wtorek, 28 maja 2013

"Piękna pani,brzydki pan" Śmiech nasz codzienny...

Z twórczością Magdaleny Samozwaniec zaczęłam się zapoznawać w podstawówce, teraz dzięki wznowieniom i odkryciom wydawanym przez WAB mogłam do autorki powrócić. Powróciłam zbiorem felietonów "Piękna pani i brzydki pan". Felieton, wbrew pozorom forma nieprosta, zwłaszcza gdy ma to być felieton satyryczny, a tym tropem Samozwaniec dumnie kroczy. I wybierając drogę satyry Krasickiego, że "i śmiech  niekiedy może być nauką jeśli się z przywar nie z osób natrząsa" obnaża, wyśmiewa i piętnuje ludzkie słabostki. Śmiejemy się razem z nią z kuracjuszek, które chcą być brane za młodsze niż własne córki, z nowobogackich, z poetów i gospodyń, matron, egzaltowanych panienek i utracjuszy. Śmiejemy się myśląc, "ach to dwudziestolecie, ach tamci ludzie i ich problemy"... I nagle śmiech zamiera na ustach, bo okazuje się, że to nie żadne problemy dwudziestolecie, tylko wciąż obecne, trwałe i niezniszczalne nasze wady. Czy dziś  ktoś też z miną znawcy wypowiada się o sztuce, o której nie ma pojęcia?Tak. Czy dziś robi się karierę czyimś kosztem i po znajomości ? Tak.Czy dziś dla urody kobiety są w stanie zrobić z siebie kretynki? Tak! czy konfabulujemy na potęgę o naszych wakacjach, powodzeniu i szczęściu, by nie wydać się znajomym nudnymi i zwykłymi? TAK!

Felietony Samozwaniec pisane lekkim, dowcipnym stylem obrazują świat bez czasu, a raczej świat wszech czasu. Niezmienną naturę człowieka, jego wielokrotnie powtarzane błędy. I tylko sztafaż kapeluszy, rautów i willi lekko nas od tego oddziela. I dobrze, bo przestalibyśmy się tak beztrosko śmiać:)
"Piękna pani, brzydki pan" to doskonała lektura satyryczna, która bawi i zachwyca giętkością języka, wyobraźnią i zmysłem obserwacji. Ale to satyra, której ostrze wymierzone jest w nas, gdyż z naszych przywar się natrząsa. Dlatego poza beztroskim śmiechem warto podarować sobie jeszcze chwilkę refleksji.

Magdalena Samozwaniec, "Piękna pani i brzydki pan". Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013.

czwartek, 23 maja 2013

Primadonna Assoluta - "Maria Callas. Boski potwór"

Świetna biografia legendy opery, wyjaśniająca dlaczego Callas legendą się stała. Autor, przyjaciel Callas, pisze o niej z sympatią, ale rzetelnie (dyskografia, repertuary, fotosy), wzbogaca książkę o liczne wypowiedzi współpracujących z nią ludzi, recenzentów i dziennikarzy. Pokazuje świat, w którym wielka sztuka łączy się z wielką pracą i wielkimi nerwami, w którym sukcesy i porażki tworzą "boskie potwory". To opowieść o Callas, ale też o innych wielkich artystach XX wieku- o Tebali, di Stefano, Corellim, Zefirellim, Karajanie, o tych, którzy tworzyli i reinterpretowali świat teatru i muzyki. To historia pięcia się na szczyt, potem ciągłego udowadniania swej wartości, triumfów na największych scenach świata i rozstań z nimi, skandali z dyrektorami, gażami, zarwanymi kontraktami, rywalizacją z aksamitnogłosą Tebaldi i problemach z głosem. Autor wchodzi za kulisy, pokazuje ile trzeba poświecić, by potem na kilka chwil stanąć przed publicznością i czekać na jej sąd- ekstatyczne brawa, albo rzucanie rzodkiewek na scenę.

 To coś więcej niż biografią, gdyż nie mówi tylko o życiu człowieka, ale przede wszystkim o pewnej filozofii sztuki wyznawanej przez bohaterkę. Bo choć jest to książka o Marii, jej osobistych rozterkach, miłościach, niełatwych kontaktach z rodziną, to jest to przede wszystkim książką o CALLAS, tej która zmieniła podejście do świata opery, która w miejsce wokalnej woltyżerki na wysokich tonach dała publiczności głębię interpretacji, tchnęła w swoje postaci (47 partii!) autentyczne emocje, pokazała ponadczasowe piękno muzyki.  Callas stała się legendą nie tylko dlatego, że miała głos, że miała talent i serce do muzyki, miała przede wszystkim swój pogląd na sztukę, któremu była wierna. Autor przywołuje wiele bardzo ciekawych opinii Callas na temat opery, historii gatunku, tradycji wykonawczej, roli śpiewaka, sztuki interpretacji. Zawarte w jednym z ostatnich rozdziałów słowa o wierności artysty kompozytorowi, o prymacie pięknego śpiewu nad piękny głosem i o wierności sobie przy wybieraniu ról, to słowa które nie tracą na wartości, a nawet w dzisiejszym świecie, gdzie teatr operowy staje się miejscem rozlicznych i nie zawsze szczęśliwych eksperymentów te słowa Callas zabrzmieć powinny jeszcze pełniej.

Stelios Galatopoulos, "Maria Callas. Boski Potwór".Świat Książki, Warszawa 2002.

sobota, 18 maja 2013

"Lala" autor mówi, co chce powiedzieć

Jacek Dehnel ma swoich wiernych zwolenników i równie wiernych przeciwników. To, co dla pierwszych jest niezwykłym stylem i wyobraźnią językową, dla drugich jest egzaltacją i przerostem formy nad treścią. Jestem w pierwszej grupie, tych doceniających język i gawędziarstwo, którego próżno szukać u współczesnych młodych twórców, piszących filmowymi skrótami, oszczędzającymi opisy i charakterystyki, jakby w XX i XXI wieku było to już niemodne.

Dehnel zjawił się w naszej literaturze z powieścią mało współczesną, z opowieścią- wspomnieniem jego Babci i o jego Babci. Setki historii, anegdot, postaci, splatających się w barwnym kilimie przeszłości, którą w dzisiejszych, znacznie mniej poetyckich czasach opowiada wnuk współczesny, ale mocno osadzony w przeszłości, przez przeszłość wychowany. O "Lali" napisano wiele, teraz emocje opadły, choć Dehnel właśnie wydał kolejną książkę. A ja włączyłam "Lalę" na audiobuku i doznałam pewnego olśnienia, bo książkę czyta sam autor. A gdy autor staje się lektorem, to jest to chyba najjaśniejsze określenie tego, "co autor chciał przez to powiedzieć" (bo przecież mówi),  przecież najlepiej zna strukturę powieści, najlepiej potrafi odtworzyć głos Babci i kilkunastu wspominanych postaci. Dehnel czyta i podkreśla to, co powinno być podkreślone, z humorystycznym, wręcz słyszalnym uśmiechem, powtarza najszczęśliwsze wspomnienia, refleksyjnie się zamyśla i spowalnia. Trochę się rozgaduje, ale taka jego autorska możliwość, taka uroda tej książki, którą sam autor nazwał "gadaną". Słuchanie książki czytanej przez autora to przyjemność słuchania książki, ale też przyjemność wejścia do świata autora, który właśnie na nasze ucho szepcze to,co dla niego najważniejsze, być może licząc, że i dla nas będzie istotne. I tak przemierzamy, przesłuchujemy z wnukiem niezwykłe życie jego Babci i wszystkich tych fascynujących i mniej fascynujących postaci z XIX i XX wieku. Krytycy pisali o tej powieści, że jest świadectwem odchodzenia, pożegnania pokoleń i jak to krytycy muszą mieć racje, ale poza przejmującymi opisami ostatnich miesięcy życia Babci, jej powolnej zmiany i odpływania, autor przywołując wszystkie te historie, komentarze  i sytuacje daje przede wszystkim wyraz olbrzymiej woli życia i siły wewnętrznej swojej Babci, swojej bohaterki.

Słucha się niespiesznych opowieści, wspomnień, czasem bardziej refleksyjnych, czasem humorystycznych, słucha i poza wyjątkowo starannie wymawianymi głoskami nosowymi, docenia świat, którym autor swoimi słowami i swoim głosem dzieli się z czytelnikiem/słuchaczem. 

Jacek Dehnel, "Lala", Wydawnictwo WAB, Warszawa 2008. Czyta autor.

wtorek, 14 maja 2013

"Nigdy nie wyjdę za mąż" se non è vero è ben trovato*


Magiczne i szalone lata dwudzieste, znane i nieznane zakątki Europy... a w środku akcji ONA, Bella, młoda pełna życia dziewczyna, którą los jeszcze wyniesie na szczyty (choćby dzięki Witkacemu, którego muzą się stanie), a potem strąci w piekło wojny.
 "Już nigdy nie wyjdę za mąż" to nie tylko deklaracja (złamana zresztą), to pełne humoru, dowcipu i prawdopodobnie autokreacji wspomnienia o czasach, miejscach i pomysłach, które minęły. O młodości, rozsadzającej wszystko od środka,  młodości może durnej, lecz nie chmurnej! O spaniu w trumnie, topieniu się w Elsterze podczas wycieczki z Ateńczykiem,o noszeniu skarpetek do wieczorowych pantofelków, o niezwykłych przyjaźniach, o młodszych i starszych panach, o związku z węgierskim malarzem Robertem Bereny. O Berlinie, Lipsku, Getyndze i tętniącym beztroską Zachodzie. O dziewczynie niecierpliwie chłonącej wszystkie doznania świata, podchodzącej lekko i z wdziękiem do codzienności, która staje się przygodą. A że dzisiaj niektóre wydarzenia wydają się nam po prostu głupie?! Cóż, inny świat, inna rzeczywistość, inne pojmowanie głupoty, która w przypadku Belli jest prostą pochodną fantazji. Bo przecież w razie niepowodzeń zawsze można polegać na wspaniałym i wyrozumiałym tacie (to z pewnością jeden z piękniejszych i bardziej wzruszających obrazów ojca w literaturze! Mając takiego papę, Bella naprawdę nie musiała być rozsądna;).

Szaleństwo międzywojnia ma swój smak, ale największą wartością pisanej lekko i potoczyście prozy,  która zaskakuje, bawi i wzrusza, są uzupełnienia, dotyczące postaci i zdarzeń. Kto zginął w 1939, kto trafił do obozu, z kim nie miała się już nigdy spotkać. Te cienie przyszłości rzucane na słoneczną jasność lat dwudziestych uwypuklają radość życia Belli, mówiąc: ciesz się życiem, bo nigdy nie wiadomo,co będzie dalej,z kim się jeszcze zdążysz spotkać,z kim wypić drinka i z kim iść z niecodzienną wizytą do niezbyt statecznej matrony. Radość życia i radość z życia to morał tej książki, który serwuje nam nie zawsze moralna, ale prawdziwa i ujmująca autorka, patrząca na siebie z perspektywy lat i późniejszych doświadczeń. Bo żeby zdobyć prawdziwą mądrość życiową, trzeba prawdziwie żyć!

Swoją przygodę ze wspomnieniami Czajki zaczęłam od tej książki i dobrze zrobiłam, bo wznowione trochę wcześniej, też przez wydawnictwo WAB "Moje pierwsze małżeństwo" nie zrobiło na mnie takiego wrażenia- Bella nie jest tam uroczo głupiutka, tylko zwyczajnie głupia i trochę drażni, a i pod względem języka,stylu i humoru "Już nigdy nie wyjdę za mąż" lokuje się dużo wyżej.

 Izabela Czajka-Stachowicz, "Nigdy nie wyjdę za mąż". Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012.

* "jeśli to nie jest prawdziwe, to dobrze wymyślone" , z Giordana Bruno



czwartek, 9 maja 2013

"Morderstwo na mokradłach" kryminał prowincjonalny


Nie ma chyba lepszej scenerii dla kryminalnej intrygi niż angielska prowincja. O wrzosowiskach, pubach i starych pannach zaludniających osady i miasteczka pisało i pisze wielu- niezrównana Angielka Agatha Christie, świetna Amerykanka Martha Grimes. Dołącza do nich Polka Sasza Hady, ze swoim debiutem "Morderstwo na mokradłach". Kryminał pisany jest zgodnie z najlepszymi tradycjami gatunku. Mamy więc tradycyjne herbatki, podczas których łatwo zebrać poszlaki, stare i nowe tajemnice mieszkańców, ploteczki oraz nieodłączne angielskie ciotki, które zawsze wiedzą lepiej. Mamy sympatycznego, choć nieśmiałego głównego bohatera, Nicolasa Jonesa, który na swoje nieszczęście mieszka w tym samym miejscu, co wymyślony przez pisarza Ruperta Marley'a, as dedukcji-Alfred Bendelin. Dlatego to właśnie do policjanta Nickolasa puka mieszkanka angielskiej wsi z prośbą o wyjaśnienie,w jaki sposób w beczce z dyniami w jej domu znalazła się ludzka głowa... Policjant/as dedukcji incognito wybiera się na prowincję, za towarzysza mając przebojowego pisarza Ruperta, który w wyprawie widzi źródło inspiracji do kolejnej powieści.

I co jest dalej? Dalej czytelnik poznaje całą galerię bardziej i mniej podejrzanych mieszkańców, ludzi z mokradeł, miejscowych funkcjonariuszy policji i kilka tajemniczych kobiet. Historia toczy się niespiesznie, spowijana angielską mgiełką humoru. I humor, językowy i charakterologiczny, działa na opowieść ożywczo, zwłaszcza gdy kryminalna atmosfera się rozwiewa, ustępując obyczajowym wątkom. Ale nie dajmy się zwieść prostocie i sielance- zakończenie może zaskoczyć, a o to przecież chodzi!


"Morderstwo na mokradłach" to dobry kryminał prowincjonalny, który co prawda nie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony (a ma tych stron prawie 400, czyli piekielne dużo by wypełnić je samą tylko dedukcją i czatowaniem na mordercę, który co rzadkie(!) popełnia tylko jedną zbrodnię), ale za to czyta się szybko, z lekkim przymrużaniem oka i docenieniem konwencji, która w zalewie skandynawskich czarnych, depresyjnych i przygnębiających chmur, jest naprawdę przyjemna.

niedziela, 5 maja 2013

"Walka kotów" gentelmen kontra Madryt

Mendoza jest jedynym autorem, który sprawia, że czytam o kosmitach:) Tym razem jednak przeczytałam nie żadne kosmiczne raporty i wiadomość od Gurba, tylko solidną powieść realistyczną, w której wszystko jest prawdopodobne prawdopodobieństwem rozpoczynającego się buntu i rozkładających się zasad.

Anthony Whitelands, specjalista od malarstwa złotego wieku zostaje poproszony o ocenę obrazu, którego autorem może być Velazquez. Ale "Walka kotów" to nie jest historią o sztukach plastycznych, tylko o sztuce dokonywania wyboru.
Anthony musi zdecydować, czy powiedzieć o obrazie to, co naprawdę o nim myśli, musi zdecydować czy poddać się czarowi córki właściciela obrazu, a wreszcie musi zdecydować czy włączyć się w politykę. Chociaż o tym ostatnim sam nie decyduje,bo to polityka się o niego upomni. I bohater lawiruje wśród dyplomatów, falangistów, faszystów i bolszewickich szpiegów,sprzedajnych dziewcząt, podejrzanych typków i arystokratów. Anthonego, angielskiego inteligenta wplątanego w intrygi, których jego honorowy umysł dżentelmena nie ogarnia nie sposób nie lubić. Tym bardziej, że jego zagubienie jest zagubieniem wielu bohaterów książki, którzy nie mogą się do tego tak łatwo przyznać.

Jest tu nieco kryminału, trochę romansu, ale przede wszystkim panorama Madrytu, w którym wali się stary świat tradycyjnych wartości , a nowe jutro niepewnie chwieje się między Falangą, faszystami a komunistami.
Druga cześć oryginalnego tytułu  powieści to "Madrit 1936" i choć Mendoza opowiada o ludziach, którzy podejmują swoje wybory i często jak koty spadają na cztery łapy, to właśnie miasto jest w tej powieści najistotniejsze. Miasto żyjące ze swoimi mieszkańcami w wyjątkowej symbiozie, miasto pałaców i mordowni, eleganckich hoteli i tanich pokojów na godziny, restauracji, muzeum Prado i zakątków, w które lepiej samemu się nie zapuszczać. "Walka kotów" jest powieścią o mieście, które nie wie co je czeka i w tym oczekiwaniu trwa. Może nie jest to powieść, od której nie sposób się oderwać, ale wczucie się w puls miasta i historii daje wielką przyjemność obcowania z Literaturą.  Napięcie pulsujące pod poszczególnymi historiami jest  naprawdę mistrzowskie! Trudno się dziwić, że Mendoza dostał za tę powieść nagrodę Premio Planeta-Hiszpanie dorobili się powieści łączącej historię kraju, miasta, ludzi i czasu. Ciekawe, czy ktoś napisze coś podobnego o polskiej historii XX wieku...

Opowieść byłby pewnie bardzo smutna, bo i czas akcji mało radosny, ale Mendoza opowiada o nim ze swoim humorem, który oswaja lęki XX wieku i ukazuje ich bezsensy oraz siłę oddziaływania na ludzi, którzy chcą upadku tego co było, a przy tym cały czas muszą w coś wierzyć. I tylko koty z takich historii wychodzą cało.


E. Mendoza, "Walka kotów". Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2012