Strony

wtorek, 17 czerwca 2025

"Hotel Portofino" jak z serialu

 

Powieść dla fanów seriali. Bo ta książka jest skonstruowana jak serial. Jedno miejsce: hotel dla wyższych angielskich sfer w dopiero zyskującym na popularności Portofino. Jedno lato w połowie lat 30. Jedna rodzina i hotelowi goście. I wątki. 

Właścicielka hotelu i jej mąż, z którym niewiele ją łączy, a jego coraz więcej zaczyna łączyć z podejrzanym typem, rzekomym marszandem. Syn, który wrócił z okopów poraniony na ciele i duszy i jego przyjaciel student medycyny z Indii. Dziewczyna z wyższych sfer, która ma zostać żoną syna i jej matka, między którą a przyszłym teściem córki coś było. Ciemnoskóra tancerka prosto z Paryża i mistrz tenisa. I angielska niania z tajemnicą. Do tego jeszcze włoski pomocnik, któremu się dostaje do tych w brunatnych koszulach. Zazdrość i nieszczęścia, szukanie wyzwolenia w życiu i miłości, pieniądze, których wciąż za mało. Romanse w różnych konfiguracjach. Coraz głośnej słyszalne okrzyki zwolenników Mussoliniego i budzące w nocy koszmary z frontu wielkiej wojny. Pejzaże z włoskiej riwiery i kuchnia. I obraz Rubensa.  

Tu jest naprawdę dużo wszystkiego. Jeśli czytelnik potraktuje tę książkę jak serial-wybierze ulubione wątki, wyobrazi sobie smaki i widoki to jest spora szansa na miłe chwile z książką. Ale jeśli będzie chciał bardziej wejść w świat bohaterów to zobaczy, że są to historie i postaci naszkicowane, a nie namalowane ze światłocieniem. A gdy pojawia się motyw zaginięcia obrazu nagle w nasz obyczajowy, kostiumowy serial wchodzi, średnio udany, kryminał. 
 
Absolutnie nie dziwię się, że książkę zekranizowano właśnie w serialowej formie (plenery, kostiumy mogą być bardzo efektowne!), a mnogość wątków pozwala na dynamikę w pozornie leniwym, włoskim klimacie. Jednak w formie powieściowej to dla mnie bardziej chwilowa rozrywka na ciepły wieczór niż coś, co przykuwa uwagę i myśli na długo... Trochę szkoda.
 
J.P. O'Connell "Hotel Portofino". Przeł. Piotr Królak. Wyd. Marginesy. Warszawa 2024. 

czwartek, 12 czerwca 2025

"Wszytskie zaginione adresy" i listy z przeszłości

 


List. Ma nadawcę i adresata. Może nie dotrzeć do jednego do drugiego, ale czy to zmniejsza jego wagę?

Risa trafia na wyspę Awashima, by katalogować znajdujące się w Dryfującym Urzędzie Pocztowym listy, które nigdy nie dotarły do adresatów. Są tam listy do dawnych domów, członków rodziny, do poduszki, w którą się płakało, do spotkanych przypadkowo przechodniów. Jednak, pozą pracą naukową, Risa ma swoje powody by badać listy. Ma nadzieję, że wśród tysięcy kartek i słów znajdzie te, dzięki którym zrozumie swoją matkę.  Bo dziewczyna nosi w sobie smutek i pytania o przeszłość. Córka listonosza pamięta chwile z matką, czasem nieobecną, obcą, kiedy indziej dającą jej pełne poezji rady na życie, z których biła niezwykła wrażliwość.  Risa, poszukując listów,  szuka domknięcia pewnych pytań, dopowiedzenia siebie.  Niewielka społeczność wyspy, kierownik urzędu i miejscowy kucharz to kolejni ludzie, którzy mogą wesprzeć ją w drodze do zrozumienia siebie i odzyskania spokoju. 

Niedawno rozmawiałam z koleżanką tym, że w azjatyckich książkach czasem o emocjach się nie mówi, albo bohaterów poznajemy na tak krótko, że nie zdążymy zajrzeć głębiej. Laura Imai Messina jest Włoszką, pisze po włosku, ale od lat mieszka w Japonii i tam toczą się akcje jej książek. Mam wrażenie, że bohaterka ukazuje się nam po europejsku- z wątpliwościami, dociekaniami, emocjami na wierzchu. Nie jest to portret bardzo głęboki, ale rysowany ładnymi liniami, zaznaczający to, co powinniśmy o niej wiedzieć, by towarzyszyć jej w drodze.  
 Autorka pisze o autentycznym japońskim urzędzie, wplata w nową opowieść bohaterów swojej poprzedniej książki, nawet jeden z listów jest adresowany do japońskiego znaku, ale ta historia mogłaby zdarzyć się w różnych miejscach. Nie wiem, czy wrażliwość autorki jest europejskie czy azjatycka. Ale może właśnie z tego połączenia wynika ten rodzaj pisania, który trafia do czytelnika.  I chociaż temat depresji rodzica, wychowania w domu pełnym niepokoju o drugą osobę nie jest łatwy, autorce udało się, bez banalizowania, ale i ciężaru, pokazać niełatwą drogę składania siebie: z wspomnień, listów, uczuć, zamknięcia przeszłości i otwarcia na nowe.  Czytałam w momencie kilku napięć, pożegnań, przyniosła mi spokój.  Literatura wytchnieniowa jaką lubię.
 
I jest jeszcze jeden aspekt tej książki- pisanie listów pokazane jako czynność terapeutyczna, bo przecież nie zawsze chodzi o to, by pewnymi zdaniami się dzielić, czasem wystarczy wyrzucić je z siebie.  I to myślenie też jest mi bliskie. 
 
Laura Imai Messina, "Wszystkie zaginione adresy". Przeł. Natalia Pola Miscioscia. Wyd. Relacja. Warszawa 2025. 

 

czwartek, 5 czerwca 2025

"Rzeka czerwona" płynie, ale bywa chropowata

Okładka jest chropowata w dotyku. I to świetnie pasuje do książki, bo "Rzeka czerwona" nie jest historią gładką.

Jest właśnie taka chropowata, zatrzymująca palce na okładce i myśl przy bohaterach i ich życiach. Niewielkie miasto w amerykańskiej Dakocie, dookoła pola, dookoła kryzysy. W miasteczku codzienne sprawy mieszkańców. Osi fabuły koncentruje się wokół Kismet, dziewczyny, która wychodzi za maż za chłopaka z dużej farmy. Życie na farmie, z niemal obcymi ludźmi jest dla Kismet wyzwaniem, tym bardziej, że mąż skrywa tajemnicę, która nie daje mu o sobie zapomnieć. W księgarni w mieście zostaje zakochany w dziewczynie Hugo, który potem ruszy na odwierty by zarabiać pieniądze.   W mieście zostaje też matka Kismet, że swoimi problemami i mężem, który znika z pieniędzmi z funduszu kościelnego i w tajemniczy sposób łączy się z napadami na okoliczne banki. I tak to się wszystko splata, płynie. Do brzegu, choć ciągle przed siebie.

Louise Erdrich, tworząc krótkie rozdziały,  bardzo sprawnie żongluje losami bohaterów, wydarzeniami, które czasem płynnie wypływają jedne z drugich, kiedy indziej wyskakują z zakola przeszłości.  Historie bohaterów łączą wspomnienia, trudny, niepokoje z nadziejami, pomysłami na lepsze jutro. Trójka młodych ludzi, ich rodzice wszyscy mają swoje opowieści. I to są opowieści o fakturze drobnego papieru ściernego- pozornie gładkie, zwyczajne, ale przy dotknięciu czuje się strukturę. Nie zranią, ale coś się poczuje- smutek, współczucie, żal, radość, spokój. Poza historiami i emocjami bohaterów ważnym elementem książki jest natura - ta dzika, i ta podporządkowywana człowiekowi.   
 
To opowieść dla fanów historii niespiesznych, z dobrze zarysowanymi postaciami, opowiedzianej momentami (zwłaszcza w opisach natury) pięknym językiem. Powieści, w której widać, że autorka lubi swoich bohaterów, a świat, który buduje obserwuje czujnie. Książka z nadzieją, nawet taką lekko chropowatą. 
 
 Za książkę dziękuję wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
 
Louise Erdrich "Rzeka czerwona". Przeł. Agnieszka Walulik. Wyd. ArtRage. Warszawa 2025.