sobota, 27 stycznia 2018

"Historia pszczół" liczy się dobro roju

O tej książce trudno było nie słyszeć. Dlatego gdy ustał zgiełk, a powieść pojawiła się na półce-wypożyczyłam i przeczytałam. I nie jest to opowieść o pszczołach, choć elementy związane z tymi owadami pojawiają się w każdej z trzech historii i trzech planów czasowych. Głównym tematem książki jest relacja między rodzicami i dziećmi, ponadczasowa i wciąż trudna do zrozumienia.
 Maja Lunde zaprasza nas do  dziewiętnastowiecznego angielskiego hrabstwa, gdzie przyrodnik, który stracił chęć życia odzyskuje ją angażując się w badania i projekty nad konstrukcją ula. Ma nadzieję, że w sprawę zaangażuje się też jego syn i nawet nie widzi, że to najstarsza córka Charlotte ma do pszczelich spraw najwięcej serca. W amerykańskim współczesnym mieście hodowca pszczół wierzy, że rodzinny interes przejmie jego syn. Ale chłopak ma inny plan na życie, a zamiast owadami wolałby zajmować się pisaniem. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy zaczyna się pomór pszczół. I, na koniec, wizja świata pozbawionego pszczół. Chiny u schyłku XXI wieku. Azja, dzięki pracy ludzi jakoś radzą sobie z kryzysem po katastrofie spowodowanej wymarciem owadów. Ludzie  ciężko pracują zapylając rośliny,  a pewnego dnia syn kobiety pracującej na plantacji znika. Matka rusza do Pekinu aby dowiedzieć się co się stało i jak wypadek jej dziecka może łączyć się z globalną tragedią. A może właśnie to on odwróci los? 

Losy ojców, matek i dzieci; pokładane w kolejnych pokoleniach nadzieje, wiara w to, że dzieci nie popełnią błędów swoich przodków, że ich świat będzie lepszy. I dzieci,  chcące iść własną drogą, myślące o tym, aby nie być tym, kim stali się ich rodzice.  Marzenia o przyszłości, które dla każdego pokolenia mają trochę inny kształt. A o tego ograniczenia i możliwości niesione przez okres historyczny, w którym toczy się akcja tych prowadzonych równolegle opowieści.  Dla mnie o tym jest ta powieść.  Autorka prowadzać opowieści równolegle w idealnym miejscy zaczyna splatać losy tych trzech rodzin i wiąże je sprowadzając do pszczelego mianownika. Książka napisana jest prosto, jasno- bez nadmiernych stylizacji w części historycznej, dzięki czemu możemy łatwo zmieniać strefy czasowe i rzeczywistości. Oczywiście, aspekt ekologiczny, związany z hodowlą i wymieniem pszczół nie jest bez znaczenia, bo słysząc alarmujące informacje o zmniejszeniu liczny tych owadów nie do końca zdajemy sobie sprawę z ich roli w przyrodzie, a co za tym idzie wpływie na gospodarkę i codzienność każdego z nas. Fascynacja życiem pszczół, ich organizacją ula, rolami, które pełnią poszczególne osobniki; pracowitością i mnogością produktów wywarzanych przez rodzinę pszczół warta jest docenienia.  Książka Mai Lunde udawania, że w gruncie rzeczy chodzi o dobro roju. Ludzkiego i owadziego. 

Maja Lunde,"Historia pszczół" Przeł. Anna Marciniakówna. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2016.

niedziela, 21 stycznia 2018

Na dzień Babci i Dziadka


 Zdjęcie użytkownika Biblioteka Raczyńskich. 
Dziadkowie to jeden z najlepszych wynalazków ludzkości! Z moją Babcią uczyłam się liczyć na szpulkach nici, gotować (najpierw niezjadliwe zupy w mąki i wody, potem coś bardziej tradycyjnego) i być na bieżąco z polityką- to był czas, gdy codziennie w telewizji były obrady sejmu.  Dzięki mojemu Dziadkowi  w wieku przedszkolnym  wiedziałam, czym jest drabina hierarchii społecznej, bo Dziadek zamiast bajek wolał opowiadać historię Polski (gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że u progu lat 90. był o krok od stworzenia "Korony królów!"). Dziadkowie byli ekonomistami, ale czytali bardzo dużo. Babcia była nałogową czytelniczką biografii, a Dziadek książek historycznych ( w tym Sienkiewicza, na którym uczył się czytać oraz Kraszewskiego, którego ponoć całego przeczytał podczas wojny). Dziadkowie czytali lektury (także te szkolne) swoich dzieci, aby być na bieżąco. Do dziś  przetrwała rodzinna anegdota o tym, jak Dziadek czytał "Noce i dnie" i twierdził, że on z taką Barbarą by nie wytrzymał! Zresztą pewna literackość leżała i u początku związku moich Dziadków, bo on był Zbyszek, ona Jadwiga, więc trudno się dziwić, że komentarze rozmiłowanej w Sienkiewiczu rodziny Dziadka były takie, że oto Zbyszko znalazł swoją Jagienkę.
 W tym roku pierwszy raz świętuję ich dni w trochę inny sposób, bo tylko ich wspominając...  I przypominam sobie dziadków z książek z dzieciństwa: Dziadziusia z Bullerbyn,  Bzową Babuleńkę. I tych  całkiem niedawno czytanych  książek "Babcia na jabłoni", "Wielka ucieczka dziadka", "Babcia rabuś",  Ciocia-Babcia z "Gofrowego serca". 
Czytajmy o dziadkach, z dziadkami i doceniajmy ich. Zawsze! 

niedziela, 14 stycznia 2018

"Pan Chartwell" czeka na premiera

Co łączy odchodzącego na emeryturę Churchilla i Esther, niedawno owdowiałą bibliotekarkę? Kim jest Pan Chartwell- wielki, gadający ludzkim głosem pies, który pracuje z Churchillem, a mieszka i coraz bardziej wtrąca się w życie Esther? Z historii literatury wiemy, że czarne psy, (a zwłaszcza pudle!) bywają niebezpieczne. Tym razem  tytułowy pan Charwell jest uosobieniem depresji. Nie jest straszny, brutalny, ujadający, po prostu jest. Blisko i stale. Zna go premier (Chirchill mawiał o swojej depresji "black dog"), powoli poznaje bibliotekarka i poznając dowiaduje się, że pies był w jej domu wcześniej i towarzyszył mężowi.  Bo nie każdy widzi pana Chartwella, niektórzy go wyczuwają, a niektórzy, jak żona Churchilla, potrafią z nim rozmawiać. Niektórzy z nim walczą, a inni wiedzą, że będzie z nimi na zawsze. 

Rebecca Hunt w swojej debiutanckiej książce opowiada historię pozornie lekką (bibliotekarka i gadający pies-czy można ich traktować poważnie!), ale podszytą pewną nierzeczywistością i poczuciem nieuchronności. Bo niektórzy mają tylko stany depresyjne, inni depresję. Niektórym czarny pies kładzie się na piersiach i dusi, innych tylko obserwuje. Autorka napisała książkę na poważny temat, ale nie jest to lektura z gatunku ciężkich i przytłaczających. A sam pan Chartewell nie jest bohaterem negatywnym. Tak samo jak depresja czy jakakolwiek inna choroba nie jest sama w sobie złem.  Książka pozwala z jednej strony spojrzeć na depresję jako na doświadczenie, które dotyka w różny sposób różnych ludzi, ale pozawala też zastanowić się nad tym, gdy rzucimy komuś w rozmowie, że mamy depresję. Bo jakikolwiek  pan Chartwell nie jest bohaterem, który budzi niechęci, to lepiej by trzymał się z daleka.

Rebecca Hunt, "Pan Chartwell". Przeł. Szymon Żuchowski. Wyd. W.A.B.  Warszawa 2013.

niedziela, 7 stycznia 2018

"Między niebem a Lou" miłość, morze i strata



Czy można żyć dalej, gdy umiera osoba, którą kochało się najbardziej na świecie? Trzeba! Zwłaszcza gdy ta osoba zostawia zadanie, które z początku wydaje się awykonalna. A jest nim pogodzenie dość pokręconej rodziny. I dlatego Jo, wdowiec, emerytowany kardiolog i mieszkaniec bretońskiej wyspy postanawia spełnić zadanie zostawione mu przez ukochaną żonę Lou. Jo zaczyna robić to, co do tej pory robiła jego żona-zaczyna się wtrącać... I, choć nie wszystko pójdzie tak, jak się spodziewał, efekt zadowoli Lou.

"Między niebem a Lou" to opowieść o wielkiej miłości, o miłości małżeńskiej, rodzicielskiej, siostrzanej, o miłości przyjaciół, o otwarciu na miłość kobiety, która "kiedyś miała lekkie serce, a teraz ma lekkie obyczaje", o miłości silniejszej niż przyzwyczajenie i śmierć. Ale też o żałobie. Historię opowiada kilku bohaterów- Jo, jego dzieci, wnuczki, znajomi, ale także sama Lou. Lou przygląda się swoim bliskim, a oni zwracają się do niej o pomoc i wsparcie. Bo tak to działa.I choć, co też zauważa Lou, z czasem potrzeba kontaktu z tymi, którzy odeszli trochę się zmienia, żyjący tu potrzebują wszystkich swoich bliskich, bez względu na miejsce ich aktualnego zameldowania. Dzięki prowadzeniu narracji z kilku perspektyw lepiej poznajemy bohaterów, ich motywy, przemyślenia, nadzieje.  I jesteśmy w stanie nie tylko lepiej ich zrozumieć, ale i polubić.  Miłość i śmierć- połączenie stare jak świat i od wieków sprawdzone jako temat literacki. Tu dopełnione bretońską przyrodą, historiami  i legendami z wyspy i charakterem wyspiarzy, którzy mają swoje tradycje i powiedzonka (np. gdy ktoś waha się, czy powinien coś robić, pytają:czekasz na przypływ?).

To książka z gatunku tych, gdy doskonale się wie, że jest francuska- ten sposób mówienia o uczuciach, nazywania pewnych stanów... Francuska i już! A do tego bardzo muzyczna- na końcu znajduje się lista utworów, które pojawiają się książce jako elementy akcji, wspomnień, czy pewne kody kulturowe. I od razu gdy skończyłam czytać, odpaliła muzykę Nino Roty:)  Książka o przeżywaniu straty, oswajaniu żałoby, o uzmysławianiu sobie własnych ograniczeń i lęków. Tak! Ale napisana prosto, a jednocześnie z pewną delikatnością. Książka o miłości? Tak!!! Bo przecież chyba wszystkie dobre książki, są też o miłości;) A zwłaszcza książki francuskie. 

Lorraine Fouchet, "Między niebem a Lou". Przeł. Iwona Banach. Wyd.  Media Rodzin. Poznań 2017.