czwartek, 30 maja 2019

"Brzuchem do góry" potęga bezruchu


  Nasza cywilizacja nie znosi bezruchu. Trzeba ciągle byś w działaniu. Robić coś, czynić, biegać, skakać, latać, pływać. A gdyby tak na momencik, pewnego ciepłego dnia, spojrzeć w niebo i położyć się brzuchem do góry?  Zobaczyć, co jest nad nami, co widać, gdy oczy przysłoni gazeta albo korona drzew?  Porobić kilka rzeczy naraz (bo to powiedział, że gotując ziemniaczki trzeba wpatrywać się w bulgoczący garnek?), a jednocześnie nie robić nic? Skupić na przeżyciu piękna chwili, gdy nad nami tylko niebo, owady, lecące samoloty, plamy słońca. Świat widziany z tej perspektywy- do góry brzuchem-maluje się wspaniale: obrazując złudzenia, padające na powieki promienie, zalegające nad naszymi głowami pajęczyny.
Pierwsza scena to postać, która coś robi, leżąc do góry brzuchem. Druga- to co widzi. Po chwili chodzimy w świat autorki i zastanawiamy się, co może zobaczyć ktoś leżący na kocu, a co widać, gdy się remontuje dach.
Wspaniała, odprężająca zabawa dla przywykłej do ciągłego działania wyobraźni. A przy tym także wcielenie w życie tak obecnie popularnej uważności. Przypomnienie, że gdy skupiany się na leniuchowaniu to wcale nie jesteśmy w bezruchu i stagnacji. Patrzymy, chłoniemy, doświadczamy i zachwycamy się! 
Fantastyczna książka dla goniących z zajęć na zajęcia dzieciaków i ich zabieganych rodziców, którzy mogą docenić siłę pozornego nicnierobienia. Bo gdy leży się brzuchem do góry, to wyobraźnia wzlata na wyżyny! 


Urszula Palusińska, "Brzuchem do góry". Wyd. Dwie Siostry. Warszawa  2017.

czwartek, 23 maja 2019

"Sprawa Hoffmanowej" przełęcze Miry

Tytuł „Sprawa Hoffmanowej” nie przypadkiem nawiązuje do najgłośniejszego procesu dwudziestolecia (i na pewno jednego z bardziej znanych  w historii polskiego sądownictwa), czyli sprawy Gorgonowej.  O ile jednak o Ricie Gorgon wiele mówiono, kręcono i pisano (m.in. Cezary Łazarewicz w "Koronkowej robocie" ), o tyle sprawa Kaszniców, będąca bezpośrednią inspirująca powieści nie jest tak szczegółowo znana.  Rodzinne wyjście w góry i powrót tylko jednej osoby-kobiety, która czuwała przy zwłokach  przez dwa dni to historia tragiczna i smutna, ale  Katarzyna Zyskowska dodała do niej jeszcze intrygującą bohaterkę i kolejny plan czasowy. Mamy zatem nie rok 1925 (wtedy to miały miejsce wypadki z udziałam Kaszniców), ale 1933 i nie nobliwą panią Kasznicową, a Mirę May (na pewno nie tylko mnie kojarzącą się z Norą Ney), gwiazdę kabaretów,  ulubienicę Warsa, która  porzuca świat rewii i wychodzi za mąż za szanowanego prokuratora Hoffmana.  

Mira jest postacią niejednoznaczną, a jej złożoności służy jeszcze zabieg prowadzenia narracji w  trzeciej  i pierwszej osobie. Narrator opowiada o wydarzeniach  tragicznego lata, podczas gdy ona sama,  cierpiąca,  zmęczona i wycieńczona, mówi o  swojej przeszłości, wrażeniach i lękach już jako pensjonariuszka zakładu dla obłąkanych. Leczący ją doktor, opierając się na pracach Freuda, stosuje hipnozę i wygrzebuje z pacjentki wypierane wspomnienia z dzieciństwa,  młodości; wydarzenia, od których Mira chciałaby się uwolnić, ale jednocześnie bardzo mocno w niej tkwiące i definiujące pewne jej zachowania.  Mira jest więc  wykluczaną dziewczynką,  spragnioną zainteresowania i uwagi panną, świadomą swego czaru, łamiąca konwenanse famme fatale.  W każdej z tych ról jest jednakowo przekonująca. I  głęboko nieszczęśliwa. 

Czytelnik na początku musi się przyzwyczaić do różnych planów czasowych i narracji, przeskakiwać między  wydarzeniami lata 1933 oraz nielinearnymi wspomnieniami cierpiącej Miry.  Po kilkunastu stronach, gdy wydarzenia zaczynają się przenikać i dopełniać, ten zabieg okazuje się fantastycznym sposobem nie tylko utrzymania uwagi czytelnika, ale także uzupełniania wrażeń.  W książce i umyśle Miry miesza się trudna, opisana momentami brutalnie i naturalistycznie, droga do kabaretu i kariery z zakopiańskim blichtrem i włóczęgami z demonem Witkacym na czele. Opowieść uzupełniają  materiały prasowe, bo tak jak w przypadku Gorgonowej, rola opinii publicznej jest tu niezwykle ważna.   A nad tym wszystkim górują szczyty Tatr i odwieczna potęga przyrody. Bo choć Mira najbardziej boi się pewnych ludzi i tego, co oni mogą jej zrobić, to ostatecznie góry staną się przyczyną jej tragedii. Góry i wyżyny bezczelnego, opętanego narkotykowym głodem szantażu pewnego człowieka…  

Powieść Zyskowskiej może być traktowana jak kryminał (jest przecież podejrzana, świadkowie, motywy), może być  historyczną próbą przedstawienia tamtego świata i jego obyczajów (widać, że autorka świetnie przygotowała się do tego, by pisać tak o Zakponem lat 30. jak i atmosferze tamtych lat). Ale dla mnie jest przede wszystkim powieścią psychologiczną (tak przecież rozwijającą się w dwudziestoleciu), powieścią pokazującą różne stany ducha, a także pozwalającą spojrzeć na cierpienia bohaterki ( i jej czasy) z jakiegoś historycznego dystansu. Czyta się tę książkę  bardzo dobrze i szybko, bo po pierwsze historia wciąga, po drugie narracja jest budowana z wielkim pomysłem i konsekwencją. I po trzecie- styl autorki, korzystający z cytatów z literatury i  bogactwa polszczyzny (to moja kolejna książka tej autorki, w której język zwraca szczególną uwagę).  Intrygujące, przejmująco smutne i dobrze  (i świadomie!) napisane. A Miry żal.

Katarzyna Zyskowska, "Sprawa Hoffmanowej". Wyd. Znak. Kraków 2019.

sobota, 4 maja 2019

"Kąpielisko" i biblioteka w tle



Są miejsca, w których  kłopoty tracą na znaczeniu, troski odpływają, człowieka wydaje się lżejszy. Dla mnie takim miejscem jest jakikolwiek  akwen.  Woda zawsze dobrze na mnie działa.  Kąpielisko jest też bardzo ważnym miejscem dla mieszkańców angielskiego  Brixton. A walka o jego zachowanie staje się osia niezwykłej przyjaźni, łączącej dwie, wydawałoby się zupełnie różne kobiety. Kate jest młodą dziennikarka, która od kilku lat zmaga się z Paniką.  To pisane dużą literą odczucie dopada niespodziewanie, utrudnia życie i  odbiera spokój. Dziewczyna, zaczynając pisać o próbie zamknięcia kąpieliska i działaniach dewelopera na początku nie jest świadoma, jak ważnego tematu dotyka i ile zmian spowodują poznani przy okazji działań reporterskich i społecznych ludzie. Taką osobą jest Rosemary, była bibliotekarka, którą z kąpieliskiem łączy nie tylko zamiłowanie do pływania, ale przede wszystkim mnóstwo pięknych wspomnień związanych z młodością i miłością jej życia.   Rosemary,  ma ponad osiemdziesiąt lat i mogłoby być je wszystko jedno, ale  ponieważ pamięta jakim ciosem dla społeczności było zamknięcie biblioteki i jak ważne dla mieszkańców jest  kąpielisko, postanawia jeszcze  o coś w swoim długim życiu zawalczyć.  Jak można się domyślać,  bohaterki będą dla siebie oparciem i nieraz się zaskoczą- determinacją, siłą, zaangażowaniem.

Poza historią o lokalnej społeczności i jej walce o zachowania miejsca, które było tam od zawsze, mamy do czynienia z opowieścią o życiu  obu pań. Współczesną historią  Kate i długą historią miłości  Rosemary. To książka z gatunku krzepiących opowieści o mocy współdziałania i o sile zjednoczonych w dobrej sprawie ludzi. To też powieść o dwóch kobietach i pewnym zdziwieniu, które nas dotyka, gdy pojawia się informacja o utracie czegoś, co wydaje się tak oczywiste i stałe. Jest to też historia o tym, jak ważne są dla ludzi miejsca, które pozwalają im na spotkania i przywołują dobre emocje. Rosemary, wspominająca w lata bibliotece i swoją pracę „strażniczki książek”  przypomina o bardzo ważnej funkcji  społecznej miejsc takich jak biblioteki, domy kultury, obiekty sportowe, gdzie każdy może czuć się swobodnie i u siebie.  Przypomina o tym, że i kiedyś i dziś chcemy być z innymi ludźmi.

Libby Page,  „Kąpielisko”. Przeł. Maria Borzobochata-Sawicka. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2018