Strony

wtorek, 30 kwietnia 2024

"Przypadki miłosne" dla koleżanki pytam


 Zwykle nie czytam poradników, ale zainteresowała mnie forma "Przypadków miłosnych", a że jedną z autorek jest koleżanka, więc usiadłam do lektury otwarta na wrażenia.

To książka oparta na współistnieniu opowiadania i rozmowy, do której opowiadanie jest punktem wyjścia. Tematem jednego i drugiego są związki i relacje.  Połączenie opowiadania z komentarzem psychologicznym nie jest pomysłem nowym (tekst-komentarz dla dorosłych i dzieci znajdziemy np. w książce Grzegorza Kasdepki o emocjach). Tu ciekawym zabiegiem jest forma tego komentarza, czyli rozmowa dziennikarki z psycholożką, która z jednej strony przypomina koleżeńskie pogaduchy przy kawie, z drugiej przez dziennikarskie pytania jest bardziej pogłębiona i wskazująca też inne punkty widzenia.  
 
Opowiadania Nataszy Sochy spełniają warunki tekstów biblioterapeutycznych- określona sytuacja/problem, ograniczona liczba bohaterów, prosta budowa, brak wątków pobocznych. Taki sposób pisania pozwala skoncentrować się na temacie, a jednocześnie otwiera na dyskusję o zachowaniach i motywacjach postaci oraz ewentualnych wariantach zakończenia. Co ciekawe, rozmowa analizująca konkretne zagadnienie zajmuje więcej stron niż samo opowiadanie, dzięki czemu nie ogranicza się tylko do jednego tematu, a kilka zagadnień (np. życie z fagiem)  powtarza się w kolejnych rozmowach. Wśród poruszanych tematów czytelniczki (jest tu bardzo mocna kobieca perspektywa!) znajdą m.in. związki z różnicą wieku, powroty do byłych partnerów, pytanie o możliwość przyjaźni damsko-męskiej, a także miłość do samej siebie. Tematy te pojawiły się wcześniej w podcastach Przypadki miłosne, a rozmowy z książki dodatkowo zahaczają się o sytuacje opisane przez Nataszę Sochę.

To nie jest książka z teoriami i przypisami (może trochę szkoda, bo lubię), to lekka w formie opowieść o tematach wcale nie tak lekkich, różnych relacjach i wyborach. Na pewno można książkę wykorzystać w pracy z emocjami, a analizując obecne i przeszłe relacje zerknąć na przygotowane pytania i testy. Jest trochę tak, jak gdyby zamiast mówić "dla koleżanki pytam", odwołać się w rozmowie do opowiadania i poznać zdanie psychologa. Zachowania bohaterek są na tyle uniwersalne, że można traktować je jako pretekst do rozmowy, albo własnych rozmyślań, bo biblioterapia może być też autoterapią.Czy zmieniłam podejście do poradników? Nie. Ale rozmowy o sytuacjach znanych z życia (nawet jeśli z pewnymi spostrzeżeniami bym dyskutowała) warto posłuchać. 

Natasza Socha,Violetta Nowacka, Anna Skoczek. "Przypadki miłosne". Wyd. Pascal. Bielsko-Biała 2024.

środa, 24 kwietnia 2024

"W tej powiesci wszyscy umierają" - literacka jazda bez trzymanki

 


Nawiązania do innych tekstów. Humor. Miejsce akcji, które się zna. Sposobów na smaczki literackie jest wiele, a ta książka jest nimi napakowana.  

Jestem fanka intertekstualności i dowcipu, przy czym to, co często wydawcy określaj jako „szalenie zabawne” mało mnie bawi. Natomiast przy W tej powieści wszyscy umierają  uśmiechałam się  często i szeroko, i wracałam do  pewnych fragmentów.

 Zaczyna się od tego, że Śmierć zaspał (śmierć jest rodzaju męskiego). A potem napięcie rośnie. Memento Mori, feminizująca księżniczka Lea, profesor poszukujący idealnego  zdania i Mate z  ruszają w szaloną podróż po dziełach i epokach, by ratować świat. A Memento orientuje się, że są tylko bohaterami literackimi, wytworami wyobraźni autora i ich świat to literatura. Bohaterowie razem lub pojedynczo (różne rzeczy dzieją się po drodze), wskakują do teatru The Globe, odwiedzają czekających  Estragona i Vladimira,  poznają super bohatera komiksu,  wpadają w postmodernistyczny świat reklamy, słuchają szkatułkowych opowieści, a nad wszystkim czuwają (w sumie nie wiadomo skąd) Kardaszianie.  W głowie się kręci! Ale to bardzo przyjemny wir, gdy uzmysłowimy sobie, że napędza go zabawa i siła skojarzeń, często bardzo odległych, które w niemal w jednym zdaniu umieszczają Godota i Henry’ego Forda,  św. Tomasza i Johnny’ego Deppa  w którego roli występuje Juliette Binoche) oraz pryncypialnego Gavrilę Principa.

 Z jednej strony to książka napisana i czytana dla rozrywki. Pełna absurdalnego humoru i zabiegów, które tylko przyspieszają wirowanie i szaleństwo.  Czysta radość czytania, łapania przelatujących szybko nawiązań, obrazów i cytatów.  Ale gdyby spojrzeć na tę książkę od jeszcze innej strony, to można ja czytać jako postawiony na głowie podręcznik poetyki z  wieloma przykładami. Jest intertektualizm (krzyżowany z plagiatem i cytatem)?Jest.  Są różne gatunki, formy i rodzaje (przypowieść, baśń, dramat)? Są!  Jest kompozycja ramowa? Jest!  Strumień świadomości? Oj,  bywa! Jest zrzucanie wszystkiego na postmodernizm? Jest!  Zatem „W tej powieści wszyscy umierają” to  świetna rozrywka, bo autor bawi się konwencjami, formami, łamie zasady, przekracza granice, wykrzykuje absurdy, do których przywykliśmy (dlaczego nikogo nie bulwersują trojanie mówiący po angielsku?). A my łapiemy ten styl i dobrze się bawimy. Łapiemy, bo znamy! I koło się zamyka. To lektura smakowita, choć przyznam, że tak jak z nieliterackimi słodkościami czytałam  kęsami, żeby się nie zasłodzić, nie zabsurdzić do stopnia, gdy smak już nie robi wrażenia.

 Dla  pysznej zabawy. Ale także jako lektura uzupełniająca do kursu poetki i teorii literatury. Warto! 

 


Beka Adamaszwili. "W tej powieści wszyscy umierają". Przeł. Magdalena Nowakowska. Wyd. Winokrąg. Piaseczno 2022.


wtorek, 16 kwietnia 2024

"Tancerka z Moulin Rouge" żarłoczność z Montmartre


Kiedy myślimy o Paryżu końca XIX wieku chyba jednym z wielu skojarzeń są kabarety. Na Montmartrze tworzyła się nowa forma sztuki i rozrywki. A skoro tak, to musiały być i gwiazdy. Znamy je z plakatów Lautreca- jest śpiewająca Yvette Guibert, albo królowa kankana Louise Weber znana jako La Goulue.  I właśnie to określenie- żarłoczna, doskonale tę postać charakteryzuje. 

 

Poznajemy młodą praczkę, która ucieka od niechcianego małżeństwa i zaczyna życie godne paryskiej bohemy. I to życie- konfrontacja oczekiwań i rzeczywiści jest sednem książki. Są występy, oklaski, ale jest też praca na sali tanecznej, walka o swoje miejsce w zespole, waletowanie w garderobie, praca w kwiaciarni. Jest godzenie się na granie roli wyzwolonej tancerki i królowej kankana na scenie, przy kolacji i domu. Lousie żarłocznie rzuca się na życie, zrywa z konwenansami, kokietuje kobiety i mężczyzn, romansuje, pije, pali, żyje tak, jakby jutro miało nie być. Osiąga sukces, ma sławę, pieniądze. Ma też grono wiernych przyjaciół, ale to w gruncie rzeczy tragiczna postać i historia.   

 

Autorce udało się przedstawić postać  La Goulue w  jej złożoności: dziewczynę z marzeniami, chęcią życia na własnych zasadach, ale też egocentryczną, nieliczącą się uczuciami tych, którzy są dla niej ważni.  Dziewczynę ambitną, świadomą swoich atutów,  która potrafi długo szlifować układ taneczny i zaskakiwać pomysłami, ale nie na tyle wytrwałą, by w momencie gdy zajdzie na szczyt, na nim zostać na długo. Nieźle jest też przedstawiony Montmartre- z jego nocnym życiem i bohemą.  Widać rolę Czarnego Kota  w tworzeniu nowej formy, czyli kabaretu artystycznego, a potem pewną rewolucję w rozrywce, jaką był Moulin Rouge.  Niestety, opowieść trochę się ciągnie i  można ją skrócić, nadając akcji większej dynamiki, tym bardziej, że część wahań i zachowań Louise zaczyna się powtarzać i zlewać. Mam też uwagę do strony edytorskiej- to powieść popularna, ale opowiadająca o konkretnych postaciach i  miejscach.  Fakt, iż w króciutkim zdaniu zostaje wspomniany siedzący przy fortepianie Eric Satie jest smaczkiem, pozwalającym docenić  budowaną przez autorkę historyczną rzeczywistość. I dlatego przydałyby się książce przypisy dotyczące postaci historycznych (w momencie, gdy w nowych wydaniach Biblioteki Narodowej opatruje się przypisem postać Napoleona (!) warto poszerzyć perspektywę czytelników powieści historycznych). I  zaskakujący jak brak tłumaczenia pseudonimu panny Weber, który jak doskonale oddaje jej postać i charakter (jasne, to żaden problem sprawdzić w necie, ale warto ułatwić czytelniom życie).

 

To historia o kabarecie- świecie śmiechu, beztroski, zabawy. I o jego drugiej, znacznie mniej kolorowej stronie. O ludziach, którzy dawali innym chwile rozrywki, a sami, poszukując szczęścia i spełnienia, miotali się między bardzo różnymi uczuciami. Którzy tak samo jak publika, uciekali do Moulin Rouge, by tam na scenie zasłużyć na oklaski i poczuć się na miejscu. Tylko przez chwilę. Odbijając się w oczach nieznanych ludzi, którzy mogą okazać się za chwilę (i często tylko na chwilę) użyteczni, ważni.  

To historia, która zostawia czytelnika w poczuciu smutku. A smutek robi się głębszy w momencie, gdy pomyślimy, że losy podobne do panny Weber miało wiele ówczesnych tancerek, ale one nie stały się nawet na chwilę gwiazdami z plakatu Lautreca.

 

 Za książkę dziękuję Wydawnictwu.

   

 Tanja Steinlechner. "Tancerka z Moulin Rouge".  Przeł.  Agata Chmielecka. Wyd. Marginesy. Warszawa 2024.

 



środa, 10 kwietnia 2024

"Księga drzwi" w drzwiach uchylonych


 

Rzadko czytam fantastykę. Wychowam się na baśniach, ale z biegiem czasu stałam się  fanką realizmu.  Spróbowałam wyjść ze swojej norki, bo księga w tytule i opisie kuszą. 

Cassy dostaje od klienta księgarni Księgę drzwi, dzięki której może dostać się  w dowolne miejsce tylko przez wejście przez dowolne drzwi. Potem okazuje się, że książka daje też możliwość podróży w czasie. Niestety, dziewczynę i jej książkę mają na oku nie tylko strażnik biblioteki pełnej niezwykłych książek, ale także ci, którzy starają się te książki zdobywać nielegalnie. I cała powieść to zmaganie dobra i zła. Proste? Aż za.

Autor w posłowiu wspomina o scenariuszu filmowym,który napisał na początku. I rzeczywiście, są tu sceny z potencjałem na filmowe sekwencje np licytacja ksiąg, do tego zmieniające się miejsca(miasta, plaże, biblioteka)i plany czasowe. Akcja ma swoje tempo (chociaż książkę spokojnie można by skrócić). Jednak jak na powieść to za mało. Mam wrażenie, że autor zatrzymał się w pół drogi między młodzieżową fantastyką a  pełnokrwistą historią z pogranicza światów. Bohaterka miała niełatwe dzieciństwo, dzięki podróży w czasie spotyka ukochanego dziadka (co akurat jest udanym wątkiem). Postaci są proste, jednowymiarowe (niepozorna Cassy musi mieć oczywiście piękną przyjaciółkę), i nawet spędzenie 10 lat w zawieszeniu między przeszłością a teraźniejszością nie zmienia za bardzo jej charakteru. Mamy też morał o sile przyjaźni. Z drugiej strony pojawiają się elementy mroczniejsze, mózg rozbryzguje się na ścianie, a bohaterowie eksperymentują z granicami bólu i materii, rzucą przekleństwami, ale ja im nie wierzę. Bo są stereotypowo niegodziwi  i momentami  aż do przesady bez serca. Skoro to "Księga drzwi" to dla mnie te drzwi należałoby szerzej otworzyć w stronę  bardziej  magicznej, lżejszej w wydźwięku  powieści  albo bardziej zatrzasnąć-wyostrzyć bohaterów, dodać trochę cienia i wewnętrznego mroku.Bo  teraz, jako czytelnik, stoję  w drzwiach uchylonych.

Co z motywem książek? Są traktowane jak magiczne przedmioty-księga drzwi, bólu, pamięci. Czytanie jest tu wspomniane jako  sposób ucieczki Cassy od rzeczywistości i możliwość oddzielenia jej od trudów życia (z którym w końcu musi się zmierzyć, ale jej dojrzałość jest nam raczej oznajmiana, niż pokazana w rozwoju postaci). To jest debiut. Pomysł całkiem ok, ale w realizacji, z mojego punktu widzenia, zabrakło określenia dla kogo i co autor pisze.

W zapowiedziach książka porównana była do "Niewidzialnego życia Addie LaRue"i "Biblioteki o północy". Gdybym miała wybrać z tych 3 tytułów ten, do którego mi najbliżej byłaby to "Biblioteka o północy".

 Za książkę dziękuję wydawnictwu, współpraca barterowa.  

 Gareth Brown, "Księga drzwi". Przeł.  Dorota Konowracka-Sawa. Wyd. Uroboros. Warszawa 2024.

 

środa, 3 kwietnia 2024

"Anne ze Złotych Iskier". Literatura nie dla dzieci?

 

Są książki, które mimo klasyfikacji  w księgarniach i bibliotekach nie są dla dzieci. Ale tym razem nie myślę o książkach, których treść zapakowana w cukierkowe okładki  nie jest najlepsza pożywką dla  kształtowania się gustu czytelniczego (i charakteru). Tym razem myślę o tych seriach, które były początkowo dla dzieci, a potem stały się książkami dla nieokreślonej grupy odbiorców.  Bo skończyłam „Anne ze Złotych Iskier”. I tak sobie czytam, czytam i myślę, dla kogo jest ta książka?


 Anne jest stateczną mężatką, matką  pięciorga, a potem sześciorga dzieci. I każdemu z tych dzieci mamy poświęcony  rozdział, albo kilka.  Anne dba o to, by jej latorośle nie traciły kontaktu z krainą baśni, nawet jeśli  doświadczenia z innymi dziećmi trochę je rozczarowują, a na ulicy krzyczą, że noszą nosy za wysoko.  Przygód jest sporo  i na myśl o kilku współczesnym rodzicom włos może się jeżyć na głowie (dziecko wykradające się nocą z domu, by przejść się przez cmentarz,  nocowanie u podejrzanych sąsiadów, którzy potem podrzucają dziewczynę do domu tylko dlatego, ze są przekonani, że jest nieżywa…).  Dla współczesnych dzieci świat  rodzeństwa ze Srebrnych Iskier to zupełnie inny kosmos!  Nie wiem, czy obecnie rówieśnik  Di albo Waltera byłby zainteresowany ich przygodami, które – właśnie rozpatrywane w kategoriach przygód, nie są zbyt atrakcyjne.  Z kolei jeśli chcielibyśmy, by o dzieciach Anne czytały nastolatki, które Marchewkę poznały kilka tomów temu, to  dla nastolatka problemy kogoś kto ma lat 6 czy 8 nie są nigdy  interesujące.  

 Zatem może to książka, którą powinna jednak stać w literaturze dla dorosłych?  W końcu Anne jest już kobieta dojrzałą,  zaczynającą dostrzegać płynący czas, martwiącą się o przyszłość.  Szczęście Anne przy końcu książki zaczyna blednąć, bohaterka czuje się niekochana, nieważna, prowadząca życie zbyt powtarzalne. Wszystko kończy się dobrze, bo Gilbert, którego więcej w tym tomie (i domu) nie ma niż jest, kocha, ale nad wymarzonym domem  zbierają się chmury przyszłości. Jak to w życiu.  Pewnie sporo kobiet czuło się jak Anne. I tu już ani szerokość geograficzna, ani czasy nie mają takiego znaczenia. Ale o Annę w tej książce nie ma  aż tak wiele, by stała się głosem pokolenia. Jest ona pocieszycielką, cichym portem, do którego po każdej przygodzie wracają dzieci. Matką wyrozumiałą, wspierającą. Taką, która jest blisko.  Czy zatem to nie tyle powieść, co opowiedziany poradnik rodzicielstwa?  Ale skoro tak, to po co tu te wszystkie plotki przy pikowaniu kołdry? 


Czytałam tę książkę z przyjemnością. Bo miło wrócić do świata, w którym jest ten rodzaj porządku, który nie pozwoli, by stało się coś złego, do świata, który jest bezpieczny, i w gruncie rzeczy dobry. W którym Susan czeka w kuchni z ulubionym deserem i dobrym słowem, a  zgryźliwa ciotka zostaje ostatecznie wysłana do własnego domu. To był przyjemny pobyt u rodziny ze Złotych Iskier. Pobyt w świecie, którego nie ma.

Ale zastawiam si e kto  był, za czasów autorki odbiorcą tek książki i jak sytuacja będzie wyglądać za kilka lat, gdy  przekład Bańkowej (po raz kolejny powiem, że świetny i oddający głos wszelkim cytatom z Biblii,  Szekspira,  poetów angielskich) przestanie być kontrowersyjny i nowy? Co się stanie z  kolejnymi tomami Anne za jakiś czas? Co będzie z Jeżycjadą?  Bo tu mam podobne  myśli, zawiązane choćby z tym, kto pożyczał  ostatnio wydane tomy (to nie były dzieci!). Anne,  Jeżycjada, może coś jeszcze?  Książki, które  wyrosły z literatury dziecięcej, ale im dalej w las i im dalej w czas, tym bardziej odchodzą od swojego początku. A dokąd idą?  

 

 Lucy Maud Montgomery Anne ze Złotych Iskier.  Przeł. Anna Bańkowska. Wyd. Marginesy. Warszawa 2024.