poniedziałek, 30 grudnia 2019

CYNAMONY 2019

                                                                   źródło: pixabay
Powtarzanie, że nie wiem, gdzie się podział mijający rok nie ma sensu... Minął błyskawicznie, ale po drodze przyniósł sporo dobrego, w tym także dużo dobrych książek. W ubiegłym roku (Cynamony 2018) nie miałam problemu z wyborem jednej, najlepszej książki, teraz aż tak oczywistych wskazań nie ma.  Czas na podsumowanie tych najlepszych, które przeczytałam w 2019 roku i które cały czas zostały w pamięci.

OBYCZAJOWE
"Całe życie"   Powieść, a raczej przypowieść o życiu prostego, dobrego człowieka. O jego radościach, smutkach i życiu zgodnie z rytmem przyrody. Precyzyjna, oszczędna, zapadająca w pamięć dzięki prostocie i emocjom, które wywołuje.

"Sprawa Hoffmanowej"  Niepokojąca i świetnie napisana powieść psychologiczna, której inspiracją były prawdziwe wydarzenia z lat 30. i proces prawie tak znany, jak sprawa Gorgonowej. Trzymająca w czytelniczym w szachu powieść, która intryguje historią i świetnym językiem.


KRYMINAL TANGO
"Morderstwo ma motyw" Klasyczny brytyjski kryminał z uroczym detektywem amatorem, a przede wszystkim prawdziwym, a nie rekonstruowanym światem. Dziś kryminał retro, za czasów  swego powstania- po prostu kryminał z zagadką, psychologią i elegancją. I w tym sęk! Kolejna książka "Morderstwo na święta" równie dobra, mam nadzieję, że będzie więcej!


POPULARNIE A NAUKOWO
"Ale musicale!"Książka, której brakowało, z której korzystam wiele razy w tym roku i choć mam małe zastrzeżenia, to jest to niezbędnik widza i słuchacza musicalu/ teatru muzycznego i zapełnienie dziury w popularnym, a bardzo rzeczowym i ciekawym pisaniu o gatunku.

MUZYCZNE INSPIRACJE
"Hanka"  Świetna powieść biograficzna napisana z wyczuciem epoki i stylu czasów Ordonki (a miała ona różne kalendarzowo, życiowo i artystycznie czasy!). Książka, która przeniosła mnie do świata kabaretów, piosenek, żartu i pauzy między lekcjami historii.


"Nikt nie słucha" Muszę wspomnieć o tej książce. Reportaże o disco polo pokazują świat wielkich pieniędzy, karier, budowania relacji z fanami. Jest o przekrętach i niebezpieczeństwach, jest i autentycznej radości z grania, którą ma wielu przedstawicieli gatunku. Disco polo to absolutnie nie moja bajka (co widać, bo ciut wyżej dwudziestolecie,  jeszcze wyżej musicale, a na moim cynamonowym fb co rusz jakaś opera...), ale nie można ignorować zjawiska, które od 30 lat tworzy polską rozrywkę.  Bez oceniania, bez uśmieszków, rzeczowo i ciekawie. Sierakowska otworzyła mi oczy na kilka aspektów tego biznesu/działalności estradowej. 


BO BYWAM DZIECKIEM
"Hotel Winterhouse"  Wciągająca historia z dreszczykiem, ale przede wszystkim powieść czerpiąca pełnymi garściami z klasyki literatury dziecięcej, dzięki czemu jest tu i  przyjaźń, i zagadka, i piękna biblioteka. I dziecięca ciekawość,co będzie dalej. Od razu dodam, że druga część jest równie dobra!

SŁUCHANE
Nie napisałam o tym na blogu... Mogę się usprawiedliwić tylko tym, że słuchałam tej powieści bardzo długo z rosnącym zachwytem dla autora, tłumaczki i interpretatorki. Tylu przede mną o niej pisało, że trudno napisać coś nowego. Wspaniała historia o ludziach i ich wyborach, o różnych drogach  do szczęścia, o blichtrze i prostocie życia. I wbrew tytułowi dla mnie to jednak przede wszystkim historia o Lewinie. "Anna Karenina" czytana mistrzowsko przez Annę Polony.

POKRUSZONY CYNAMON
"Siedmiu mężów Evelyn Hugo" Moje rozczarowanie roku. I od razu dodam: to nie jest zła książka. To ja oczekiwałam czegoś innego. Czekałam na historię o artystce, dostałam losy produktu przemysłu fabryki snów.  Czekałam na klimat starego Hollywood,  dostałam prawie współczesne serwisy plotkarskie i pospieszną narrację. Czekałam na bohaterkę i jej nie dostałam. Do mnie nie trafiło!


WYDARZENIE

Bezsprzecznie: Nobel dla Tokarczuk. I choć jak wielokrotnie pisałam jej książki to nie jest moja bajka, to nie ma wpływu na fakt radości z doceniania jej, jej stylu, języka i tłumaczy. (Mówiąc szczerze jestem z tych, którzy co roku w październiku marudzą, że Nobla to Herbert powinien był dostać!). 

Ale sytuacja wokółnoblowska miała dwa końce. Media społecznościowe, pokazały pazury i zaczęła się jazda po tych, co nie czytają i nie lubią (żeby było śmieszniej jeździli też ci, którzy przyznawali, że też nie czytali, ale lubią...). Na forach, fb itp zaroiło się od wpisów o "plebsie, którzy się teraz rzuci i nic nie zrozumie" , od oceniania, kto może, a kto nie powinien czytać... Czytałam, a także z obowiązku odpisywałam na te komentarze na fb mojej biblioteki z dziwnym pomieszaniem smutku, zawiedzenia i wkurzenia, prosząc, by jednak nie nazywać czytelników biblioteki plebsem i zachować minimum szacunku i kultury na stronie nomen omen instytucji kultury. Każdy ma prawo czytać. Ciekawość i chęć poznania noblisty jest rzeczą naturalną i godną pochwały. Bez nagrody nie sięgnęłabym pewnie po Modiano i byłoby szkoda...Ale fakt nagrodzenia nie zmienia dzieła,  jest ono takie samo, jak było.I każdy ma prawo do swojej oceny i wrażeń. Do czytania w zachwycie, albo do odrzucenia książki, filmu, płyty... Do własnych wyborów. Gdy czytanie tak bardzo dzieli, jest źle. Gdy fakt, że się czyta noblistów pozwala obrażać innych, jest źle.  Czy to, że się czyta Tokarczuk daje komukolwiek prawo do czucia się lepszym?  Fakt zawiedzenia się na snobistycznych, wymądrzających się i skłonnych do prostych ocen czytelnikach to coś, co pojawia się w Cynamonach kolejny raz. Niestety! 

Z wydarzeń mniej globalnych, moich: tym co najbardziej zapamiętam i z którego jestem bardzo zadowolona była wystawa Kanon lektur nieczytanych. Rozmowa na portalu Lubimyczytac.pl
W styczniu 2020 roku wystawa ma być prezentowana w Bibliotece w Krośnie Odrzańskim.  

A najchętniej czytanym  na moim blogu wpisem  był ten o karach za przetrzymywanie książek! 
Czyżby tak wielu Czytelników miało coś na sumieniu ;) 

Wspaniałego i pełnego dobrych lektur 2020 roku! 



piątek, 27 grudnia 2019

"PS Kocham cię na zawsze" po drugiej stronie listu


„PS Kocham Cię” było książka, która zapewniła Cecelii Ahern miejsce w literaturze popularnej. Bo ta młoda Irlandka napisała powieść, która opowiadała o śmierci, żałobie, a jednocześnie odniosła wielki sukces, zyskała czytelniczki na całym świecie, a jej pozycję ugruntowała ekranizacja.   

Po kilku latach autorka postanowiła wrócić do historii, od której zaczęła się je złota passa. I napisała  ponownie książkę o odchodzeniu, śmierci i żałobie, ale będąca rewersem tej pierwszej… Bo o ile w "PS Kocham cię" najistotniejsze były  emocje rodziny zmarłego i to, co napisane przez bliska osobę listy dają tym, którzy przezywają żałobę, o tyle w "PS Kocham cię na zawsze"  punkt ciężkości leży po stronie tych, którzy odchodzą, a pisane przez nich listą do bliskich są ich sposobem   na oswojenie  sytuacji. Sytuacji granicznej, trudniej, zupełnie nie kojarzącej się z lekką, łatwą i przyjemną kobiecą obyczajówka. A jednak Ahern  znów sięga po ten temat i ponownie pisze książkę, która nie jest banalna, jest wzruszająca, ale nie ckliwa i nie ma w sobie przygnębiającego bólu. A za to ma pewien rodzaj zadania dla czytelnika, by ten doceniał to, co ma i tworzył ciągle nowe dobre historie i wspomnienia.  

Akcja książki zaczyna się 8 lat po śmierci Gerry’ego i 7 lat po zakończeniu historii z listami. Wydaje się, że  Holly ułożyła sobie życie i świat, ale wzięcie udziału w podcaście o historii listów oraz powstanie klubu PS Kocham cię komplikuje sytuację. Holly poproszona przez kilka umierających osób o pomoc i wsparcie w przygotowaniu listów do bliskich znów spotyka się z sytuacją odchodzenia, chorobą i wspomnieniami.  Znów staje na skaju swojego życia i nadchodzących śmierci swoich nowych znajomych.  Są wśród nich  nastoletnia matka, mężczyzna chorujący na to samo, co Gerry, starszy pan…. Praca z nimi i pomoc w przygotowaniu listów będzie wiązała się nie tylko z lepszym poznaniem każdego z klubowiczów i nietypowymi działaniami, ale także z zaakceptowaniem, że dla każdego z nich listy mogą mieć inny wymiar niż miały dla niej listy Gerry’ego. I tu następuje właśnie  zmiana punku ciężkości. 

 To książka o odchodzeniu, ale też o życiu dalej. O zachowaniu wspomnień i pamięci, ale  nie byciu więźniem przeszłości. O kolejnym etapie, o akceptacji losu i dopełnieniu  się wszystkich stanów żałoby.   Książka, która  nie jest lekka i łatwa, ale nie przytłacza i nie przygnębia. Książka, która zaprzecza temu, że obyczajówki są błahe, bo to na pewno nie jest ani chic lit ani feel good lit ;) . Ahern dopełnia plamy biografii Gerry’ego i Holly, pozwala swojej bohaterce dorosnąć i zmienić się, ale też udowadnia, że sama  przez lata pracy autorskiej dojrzała i umie zmierzyć się nie tylko z trudnymi tematami, ale i oczekiwaniami czytelników.  Dla fanów pierwszej części obowiązkowa, dla tych, którzy  szukają książek o śmierci, odchodzeniu i żałobie, także tekstów będących podstawą do działań biblioterapeutycznych to może być warta uwagi lektura!
  
Cecelia Ahern, "PS Kocham cie na zawsze". Przeł. Anna Krochmal, Robert Kędzierski. Wyd. Akurat. Warszawa  2019.

czwartek, 19 grudnia 2019

"Uwierz w Mikołaja" i śwąteczny happy end



Książki świąteczne pojawiają się na regałach od października i choć to gatunek z dość ograniczonym czasem czytania, to wykształcił swój charakterystyczny zbiór elementów. Musi  być śnieg. Para zakochanych. Reprezentanci różnych pokoleń, w tym obowiązkowo jakieś urocze dziecko.  Losy wszystkich postaci powinny się mieszać i doprowadzić do finału, po którym zrobi nam się ciepło na sercu (wbrew śniegom, lodom itp.) 

 Nowa książka Magdaleny Witkiewicz to realizacja tych wytycznych, napisana sympatycznie i wzbogacona o elementy, które  pomagają tworzyć nastrój, ale dają też trochę do myślenia.  Po kolei. Jest  zupełnie stereotypowa para- ona: sierota wychowywana przez babcie, studentka (przez całą książkę nie dowiedziałam się czego, a jednak chciałabym wiedzieć)  kochająca święta. Dziewczyna kiedyś zraniona. On,  rzutki biznesmen, któremu do tej pory oparła się tylko jedna.  Traf chce, że spotykają się w zasypanym domku na zaśnieżonej prowincji i okazuje się… to, co  wiadome od początku. Ten wątek był moim zdaniem najsłabszy, bo iluż już było zimnych drani, którzy okazują się ludźmi o gołębim sercu i  księżniczek, które wychodzą z lodowej skorupy. Na szczęście  w powieści było więcej historii, które potrafiły zainteresować. Pisane z biglem perypetie  mieszkańców domu seniora Happy End i Eleonora, która nieustanie się wybiera (na tamten świat).  Losy małżeństwa, które co prawda rozwiodło się z powodów podatkowych, ale chyba cały czas (choć czasu im brak) czuje coś do siebie- lekko i łagodnie zarysowana miłość, przywiązanie i wspomnienia, które łączą mimo wszystko.  Jest jeszcze kobieta w potrzebie z nad wyraz rozwiniętym komunikacyjnie i emocjonalnie dzieckiem. I o ile wątek kobiet w potrzebie i super bohaterów też już wielokrotnie był, to autorka pokazuje, że  pożegnanie z życiem w strachu, wcale nie jest łatwe, szczególnie gdy brak wsparcia ze strony rodziny. Wątek przemocy domowej w książce świątecznej może zaskakiwać, ale jest bardzo  potrzebny, bo czasem nie widzimy,  albo nie chcemy widzieć, jakie codzienne dramaty przeżywają nasi sąsiedzi, a sytuacje młodych, pozbawionych zawodowych perspektyw i rodzinnego wsparcia kobiet bywają naprawdę tragiczne.  Tu mamy szczęśliwe zakończenie,  ale w życiu…   

 Zgodnie z regułami gatunku losy tych wszystkich postaci łączą się w wigilię i pokazują sieć powiązań rodzinnych i towarzyskich. A jak wiadomo takie powiązania to święta rzecz najważniejsza!  Książkę czyta się błyskawicznie, lekko i łatwo. Zabrałam się za nią chwilę po tym, jak autorka ogłosiła, że powieść zostanie ekranizowana,  a potencjał na świąteczny hit (wsparty dobrą obsadą i scenografią: dużo sztucznego śniegu!)  jest.  Sympatyczne czytadło na przedświąteczny czas, które pokazuje  świat lepszym, prostszym i bardziej optymistycznym niż jest. Bo czy nie tego oczekujemy!? Nie po to wierzymy w Mikołaja?

Magdalena Witkiewicz, "Uwierz w Mikołaja". Wyd. Filia. Poznań 2019.

piątek, 13 grudnia 2019

"Hotel Winterhouse" powrót do zachwytów młodego czytelnika

Książka, przy której powróciły emocje młodego czytnika, którym byłam lata temu, emocje dzieciaka ciekawego, co będzie dalej, trzymanego w napięciu i z pewnym  (doskonale znanym czytelnikom) drżeniem oczekującego dalszego ciągu. Czytelnika, który nerwowo zerka na zegarek i gotowy jest czytać z latarką (ok, nigdy nie czytałam z latarką...).
 Jako czytelnik nieco bardziej wprawiony w literackich zabawach wiedziałam, że pojawiające się  w tej książce elementy (osierocona dziewczynka i jej niespodziewane przybycie do tajemniczego hotelu, niezwykła Książka,  sympatyczny hotelarz i galeria portretów) to zdarzenia, postaci i emocje, które wielokrotnie pojawiały się w książkach dla dzieci i dorosłych, ale mówiąc szczerze fakt, że z grubsza wiedziałam jak rzecz się skończy, wcale nie psuła mi przyjemności z lektury.  Bo historia powiedziana jest niezwykle zajmująco i choć wielbiąca książki, osierocona Elisabeth, jej nowy kolega  Freddie, tajemnicza para podróżująca z wielkim bagażem,  pobrzmiewa echem tego, co  znamy z  Harrego, Rodziny Addamsów,   książek  R. Dahla, F. H. Burnett, C.S. Lewisa czy E. Nesbit, to nic. A nawet to dobrze, bo pokazuje jak piękna, trwała  i wielka jest literatura.

Żeby nie psuć przyjemności czytelnikom wczesnonastoletnim, ale też dorosłym powiem tylko, ze w hotelu Winterhouse na Elisabet czeka tajemnica jej pochodzenia (a jakże!) oraz tajemnica rodziny hotelarza połączona z magią. Choć element ducha (spojler!) podobał mi się najmniej, to był kolejnym koralikiem na sznurze opowieści o walce dobra i zła- zła, które może być pociągające i dobra, które ostatecznie zwycięża, pozwalając wykorzystać siły,  o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Poza tym elementem jest to też fantastyczna powieść o przyjaźni, rozwiązywaniu tajemnic i związkach międzyludzkich. I z bardzo sympatycznym, współczesnymi, choć nie opętanymi technologiami bohaterami, z którymi, gdybym była jakieś dwadzieścia parę lat młodsza, chętnie bym się zaprzyjaźniała.  
 Nie mogę nie wypomnieć o bibliotece i bibliotekarce, która pojawia się w książce- jest co prawda straszą panią z kokiem i w okularach (ehhhhhhh), ale umie świetnie nawiązać kontakt z Elisabeth i czyta dobre, współczesne książki dla młodzieży (np. chwilkę rozmawiają o  "Bibliotece pana Lemoncella" ). A sama biblioteka jest trochę z gotyckiej powieści, trochę z Hogwartu . Wyjątkowego smaczku dodają też anagramy i słowne drabinki, które z lubością układają młodzi bohaterowie (ukłony dla tłumacza za zawarte w tekście i tytułach zabawy lingwistyczne!). A jeśli jeszcze dodam, że akcja powieści obejmuje 3 tygodnie okresu świątecznego, to nie muszę już chyba tłumaczyć zachwytu tą książką. A w tej chwili kończę II  tom, równie smakowity...

Ben Guterson, "Hotel Winterhouse". Przeł. Anna Anita Wicha. Wyd. Dwukropek. Warszawa 2018.

środa, 4 grudnia 2019

"Lukrecja" i jej świat bez Mikołajka

Lukrecja ma 12 la i chodzi o 6 klasy. Nie jest wiec takim dzieciakiem, jak wtedy gdy chodziła do piątej i była zupełnie dziecinna... Ma swoje Liny, czyli 3 przyjaciółki (Alinę, Karolinę i Paulinę), żółwia, a przede wszystkim rodzinkę, która nie jest statystyczna. Jest więc zajęta mama prawniczka, ojciec artysta rzeźbiarz, ojczym kontroler lotów, (dla którego w zadaniu z matmy dot. ilości uderzeń skrzydeł muchy najistotniejszy jest konkretny gatunek owada), brat walczący z zombiakami, jedna babcia z Alzheimerem i druga, która absolutnie nie chce być nazywana babcią.  Lulu chodzi do szkoły, bawi się na urodzinach, uczestniczy w wycieczkach, robi zadania... Czyli żyje normalnym życiem współczesnej nastolatki: na-sto-lat-ki!A nie dziecka. Ale mimo tej chęci bycia dorosłą jest dziewczyną z najlepszymi cechami dziecka- otwartością, ciekawością i  humorem. A jej przygody mogą zainteresować nie tylko tych, którzy czytali Mikołajka.  Choć jest to książka (ze względu np. na sekrety i rozmowy o chłopakach), bardziej dziewczyńska i chyba dla dziewczyn bardziej interesująca.

 Od mikołajkowego brzemienia raczej się nie ucieknie. Autorka raz tylko wspomina o swoim kuzynie, którego dziadek był słynnym bohaterem książki, więc kuzyn zadziera nosa. I tylko raz pojawia się tu, brzmiące tak znajomo "no bo co w końcu, kurczę blade!". Lukrecja jest jednak opowieścią z zupełnie innego świata, u Mikołajka elementem zaskoczenia i pędzącego rozwoju był telewizor i samochód , tu telewizor zostaje wyłączony, a komórki i tablet nikogo nie dziwią.Są za to elementy obecne w rzeczywistości współczesnych  nastolatków- rodziny patchworkowe, wizyty u terapeuty, zagadnienia ekologii,  chorób. Ale jest też to, co było u Mikołajka -bezpieczeństwo domu, podwórka i wiele codziennych radości i wydarzeń urastających do rangi przygód. Bo jak charakteryzuje się sama bohaterka: " Mam na imię Lukrecja i świat mnie zachwyca."

Anne Goscinny.,"Lukrecja". Przeł Magdalena Talar. Wyd. Znak. Kraków 2019. 

czwartek, 28 listopada 2019

"Ukochane równanie profesora" proste i piękne jak liczby pierwsze

O tej książce wiele dobrego słyszałam,  miałam więc spore oczekiwania i obawy, czy zachwyty innych będą i moim udziałem. Są! To książka precyzyjna i, w najlepszym tego słowa znaczeniu: skalkulowana.  Trudno, by było inaczej, skoro pewną płaszczyzną porozumienia bohaterów jest matematyka. I, choć mamy (znaczy królowa nauk i ja) wzloty i upadki w naszych wzajemnych relacjach, to przy lekturze tej książki muszę ponownie przyznać, że matematyka może być piękna.  

Gdyby spojrzeć na fabułę, to mamy to najpierw dwa punkty, które łączą się w odcinek i nawiązują relację. Tymi punktami są emerytowany profesor matematyki, którego pamięć, z powodu dawnego wypadku, zamyka się w 80 minutach. Profesor obrasta więc karteczkami, na których zapisuje to, o czym powinien sobie ciągle przypominać.  Gosposia (drugi punkt) zaczyna u niego pracę i odkrywa w starszym panu nie tylko kogoś, kto najbardziej kocha liczby pierwsze, ale przede wszystkim dobrego  człowieka, któremu poza obiadem i chce dać swój czas. Naprzeciw odcinka pojawia się trzeci punkt- syn gosposi zwany Pierwiastkiem. Gosposia, Profesor i Pierwiastkiem zaczynają tworzyć trójkąt relacji, sympatii i powiązań.Jest też matematyka, bo profesor ogarnia rzeczywistość matematycznymi skojarzeniami i sam uważa, że każde odkrycie jest zaglądaniem przez ramię do zeszytu Pana Boga, w którym- w regułach nauk ścisłych, znajduje się świat. I te elementy matematycznej konstrukcji zaczynają wszystkich spajać.  Do części wspólnej zbioru zainteresowań trafia baseball.

A my śledzimy losy tej trójki i kibicujemy. Bo książka, choć wiele rzeczy wiadomo, wciąga. I to nie ze względu na zwykłą ciekawość o to, co będzie dalej, bo tu nie spodziewamy się fabularnych fajerwerków, ale o to, jak rozwinie się ta ludzka relacja, co jeszcze odkryją w sobie i dzięki sobie trzy punkty na linii fabuły. Niby prosta, a jednak pełna niuansów.  Trochę tak, jak z zadaniem z matmy.  Tym co urzeka w tej książce jest prostota i precyzja, idealna proporcja między wzruszeniem i codziennością.  Historia jest prosta, ale zapadająca w pamięć i nie dająca o sobie łatwo zapomnieć. Bo mówi o tym, co proste, ale wyjątkowe- tak jak liczby pierwsze.

Yoko Ogawa, "Ukochane równanie profesora". Przeł. Anna Horikoshi. Wyd. Tafuny. Warszawa 2019.

czwartek, 21 listopada 2019

"Koncept nr 14" sposób bez Alcybiadesa

Powieść o dorastaniu, tworzeniu i oczywiście o miłości, która napędza i prowokuje do marzeń. Historia jest pewnym eksperymentem, bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że bohater i autor, którego nazwisko widnieje na okładce, to ta sama osoba? A sama książka jest trzecią częścią trylogii pisanej pod rożnymi nazwiskami?

Czy rzeczywiście przepadamy z K/kretesem  w jego wyjaśnieniu rzekomej zbrodni z użyciem makowca? Kim jest bohater i narrator, opowiadający o swoim nastoletnim życiu, a jednak reprezentujący dużo bardziej dojrzałe spojrzenie? Czy na te pytania znajdziemy odpowiedzi w książce? Nawet jeśli nie do końca, warto poszukać i dać sobie czas na zaskoczenia i poszukiwania!
Mamy tu trochę szkolnej rzeczywistości alla Nizurski ("dryfowanie"z nauczycielem, sprzeciw wobec dyrektorki, szkolne przyjaźnie). Mamy esej o katastrofie ekologicznej i  konsumpcjonizmie poprzedzony cytatem z Kierkegaarda, którego wypada cytować gdy jest się lekko egzaltowanym nastoletnim humanistą, ubiegającym się o miejsce na Oxfordzie.  I  mamy portret artysty z czasów młodości- pełnego zapału i wizji napędzanych chemią. Mamy wreszcie powieść o dojrzewaniu.

I sporo o czytaniu, co mnie bardzo ujęło. Bo jak nie uśmiechnąć się przy scenie, gdy bohater, jeszcze jako uczeń podstawówki włamuje  się do biblioteki,  by na karcie bibliotecznej sprawdzić w jakie literackie światy podróżuje jego ukochana. Albo gdy kolega przestawia wszystkie książki grzbietami do ściany twierdząc, że tylko wybór z tak ułożonych egzemplarzy jest wolny i demokratyczny. Książka z okładki i objętości niepozorna, a warta przeczytania, bo pisana z dużym biglem i konstruowana na styku współczesności (z turniejami slamerskimi w "stolicy")  i odwiecznym młodzieńczym buntem i chęcią intensywnego przeżycia. W tym koncepcie jest metoda.


 
 Samuel Kretes. "Koncept nr 14". Wyd. Oficynka. Warszawa  2019.
  

czwartek, 14 listopada 2019

"Wianek z dmuchawców" bibliotekarskie przepychanki

Czasem zdarza mi się sięgnąć po książkę ze względu na biblioteczne tematy. Tak było tym razem i przyznam, że po kilkudziesięciu stronach stronach ograniczyłam się już tylko do przerzucania kartek wzrokiem i szukania wątku bibliotecznego. Bo  współczesne i sięgające przeszłości perypetie bohaterów zupełnie mnie nie zainteresowały, a  język, często umieszczający orzeczenie na końcu zdania, lekko irytował. Dlatego skupiłam się na tym, co biblioteczne i bliskie.  Autorka jest bibliotekarką, więc byłam ciekawa jaki obraz bibliotekarstwa wyłoni się z powieści. I widać, że Olszanowska wie, o czym pisze. Skontrum, ubytki, problemy z budżetem,  rożni czytelnicy to wszystko, co stanowi szarą codzienność jest w tej książce oddane. Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z kilkoma pokoleniami bibliotekarzy.  A gra polityczna o zamknięcie/utrzymanie biblioteki dość jasno pokazuje jak przedmiotowo bywa traktowana kultura. I, że wbrew pozorom, biblioteka też może być areną przepychanek na wysokim szczeblu.


Część intrygi dotyczy wysłania na emeryturę dotychczasowej kierowniczki biblioteki (zwanej wcale nie pieszczotliwie "Starym Czytadłem"), osadzenia na jej miejscu Jarka, jej syna i wejścia z nim w układ.  Historia dopuszczenia samego Czytadła do stanowiska jest po PRLowsku prawdopodobna: gminny weterynarz powinien mieć żonę bibliotekarkę, więc weterynarz z ambicjami żeni się z kobietą z bibliotecznymi kwalifikacjami i wcale nie żyją szczęśliwie. Mamy tu rzut w przeszłość i kilka listów, które wówczas młoda kierowniczka wymienia ze swoim dawnym zwierzchnikiem.  Jest zatem o porządku w papierach, wykazywaniu się z statystykach i czytelnikach, którzy zwierzają się bibliotekarzom  ("Większość ludzi odwiedzających bibliotekę bardziej niż po książkę przychodzi po to, by porozmawiać. Dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia, ale fakt, że ludzie ufają bibliotekarzom." s. 26). Potem mamy czasy współczesne i historię Jarka, który jako nowy kierownik (i facet!) będzie musiał zmierzyć się z nowym stanowiskiem i starymi układami. Oczywiście nie obywa się bez załamywania rąk nad mało męskim charakterem pracy bibliotekarza (dobrze, że chociaż dyrektora!) oraz marnymi zarobkami. Do tego, na zebraniach bibliotekarzy Jarek spotyka nie tylko rzutką instruktorkę Agnieszkę, która chce ruszyć z posad bryłę bibliotekarstwa, ale i Panią Zofię, uosobienie bibliotecznego stereotypu.  O ile Agnieszka jest pełną pomysłów i bardzo realną postacią, o tyle  Zofia jest (czasem niestety również spotykaną w realu) bibliotekarką ze złego snu.  Pani Zofia to ten typ, który na pytanie o dobrą książkę wskazuje regał z nowościami, bo przecież wybór lektury to sprawa indywidualna i duża odpowiedzialność. To typ sprzeciwiający się kulturalnej działalności biblioteki, bo "biblioteka to nie świetlica". Dodatkowo, jako osoba mająca dostęp do archiwów, raczy bibliotekarskie koleżeństwo artykułami z prasy branżowej z lat 80. by pokazać, że już wtedy chciano zmienić oblicze bibliotek, zainteresować ludzi książką i nic z tego nie wyszło... Smutne to. I oby jednak nieprawdziwe.

Czasem mam okazję rozmawiać z bibliotekarzami z gminnych bibliotek, którzy widzą i wiedzą, że dla wielu mieszkańców biblioteka jest centrum kulturalnym ich świata. I na szczęście nie są to klony Pani Zofii.  To pierwszy tom  tetralogii. Nie będę czytać dalej, bo fabuła mnie nie porwała, a perypetie dyrektora Jarka aż tak bardzo nie ciekawią. Mam tylko nadzieję, że jednak ostatecznie wygra istota bibliotekarstwa- sympatia do ludzi i książek, a nie układy. Bo w przeciwnym razie  mógłby to być reportaż, a nie fikcja.

 Agnieszka Olszanowska, "Wianek z dmuchawców". Wyd. Prószyński i spółka. Warszawa 2019.

środa, 6 listopada 2019

"Pamiętnik księgarza" zgodnie ze stereotypem, wbrew oczekiwaniom


Praca z książkami uznawana jest za lekką, łatwą i przyjemną. Przez niektórych za prace marzeń.   Fajnie być bibliotekarzem, księgarzem… Bo obowiązków mało i pracy mało, a książek dużo. To stereotypowe myślenie. Moje doświadczenie w księgarstwie było epizodyczne, zostawiło dobre wrażenia i absolutnie nie mogę powiedzieć, bym się wtedy nudziła (nie bez znaczenia jest fakt, że przygodę księgarską odbywałam we wrześniu, w podręcznikowym szale). Na „Pamiętnik księgarza” się czaiłam (i dorwałam dzięki bibliotekarzom, którzy dostarczyli egzemplarz osobiście, do rąk własnych, piętro niżej niż wypożyczalnia). Opowieści o książkach zawsze ciągną,  poza tym okładkowe opisy  informowały o wyjątkowym dowcipie autora. Książki i humor- czy może być coś lepszego? Nie! Tyle tylko, że w tym wypadku o książkach było mniej niż oczekiwałam, a  humor nie zrobił na mnie wrażenia (kilkanaście wpisów z, prawdopodobnie w zamierzeniu humorystycznym, opisem wietrzenia antykwariatu z fizjologicznych śladów kota mnie naprawdę nie bawiło). 
O ile na początku podeszłam do tej książki z dużymi nadziejami,  o tyle z biegiem czasu lektura stała się po prostu nużąca. Czy taki był cel autora i antykwariusza? Nie wiem.  Dwanaście miesięcy z życia antykwariusza to czas jego codziennej pracy (liczba klientów waha się do 3 do ok 40 dziennie), użerania się z serwisami internetowymi, rozmyślaniami nad tym, czy sklepy internetowe wykończą księgarnie, a czytniki wyrugują papier… Do tego kilka pojawiających się ekscentrycznych postaci (przy czym warto wiedzieć, że elementem ekscentryzmu jest także rozrzucanie butów po mieszkaniu…).   Momentem, gdy czas trochę przyspiesz jest lato i  festiwal literatury organizowany w miasteczku, ale to aż tak nie nakręca fabuły. Bo właściwie tu nie ma fabuły. Jeśli ktoś chce paru myśli  o pracy antykwariusza, o wyjazdach do domów, w których przegląda się księgozbiory itp. to  może będzie zadowolony, ale książka nie ma w sobie wewnętrznego nerwu. To nie jest zarzut, wiedziałam, że czytam pamiętnik. Pamiętnik antykwariusza, a nie szpiega.  Jednak  gdybym czytała o szpiegu, nie szukałabym odniesień do książki, a w przypadku księgarskich zapisków-szukam. I  myślałam, że będzie ich nieco więcej, tymczasem autor albo ogranicza się do wspomnienia co czyta („skończyłem „Martwe dusze”” ), albo do opowiedzenia o książkach, których szukają jego klienci (i są to raczej suche komunikaty: przyszedł pan, książkę  zamówił/wziął). Jest to książka o pracy-nie o misji upowszechniania czytelnictwa, a o biznesie. O prowadzeniu firmy, więc każdy drobny przedsiębiorca może z księgarzem poczuć wspólnotę interesów. 

 Ale żeby nie było aż tak negatywnie, to jest w książce coś, co było ciekawe i przemyślane. Otóż każdy miesiąc zapisków poprzedza wprowadzenie/felieton, który rozpoczyna się od cytatu z zapisków Orwella, który też pracował w księgarni. Idąc za słowami autora „Roku 1984”, księgarz snuje rozmyślania m.in. o tym, czy książki znikną, jakiego typu ludzie odwiedzają księgarnie, albo czy rzeczywiście nieczytające kobiety oznaczałyby śmierć powieści.  I to są zagadnienia interesujące.   Książka ukazuje życie antykwariusza. Pewnie jakąś prawdę o nim.  Momentami napisane sprawnie, czasem ironicznie, ale bez czegoś, co moim zdaniem jest podstawą pracy z ludźmi i książkami- sympatii dla jednych i drugich. Podobno księgarze nie lubią ludzi i taki właśnie ma być autor „Pamiętnika…”.  Księgarze, których znam lubią ludzi. I może ich pamiętniki byłby dzięki temu ciekawsze… 

Shaun Bythell. „Pamiętnik księgarza”. Przeł. Dorota Malina. Wyd. Insignis. Kraków 2019.

środa, 30 października 2019

"Pogrzeb na zamówienie" autor prowadzi śledztwo

Dobrze sytuowana kobieta, matka gwiazdy filmowej odwiedza zakład pogrzebowy, aby omówić szczegóły pogrzebu. Swojego pogrzebu. Tego samego dnia zostaje zamordowana.  Nie będzie jedyną ofiarą, a tropy wiodą m.in. do nadmorskiej miejscowości, w której kiedyś kobieta spowodowała wypadek. Śledztwo w tej prawie sprowadzi konsultant policyjny, wyrzucony kiedyś ze służby.Daniel Hawthorne jest tajemniczy, niepoprawny politycznie, niezwykle bystry i cierpliwy, bo pozwala, by plątał mu się pod nogami pisarz, którego namówił na napisania książki o tym dochodzeniu. Pisarz nazywa się Anthony Horowitz. 

Dobry kryminał powinien być przede wszystkim zaskakujący. Tu, autor postanowił zaskoczyć czytelnika nie tylko myleniem tropów i całkiem ciekawie prowadzoną intrygą, ale też tym, że uczynił bohaterem książki samego siebie.  Pisarz spotyka się z agentka, prowadzi negocjacje ze Spielbergiem, a także razem z konsultantem przesłuchuje świadków, odwiedza miejsca zbrodni i wpada na tropy. Przy okazji czytelnik ma szansę poznać trochę warsztatu pisarza, który opisuje metody swojej pracy literackiej m.in. to skąd czerpie szczegółowe informacje do książek i scenariuszy, a także dowiedzieć, że nigdy nie zaczyna pisać książki bez znajomości jej zakończenia.  Te refleksje narratora, dla osób nastawionych tylko na zagadkę, mogą być elementem spowalniającym rozwój akcji, ale dla tych, którzy lubią literacka kuchnię są ciekawym i oryginalnym urozmaiceniem.

 Horowitz wielokrotnie udowadniał, że kryminał- i też XIX wieczny, i ten z Agaty Christie, i ten współczesny, jest mu doskonale znany, porusza się więc w obrębie rożnych konwencji, przeskakując między nimi i rzucając nawiązania do przygód Poirota( "Morderstwa w Somerset"), Sherlocka ("Dom jedwabny", a przy okazji jeszcze i Szekspira (ta czaszka na okładce może być czaszką Yoricka). Horowitz pisze o tym, co zna z autopsji- o show biznesie, telewizji i pieniądzach. Jest też, zawsze urozmaicająca kryminalną powieść, historia z przeszłości, tajemnice bohaterów i nieodzowny trzymający w napięciu finał. I detektyw, który jest po porostu dobrym gliną w starym stylu-i co dziwne- dlatego właśnie jego postać tak zaskakuje. A książka: mocno wciąga! I to zawsze chodziło w kryminale.
 Anthony Horowitz,"Pogrzeb na zmówienie". Przeł. Maciej Szymański.Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2018.