środa, 28 kwietnia 2021

"Błękit" i poszukiwanie idealnej proporcji

Porcelana. Samo słowo ma w sobie dźwięczność, piękno i szlachetność. Jakąś magię,bo jak to możliwe, by z glinki tworzyć coś tak kruchego i wytrzymałego?! Ci, którzy czytali albo oglądali "Hrabinę Cosel" (Barańska była taka piękna a Dmochowski taki...mocny) pamiętają wątek o poszukiwaniu metody uzyskania złota,które zmienia się w cud saskiej porcelany. To jeden z wielu rozdziałów historii europejskiej sztuki użytkowej.

Nancy Bilyeau tworzy kolejny, fikcyjny rozdział z prawdziwym elementem angielskiej manufaktury w Derby. Tam zostaje wysłana Genevieve, młoda hugenotka, która ma zdobić porcelanę. Dziewczyna marzy o nauce malarstwa i zostaniu artystką, co jest w Anglii niemożliwe. Jednak oferta tajemniczego arystokraty może pomóc jej w realizacji planów. I tak Genevieve wplątuje się w coś, co dziś nazywa się  szpiegostwem przemysłowym...

Zapowiadało się ciekawie, spodziewałam się czegoś awanturniczego i z większym tempem. A po raz kolejny mam wrażenie, że książka jest za długa, część scen niczemu nie służy, za to zakończenie w nieprawdopodobny sposób ucina wszelkie wątki, a to, co było problemem i wątpliwością nagle jest proste jak stół (spoiler:co z dziadkiem? co z chorobą alchemika? co z tradycją? i wszystkimi skrupułami, o których wcześniej czytamy? Jedno spojrzenie w oczy ukochanego i tyle?)

  Ciekawe było nienakreślenie rodzącej się wiedzy z zakresu optyki oraz walki wywiadów w porcelanowym świecie i tego, jak ważnym elementem w wyścigu kultury i rzemiosła były sposoby tworzenia białego złota. Natomiast sposób prowadzenia akcji, bohaterka, która była dla mnie trochę przebrana w XVIII wieczny kostium i ostatecznie niespójna, nie porwały na tyle,by w pełni wciągnąć się w historię  (w trakcie czytania zaczęłam i skończyłam dwie inne książki).

 
Poszukiwanie idealnego błękitu, które prowadzą bohaterowie, jest porównywalne do poszukiwania idealnej historii, fabuły i postaci. Wszędzie liczy się proporcja i to coś! Tu mamy trochę awanturniczej powieści, ciut historii o sztuce i jej (początkowo mocno zdeterminowanej) adeptce, inspirowaną rodzinną historią autorki opowieść o angielskich hugenotach,  romans (wyrzuciłabym!) i szept madame Pompadour. Ale nie ma czystego błękitu. Czytało się całkiem nieźle, jednak mi czegoś ważnego zabrakło.

 Nancy Bilyeau. "Błękit". Przeł.  Magdalena Moltzan-Małkowska. Wyd. Prószyński i S-ka. Warszawa 2021.



 

środa, 14 kwietnia 2021

"Gambit królowej" czarno-biała pasja


 Macie pasję? Czym ona jest? Cierpieniem, radością, czymś co zajmuje myśli i odrywa od codzienności? Bardzo lubię ludzi,którzy mają pasję i opowiadają o niej z błyskiem w oku!  Pozornie zwykła rzecz nabiera  wtedy siły i sensu... ale nie znam żadnego pasjonata szachów.

Słyszeliście o Gambicie królowej? Nie dało się nie słyszeć! Serial i serialowa okładka z wielkimi oczami aktorki spoglądały z każdego zakamarka. W bibliotece książka stale pożyczona. Ale w końcu oddano!
Czyta się szybko, bo nie ukrywam,że nie jestem w stanie odtworzyć znaczeń i głębi pojedynków szachowych
Ale nawet tu, w tym, co mi w lekturze umyka (z racji zerowej orientacji w szachach, to samo mam z rozgrywkami w brydża u Christie i Chmielewskjej), czuć świetnie budowane napięcie i ze strony na stronę coraz bardziej kibicuje się Beth. Beth- sierocie, Beth- cudownemu dziecku, Beth- dziewczynie wchodzącej w dorosłość i bardzo męski sport. Beth- zagubionej i bliskiej dna w świecie wymagań, sukcesów i rankingów. Beth- tej,która ma wygrać pojedynek na szachownicy, ale też gra z uzależnieniem, samotnością i zagubieniem. Choć mamy tu sporo bohaterów (ciekawie rozwinięta postać przyjaciółki!), królowa jest tylko jedna.
Choć w wielu opiniach pojawiały się  elementy walki-szachowej  i życiowej, to dla mnie to też powieść o życiu pasją. Szachy są kartą przetargową Beth- dzięki nim staje się mistrzynią, kobietą z celem, ale też dla nich wiele poświęca. Czasem z przekąsem mówi się o "sporcie szachowym", książka wypuszczając nas do tego świata, pokazuje ile pracy, treningów, lektur i analiz stoi za każdą partią i jakie znaczenie ma każdy ruch. Beth, łapiąc się szachów, skacze-w dal, wzwyż, przez przeszkody. I dla mnie to książka o bardzo optymistycznym zakończeniu-ostatnia scena jest ostateczną wygraną radości ze znalezienia spokoju w sobie i posiadania pasji. Z posiadania czegoś, co ma wielkie znaczenie i potrafi nadać życiu barw znacznie szerszych niż czerń i biel szachownicy.Dobra rzecz! 

Walter Tevis. "Gambit królowej". Przeł. Anna Pustuła-Lewicka. Wyd. Czarne. Wołowiec2020.

środa, 7 kwietnia 2021

"Szalona miłość" o operze bez fraka

 

"-Lubisz operę?-Nie! -A słyszałeś jakąś? -Nie!"
Ile razy byłam świadkiem takiego dialogu... Wokół opery narosło wiele mitów żartów i historii o primadonnach-rotundach i widowni, która w znudzeniu patrzy na zegarek, myśląc że to już koniec, a minął zaledwie kwadrans. 
Dla przeciwwagi potrzebne są publikacje pokazujące operę jako  sztukę, posiadającą swój kod i zasady, ale potrafiącą  zagarnąć widza i słuchacza.  To trochę jak z językiem obcym- nie muszę wiedzieć, co znaczą poszczególne słowa po francusku, ale  czuję, że podoba mi się jego melodia.  
 
Vivien Schweitzer w „Szalonej miłości” robi to, co obiecuje w podtytule- wprowadza,  pokazuje złożoność  (czasem też absurd) machiny operowej i jej historię. Dynamicznym tempem zmierza od Cameraty Florenckiej, przez barokowych mistrzów, przez Mozarta, Verdiego i Wagnera, po werystów, zahaczając o operę francuską i rosyjską, kończąc na operze  współczesnej (i to naprawę współczesnej, a nie tylko Szostakowicz i  Strauss).  Nie ma przesytu nazwisk i dat (ja bym nawet kilka dat dodała), ale pojawiają się ci najwięksi.  Warto docenić też wzmianki o współczesnych gwiazdach operowych (dzielimy z autorką zachwyt nad Peterem Matteim), a także głos w sprawie teatru reżyserskiego oraz modyfikacji i reinterpretacji  utworów.  Autorka w przystępnym dziennikarskim stylu przybliża historię rozwoju gatunku oraz libretta i charakterystykę muzyczną najważniejszych dzieł.  Używane przez nią terminy muzyczne są wyjaśniane prosto, a cała narracja nie ma w sobie nic z górnolotnego stylu i pretensjonalności. Pisząc o operze nie robi z niej sztuki dla wybranych, porównuje ze współczesnym showbiznesem i obecnymi realiami  (kolejne części Ringu jaki sezony na Netflixie nowej sagi o Nibelungach-to jeden z wartych rozważenia pomysłów  :)  ).
 Często podkreśla, że opera przez lata była gatunkiem popularnym i  po prostu atrakcyjnym dla widzów.   Jest też zdania, że najgorsze, co może operę spotkać, to gdy będą o niej mówić, jako o elitarnej sztuce, elitarne grupki, broniące innym wstępu. Pełna zgoda!

Są w tej książce pewne nieścisłości, np. Garanča i Berganza to mezzosopranistki, a nie sopranistki, lista podbojów Don Gianniego nie była nacięciami na ramie łóżka, a na otwarcie opery w Kairze grano "Rigoletto", a "Aidę" dopiero po czasie. Z kilkoma sądami autorki mogę się nie zgodzić (np. nie uważam, że aria Figara z IV aktu jest mizoginiczna-autorka lubi to słowo-oraz, że Don Pasquale był zbereźnikiem),  ale nie zmienia to faktu, że książka jest potrzebna.  I właśnie dlatego tak boli mnie jej strona edytorska. Niestety, polski czytelnik dostaje publikację, w której są błędy fleksyjne (przy "Księciowi" serce płacze!), błędy w tłumaczeniu i redakcji ("domy operowe" serio?, Cykl Pierścienia zamiast Pierścień Nibelunga, utrwalanie bezsensownego tytułu "Kawaler srebrnej róży" zamiast "Kawaler z różą" ), w korekcie Norma staje się Norą, słowo „akt” pisane jest zawsze dużą literą, a tytuły polskie są zapisane bez zachowania konsekwencji.   Gdy takie „kwiatki” zdarzają się w wydawanych hurtowo powieściach, kryminałach itp., można spuścić zasłonę milczenia, ale książka z założenia popularnonaukowa jest strzałem w kolano- wydawniczym i popularyzatorskim.  Wielka szkoda! Wiem, że język muzyczny jest specyficzny i na pewne rzeczy należy szczególną wrócić uwagę (np. między "barytonu" a "barytona"jest różnica znaczeniowa).  Ale nie jest to język magiczny.  Pojawia się w recenzjach, internecie, na blogach, dlatego to wydawnicze  zaniedbanie tak mnie smuci.  Idealnie byłoby, gdyby przy całej stronie poświęconej angielskim tłumaczeniom libretta „Wesela Figara” dać przypis o polskim przekładzie Barańczaka, ale to już jest moja fantazja, ale czymś, czego, jako czytelnik, mam prawo wymagać jest książka wydana bez błędów. 

 Życie dopisało ciekawy ciąg dalszy do  książki, w którą  Schweitzer  kończy opisem  oglądanej przez internet retransmisji operowej premiery w 2018. W 2020 roku operowe streamingi stały się oczywistością, oglądanie oper na komputerach i smartfonach jest dostępne dla wszystkich.  Globalność tego zjawiska sprawiła, że ja, skromna mieszkanka miasta w Europie centralnej, miałam szansę obejrzeć znakomitą większość inscenizacji, o których pisze Vivien Schweitzer dzięki transmisjom z MET (bo spora część opisywanych przez nią realizacji to te z Nowego Jorku).

Opera warta jest solidnie przygotowanych opracowań. A przede wszystkim warta słuchania!

Vivien Schweitzer, "Szalona miłość".  przeł. Katarzyna Kozioł-Galvis. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2021.