Arcyangielski Stradford z wyzierającymi z każdego kąta wspomnieniami
związanymi z Szekspirem, który jak mało kto znał się na ludzkich
emocjach i namiętnościach jest wymarzoną scenerią do kryminału. A scenerie
tę, wraz z całą otoczką i serią intertekstualnych nawiązań świetnie wykorzystuje Martha Grimes w czwartym tomie serii o detektywie Jurym i jego znajomym Melrosie Plancie. Grimes, choć Amerykanka, potrafi w fantastyczny
sposób portretować ludzi i atmosferę brytyjskiej prowincji, czyniąc to z
humorem, a jednocześnie wciągając czytelnika w swą kryminalną intrygę (bo
wzorzec Agathy Christie zobowiązuje). Tym razem do
miasteczka nad Avonem przybywa wycieczka bogatych Amerykanów, kobiety z tej grupy
stają się po kolei ofiarami okrutnych morderstw, zaś zbrodniarz zostawia
przy swoich ofiarach fragmenty elżbietańskiego wiersza. Tajemnice
morderstw, a także zniknięcia pasierba jednego z uczestników wycieczki ma rozwiązać nadinspektor Jury, któremu do pomocy przydzielają znanego z poprzednich części hipochondrycznego Wigginsa, zaś radą służy mu
błyskotliwy literaturoznawca i były arystokrata Plant. Tropy
się łączą, postaci zaczynają okrywać coraz dziwniejsze tajemnice z przeszłości i
wzajemne powiązania, a ciąg śmierci trwa... Grimes bardzo sprawnie
miesza poszlaki i motywy, co rusz odwracając podejrzenia od tych, którzy wydają się
najmniej niewinni. Czytelnik ma więc zapewnioną rozrywkę, a Scotland
Yard mnóstwo pracy.
Wielkim plusem serii o przygodach policjanta Scotland Yardu jest ciągłość i powtarzalność pewnych motywów i postaci. Autorka stworzyła kilka mocnych i barwnych charakterów, które występują w każdej
powieści, dzięki czemu kolejne książki czyta się tak, jakby wpadało się
starych znajomych na popołudniową herbatkę pogawędzić o okolicznych ploteczkach i morderstwach:) Richard Jury z miejsca budzi sympatię jako
porządny, choć znający życie detektyw, Plata ze jego ironicznym
poczuciem humoru, godnością eks szlachcica i niebanalnym sposobem
myślenia też nie sposób nie lubić. Ale moją ulubioną postacią pozostaje ciotka
Agata (niestety, mało jej w tym tomie, bo zawłaszczyli ją dla siebie amerykańscy
krewni). Agata, choć Amerykanka, chce być najbardziej angielską z
angielskich lady, choć na pewno powściągliwość i elegancja nie są jej drugim imieniem, to sceny przekomarzania się z Plantem, zazwyczaj przy sporej ilości
ciastek, pochłanianych przez ciotkę, są najzabawniejszymi i odprężającymi w zbrodniczym ciągu momentami. Agata to z jednej strony
typowa Amerykanka, a z drugiej typowa ciotka z angielskich fars spodka i filiżanki( z lekkim podobieństwem do Ariadny Olivier, czyli porte parole Christie w powieściach królowej kryminału). Oby w kolejnych częściach nie traciła wigoru!
Książkę czyta
się błyskawicznie (dwa wieczory) i z wielką przyjemnością. Poza
kryminalną tajemnicą Grimes oferuje świetny,bo inteligenty, dowcipny styl z licznymi nawiązaniami literackimi i
kulturowymi (dla tych, którzy wolą tropić mordercę, a nie intertekstualności mnóstwo porządnie zredagowanych przypisów) . W "Pod zawianym kaczorem" nie obędzie się bez
Szekspira, ale mamy tu sporo przedstawicieli epoki elżbietańskiej (np. wybujałe hipotezy dotyczące śmierci Kita Marlowe'a), a także odwołania do Moliera czy "Casablanki". Bardzo chętnie powrócę na
angielska prowincję, tym bardziej, że niedługo ukazuje się kolejna, szósta już, cześć cyklu. Już ostrzę pazury na kolejne przygody niebanalnych
bohaterów. A póki co zapoluje na bibliotecznych półkach na inną serię autorstwa Grimes o dziewczynce śledzącej zbrodnie na amerykańskich bezkresach:)
* Lady Makbet
Martha Grimes, "Pod zawianym kaczorem" , wyd. W.A.B., Warszawa 2013 (pierwsze wydanie polskie 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz