czwartek, 30 grudnia 2021

CYNAMONY 2021

 


Najlepsza książka przeczytana w 2021 roku to...? 

 

Moje Cynamony, czyli zestawienie najbardziej zapadających w pamięć książek czytanych w tym roku.

Literatura polska: "Florentyna od kwiatów"  romantyzm polskiej wsi i malowniczość trwania oraz "Cyrkówka Marianna"  opowieść o kobiecie, która wierzyła w marzenia, ludzi i dawała kolor powojennej szarzyźnie.

Literatura obca: "Ballada o lutniku" opowieść o dorastaniu i dojrzewaniu, przyjaźni i międzypokoleniowym porozumieniu. Doceniam też "Dworską tancerkę" i "Klarę i słońce"

Lekkie, łatwe: "Wszystkie barwy marzeń" pozornie lekka historia, barwna, choć skryta bohaterka, która mówi o sobie kartkami na klatce schodowej.  Spodobały mi się brak jednoznacznego happy endu i mądrość dziesięcioletniego sąsiada.

Kryminal tango: "Ostatnia iluzja" kolejna część przygód Molly, intryga w nowojorskich w dekoracjach pocz. XX wieku. Cała seria świetna i bardzo niedoceniana! Wyróżnienie- „Porachunki bezimiennej pisarki” za intrygującą bohaterkę i ironiczną narrację. 

Muzyczne inspiracje: "Szalona miłość. Wprowadzenie do opery" mimo krytycznych uwag dot. tłumaczenia i redakcji, ta książka jest bardzo potrzebna i warta przeczytania, bo pokazuje operę jako sztukę wciąż żywą!

Bo bywam dzieckiem: przygody odważnych panien z Londynu roku 1909 czyli „Tajemnice domu handlowego Sinclair”, które przypomniały czym jest radość przygodowego czytania

Odkrycie roku: Daphne du Maurier! "Rebeka" zachwyciła, "Moja kuzynka Rachela" zaintrygowała. Ta przygoda się nie skończy, bo Daphne umiała pisać i umiała tworzyć oryginalne kobiece bohaterki. 

Na koniec: "Nic się nie dzieje" zbiór krótkich impresji pozwalających zrelaksować się, docenić i przypomnieć codzienne miłe chwile, na które nie zwracamy uwagi. Dla mnie  te opowiastki miały  dużą wartość biblioterapeutyczną. 

Pożegnanie: „Miasto z mgły”- ostatni tom prozy Zafona, domykający przygodę z jego wyobraźnią, językiem i literacką pamięcią.

Nadzieje: seria Wyjątkowe kobiety- za mną lektura powieści biograficznych o Fridzie i Piaf, ostrzę zęby na historię Callas.   

Wielkich rozczarowań nie było, bo książki, które nie rokują, porzucam.

Wszystkie książki oczywiscie wypożyczone z Biblioteki!  I dlatego nie ma zbiorczego stosiku, bo książki są tam, gdzie im najlepiej-w domach kolejnych czytelników.

Wydarzeniem książkowym było to, że moje nazwisko znalazło się na okładce publikacji z ISBNem ;) I że była to publikacja o Norwidzie...

Życie jest pełne zaskoczeń! Samych wspaniale zaskakujących Wam życzę!

poniedziałek, 20 grudnia 2021

"Jedyny taki dzień w roku" dzień świstaka i świątecznej wzajemności

W książce Agnieszka Jeż opisuje wigilię. A właściwie kilka. Pierwsza wigilia to pośpiech, tłumione uczucia i w końcu wybuch emocji i wzajemnych pretensji. Druga to nerwy i bolesna, nawet złośliwa, szczerość. Kolejna-próba zrozumienia tego, co się dzieje i otwarcia na innych. Wreszcie dzień, gdy człowiek dobrze czuje się ze sobą i innymi, bo jest uważny i nie boi się zabrać głosu. Tyle tylko, że te wigilie to cały czas ten sam dzień.

To świąteczna wersja "Dnia świstaka". Dorota, nastawiona początkowo raczej niechętnie do świątecznego spotkania w rodzinnym domu, przeżywa te same chwile, ale za każdym razem może coś zmienić. I okazuje się, że każdy, nawet mijana na pasach staruszka, ma swoją historię, że każdy:mama, brat, sama Dorota ma i wady, i zalety. I że w codziennym życiu naprawdę działa III zasada dynamiki Newtona!

Tak jak Dorota stopniowo zaczyna poznawać ludzi i być im życzliwsza, tak i ja stopniowo zaczęłam bardziej ją lubić. Bo na początku...cóż, maruda, która nie umie bronić swoich racji bez atakowania i szukania winnych. Ale kolejne wigilie pozwalały modyfikować zachowania i pokazywały, że inna akcja, rodzi też inną reakcję. Bo to jest książka o wzajemności.
Mimo że ten sam dzień i sytuacje powtarzają się kilkakrotnie, nie nudziłam się, bo sama Dorota i jej otoczenie są lekko zmieniane i uzupełniane informacjami o bohaterach, których już nie można tak łatwo osądzić.

Książka jest świąteczna, rodzinna, momentami wzruszająca, ale przede wszystkim mówi o tym, że jeśli chce się doświadczyć tej świątecznej magii, trzeba ją samemu wyczarować, a czary to wymagająca robota! I o tym też powinniśmy pamiętać i powinny nam przypominać świąteczne książki-że na atmosferę między ludźmi wpływają  przede wszystkim ludzie. Że tych, których kochamy (w tym siebie) potrafimy, czasem bezmyślnie, czasem specjalnie,ranić najbardziej. A może wystarczy zrobić coś inaczej, coś podpowiedzieć, coś powiedzieć jasno, a coś inaczej niż zwykłe, by zmienić bieg wydarzeń i słów? Takie proste. A czasem takie trudne.

Warto o tym pomyśleć, dziękuję  Pani Agnieszko! I Newtonowi też:)

W ubiegłym roku też czytałam świąteczną książkę pisarki (przyciągnęła mnie bohaterka bibliotekarka) i tegoroczna podobała mi się bardziej.

Agnieszka Jeż. "Jedyny taki dzień w roku". Wyd. Filia . Poznań 2021

piątek, 17 grudnia 2021

"Tajemnice domu handlowego Sinclair" retro kryminał dla młodych duchem"


 Pamiętacie swoja ulubioną serię z czasów gdy mieliście jakieś 10 lat? U mnie był to Pan Samochodzik. Tajemnice, historia i pierwsze zauroczenie literackie (bo pan Tomasz to był ktoś!). Na później została sympatia dla kryminalnych intryg i matura z historii.  

 Seria o tajemnicach hotelu Sinclairs nie jest Panem Samochodzikiem, ale  jej czytanie trochę przypomniało emocje sprzed lat. Bo jest tajemnica, jest nie tyle zagadka historyczna, co konkretna rzeczywistość (rok 1909/1910) i są bohaterowie, których się lubi. A ja- już dorosła, wyczuwam lekkie literackie  wpływy Zoli (rzecz dotyczy wielkiego domu handlowego prawie ze „Wszystko dla pań”),  historii o Sherlocku (Londyn i walka z nieuchwytnym złoczyńcą, Baronem).  Kryminał dla dzieci retro? To się może udać!

Sophie jednego dnia traci ojca, majątek i zmuszona jest szukać pracy. Dostaje  posadę w domu handlowym. Ale zamiast układać tiul, wplątuje się kryminalną intrygę i wraz z marząca o scenie Lil, pomocnikiem Billem i byłym ulicznikiem rozwiązuje zagadkę kradzieży. W kolejnym tomie dochodzi jeszcze sprawa zabójstwa, a potem fałszerstwa, wreszcie zamachu stanu. Każdy tom to osobna historia, ale spaja je zestaw głównych bohaterów i trzymająca w klamrze historia Sophie, która  próbuje dowiedzieć się, co geniusza zła Barona łączy z jej rodziną. 

To, co mnie bardzo przypadło do gustu to pokazanie świata sprzed stu lat- China Town i zupełnie innych światów z East i West Endu, działania sufrażystek, kolej. Łamanie konwenansów, gdy panna z dobrego domu zechce robić karierę w teatrze, a jej brat porzuca Oxford na rzecz sztuk pięknych. Dzielne, bystre dziewczyny z pomocą przyjaciół mogą zrobić wszystko, nawet założyć agencję detektywistyczną w najmodniejszym sklepie Londynu! Pomysł autorki na historyczne śledztwa, konsekwentnie tworzony świat, nie aż tak proste zagadki i wymykające się regułom bohaterki jest bardzo dobry. Ja bawiłam się przednio i bardzo dobrze, że sięgnęłam po serię sprzed paru lat, bo za jednym zamachem mogłam poznać 4 przygody dziewczyn. Choć kolejna seria o ich śledztwach poza Londynem, jeszcze przede mną.

Moje czytelnicze dzieciństwo było bardzo udane. Ale to, co dzieje się teraz na rynku książki dla młodego czytelnika i fakt, że tyle dobra ukazuje się dla dzieci to jest sytuacja idealna! Nic tylko czytać.
Katherine Woodfine. Tajemnice domu handlowego Sinclairs. (Pozytywka, Drogocenna ćma,  Szmaragdowym smok, Pawie piórko). Wydawnictwo Dwukropek. Warszawa 


 

sobota, 11 grudnia 2021

"Panna Austen" nie tylko o Jane

 


Panna Austen. Kto przychodzi na myśl, gdy  pada to nazwisko? Jane. Jednak  Jane, choć w książce się pojawia, nie jest jej główną bohaterką. Panną Austen była też Cassandra, siostra Jane, jej powiernica, czytelniczka książek, osoba, która zgodnie z literą powieści po latach od śmierci siostry wybrała się na poszukiwanie starych listów, które mogłaby zaszkodzić pamięci pisarki.  Rok 1880 to oś jednej części książki- historii starej już Cassandry, która  w domu krewnych poszukuje listów sprzed lat i wspomina.  W tych wspomnieniach, przywołanych przez listy, cofamy się do czasów młodości dziewcząt, poznajemy radosną, błyskotliwą rodzinę Austenów, potem tragiczne wydarzenia, które przeszkodziły Cassandrze w zbudowaniu rodzinnego szczęścia. Jest i  okres podróżowania po Anglii, gdy plebania została przejęta przez kolejnego pastora.  Historia toczy się niespiesznie,  pozwala wybrzmieć i śmiechom rodzinnych rozmów, i łkaniom zawiedzionych nadziei.  
Jest to opowieść o życiu kobiet.  Tych, które nie wyszły za mąż i starały się „być użyteczne”. Kobiet, które polowały na męża. Kobiet starających się zdobyć coś swoją pracą. Kobiet oddanych rodzinie, opłakujących zmarłe dziecko. Kobiet w blasku balowych kandelabrów i kobiet w ciszy swoich pokojów.
 Czy jest w tej książce coś z prozy Austen?  Bohaterowie-  np. szwagierka ze swym uwielbieniem dla  męża  to wypisz wymaluj pastorowa z „Emmy”! Jest w narracji pewien dowcip i czasem lekko wbita szpila złośliwości.  Natomiast nie ma, bo to jednak tekst oparty na życiu, a nie fikcja, radosnej kulminacji. Pytanie, czy mogłaby być? A może właśnie ten niejednoznaczny happy end byłby w duchu  Austen, gdyby żyła i pisała dłużej?
 Sama Jane opisana jest jako dziewczyna żyjąca  trochę w otoczeniu swoich historii, trochę w cieniu melancholii, na pewno bardziej refleksyjna niż trzpiotowata.  Zresztą przedstawiona w książce rzeczywistość- majorat, majątki, wojny, w których biorą udział żołnierze i marynarze, nie jest  za bardzo światem falbanek i salonowych plotek.  Jest za to próbą oddania rzeczywistości historycznej, takiej, która nam współczesnym każe się zastanowić, zanim naczytawszy się Austen zawołamy, że chciałybyśmy żyć w tamtych czasach.  
 
Gill  Hornby. "Panna Austen". Przeł. Katarzyna Malita. Świat  Książki 2021.  
 
 

piątek, 3 grudnia 2021

"Design saszetki z cukrem" kryształy marketingu


Słodzicie?
Czy ktoś spojrzał na saszetkę z cukrem jako na coś innego niż tylko porcję słodyczy?
Z mojej pierwszej zagranicznej wycieczki (Włochy 2000)przywiozłam cukier w kostkach w opakowaniach z symbolami Wielkiej Brytanii. Z Paryża: saszetkę z rysunkiem Sacre Coeur. Ze Lwowa- cukier z napisem cyrylicą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po latach przeczytam książkę, która opakowanie cukru traktuje jako element historii kultury i bardzo ważny nośnik reklamy.

Autorzy opisują historię cukru i cukrownictwa, piszą o powstaniu saszetek z cukrem oraz o tym, jak porcjowany cukier może zmienić świat kawiarni (ze szczególnym uwzględnieniem tych na Bałkanach, ale też wspomnieniem globalnych sieciówek). Ich opowieść  to nie tylko fakty, nazwiska i analizy marketingowe, bo przecież opakowanie cukru może nieść mnóstwo komunikatów, z których ten o zawartości cukru w cukrze wcale nie jest najważniejszy. To też snująca się szeroko humanistyczna gawęda podparta nawiązanymi do literatury, filozofii, tradycji i kultury (znów z mocnym bałkańskim kierunkiem). To opowieść o pozornie nieznaczącej rzeczy, która zmieniła losy może nie tyle ludzkości, co konkretnych ludzi, a używana jest przez miliony.

Można rzec, że historia cukrowych torebek znika, bo tony papierków po cukrze nie mają ekologicznej racji bytu. Ale właśnie teraz opowieść toczy się dalej, bo przez pandemię zmienia się rzeczywistość (autorzy napisali książkę, gdy hasło "bezpieczeństwo sanitarne" nie było tak powszechne).

Podtytuł-o komunikowaniu się z rzeczami to sedno tej publikacji. Komunikacji wprost-przez design, logo, hasła, ale też z ukrytą intencją. Komunikacji nastawionej na chwilowy, pozornie bezrefleksyjny kontakt, ale jednak bardzo powszechnej. Komunikacji, którą teraz bardziej świadomie będę czytać, bo mogę się domyślać ile treści za nią stoi. Bo tak, jak w teorii literatury funkcjonuje czytelnik wirtualny, w lot łapiący intencje autora, tak i w reklamie marzy się o kimś, kto pojmie zamysł twórcy i poświęci chwilę saszetce z cukrem (i książce o niej). Nawet jeśli wirtualny czytelnik, tak jak ja, nie słodzi.

Aleksander W. Mikołajczak, Patryk Borowiak. "Design saszetki z cukrem. O komunikowaniu się z rzeczami". Wydawnictwo Naukowe UAM. Poznań  2021.

sobota, 27 listopada 2021

"Wróć przed zmrokiem" rodzinne duchy

 

Lubicie historie o duchach?
Horrorów nie czytam, thrillery dość rzadko, zatem „Wróć przed zmrokiem” było dla mnie książką naprawdę trzymającą w napięciu, taką dla „dzieci, co się lubią bać”( ale bez przesady, bo nie ma tam nic na wyższym poziomie przerażenia). I choć zdaję sobie sprawę, że dla  wytrawnych czytelników dreszczowców arsenał użytych środków może być zgrany- nawiedzony dom, tajne przejścia, włączający się gramofon i żyrandol oraz milczącą sąsiadka, to ja bawiłam się dobrze.

 Sprawdza się forma powieści w powieści.  Równolegle czytamy „Dom grozy”, rzekomo biograficzną powieść ojca Maggie, która już jako osoba dorosła, po latach wraca i rozwiązuję zagadkę kilkunastu dni, po przeżyciu których rodzina w pospiechu opuściła "nawiedzony dom". Co się stało? Czy w domu rzeczywiście straszyły zjawy dawnego właściciela, a miejsce było świadkiem nieszczęśliwych wypadków? Nie będzie wielkim spojlerem, że tu (jak w klasycznym kryminale) nie ma żadnych duchów i jeśli kogoś powinniśmy się bać, to ludzi. Zresztą to właśnie ludzki element tej powieści spodobał mi się najbardziej. Maggie mierzy się z czasami, których nie pamięta, bo miała tylko 5 lat i część zdarzeń wyparła, a jednocześnie książka ojca wywarła wielki wpływ na jej życie, bo była zawsze tą Maggie z „Domu grozy”.   Nawet jako osoba dorosła walczy z lękami i pamięta o Panu Cieniu i Pannie Pieniążek (postaci trochę alla Koralina). Z jednej strony są więc strzępki wspomnień dziecka, z drugiej rozmowy ze świadkami wydarzeń, z trzeciej – książka, z czwartej próba racjonalnego wyjaśnienia rodzinnych tajemnic. Bo o ile autor zaczyna książkę zdaniem, że każdy dom ma jakąś historię i swoje sekrety, o tyle mi dźwięczało zdanie otwierające „Annę Kareninę”, o nieszczęśliwych rodzinach, nieszczęśliwych na swój sposób. Tu rodzinne nieszczęścia, tajemnice i  niedopowiedzenia mogą rujnować świat  dziecka i dorosłego.
Oczywiście, było trochę dłużyzn, ale opowiadana równocześnie historia z przeszłości i teraźniejszości, sprawdziła się. I ostatnie sto stron rzeczywiście trzymało w napięciu, bo spiętrzenie tego, co zdawało się finałem, było naprawdę intrygujące. 


Riley Sager. "Wróć przed zmrokiem". Przeł. Ryszard Oślizło. Wyd. Mova. Białystok 2021.

sobota, 13 listopada 2021

"Madame Piaf" o artystce i Montandzie

 


Lubicie piosenkę francuską? Ja bardzo! Aznavour, Brel, Dalida, Garu, Zaz, Piaf i Montand. O tych ostatnich opowiada "Madame Piaf". Gdy w 1944 r. wyzwolono Paryż, Piaf była gwiazdą, jednak komisja weryfikująca, czy artyści nie kolaborowali z Niemcami sprawdzała, czy może nadal występować. W tym samym czasie na jej drodze stanął młody artysta, syn włoskich emigrantów, który chciał zrobić karierę. Mimo początkowych obiekcji, Edith przyjęła Yves'a pod swoje skrzydła i nauczyła go pieśniarskiego fachu.

To, co bardzo mi się podobało to nacisk na pracę artystyczną Piaf. Piaf jest postacią bardzo wielowymiarową, poznawaną też dzięki retrospekcjom-wyzwoloną kobietą, dzieckiem ulicy, które zdobyło świat i zaprzyjaźniło się z wybitnymi artystami, ale chce udowadniać, co jest warte. Czasem bardzo beztroska, nadużywająca alkoholu, czasem dusza towarzystwa, czasem introwertyczka. Ale, co mocno wybrzmiewa w powieści, to bardzo świadoma artystka. W tych fragmentach, gdy Edith zmienia się w nauczycielkę fachu estradowego, czytamy o scenicznych niuansach: że na estradzie liczy się interpretacja, dykcja, głos, ale także to, jak szybko się na nią wejdzie i jakiego koloru będzie kostium. Piaf w rozmowach z Montandem bywa Pigmalionem, który kształtuje nowego pieśniarza. Każe czytać Moliera, ćwiczyć wymowę, mówi jak skupić uwagę publiczności, wybierać tekst i że Yves najlepiej będzie wyglądał w czarnej koszuli, w która będzie jego znakiem. Jest w tej książce romans, jest obawa, szukanie nowych piosenek w zmienionym wojną świecie, który nie chce już słuchać o nieszczęściach akordeonisty. Jest zazdrość o szczęśliwe dzieciństwo i zabawa do rana, tourne po południu i występ w Nowym Jorku. Kariera będąca wypadkową szczęścia i spotkań  w odpowiednim czasie, ale przede wszystkim: pracy. Jest następstwo pokoleń i to, co od lat wyróżnia piosenkę francuską-tradycja i styl.
I choć losy Piaf trudno nazwać szczęśliwymi, opisany w książce fragment jej biografii to lata, gdy widziała życie na różowo. Choć przez chwilę. Na scenie i poza nią. A nam zostają piosenki. Ich obojga.

Michelle Marly. "Madame Piaf". Przeł. Ewa Mikulska-Frindo. Wyd. Znak. Kraków 2021

sobota, 6 listopada 2021

"Suknia" za kulisami historii

 


Za każdym wielkim wydarzeniem stoi zastęp ludzi. A za każdym człowiekiem, jego historia.  „Suknia” to  opowieść o hafciarkach pracujących przy sukni ślubnej przyszłej królowej Elżbiety. O powojennym Londynie, szykującym się do wielkiego wydarzenia, które ma zjednoczyć naród i pozwolić zapomnieć o czasie leczenia ran i reglamentacji. O ucieczce od przeszłości, rzemiośle na granicy sztuki.

Dziewczęta z atelier Hartnella pracowały przy kreacji, która przeszła do historii. Ale ich wymyślone dzieje pozwalają czytelnikowi zobaczyć, jak w tle wielkiej historii troczy się ta zwykła, codzienna.

 Powieść pisana jest z perspektyw dwóch hafciarek- francuskiej Żydówki Miriam, która w Londynie zaczyna nowe życie i Angielki Ann, babci dziewczyny, która w wątku współczesnym łączy historie z lat 40. i późniejsze dzieje swojej babci i jej przyjaciółki. Mamy więc to, co zwykle lubimy w tak prowadzonych powieściach: różne perspektywy czasowe i osobiste, tajemnice z przeszłości i losy kobiet, zwyczajnych, a jednak takich, które łatwo polubić. Plusem książki jest ukazanie powojennego Londynu i ludzi odnajdujących się w nowej rzeczywistości, a także zwrócenie uwagi na tych, którzy jak Miriam, przeszli przez piekło obozu i potem chcieli wrócić do świata żywych. Autorka nie epatuje cierpieniem, tragedią Ravensbrück, ale w postaci Miriam- najciekawszej z całej powieści, kumuluje ból, chęć nowego życia i walki o szczęśliwą codzienność po wojennej traumie. Autorka pisze powieść o przyjaźni, kobiecym wsparciu i nowych początkach. I choć wątek współczesny jest lekko naciągany, zajrzenie za kulisy pracowni szykującej najważniejsza kreację roku, ma swój urok. To też opowieść o tym, że często nie znamy szczegółów przeszłości naszych bliskich. Po lekturze  aż  chce się spytać o rodzinne sekrety, wspomnienia. Korzystajmy, póki mamy z kim rozmawiać. 

Jennifer Robson. „Suknia”. Przeł. Katarzyna Makaruk Wyd. Literackie.  Warszawa 2021
 

sobota, 30 października 2021

"Florentyna od kwiatów" z ducha romantyczności


Realizm romantyczny. Taki  z ducha  „Romantyczności”, czucia i wiary. Choć akcja rozpoczyna się niemal wiek po wybuchu romantyzmu i obejmuje międzywojnie, czas okupacji i  lata powojenne, ma w sobie coś, co przypomina o wierzącej głęboko gawiedzi. O  mądrości i tradycji  polskiej wsi, pustelniku i topielicy, o dziewczynce, która urodziła się pośród kwiatów i z nimi związała swój los.  Wydarzenia opisane w książce, nawet te fantastyczne, przejmowane są w Sokołowie, wsi  leżącej gdzieś w Polsce, za normę. Bo tak, jak po zimie przychodzi wiosna, tak jasnym jest, że zazdrość i zło może być ukarane uderzeniem pioruna, a w lesie można zagubić się na długi czas, choć wydawało się, że to była jedna noc. A poza tym, czy to wszystko dzieje się naprawdę?

Autorka snując opowieść o Florentynie,  dziewczynie niezwykłej, a przecież zwyczajnej, opowiada o świecie przeszłości. O zwyczajach, pierwszych porywach serca, nagłych odejściach i wyczekiwanych powrotach. Snuje barwną opowieść o wsi odwiedzonej przez wędrowny teatr, o tragicznych i radosnych chwilach rodzinnych, o samotności, miłości, wojennych dzieciach w lesie i  wychowaniu dzieci, które nie będą bały się mieć własnego zdania. O młodzieńcu z głową w gwiazdach. O przemianie pokoleń, tak łagodnej i naturalnej jak przejścia pór roku. O konfliktach z tymi po drugiej stronie lasu i współpracy, gdy gdzieś w mieście dopełnia się apokalipsa. 

Historię Florentyny budują opowieści i  gawędy o  tych, co byli, są i będą. O dziedzicu szukającym idealnego wina, o aktorce o złamanym sercu. Przez wątki dopełniające historie, książka jest wielowymiarowa i barwniejsza.  A postaci, choć czasem ledwo nakreślone, stają się  gwiazdami w konstelacji opowieści.  Piękno tkwi w prostocie, ale też  wyważeniu języka, który operuje metaforą , równoważy realizm baśniowością i  ludową tradycją. Opowieść o silnej dziewczynie, opowieści i trwaniu. O czasie i pamięci, która zachowuje to, co ważne. Piękny jest też pojawiający się motyw domku dla lalek, w którym toczy się równoległe życie. Bo, czy zawsze wiemy, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko odbiciem rzeczywistości? 

 

Agnieszka Kuchmister, „Florentyna od kwiatów”. Wyd. Książnica. Katowice 2021. 



niedziela, 24 października 2021

"Biblioteka o północy" historie alternatywne


 Kto nie zastanawiał się co by było gdyby? Czy rozważaliście inną wersję życia?Gdybym zrobiła doktorat? Została aktorką? Poszła na tego sylwestra?


Nora jest nieszczęśliwa i nie widzi w niczym sensu. Po próbie samobójczej trafia do Biblioteki o północy. Tam, w książkach zapisane są różne historie jej życia. Nora wędruje między wersjami samej siebie:jest gwiazdą rocka, właścicielką winnicy, badaczką lodowców. Każde jej wcielenie to inne życie jej bliskich-brata, rodziców i przyjaciółki. To jej radości i doświadczenie. Bo, jak mówi prowadząca ją przez regały bibliotekarka, każda decyzja to konsekwencje.
Przekaz książki jest prosty-szczęście może wyglądać inaczej niż wyobrażenia o nim. A nasze działania mają wpływ na losy innych. I choć zakończenie nikogo nie zaskoczy, daje nadzieję, że każdy ma swoją księgę szczęśliwego życia.

Książka jest trochę za długa, wątek innego podróżnika w alternatywach zbędny i niedopracowany. Momentami bywa też patetycznie, ale wymowa powieści jest krzepiąca. Bo łatwo zapomnieć o rzeczach prostych, a szczęście może przybrać postać kogoś lub czegoś, co początkowo wcale nie rymuje się z naszym pojęciem szczęścia. Na wielki plus motyw biblioteki, jako skarbca ludzkich historii i bibliotekarki, która prowadzi Norę, bo była jej bliska od dzieciństwa.
"Bibliotekarki mają dużą wiedzę. Kierują nas do właściwych książek. Do właściwych światów. Znajdują najlepsze miejsca. Jak ulepszona wyszukiwarka z duszą". Sama prawda!
 
Matt Haig, "Biblioteka o północy". Przeł. Ewa Wojtczak. Wyd. Zysk i spółka. Poznań 2021. 
 

poniedziałek, 11 października 2021

"Szarady" obłędu i spokoju


Johan Nagel przybywa do miasta w kolorowym stroju i z buteleczką trucizny w kieszeni. Podobno jest bardzo bogaty. Kim jest? Ekscentrykiem? Filozofem? Dobroczyńcą? Szaleńcem? Czy spełni swój plan? Czy ocali go miłość? Czy można wygrać z przeznaczeniem i humbugiem, który tkwi w człowieku? Gdzie jest granica normy i obłędu? Czy można bywać  ekstrawertykiem w tłumie i introwertykiem, tkwiącym w swojej wyobraźni jednocześnie?Książka zadaje wiele pytań, a tytułowe szarady rozgrywają się na kilku poziomach.
Jak na powieść sprzed 120 lat, jest zaskakująco współczesna-także w formie. Hamsun śmiało korzysta z tego, co stanie się prozatorską codziennością w kolejnych pokoleniach. Strumień świadomości, monologi wewnętrzne, gawędy- to wszystko czyni narrację gęstą i wymagającą uważnego czytania. Ale jednocześnie odwdzięcza się opowieścią o człowieku w pełni jego niejednoznaczności, rozedrgania i pogmatwania oraz pozornie tylko jednolitym społeczeństwie.

Nie sposób nie wspomnieć o przekładzie Marii Gołębiewskiej-Bijak, który pozwala nam znów bardzo współcześnie (choć z zachowaniem historycznego języka) odbierać powieść sprzed lat, ale także, dzięki przypisom, daje możliwość poznania kontekstów, frazeologizmów i smaczków niedostępnych dla tych, którzy nie znają historii i literatury Norwegii.

I choć życie Hamsuna, a zwłaszcza jego sympatia dla nazizmu do dziś budzą kontrowersje, wartości literackiej prozie odmówić nie można. I odwieczny problem czytelnika: czy oddzielać autora od dzieła czy też życie pisarza rzutuje na odbiór jego twórczości?


Knut Hamsun."Szarady". Przeł. Maria Gołębiewska-Bijak. Wyd. Poznańskie. Poznań 2021.

niedziela, 3 października 2021

"Wszystkie barwy marzeń" i niespieszność zatrzymań

 


Emilia jest przed 30,lubi nosić baletki, chować się za grzywką i pisać historie, które codziennie rano wiesza na klatce schodowej. Straciła pracę, opiekuje się mieszkaniem przyjaciółki i... stoi na rozdrożu. Nicola ma 10 lat, rozwodzących się rodziców, lubi "Gwiezdne wojny", zadaje pytania,nad którymi nie zastanawiają się dorośli. Jest jeszcze starsza pani i dwa koty...

Ta książka może zauroczyć. Niespiesznością wydarzeń, oddechem, dostrzeganiem rzeczy ważnych, a mijanych w codziennym pośpiechu. Nastrojem, który ma w sobie coś z "Małego księcia", ale także sporo z "Amelii". Bo Amelia i Emilia to nie jest chyba przypadkowa zbieżność. Emilia wrażliwa, trochę zamknięta w sobie, ale mająca właśnie w sobie wiele barw szczęścia i nieszczęścia, łączy światy i ludzi. Małego chłopca i starszą panią. Jej historie wieszane na klatce kamienicy dają nadzieję, ale także uwierają tych, którzy widzą w nich swoje problemy.
Te opowieści, będące częścią rozdziałów są historiami dla wszystkich, materiałem do codziennych rozważań i zatrzymań. Bo Emilia łapie i zapisuje chwile codzienności, wspomnienia i wątpliwości znane czasem aż za dobrze, ona myśli o nich po przebudzeniu, my strzepujemy z powiek,biegnąc dalej w rutynę.

Nie chciałam tej książki czytać szybko. Jej nastrój, pewną zwiewność,  język z metaforami można sobie dawkować, by nie zgubić myśli Emilii i bardzo wnikliwych obserwacji Nicoli, chłopca, który przejrzał dorosłych.
To historia o sile opowieści, słowach,terapii pisaniem i czytaniem, o sposobie na samotność. O tym dziwnym uczuciu; gdy ktoś bezbłędnie ubiera w słowa to, co czujemy, ale nie umiemy nazwać. O potrzebie kolorów i swojego miejsca.Książka napisana z wyczuciem, wrażliwością, pisana nastrojem, a nie fabułą. Taka, którą zapamiętam!

Natascha Lusenti. "Wszystkie barwy marzeń". Przeł. Monika Woźniak. Wyd. Literackie. Kraków 2021.

niedziela, 19 września 2021

"Sekretna mowa kamieni" między Medionalem a Tajlandią

 

Lubicie kamienie (pół)szlachetne? Macie ulubione? Bursztyny-tych mam najwięcej.  Poza tym rubin, szafir,ametyst i koral. Książka pozwoliła spojrzeć na nie od innej strony. Dostrzec znaczenie przypisywane od wieków, które ma też pośrednio odniesienie do opowiadanej historii.

Nie jest to literacki klejnot, ale nie jest też tombakiem.
Opowieść o Lunie składa się z dwóch części-w pierwszej równolegle poznajemy jej teraźniejszość i przeszłość, w drugiej współczesność. Luna miała szczęście-znalazła chłopaka, przy którym jej światło świeciło najjaśniej. Ale potem została zdradzona; dorosła, a kamienie nie były już dla niej remedium na wszystko, a tylko bryłkami układanymi w rodzinnym sklepie. Ale, jak to bywa w powieściach, Luna znów zaświeci!  Będzie tylko musiała wybrać i zaryzykować.
To książka o zawiedzionym zaufaniu, wybaczeniu. O bezpieczeństwie w kontrze do skrywanych pragnień. O chęci wyjścia ze świata,który się zna i zmianie. O zwykłym życiu w Mediolanie i niezwykłej podróży do Azji.

 
Nie jest to rzecz,którą trzeba przeczytać, ale niespieszność wydarzeń, rodzaj aury, którą autorka wytworzyła już w poprzedniej książce ( Sztuka sięgania gwiazd ) sprawiają, że czyta się całkiem przyjemnie. Na wielki plus też postać dziadka Luny- człowieka pełnego życiowej mądrości i doświadczenia, który daje siłę,by iść swoją drogą. Poza tym każdy rozdział rozpoczyna się od opisu właściwości kamieni, a w treści pojawiają się dotyczące ich legendy, a to ciekawe urozmaicenie.
W pewnym momencie miałam nadzieję, że finał będzie inny, że happy end nie będzie aż tak oczywisty, ale skoro to ciut baśniowa historia, takie musi być zakończenie.
 

Spojler:
Luna waha się między Leem,chłopakiem który był jej przyjacielem, miłością, ale zawiódł, a Guliem-tym, który wyłonił się z cienia, gdy był potrzebny i który nadal jest dobry i kochający. Gulio odpada. I przyznam, że zawsze żal mi takich postaci. Zamiast przewidywalnego finału, wolałabym wiedzieć, co u Gulia. Też tak macie, że losy drugoplanowych postaci czasem ciekawią bardziej?

 Chiara Parenti. „Sekretna mowa kamieni”. Przeł. Mateusz Kłodecki. Wyd. Znak. Kraków 2021.

środa, 8 września 2021

"Blizna" codzienności życia

 

W Teatrze Telewizji grana była kiedyś sztuka "Ballada o kluczu"- o facecie, który postanowił  się zabić, ale nie dokonał tego aktu, bo  odkrył radość zwykłego życia dzięki sąsiadce z hotelu robotniczego, która była na tyle miła, że chciała mu np. pożyczyć  krzesło (które było bohaterowie potrzebne do zawieszenia pętli). Ogólnie sztuka była nieco groteskowa, ale w wymowie optymistyczna i świetnie prowadzona. Dlaczego tym mówię? Bo  „Blizna” nieco przypomniała mi tamten spektakl. 

Tu też rozczarowany życiem facet postanawia ze sobą skończyć, a aby to zrobić wyjeżdża do kraju, który jeszcze niedawno ogarnięty był wojną.  I (co nie będzie zaskoczeniem) zamiast dokonać żywota, zaczyna żyć- pomagać w domu dla kobiet, wspierać prace  przy restauracji  cennej mozaiki.  Jonas myśli o życiu,  byłej żonie, córce, matce. I zabliźnia  rany, które tkwiły w nim i jego pamięci.  Ale też widzi kolejne rany i blizny swojego życia oraz życia innych. 

 To historia o pogodzeniu się z losem i docenieniu życia. To  też historia o konfrontacji  człowieka, który z komfortowej, bezpiecznej Islandii przybywa do zniszczonego  wojną, pełnego niepokojów i wciąż żywych tragicznych wspomnień, nienazwanego kraju. To zderzenie szczególnie dobrze wydać w scenie, gdy bohater rozmawia z recepcjonistą i mówi, że ostatni raz wojna w jego kraju była w XIV wieku.  Wojna, której koszmar poznaje w rozmowach za mieszkańcami miasta, a wcześniej, za sprawa czytanych przez jego matkę książek (a wśród tych znajdziemy nawet opowiadania Borowskiego), jest świeżą blizną rozmówców.   Wojenne rany i blizny to jedno,  indywidualne, codzienne, życiowe blizny bohatera- drugie.  

 Całość intymna, delikatna,  klarowna, pisana z dużym miejscem na oddech.  Z zakończeniem  nieoczywistym, choć nie aż tak zaskakującym, bo spinającym klamrą relacje Jonasa i myśli o zabliźniających się życiu i śmierci.  Po wielu fantastycznych opiniach spodziewałam się po tej książce nieco więcej-  to jest dobra książka, napisana ze znajomością i wyczuciem emocji, czyta się płynnie, czasem można się zatrzymać na kilku zdaniach i wartych dodatkowej refleksji myślach, jednak nie doznałam zachwytu, ani czytelniczego przełomu.  Ale przecież nie w każdej książce chodzi o aż tak ważkie wrażenia.  Czy warto przeczytać –tak! Czy wrócę? Nie wiem.


Auður Ava Ólafsdóttir, „Blizna”. Przeł Jacek Godek. Wyd Poznańskie. Poznań 2020.