczywistym podłączeniem. Jest tu też trochę refleksji o współczesnym choć jeszcze klasycznym Prokofiewie, wielonarodowym w charakterze Bartoku, rzewnym Chopinie, płynnym Debussym i klarowym Bachu. I o tym, co uchodzi w klasyce i jak bardzo oryginalne mogą być interpretacje w granicach tradycji wykonawczej. Ten ostatni temat podejmują też jurorzy, dyskutując o tym, do czego przywykli,a co wyrywa ich z komfortu znanego stylu. Po raz kolejny dostrzegamy jak różne są wrażliwości i odbiór oraz jakim wysiłkiem intelektualnym jest słuchanie. I że muzyka to znacznie, znacznie więcej niż umpa umpa i la la la w tle.
Powieść o młodości, poszukiwaniu swojej drogi na scenie i poza nią. O ulotności dźwięku pszczelich skrzydeł. O gromie jakim jest świadomość, że człowiek ma "dodatkową funkcję, jaką jest przeżywania muzyki.
Jest w tej książce też margines na nieodpowiedzenie, na przeczucie geniuszu, a nie jego rozumową definicję. Margines, który do mnie bardzo przemówił.Bo pamiętam doskonale finał konkursu chopinowskiego, gdy Blechacz wszedł fortepianem w koncert e-moll. Wiedziałam, że słucham zwycięzcy. Nie mam tak wyczulonego i wyszkolonego słuchu, by łapać różnicę w muzyce instrumentalnej (w wokalnej nieco bardziej, bo więcej jej słucham), ale wiedziałam, że wygra.Że już wygrał. Grom, po prostu. I za to, że autorka nie chciała odzierać indywidualizmu artystycznego z tajemnicy i tego niepowiedzenia, kolejny wielki plus.
I choć spotkałam się z opiniami, że w książce niewiele się dzieje, wymaga cierpliwości, a opisy są egzaltowane, to mnie czytało się doskonale i uznaję powieść za najlepszą rzecz, przeczytaną do tej pory w 2020 roku. Mam wrażenie, że Riku Obnda pisała o utworach tak, jak sama je odbiera i tą szczerością mnie kupiła. To ja już idę sobie posłuchać... książkę polecam bardzo serdecznie.
Riku Onda,, „Pszczoły i grom w oddali”. Przeł. Katarzyna Sonnenberg-Musiał. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2020.
I to kolejna książka z serii z Żurawiem (pisałam już o "Dziewczynie z konbini" ), którą warto poznać.
Rafał Blechacz i jego grom
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz