Strony

niedziela, 27 września 2015

Kryminał z Rogalinem i dola jurora


- kkonkurs_kryminal.jpgW dniu rocznicy urodzin Agaty Christie zostałam zaproszona do udziału w pracach jury ogólnopolskiego konkursu literackiego Kryminał z Rogalinem. I okazało się, że bycie jurorem to chyba najmniej wdzięczna z wszystkich konkursowych ról. Wielokrotnie byłam uczestnikiem różnych konkursów, byłam też osobą przygotowującą innych do udziału; jurorowałam pierwszy raz. Podstawowa część pracy polegała na przeczytaniu dwudziestu pięciu konkursowych prac (koleżanki jurorki przeprowadziły wstępną selekcję, bo opowiadań na konkurs wpłynęło ponad siedemdziesiąt) oraz opatrzeniu każdej z nich recenzją i punktami. Punkty (do 1 do 5) były przydzielane za związek pracy z współczesnym lub historycznym Rogalinem, spełnienie wymogów kryminalnego gatunku, pomysłowość fabuły i język. Ale że tekst literacki to nie działanie matematyczne, czekałam na to COŚ, co sprawi, że przestanę być zwracającym uwagę na przecinki, rozwiązania fabularne, język postaci oceniającym, a będę wciągniętym w historię czytelnikiem. Zanim zabrałam się do czytania postanowiłam, że dodatkowe plusy będą miały u mnie te opowiadania, w których nie odgadnę motywu i mordercy. I trochę się zdziwiłam, bo klasycznych opowieści z zagadką do rozwiązania było niewiele. Ale taki jest współczesny kryminał-szuka inspiracji w różnych gatunkach, więc trudno się dziwić, że uczestnicy  konkursu pisali też opowieści z elementem makabresek, historii o wampirach, love story, powieści historycznych czy postmodernistyczne eksperymenty językowe. Poza tym ograniczenie liczby stron tekstu też utrudniało typowe prowadzenie zagadki, ze stopniowym wyjaśnianiem motywów. 

Gdy wszystkie swoje wrażenia ubrałam w punkty i uwagi, nadeszła chwila obrad. Przy czym "chwila" nie jest adekwatnym określeniem... Z przyczyn technicznych cztery jurorki rozmawiały ze mną przez głośno mówiący telefon (a same wcześniej, znając moje oceny, przeprowadziły długą dyskusję, by do ostatecznego etapu rozmów wejść z kilkoma tekstami, co do których nasze oceny były zbieżne). Dyskusje były burzliwe, bo poza punktami, liczyły się prywatne odczucia każdej z nas. O ostatecznych wynikach decydowały szczegóły (np. jedno ciekawe opowiadanie odpadło ze względu na ostatnie, kompletnie zbędne, zdanie). Wynik był kompromisem. Mnie udało się coś przeforsować, w innym wypadku zostałam przegłosowana. Taka demokracja na usługach literatury. 

http://www.gazeta-mosina.pl/wp-content/uploads/2015/09/W-pa%C5%82acu-Adriana-Surwi%C5%82o.jpg
Odczytuję uzasadnienie pierwszej nagrody, którą za opowiadanie "Dłoń Protazego"otrzymała Adriana Surwiło
 W piątek, w  pałacu w Rogalinie odbyła się gala wręczenia nagród. Była to bardzo sympatyczna i świetnie zorganizowana uroczystość, podczas której miałam nie tylko szansę przedstawić uzasadnienia naszych niełatwych wyborów i poznać kilku laureatów, ale  porozmawiać już na żywo z jurorkami o ich odczuciach (nagrody rozdane, a my jeszcze o opowiadaniach;) Zgodnie doszłyśmy do wniosku, że jurorowanie to zadnie niełatwe i szkoda, że niektórym uczestnikom nie można powiedzieć dlaczego ich praca nie została nagrodzona, albo choć wspomnieć, że była brana pod uwagę przy rozdzielaniu wyróżnień (jako uczestnik różnych konkursów literackich zawsze zastanawiałam się, czy moja praca odpadł na początku, czy dopiero w ostatnim etapie oceniania). Kolejne bardzo ciekawe doświadczenie za mną... A pięknie odrestaurowany Rogalin (biblioteka robi wielkie wrażenie) trzeba jeszcze raz odwiedzić. Choć, po lekturze tych strasznych opowieści, chyba nie odważę się zrobić tego samotnie!

czwartek, 24 września 2015

"Temat na pierwszą stronę", eksperyment i jego konsekwencje

Bardzo lubię literaturoznawcze teksty Umberta Eco ("Supermen w kulturze popularnej" dumnie się pręży na mojej półce i często do niego wracam), jednak z literackimi działaniami profesora z Bolonii nie jest mi aż tak po drodze. Po "Temat na pierwsza stronę" sięgnęłam dlatego, że był w nowościach (każdy na pytanie: co teraz czytasz, lubi z dezynwolturą rzucić: "ach, wiesz, nowego Eco";) A poza tym byłam ciekawa co po "Cmentarzu w Pradze" ma do zaoferowania Eco, a przede wszystkim jak w jego wykonaniu wygląda "lekka powieść". Rzeczywiście powieść nie jest ciężka ani realnie, ani gatunkowo. Czyta się dobrze, całkiem lekko, a jednocześnie niektóre zdania i przemyślenia przekonują, że nawet w tej najbardziej rozrywkowej powieści, profesor zostaje profesorem i chce zwrócić  uwagę  na pewne aspekty szeroko rozumianej wolności.  

 Głównym bohaterem i narratorem jest Colonna,  facet, któremu w życiu nie wyszło, ale los się odwraca i zostaje poproszony o bycie autorem widmo powieści o kulisach powstawania gazety. Przygotowywana gazeta  (która nigdy się nie ukaże) ma być zawsze neutralna, pozytywna i bezpieczna. Wydaje się, że ten eksperyment może się powieść, co bowiem trudnego w pisaniu pełnych optymizmu horoskopów i unikaniu politycznie niepoprawnych tematów? Ale jeden z dziennikarzy zamiast pisać  zadane artykuły, zaczyna pracować nad tajemnicą śmierci Mussoliniego. Czy Duce  przeżył? Czy miał swego dublera? Jaki wpływ na losy powojennych Włoch miała loża masońska? To nie jest neutralny temat. Do tych rewelacji z gatunku political fiction dochodzą dylematy samego Colonny, który będąc mężczyzną po przejściach zakochuje się w koleżance z redakcji, Mai, i choć z początku jest nieufny wobec tego,co ich łączy, wkrótce często "czuje potrzebę oczyszczenia się u boku Mai". 

To Eco, więc jest trochę zbaw językiem, kilka nawiązań literackich i odrobinka pławienia się w dostępnych szczęśliwcom problemach z wyższej intelektualnej póki, czyli np. czy pisać w neutralnej i radosnej gazecie recenzje książek... "Zresztą kto czyta publikacje recenzowane w gazetach? Samym recenzentom rzadko się to zdarza. Należy się cieszyć, że książkę przeczytał jej autor, bo po zapoznaniu się z pewnymi dziełami trudno oprzeć się myśli, że nawet on tego nie zrobił." Książka kończy się zostawiając czytelnika spokojnym o dalsze losy Colonny i Mai, i zaniepokojonym o tzw. wolność mediów, bo jak zauważa na końcu dziennikarz: "Jeśli zdołaliśmy najpierw zaakceptować, a potem zapomnieć te wszystkie rzeczy, o których opowiedziała nam BBC, to znaczy, że przywykliśmy do utraty poczucia wstydu". I to nie jest dla nas szczęśliwe zakończenie!

Umberto Eco, "Temat na pierwszą stronę". Przeł. Krzysztof Żaboklicki. Oficyna Literacka Noir sur Blanc. Warszawa 2015.

niedziela, 20 września 2015

"Przystań nieszczęsnych dusz" i nieszczęsnych duszyczek

Przystań nieszczęsnych dusz - Grimes Martha Kolejna wyprawa na angielską prowincję, na wrzosowiska, w okolice pełne pubów i występku. Niedaleko Dartmoor zostają popełnione kolejne zbrodnie, których ofiarami są dzieci. Inspektor Jury razem z miejscowym policjantem, Brianem Macalvie’em, próbuje znaleźć mordercę, a także powiązać współczesne śmierci z morderstwem sprzed lat, jedyną nierozwiązaną sprawą miejscowego stróża prawa. Dawno zamknięta zagadka brutalnego morderstwa, którego świadkiem była mała dziewczynka, nie daje policjantowi spokoju, a że i sam Brian do spokojnych nie należy, można się spodziewać dodatkowych nerwów, zgrzytów i wybuchów emocji. Do tego losy młodej dziedziczki fortuny, jej arystokratycznego opiekuna i przybywający z pomocą dyżurny były par Anglii, Melrose Plant. W tym tomie Planta (którego bardzo lubię) nie ma zbyt wiele, ale jak już jest, zaczyna działać skutecznie i właściwym sobie wdziękiem. Ciotka Agata (którą też bardzo lubię) w tej części, niestety, nie ma zbyt wiele do roboty... 

Poza znanymi bohaterami jest w "Przystani nieszczęsnych dusz" wszystko, czego można się spodziewać u Marthy Grimes: nastrój zamglonej prowincji, leniwych, swojskich pubów, lekki humor i napięcie. Co prawda zakończenie jest trochę dziwne i  może nawet naciągane, ale mimo wszystko zaskakujące. Czyta się bardzo dobrze, choć nie ukrywam, że zbrodnie, których ofiarami są dzieci zawsze są dla mnie bardziej dojmujące niż typowe kryminalne aferki z dorosłymi. Dehumanizacja dehumanizacją, ale wrażenie pozostaje. To już szósty tom cyklu o komisarzu Jury'm (kilka słów o czwartym tomie) i nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejne jego śledztwa, które Richard Jury rozwiązuje bez użycia nowoczesnych technologii, billingów i  internetów, za to prowadząc długie Anglików rozmowy i kojarząc fakty. Świetny, kryminalny styl, godny imienniczki ciotki Melrose'a, której 125 rocznicę urodzin cały świat obchodził we wtorek. 

Martha Grimes, "Przystań nieszczęsnych dusz". Przeł. Agnieszka Sobolewska. Wyd. W.A.B. Warszawa 2013.

środa, 16 września 2015

Morderstwo na urodziny. Christie nadal inspiruje!

Urodziny Agaty Christie, które obchodził wczoraj z wielką pompą literacki świat, to doskonała okazja do przypomnienia jej osoby i  twórczości. Między innymi temu ma służyć szalona rzecz, której premiera odbędzie się w piątek w Centrum Kultury Amarant na poznańskich Jeżycach.

Szaleństwo, (w którym bez wątpienia jest metoda!), rozpoczęło się w pewien lipcowy poniedziałek. Znajoma Tłumaczka-Czytaczka zapytała, czy szykujemy w Teatrze MplusM coś z okazji urodzin Christie. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie... Ale w sumie czemu nie?! Nie, bo czasu mało. Nie, bo za chwilę mam urlop i uciekam z Poznania i świata wirtualnego. Nie, bo do takiego pisania trzeba się przygotować. Ale pokusa spotkania z Christie była silniejsza niż "nie, bo". Tym bardziej, że Pani Reżyser też zapaliła się do pomysłu... Od słowa do słowa powstał zarys  scenariusza, a we wtorek były już napisane pierwsze sceny. Hania na bieżąco konsultowała fakty, podrzucała pomysły i cytaty. I w piątek tego samego tygodnia tekst był gotowy. Od początku scenariusz był przewidziany jako słuchowisko, bo takiej formy jeszcze w naszym teatrze nie było. W końcu jak szaleć, to szaleć! Mamy nadzieję przenieść widzów do posiadłości Greenway, w której w swoje urodziny dręczona niemocą twórczą Agata przyjmie kilku niespodzianych gości (będzie Herkules Poirot, panna Marple i paru innych bohaterów jej książek).

W Morderstwie na urodziny występuje sześć postaci (plus dwie epizodyczne), aktorów jest zaledwie trzech, więc każdy z nas dwoi się, by głosem zagrać dwie (albo cztery w przypadku jedynego mężczyzny w naszym gronie) role. Do tego szukamy różnych dźwięków, które mogłyby urozmaicić nasz występ-jak wydobyć odgłos trzaskających drzwi bez drzwi? Już wiemy! Co z tego wyniknie, przekonamy się w piątek. Póki co ćwiczymy, myślimy i bawimy się, mając nadzieję, że Agacie taka wariacja na temat jej osoby i twórczości przypadłby do gustu. Trzymajcie kciuki!

niedziela, 6 września 2015

"Z tobą jednym" Poetka i jej Lotek

Wszyscy wiedzą, kim jest dla artysty kobieta: muzą, weną, natchnieniem, inspiracją. Albo udręką, kulą u nogi, utrapieniem i przeszkodą na drodze do szczęścia ("czuję, że powinienem cię kochać" mówi do Żony Hrabia Henryk, a moja niechęć do niego rośnie). A kim jest mężczyzna dla poetki? Z listów Jasnorzewskiej i jej ostatniego męża,Stefana, wyziera obraz idealnego męża nie tylko dla poetki, ale każdej kobiety.  A czy żona też idealna? Cóż, Artystkom wolno więcej...

Listy pisane od 1940 roku do śmierci poetki w 1945 są niezwykłym świadectwem życia na emigracji, rozmyślań wojennych oraz nie-zwykłych wyrazów miłości, które ślą do siebie poetka i jej lotnik. Stefan, doskonale rozumie poezje Marii, spiera się z nią o formę i treść literackich wypowiedzi, a ona nie daje wierszy do druku bez jego akceptacji. Jako pilot, który każdego dnia spotyka się z okrucieństwem wojny, tłumaczy żonie:  "Ty Bajbaczku piszesz, że wojna to powolne wysuszenie, zanikanie, więdnięcie sklepów...Psiakrew!Wojna to wielka tragedia! Wielkość jej równa się tragedii poszczególnych ludzi-jednostek pomnożonych przez ich liczbę. Jednostki, rodziny, skupiska, narodowości, narody, państwa" (s. 65). Poza dyskusjami na tematy ważne, w listach widać codzienność pary: Stefan gotuje galaretki, przesyła zaprawy, śliwki, oddaje własną, przydzielaną wojskowym czekoladę. Małżonkowie piszą do siebie listy z jednej strony zwykłe, informacyjne (jego co rusz przerzucają z jednostki do jednostki, ona zmienia hotele i szpitale, zmagając się ze śmiertelną chorobą), słowa głęboko zanurzone w wojennej rzeczywistości, z drugiej pełne serdeczności, troski i zabaw językowych. 

Ona nazywa go Bajbaczkiem, on ją  Panną Nadobną, Panną Bajbak. Ona pisze do niego "Bajbaczku, z Tobą jednym byłam w pełni szczęśliwa, Ty piękno mojego życia. Bardzo męskie piękno, a równocześnie dobre i miękkie jak pierś gołębia, miłosne i miłosierne(s.224). On  "(...)brak mi Panny Bajbak bardzo. Nie jest to odczuwanie braku żony, żony-mebla domowego, lecz brak tlenu, brak ozonu, brak słońca."(s.96)  Prosi ją, by "się uważała za ucałowaną gorąco" , a listy czasem kończy humorystycznym "Baczność, czuwaj! Spocznij! Waruj!". Piękne to słowa i piękne w nich  wyrażane uczucia. O ile wojna i miłość to temat nośny, o tyle spotykamy się tu nie z literacką  fantazją, czymś wymyślonym i opisanym, a rzeczywistym uczuciem historycznej pary, która na własny użytek tworzy literaturę. W jednej z depesz Stefan pisze, że nie chciałby, by ktoś przeczytał ich korespondencję (mam zawsze problem z wydanymi drukiem prywatnymi zapiskami tych Wielkich, bo przecież nie czyta się cudzych listów i pamiętników), jednak listy te są niezaprzeczanym źródłem wiedzy nie tylko o ich autorach, ale i codzienności  emigracji (Maria nazywa rodaków "Polaczkami", ale tęskni za  Krakowem i Polską). Po książkę, opatrzoną wieloma przypisami i fotografiami, warto sięgnąć teraz, w roku gdy mija siedemdziesiąt lat od śmierci Jasnorzewskiej, ale i za każdym razem, gdy chce się dowodu na to, że każdy poeta jest człowiekiem (używającym zwrotu oki-doki!), a w każdym lotniku może drzemać literat zdolny podbić serce tej, która  tak wyjątkowo pisała miłości. Piękna książka o miłości, wyborach i wielkiej mocy słowa pisanego.
I na koniec oczywisty apel: piszmy listy i czekajmy na odpowiedzi... kto wie, jakie talenty i uczucia będą w nich zawarte!
  Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
   Listy

Pani traci już wszelką powagę:
Czyha w bramie na listonosza!
Patrzy smutno, uśmiechem go błaga
jak ranny leżący na noszach.

Dni tej pani bez listów toną,
idą na dno w żalu bez granic...
aż się dziwi zmartwiony listonosz:
"Ja bym tam napisał do pani"...

"Z tobą jednym". Listy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Stefana Jasnorzewskiego. Oprac. Elżbieta Hurnikowa. Wyd. W.A.B. Warszawa 2015.

środa, 2 września 2015

"Morderca, ktorego nie było" i florencki upał

 
Upalna Florencja, lata sześćdziesiąte, znudzony i zmęczony komisarz Franco Bordelli oraz tajemnicza śmierć milionerki. Taki jest zarys powieści "Morderca, którego nie było". Powieści bardzo włoskiej, pełnej lejącego się z nieba żaru,  przeróżnych opowieści, wtrętów o jedzeniu i niebanalnych postaci. Zagadka kryminalna (w jaki sposób zamordowano kobietę, której prawie nikt nie odwiedzał i dlaczego flaszeczka z lekarstwem jest mocno zakręcono, podczas gdy śmierć była reakcją na alergen?) nie jest aż tak skomplikowana, ale powieść dobrze się czyta. 

Autor umie utrzymać uwagę czytelnika: opisuje wspomnienia z wojny głównego bohater, jego przeróżne refleksje (że się starzeje w samotności- jakież to oryginalne, panie komisarzu!), pomysły szalonego naukowca, brata zamordowanej, który usiłuje stworzyć filiżankę pasującą do każdego wykroju ust, zastanawia się nad kwestiami metafizyki i  jest przekonany o szkodliwości DDT (uroczy smaczek dla kogoś, kto referatowi o DDT poświęcił parę dni w liceum). Sporo tu  drżącego od upału powietrza,smaków, zapachów. Jedzenie pojawia się w książce albo przy okazji przekąsek komisarza, albo w kontekście kolacji, na którą policjant zaprasza swoich znajomych. Specjały ugotowane przez znajomego rzezimieszka, który uczył się kuchni w więzieniach całego świata, stają się pretekstem do rozmowy i wymiany opowieści. Kryminalna intryga odchodzi w cień, a każdy z bohaterów opowiada swoją historię o miłości, śmierci, zbrodni. Znów włoskie klimaty i pobrzmiewające echa "Dekamerona". Komisarz Bordelli jest z jednej strony zwykłym, powieściowym detektywem, ale też typem romantycznym- z sentymentem wspomina swoje dzieciństwo, wojenną młodość, przyjaciół, dlatego też jego przygody (te współczesne kryminalne i te wspominane) wciągają. Czytałam w sierpniowym upale, wyjątkowo dobrze rozumiejąc przeżycia oblanego potem bohatera, ale na nadchodzącą jesień, gdy lato będzie wspomnieniem, też się nada. 

Marco Vichi, "Morderca, którego nie było". Przeł. Jacek Jackowicz. Wyd. Albatros. Warszawa 2015.