Strony

niedziela, 29 marca 2015

"Teatr" i aktorka, czyli półtorej kobiety

Do przeczytania "Teatru" zachęcił za mnie bardzo przyjemny film "Julia" ze świetna rolą Annette Bening. Choć w filmie pewne sceny, ze względu na aktorski kunszt i doskonale rozpisany scenariusz Harwooda (tego od "Kwartetu"), były bardziej widowiskowe, książka nadała bohaterce głębi, a całej historii więcej dramatyzmu. Julia Lambert jest wspaniałą, otoczoną uwielbieniem widzów i krytyków aktorką, gwiazdą teatru prowadzonego przez najprzystojniejszego mężczyznę w Anglii, przeciętnego aktora i jej męża zarazem. Układ małżeński jest raczej układem biznesowym, a Julia przekraczając trudny dla aktorki wiek lat 40 poszukuje w życiu pozascenicznym pewnej ekscytacji. Pojawia się ona wraz z młodym księgowym, Tomem, z którym aktorka nawiązuje romans. Chłopak daje Julii poczucie bycia piękną i pożądaną kobietą,  ona daje mu pieniądze, ułatwia kontakty towarzyskie i karierę. Jednak po jakimś czasie okazuje się, że Tom nie jest uroczym młodzieńcem o czystych intencjach, a Julia musi zmierzyć się z rosnącym oburzeniem środowiska, w którym do tej pory uchodziła za wierną i oddaną żonę i matkę. Bo do tego wszystkiego jej syn,Roger,  niewiele młodszy od Toma zaczyna się z nim przyjaźnić... Zachowanie pozorów jest coraz trudniejsze, a gdy Tom zaczyna protegować młodą aktorkę z prowincji wszystko zmienia się diametralnie. Julia, która przez chwile zapomniała ile ma lat i jakie życie jest jej udziałem, zostaje gwałtownie sprowadzona na ziemię, stwierdzając, że musi grać dalej.

 Somerset Maugham (najbardziej znany z "Malowanego welonu") zaprasza czytelnika do świata półprawd i scenicznych pozorów, pokazując poważne i dramatyczne losy tych, którzy teoretycznie mają wszystko. Jednocześnie ukazuje też kulisy stawania się gwiazdą, młodość bohaterów, przełamywanie siebie, walkę z kompleksami, szarzyzną codzienności, wszystko to, co prowadzi na szczyt, ale oczywistą drogą pod górkę. Książka napisana przed laty zachowała bardzo dużo aktualności, ponieważ mówi o tym, co niezmienne- życiu ludzi na świeczniku i walce kobiety z czasem (dla mężczyzn, choćby męża Julii, czas jest znacznie bardziej łaskawy). I po raz kolejny potwierdza stara prawdę o życiu jako przedstawieniu bez próby, które bywa bardzo zdradliwe i pełne niebezpieczeństw, gdy przestanie się uważać na siebie, na uczucia, na słowa. Julia, wielka gwiazda, nauczona mówić słowami poetów i twórców, zapożycza się u nich, nawet w codziennych sytuacjach cytuje fragmenty ról dostosowując je lekko do sceny w restauracji czy garsonierze, staje się ofiarą aktorskiego zawierzenia słowom i wyłączeniu własnego myślenia, zdana na niepewną rękę reżyserującego wszystko losu. I choć zakończenie jest dla Julii szczęśliwe, bo triumfuje w teatrze, jej największym szczęściem jest włączenie  własnych  uczuć, myśli i odrzucenie zgranych scen na rzecz chwili własnej samotności,  gdy nie musi już niczego przed nikim, a zwłaszcza sobą, udawać.  Książka z bardzo dobrze tworzonym klimatem światka artystów i satelitów, grzejących się w ich świetle, z bohaterką, która wszelkie kobiece problemy przeżywa w zwielokrotniony sposób, bo przecież aktorka to półtorej kobiety.Nie tylko na dzień teatru idealna lektura!

William Somerset Maugham, "Teatr". Przeł.Krystyna Szerer. Wyd. Prószyński i spółka. Warszawa 1993

środa, 25 marca 2015

"Stuletnia gospoda" czasy posperity i normalnych bohaterek

Biorąc do ręki książkę pt "Stuletnia gospoda" można spodziewać się opowieści o zmęczonej życiem wielkiego miasta  singielce, która poszukuje siebie na jakimś odludziu i wynajmuje stuletnią gospodę. Takich opowieści były setki, ale na szczęście Katarzyna Majgier nie powiela tego schematu.
Stuletnia gospoda to zajazd znajdujący się gdzieś między Krakowem a Zakopanem, którego prowadzeniem zajmują się  dwie rodziny. Rodziny z wieloma przyległościami, bo to typowe, rozrośnięte rodziny. Wszyscy mieszkańcy traktują latorośle rodzin,Jagodę i Michała, którzy wyrachowują się w gospodzie, jako parę przeznaczoną sobie od kołyski. I rzeczywiście,  żadne z ich nawet nie trudzi się poszukiwaniem jakiegoś innego obiektu westchnień.Plany na życie familia też określa - mają prowadzić gospodę. Tyle że Jagoda marzy o byciu artystką, albo przynajmniej o wyrwaniu się na studia do Krakowa, Michał, od dzieciństwa robiący świetne interesy, też chce się kształcić. Pierwszy opór rodziny zostaje złamany i młodzi jadą na studia. Życie młodego małżeństwa nie jest zbyt romantyczne- trudno się zaskakiwać znając się od pieluch, trudno być romantycznym gdy żyje się za marne grosze. Ale świat bohaterom sprzyja!
Majgier osadza swoją powieść w latach 90, czasach budzącej się nowej ojczyzny, prosperity dla każdego, kto ma trochę pomysłu. Michał szybko staje się managerem z amerykańskiego snu. Jagoda ma mniejsze szanse na realizację marzeń- rodzina naciska na jej powrót do gospody i prowadzanie wzorowej podstawowej komórki społecznej. Mąż ignoruje jej pomysły na aranżacje wnętrza i nowe menu, nawet zachwyt obcych krytyków kulinarnych nie otwiera Michałowi oczu na niewykorzystany talent żony.A talent postania wykorzysta Leonardo Polak, Włoch, który w ojczyźnie dziadów chce stworzyć prawdziwą światową gastronomię... 

Decyzje, które stoją przed Jagodą nie są łatwe, a sama Jagoda jest postacią bardzo dobrze skonstruowaną i pełną psychologicznego prawdopodobieństwa. W tej kobiecie sprzęgają się dwa typy myślenia- ten nowoczesny, rodem z nowych, kolorowych gazet i ten familijno-tradycyjny, każdy ze swoimi zaletami i wadami.  Jagoda nie jest głupią gęsią, nie jest też powielonym na ksero wzorem z telenoweli- jej ta złożoność utrudnia życie, czytelnikowi pozwala cieszyć się obcowaniem z normalną (wreszcie!!!!) bohaterką, która zamiast zastanawiać się, czy buty pasują do sweterka, poważnie traktuje swoje życie. Książka ma szczęśliwe zakończenie, do którego prowadzą nie tak łatwe i przewidywalne drogi. Główni bohaterowie są ludźmi na miarę swoich czasów i ich losy mogą być dla wielbicieli wspomnień ciekawą  wycieczką w nie aż tak odległą przeszłość. Majgier pisze ciekawie, ze sporym dystansem do swojej historii i postaci, a bohaterowie maja swój rys. W książce roi się od przeróżnych cioć, wujków i kuzynków, których historie czytelnik poznaje na początku książki, a potem ich losy znacząco wpływają na życie głównych bohaterów. Jest wśród nich wujek, uznawany w rodzenie za dziwadło, który potem zostaje okrzyknięty  malarzem prymitywistą, jest ciotka pisująca do telewizji z gotowymi rozwiązaniami dla postaci swoich ukochanych seriali..."Rodzina, ach, rodzina"!
Majgier tworzy świat trochę zaściankowej gospody, w której ukończenie przez dziewczynę technikum rolniczego jest szczytem ambicji i wykształcenia, a obieranie ziemniaków pracą na całe życie, jednak pokazuje też ludzi umiejętnie łączących tradycję ze współczesnością i własnym rozwojem. Autorka pokazuje też świat  początku lat 90, świat perspektyw i możliwości pojawiających się nie tylko w samochodzie z zagraniczną rejestracją. Każdy rozdział rozpoczyna przepis na proste, polskie lub włoskie danie, które będzie pojawiało się w danej części książki, służąc to pocieszeniu, to zaintrygowaniu bohaterów. 

Majgier przewrotnie nadała swej książce podtytuł "powieść dla kucharek". To nie jest literatura dla kucharek w tym sensie, w którym tego pejoratywnego określenia używają z przekąsem krytycy literatury wysokiej, To jest propozycja z gatunku prozy kobiecej, ale książka pomysłowa, ze elementami sagi rodzinnej, z własnym klimatem i normalną bohaterką. Dobra, bardzo polska obyczajówka nie tylko dla kucharek, wspominających świat w którym wszystko wydawało możliwie.

Katarzyna Majgier, "Stuletnia gospoda". Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Warszawa 2014.

środa, 18 marca 2015

"Zagubiona dzielnica" i pisarz sprzed dorosłości

Lubię książki o miastach, konkretne budynki, nazwy ulic nadają wymyślonej historii sympatycznego prawdopodobieństwa. Lubię chodzić po miastach,więc siłą rzeczy powieści, które pozwalają zwiedzać literackie zaułki czytam ze sporą przyjemnością. I pewnie dlatego z półki z książkami Modiano (pierwszy szał minął i było w czym wybierać) wzięłam książkę, której okładkowy opis obiecywał Paryż.I Paryż był!

Do noblistów podchodzi się inaczej... Z większymi wymaganiami, z nadziejami na objawienie. Bo przecież to nobliści! Ale do tej książki podeszłam bez należnego nobliście szacunku, tym bardziej, że po przeczytane w internecie opinie  dalekie były od zachwytów. I co? I mi się podobało. "Zagubiona dzielnica" to nie jest książka wielce wybitna, ale jest dobrą powieścią z tworzonym ciekawie klimatem wspomnień i odnajdywaniem siebie. Oto Amborse Guise, pisarza, wraca do Paryża po 20 latach, które minęły od jego ucieczki z tego miasta. Teraz jest uznanym autorem kryminałów, ale sentymentalna podróż do miasta i do przeszłości pozwala mu... no właśnie? Co? Zrozumieć siebie... Banał. Docenić to, co ma dzisiaj? Też niby nic odkrywczego... Ale jest w tej książce coś, co sprawia, że chce się ją czytać, że chce się poznawać kolejne rozdziały i wkraczać w kolejne uliczki prowadzące po Paryżu i prowadzące do postaci z przeszłości- do tajemniczej kobiety, kilku mniej czy bardziej podejrzanych facetów.

 To jest książka o pisarzu poszukującym siebie (takich książek jest sporo), ale nie do końca siebie znajdującym i dlatego mi się podobało. Dla mnie to nie jest książka do czytania dla akcji, nawet nie dla budowanych charakterów, bo nie są one szczególnie bogate,ale dla przyjemności spaceru po uliczkach i spotkań z cieniami. Dla smaczku zawieszenia między światem przeszłej "durnej i chmurnej" francuskiej młodości i ustabilizowanej angielskiej teraźniejszości. Taka bardzo francuska refleksja o przeszłości i stawaniu się dorosłym, o wydobywaniu z pamięci chwil ważnych i odgrzebywaniu tego, co wydawało się zapomniane. Bohater książki, jak na pisarza przystało, traktuje z należną estymą słowa pisane- zagłębiając się w notatki swego dawnego znajomego znów ukazuje czytelniczą magię wspomnień rodzących się ze starych zapisków, światów powstających na nowo ze słów i wspomnień. Książka niespieszna, opowieść snująca się bez jasno określonego celu, bardzo francuska w swojej wspomnieniowości i lekkim paryskim snobizmie, taka przy której można sobie podumać.Czy książka na miarę Nobla? Może któryś z członków Akademii odnalazł siebie w tym zagubionym facecie z dwóch ojczyzn, dwóch języków i setek wspomnień.

Patrick Modiano, "Zagubiona dzielnica". Przeł. Wiktor Dłuski. PIW. Warszawa 1993.

niedziela, 15 marca 2015

"Dworek Longbourn" prawie(!) jak w kuchni u Austen

Czytając o dylematach sercowych sióstr Bennet, o ich balach, wjazdach i leniwych popołudniach nad robótką, zapominamy o tych, którzy przygotowywali stroje na bal, pakowali kufry i rąbali drewno, by nie marznąc w salonie. Jo Baker zaprasza czytelników ponownie do dworku Longburn, ale wpuszcza nas kuchennym wejściem. Teraz, wspomniana tylko przez Austen pani Hill i dwie pokojówki będą grały pierwsze skrzypce. Pomysł przedstawienia wydarzeń znanych z "Dumy i uprzedzenia" od strony służbówki jest nawet interesujący i doskonale wpisujący się modny teraz nurt przedstawiania życia służby znany m.in z serialu BBC i naprawdę dobrej książki "Tajemnice Rutherford Park".

Chyba nikt nie zastanawiał się, kto będzie prał suknie Elżbiety, gdy ta wróci ze słynnego spaceru do chorej Jane... A tu prania, wygotowywania, cerowania jest bardzo dużo, gospodyni i pokojówki od świtu zwijają się jak w ukropie, by zrobić mydło, a potem, przygotować brudne (pamiętajmy, że higiena nie była najmocniejszą stroną kilka wieków wcześniej) ciuchy do ponownego założenia. Do tego dochodzi gotowanie z zamówionych wcześniej produktów, rabanie drewna, powożenie powozem i usługiwanie na każdy rozkaz. O ile, jak prawdopodobnie większość  czytelniczek, czytając książki Jane Austen myślałam, że chętnie usiadłabym w wytwornym saloniku na herbacie, o tyle za pranie cudzych brudów w ługu bardzo dziękuję.

Baker każdy rozdział rozpoczyna do cytatu z "Dumy i uprzedzenia" by pokazać, w którym momencie akcji jesteśmy, dla tych, którzy nie znają lub nie pamiętają książki Austen to może być za mało, bo nie zrozumie się od razu o chodzi z pastorem Collinsem i Charlottą, dlaczego w ogrodzie pojawia się i kim jest Lady Katarzyna. Zupełnie nową postacią jest James, nowy służący przyjęty do dworu trochę z potrzeby, trochę dla pokazania, że państwa Bennetów w chwili gdy większość mężczyzn jest na wojnie stać na zatrudnienie służącego. Wobec tego dlaczego James nie jest na wojnie? I dlaczego tak dziwnie patrzy na Wickhama?Szczegółowsze losy James, który okazuje się być bardzo mocno, choć nieoficjalnie połączony z rodziną Bennetów można poznać we fragmencie oderwanym od akcji stworzonej przez Austen. Świat odległej wojny  oraz kilku scen z udziałem czarnoskórych służących  nadaje historii bardziej społecznego wymiaru. Choć jest też wątek bardziej romansowy, bo tajemniczy James nie jest obojętny pokojówce Sarze, która w imię uczucia do niego jest gotowa na wiele poświęceń. 

 Nawiązania do "Dumy i uprzedzenia" wzbogacone o podstawę społeczno-historyczną mogłoby czytać się bardzo dobrze, gdyby były inaczej napisane. Autorce brakuje lekkości stylu Austen, jej proza bardziej niż w kierunku stylizowanej powieści obyczajowej, ciąży ku realizmowi. Z jednej strony rozumiem to, bo pisze o  poważnych sprawach społecznych i niełatwym życiu codziennym. Z drugiej, czytając coś, co jest reklamowane nazwiskiem Austen liczyłam na literaturę pogodniejszą, bo gdybym chciała czytać o niedolach ludu pracującego, odświeżyłabym sobie znacznie bardziej przejmujące "Germinal". Mam wrażenie, że ta książka jest pewnym eksperymentem z formą, eksperymentem, który nie do końca wie do jakiego celu zmierza. Dlatego  też trudno powieść oceniać w kategorii książek lekkich i niegłupich spod znaku Austen (nie ten styl, nie ten dowcip, nie ten zmysł obserwacji) i w kategorii powieści historycznych (za dużo niejasnych odniesień do książki Austen, spore odstępstwa w konstrukcji postaci*). Podsumowując, to jest książka która udowadnia, że aby kontynuować historię bardzo dobrze znaną (i bardzo dobrze napisana), trzeba mieć konkretny pomysł na akcję i na styl. Przejechanie się na znanym nazwisku to za mało jak na  400 stron.

Jo Baker, "Dworek Longbourn". Przeł. Agnieszka Brodzik. Wyd. Czarta strona. Poznań 2014. 

*Spoiler- Pan  Bennet, jakiego znamy z książki Austen,  nie wdałby się w romans z gosposią, a Wickham, choć ewidentnie zwichrowany, nie czyhał na cnotę dorastających dziewczynek, zaś Elżbieta była u Austen znacznie sympatyczniejszą i mniej snobistyczną panną.

środa, 11 marca 2015

"Rozważna i romantyczna", romanse, złośliwe baby i pułkownik Brandon

Kolejne audiobuczane spotkanie z Austen i to jeszcze bardziej udane niż to z "Dumą i uprzedzeniem"". Po pierwsze dlatego, że "Rozważna i romantyczną" czytałam dawniej i nie pamiętałam wszystkich wątków. Po drugie dlatego, że interpretacji Gabrieli Kownackiej, dość oszczędna, ale nie pozbawiona rysu charakterystycznego, była zachwycająca. Po trzecie dlatego, że mogłam przez pewien czas obcować z pułkownikiem Brandonem, których choć pozbawiony wizji i fonii Alana Rickmana  jest i tak  mężczyzną ze wszech miar cudownym...

Historia Eleonory i Marianny Dashwodd, z których pierwsza zakochuje się rozważanie, cierpi w ciszy i samotności, a potem zostaje nagrodzona wielkim szczęściem a druga, romantyczna i emocjonalna, przeżywa wszelkie odcienie uczuć do czarnej rozpaczy po jasność radości, zbyt mocno bijąc po oczach Anglików końca XVIII wieku, co pozostaje do dziś dowodem na wielka znajomość charakterów u Jane Austen. Austen prezencje dwie ponadczasowe postawy i dwa podejścia do  uczuć- to rozsądne, odpowiedzialne, ciche  oraz szalone, rozedrgane i nieprzejmujące się konwenansami (kobieta,która sama pisze list do mężczyzny, to zgroza!). Z całej historii wyraźnie wynika, że to rozważna Eleonora ma być wzorem, a Marianna przestrogą- wszak to starszej siostrze udaje się osiągnąć szczęście z tym, którego wybrało jej serce- z uczciwym, choć (nie oszukujmy się!) trochę ciapowatym i na dodatek wydziedziczonym Edwardem. Marianna, pokiereszowana przez swe zbyt szalone uczucie, zostaje moim zdaniem (!) bardziej nagrodzona przez los- oto po przeżyciu romansu (z włączeniem w to złamanego serca), o którym marzy każda egzaltowana panna, dziewczyna na resztę życia dostaje za towarzysza oazę spokoju, dobrych manier, dobroci i wszelkich innych cnót, w osobie pułkownika Brandona (oraz jego majątek, księgozbiór i piękny ogród!). Czytając dziś tę powieść można się uśmiechnąć przy fragmencie, gdy Marianna (wówczas siedemnastoletnia) mówi o traktowaniu pułkownika z szacunkiem należnym jego wiekowi oraz o tym, że w zaawansowanym wieku 35 lat bardziej niż żony potrzebuje pielęgniarki, tym bardziej, że chodzi we flanelowych kamizelkach... I co na to dzisiejsi równolatkowie pułkownika, którym się wydaje, że są jeszcze tacy młodzi;) Dostaje się i kobietom, które mając lat 28 mogą już tylko myśleć o śmierci w samotności i nieszczęściu, zdane na ewentualną łaskę zamożnych krewnych... Zmienił się świat:) 

Nie zmienia się to, że książkę wciąż świetnie się czyta, sądy o ludziach  zaskakują celnością i aktualnością(Austen nie jest wyrozumiała dla  ponadczasowej kobiecej kokieterii, głupoty i fałszywości), nieprzewidziane komplikacje i promyk szczęśliwego zakończenia sprawiają, że do tej opowieści i do sióstr chcę się wracać. I ten pułkownik Brandon;)

Jane Austen, "Rozważna i romantyczna". Przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska. Wyd. Mozaika. Warszawa 2008.  Czyta Gabriela Kownacka.

niedziela, 8 marca 2015

"Zanim się pojawiłeś" nowe otwarcie

Ona jest niezbyt wykształconą, ale bardzo twórczą dziewczyną, która właśnie straciła lubianą pracę w kawiarni. On jest świetnie wykształconym facetem z dobrej rodziny, który w swoim życiu wszedł na Kilimandżaro, szusował w Alpach i pływał z delfinami, a teraz jest sparaliżowany od szyi w dół. Will ma układ z rodzicami: przez 6 miesięcy będzie żył, potem popełni samobójstwo, bo nie stanowiąc o sobie czuje się bardzo nieszczęśliwy. Na te pół roku potrzebuje towarzystwa. i wtedy pojawia się Lousia...

 Początkowa niechęć pracodawcy i opiekunki zmienia się stopniowo w dobrą znajomość, a potem w zażyłość. Każdy w tej relacji wiele z siebie daje, ale i bardzo wiele zyskuje. Will, przeżywa moment gdy jego braki zdają się mało istotne, a fakt, że dla Lou może być profesorem Higginsem daje mu wiele satysfakcji. Louisa poznaje inne życie- zaczyna bywać w miejscach, które wcześniej wcale jej nie ciągnęły (np. sala koncertowa) i znacznie poszerza swoje horyzonty. Ale żeby nie było tak wesoło w tej historii jest sporo tarć, bo każdy z bohaterów ma swoją rodzinę, swoje (często bolesne) wspomnienia i swoje racje. 

Książka, z pozoru  lekka, łatwa i przyjemna, okazuje się powieścią mówiącą  bez taniego dramatyzmu o sprawach bardzo trudnych- o niepełnosprawności, granicach walki o życie tych, których kochamy, odwadze do zmieniania swojego stylu oraz o punktach krytycznych i konsekwencjach przypadkowych zdarzeń. Brytyjska autorka zastosowała w swojej powieści ciekawy zabieg- znaczną część historii poznajemy z perspektywy Lou, to jej humor, ale też empatia i dobre serce sprawiaj, że chce się wiedzieć, co będzie dalej nie tylko z Willem, ale i jej opowieścią. Jednak kilka rozdziałów pisanych jest z perspektywy Willa, jego matki, jego pielęgniarza i siostry Lou, dzięki temu co jakiś czas środek ciężkości opowieści trochę zmienia swoje położenie. Historia zyskuje dzięki dodatkowym punktom widzenia, bo przecież pielęgniarz widzi w pacjencie coś innego niż matka w swoim synu, a wydarzenia z życia siostry Lou wygląda zupełnie inaczej gdy mówi o nich sama zainteresowana. Naprawdę dobra, bo zaskakująca, niegłupia książka o trudnych i absolutnie nie lekkich decyzjach i wyborach, momentami zabawna, czasem wzruszająca, ale przede wszystkim nie melodramatyczna i ckliwa, a ku temu taka historia, opowiedziana w babskiej obyczajówce mogłaby zmierzać. I mimo wszystko bardzo optymistyczna!

Jojo Moyes, "Zanim się pojawiłeś". Przeł. Dominika Cieśla-Szymańska. Wyd Świat książki. Warszawa 2013.

środa, 4 marca 2015

"Komediantka" upadek marzenia

Świątynia sztuki, miejsce wielkich emocji i naturalne środowisko tych, którzy od życia pragną więcej i w uniesieniu wznoszą się ku wielkiej sztuce. Przedsiębiorstwo pełne histeryczek i egoistów z wiecznymi pretensjami i pustkami w kieszeniach, miejsce które wyciąga siły i boleśnie zderza z rzeczywistością. To jedno i to samo-teatr. I Reymontowi w swej powieści znacznie bliżej do tego drugiego opisu. "Komediantka", wynik młodzieńczych teatralnych przygód noblisty jest bolesną, dramatyczną i do dziś przejmującą historią Janiny Orłowskiej, dziewczyny która z głową nabitą ideami sztuki ucieka przed niechcianym małżeństwem. Ogródkowy teatrzyk, do którego się angażuje   z wymarzoną wielką sztuką niewiele łączy- repertuar to operetki i melodramaty dla niewytrawnej publiczności, a grają ludzie, którzy z prawdziwym aktorstwem mają niewiele wspólnego, za to umieją świetnie udawać i krygować się poza sceną. Dyrektor Cabiński, usiłujący zarobić na ludziach, jego pełna ambicji żona, teatralne gwiazdeczki do złudzenia przypominające dzisiejsze celebrtyki, dwaj aktorzy, którzy co prawda rozprawiają o teatrze ogromnym, ale nie do końca zgadzają się ze sobą co do jego wizji- zestaw ludzkich niegodziwości pod warstwą pudru i szminki. Jedyną pozytywną postacią jest autor sztuki wystawianej przez teatrzyk, Głogowski nie udaje wybrańca muz i widzi, że makijażem nie da się zakryć ludzkiej małości, jednak nie próbuje walczy ze światem- wyjeżdża.

Reymont jest dla swoich bohaterów bezlitosny- opisuje ich stany w sposób wspaniale realistyczny i autentycznie porażający.Sama Janka to postać teatralnie tragiczna, czytelnik na początku poznaje ją jako pełną ideałów dziewczynę, może trochę egzaltowaną, ale prawdziwie pewną swego scenicznego przeznaczenia. Zderzenie z teatrem narusza jej sposób myślenia, a spotkanie z ludźmi z teatralnego świata wreszcie burzy iluzje. Ta, która  z początków u wszystkich budziła szacunek swoją dostojnością i ideami, gdy jest głodna, nieszczęśliwa, traci szacunek do samej siebie. Ginie w iście tragiczny, teatralny sposób. Po lekturze trudno nie zadać sobie pytania, czy Janka mogła skończyć inaczej? Czy mogła zacząć walczyć, jak jej koleżanka z garderoby, Wolska, która dla zdobycia pieniędzy dla siebie i dziecka śpiewa w knajpie? Jankę taki upadek przeraża, rodzi pytanie o granice poniżenia i cenę, jaka jest się w stanie zapłacić za pozbawioną zlodzeń egzystencję. Nie mogła! Postać Orłowskiej jest skonstruowana w ten sposób, że czytelnik od początku przeczuwa jej smuty koniec. Mimo nieodzownych pytań,tak napisana reymontowska Janka musiała skończyć tragicznie, także po to, by dziennikarz mógł w ostatnich słowach powieści ponownie nazwać ją komediantką.  Orłowska ze swoją ideą, wielkim marzeniem, nie mogłaby śpiewać do kotleta, jej upadek byłby całkowitym upadkiem ideałów i upodleniem się, a Orlowska jest wcielonym marzeniem...Tragicznym, ale jednak marzeniem.

Mimo faktu, że książka powstała ponad sto lat temu, nadal świetnie się czyta, tylko niektóre archaiczne już zwroty mówią o jej dziewiętnastowiecznym rodowodzie. Ludzie, choć przestali chodzić w surdutach i kapeluszach pozostali niezmienni, choć może moc idei trochę przygasła. Wg znawców biografii Reymonta, przyszły noblista był aktorem kiepskim. Jednak miał coś, co łączy aktorów i pisarzy-dar obserwacji, chwytania niuansów i przekładania ludzkich zachowań na swój osobny język. Teatr na pewno pomógł Reymontowi w ćwiczeniu zmysłu obserwacji, bo tam, to co prawdziwe i udawana wciąż się na siebie nakłada.

Władysław Stanisław Reymont, "Komediantka". Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1979.
Pierwsze wydanie 1896 rok

niedziela, 1 marca 2015

"Śmierć przybywa do Pemberley" , podejrzliwi Państwo Darcy

Gdyby tak rozszerzyć słowa "żyli długo i szczęśliwie" i  pokazać, co mogło spotkać bohaterów "Dumy i uprzedzenia"? Gdyby dopowiedzieć, co stało się z po ślubie Elżbiety Bennet z panem Darcy'm? Podjęła się tego P.D. James, która w ostatniej wydanej za życia w Polsce książce, z jednej strony oddaje atmosferę powieści Austen, z drugiej pozostaje sobą i wciąga znanych bohaterów w opowieść z trupem w tle. Wszyscy wielbiciele Elżbiety mogą być spokojni- żyje w Pemberley jako szczęśliwą żona i matka, tak samo jak jej siostra, Jane, nawet Mary została żoną pastora i nieźle się jej wiedzie.  Spokój, praworządność, przygotowania do dorocznego balu...Tylko ta trzpiotowata Lidia i  Wickham... Właśnie! Wickham, który w międzyczasie zdążył się wsławić w kampanii wojskowej staje się głównym podejrzanym, gdy w lesie Pemberley dochodzi do tajemniczego morderstwa. Jak w każdej powieści kryminalnej ten, kto jest najbardziej podejrzany okazuje się w końcu niewinny, ale kto  i dlaczego zabił Denny'ego? 

 Przyjemność lektury tej książki jest z jednej strony przyjemnością niezbyt skomplikowanej, ale sprawnie opisanej zagadki, z drugiej radością spotkania z dawni niewidzianymi znajomymi. P.D. James wspaniale odnajduje się w XIXwiecznej scenerii, w zasadach, konwenansach, polowaniach i przygotowaniach do wielkiego balu. Niespieszność stylowej narracji (i jednego tylko trupa) rekompensuje czytelnikowi pieczołowicie oddany świat powieści Austen. Niebagatelna w tym zasługa tłumacza, Pawła Lipszyca, który trzyma się sformułowań znanych z "Dumy i uprzedzenia" i stoi na straży porządku klasycznej powieści z epoki. Bohaterowie są takimi, jakimi tworzyła ich Austen, Elżbieta  może trochę straciła na dowcipie i rozkoszowaniu się  możliwościami ludzkiej głupoty, ale musiała dorosnąć do swej roli- do bycia panią Pemberley. Pan Darcy jak zwykle wyważony, powściągliwy, Lidia histeryczna i szalona. Pojawia się nawet mój pupil, pastor Collins, ślący list pełen górnolotnych wyrazów współczucia. Gdyby którejś w ulubionych postaci coś się stało, na autorkę pewnie spadłby gromy, więc intryga kryminalna dotyczy w dużym stopniu nowo wprowadzonych postaci. Wilk syty (jest trup), owca cała (przyjaciele sprzed lat są niewinni). Bohaterowie wracają do niektórych wydarzeń z przeszłości, P.D. James doprecyzowuje momenty tylko zasygnalizowane przez Austen np. pisze o wizycie Darcy'ego u pani Younge i o tym kim ta kobieta w rzeczywistości była (a to ta sama osoba, która ułatwiła Wickhamowi planowaną ucieczkę z Georgianą Darcy i potem pomogła jemu i Lidii "zgubić się" w Londynie"). 

Książka czytana z wielką przyjemnością, posiadająca wiele smaczków i przez swój kryminalny charakter nie udająca, że jest kopią dzieła Austen, tylko wariacją na temat ze świetnym warsztatem. Doskonała stylizacyjna robota... gdyby Jane Austen pisała kryminały, byłaby P.D. James swych czasów!

P.D. JAmes, "Śmierć przybywa do Pemberley". Przeł.Paweł Lipszyc. Wydawnictwo W.A.B.. Warszawa 2014.