czwartek, 27 marca 2014

"Słodkie życie w Paryżu" od czekolady do miotły

Kolejna książka, w której można przeczytać o kulinarnej tradycji Francuzów i przeróżnych dziwactwach paryżan. Autor, z zawodu cukiernik, opowiada o mięsie, serach i słodyczach ze znawstwem, a o codziennym życiu z dystansem amerykańskiego słonia w składzie francuskiej porcelany. Efektem jest książka, którą można przejrzeć w wolnej chwili i dowiedzieć się nie tylko jak kroić sery, ale także dlaczego strajki są ulubioną formą protestu Francuzów, jak w tym najbardziej kulturalnym kraju radzić sobie z najmniej grzecznymi kelnerami i dlaczego można jeść w Paryżu czekoladę na kilogramy, ale nie wolno pić kawy.

Wspomnienia i anegdoty(łączące się często z niewystarczającą znajomością języka francuskiego) przeplecione zostały przepisami (trudno się bez tego obejść we współczesnych książkach...). Przepisy są przeróżne, łatwe i trudne, na desery i główne dania oraz dodatki w stylu kremu i sorbetu. Wypróbowałam przepis na mus czekoladowy i jeśli pozostałe dania wychodzą równie szybko i smacznie, przepisy są godne polecenia. Czy coś poza smakiem musu czekoladowego zostanie w pamięci po tej książce? Chyba to,że zielone miotły, którymi dozorcy zamiatają paryskie ulice zostały specjalnie dobrane przez urzędników, aby podnieść wartość estetyczną działań porządkowych w tym wciąż fascynującym mieście.

David Lebovitz. "Słodkie życie w Paryżu:smaki francuskiej kuchni i smaczki paryskiego życia". Wyd. Pascal, Bielsko-Biała 2012.

niedziela, 23 marca 2014

"Sokół i jaskółka" Akunin na korsarskim szlaku

Wolne popołudnie,wygodne miejsce do czytania i książka, która wciąga w swoją historię i pozwala z dziecięcą ciekawością przewracać karki... to jest najlepszy sposób na obniżenie wiosennego zmęczenia i walkę z przesileniem! Kogo można z czystym sumieniem polecić na taką porę:Akunina !

"Sokół i jaskółka" to kolejny tom serii, której nie darzę specjalnym uczuciem, czyli Przygód Magistra. Nika Fandorin, ze słynnego rodu von Dornów, na luksusowym statku Sokół spotyka się ze swoją leciwą krewną, która ma dla niego zadanie. Okazuje się, że na Sokole płyną też dwaj panowie dysponujący fragmentami starej, półmitycznej mapy skarbu. Nika ma połączyć wszystkie tropy, włączając w to list swojej praciotki Letycji von Dorn, która w tajemniczych okolicznościach zaginęła w XVIII wieku. Fandorin  rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy więc zaczyna kombinować. A tym kombinacjom przygląda się oryginalnie wyglądająca papuga... I właśnie dzięki opowiadaniu papugi, przemieszanemu z pamiętnikiem Letycji wkraczamy w druga część opowieści, książkę w książce(trzeba przyznać,że edytorsko  wydawnictwo sprawę dwóch książek jednej rozwiązało kapitalnie!). Przenosimy się na statek korsarski Jaskółka, na który wsiada przebrana za medyka Letycja, chcąca ratować swego ukochanego ojca. Od razu mogę zdradzić, że ojca nie uratuje za to z korsarzami przeżyje sporo przygód, pozna bardzo skomplikowane ludzkie emocje i ułomności, a nawet uratuje korsarzy z rąk broniącej pirackiego skarbu Czarnej Królowej. I na końcu sama przepadnie, co prawda nie w morskich otchłaniach ani rzece wina, ale w oczach uratowanego angielskiego kapitana  floty.  Losy Letycji zakończą się w sposób dość baśniowy i magiczny, bo skoro opowiada o nich papuga wszystko jest możliwe. Dzieje panny von Dorn stanowią, także objętościowo, trzon książki i są dobrą przygodowo-korsarską historią, w której z jednej strony nie brakuje morskich opowieści przy pełnej szklanicy, przygód i akcji na morzu i lądzie, z drugiej napięcia wynikającego z przebieranek głównej bohaterki. Książka dość długo się zaczyna, ale  w momencie gdy Akunin tworzy atmosferę czasów minionych, wraca do najwyższej formy i ta historyczna cześć powieści jest dużo lepsza od współczesnej. Z korsarskiego statku i tajemniczej wyspy trzeba wrócić na Sokoła i sekundować współczesnym poszukiwaczom skarbu. Czy się uda? 

"Sokół i jaskółka" to gatunkowa, rozrywkowa, przygodowa książka, przy której można znów poczuć wielką radość z czytania zajmująco opowiedzianej historii o piratach, skarbie i odważnej dziewczynie, rzucającej wyzwanie losowi i przygodzie. Jest to, co zawsze u Akunina: trochę dalekowschodniej filozofii (dzięki której ta sama papuga może łączyć obie opowieści), nawiązania do klasyki literatury przygodowej spod znaku Stevensona i Defoe oraz talent opowiadacza z szeroką narracją i postaciami z charakterem.Uwielbiam Erasta Piotrowicza Fandorina, Nikolaja nie darzę już taką sympatią, bo po prostu jest dla mnie zbyt współczesny, za to Letycję polubiłam bardzo szybko zwłaszcza za siłę charakteru, odwagę i  nieustępliwość. Bo kto powiedział, że dziewczyny nie lubią pirackich przygód?

Boris Akunin, "Sokół i jaskółka". Wyd. Świat Książki. Warszawa 2013.

środa, 19 marca 2014

"Księżniczka Angina" i słoworzeczywistość

"Księżniczka Angina" nie jest jest moralizatorska. Topor z założenia nie chciał pisać opowieści z jasnym morałem i dydaktycznym posmaczkiem, choć napisał powieść o tym, co najważniejsze- o przyjaźni.Jednocześnie trzymał się mocno swojej poetyki, która dziś jest już klasyczna, a wciąż zaskakująca i językowo zachwycająca. Zachwyca też mnogość kulturowych nawiązań! Topor w jasny sposób odnosi się do niegrzecznych dziewczynek, które to wskoczą za królikiem do nory, to przejdą na druga stronę lustra...Angina jest ich spadkobierczynią. Choć przygody księżniczki są nieprawdopodobne i baśniowo-łotrzykowskie, jakie zdarzyć się mogą tylko w krainie wyobraźni, zakończenie historii jest już bardzo prawdziwe i dramatyczne. W tym tkwi klasa Topora-po to zabiera nas na jazdę bez trzymanki i bez twardej rzeczywistości pod stopami, byśmy w momencie ostatecznym jeszcze mocniej rozumieli istotę zakończenia... Ale zanim historia się skończy, rozszumi się i rozkręci jak najbardziej szalona, senna i fanatyczna przygoda. Kto zabiera się za czytanie o perypetiach księżniczki, jej znalezionego na drodze przyjaciela Jonatana oraz dzielnego szofera i Kanclerza zarazem, musi przestawić na czytanie wolne, nieskrępowane zasadami prawdopodobieństwa i logiki, na własną odpowiedzialność wchodzi w świata, w którym ponętna Coffee pomaga uciec przed nowym (i potrójnym) wcieleniem Sinobrodego, w którym na księżniczkę czyhają  np. arystokrata De Ser oraz S.Malec, a  sama Angina robi sweter ze słów, o taki:


 Choć przeznaczona z założenia dla dzieci, znalazłam tę książkę w bibliotece dla dorosłych. Z takimi pozycjami zawsze jest problem, bo dzieci wyczytają z niej co innego niż chcieliby skażeni moralizatorską i dydaktyczna literaturą dorośli. Lepiej ją postawić na półce dla dorosłych, jest szansa, że się ją przeoczy, a w razie czego powie-takie kalambury i komplikacje językowe to nie dla dzieci. To na szczęście miecz obosieczny- może dorosłym otworzy się zamknięta na kłódkę rozsądku klapka abstrakcyjnego myślenia?  Powieść to niezwykła, porywająca językowo i idąca szerokim torem niekończącej się wyobraźni. A że jak uczy chichozofia, której pilną studentką jest Angina:"stopnie wiedzy są ściśle związane ze stopniami wyobraźni" jest też bardzo mądra. I nie tylko dlatego, że po przeczytaniu opowieści o syrenie ma się pewność, że jajka na miękko udadzą się idealnie. Nie wiadomo o co chodzi? Kto przeczyta, ten się dowie!

 Roland Topor. "Księżniczka Angina". Wyd Sonia Draga. Katowice 2009.

PS Pisanie o ilustracjach Topora, oryginalnych, a przecież tak mocno zakorzenionych w tradycji, to inna para kaloszy. Ale nie mogłam się powstrzymać przed pokazaniem Anginowego morza... Angina genialnie wykorzystuje słowa!

niedziela, 16 marca 2014

"Alibi na szczęście", alibi dla bestsellera

Ta książka zbiera zachwyty i cięgi, wciąż jest tematem internetowych dysput. Zachwycone czytelniczki piszą o emocjonującej i wzruszającej historii miłosnej, niemożności oderwania się od dziejów Mikołaja walczącego o uwagę Hani, która kryje w sobie tajemnicę i ból przeszłości. Bardziej krytyczne osoby bezlitośnie punktują rozwlekłość akcji, nieprawdopodobieństwa, które mnożą się na każdej stronie (Hania, polonistka, pracuje w szkole mimo udokumentowanego leczenia u psychiatry, jest bogata z domu, więc ma terenowy samochód, dom z ogrodem, ogrodnikiem i gosposią...zresztą podobny status materialny mają wszyscy bohaterowie). Podważana jest też konstrukcja bohaterów, którzy są doskonali do bólu jak Hania i Mikołaj, albo obcesowi i  pozbawieni jakiejkolwiek dyplomacji jak przyjaciółka bohaterki, Dominika. Ale co najdziwniejsze-każda z opinii jest prawdziwa! Wszystko zależy od tego, czego  oczekujemy od książki- jeśli bajkowej opowieści o rycerzu o nadludzkiej cierpliwości, który w końcu (po ponad 640 stronach) zdobywa do tej pory zamrożone serce Hani, można zasiąść do lektury. Jednak jeśli wymaga się fabuły, która ma jakiekolwiek tempo i cień prawdopodobieństwa, lepiej tę pozycję odłożyć na miejsce.

Książka trafiła u mnie w przednówkowy czas i była przerywnikiem przy czytaniu nieco bardziej wymagających pozycji, jednak nawet czytadłom w literackim płodozmianie stawiam pewne wymagania. Wiem, skoro historia mnie nie zainteresowała, mogłam książkę odłożyć po pierwszych 10stronach, ale chciałam sprawdzić w czym tkwi fenomen tej powieści, a nawet serii, bo zachęcona powodzeniem autorka napisała jeszcze 3 części. I do jakich wniosków doszłam? Pisząc kiedyś o terapeutycznych aspektach literatury kobiecej, miałam okazję przeprowadzić sporo rozmów z czytelniczkami i z tych dyskusji wyłonił się zbiór cech, które są potrzebne do stworzenia idealnej babskiej powieści. Taka książka ma pomóc oderwać się od codzienności przez ukazanie świata, do którego chciałoby się trafić. A kto nie chciałby trafić do świata w którym nie mówi się o pieniądzach, bo się je ma? Świata eleganckiej Warszawy, romantycznej Pragi lub sielskiego wybrzeża? Dalej-bohaterowie mogą mieć problemy, ale muszą je pokonać. Tu wszelkie przeciwności bohaterowie zwalczają (np. Mikołaj mimo sercowych mąk, pracuje zawzięcie nad świetnym projektem architektonicznym) albo przeciwności rozpływają się w niebycie (domniemany romans zięcia pani Irenki niby był, ale potem niknie). Bohaterowie powinni być tacy, że chciałby się nimi wypić kawę (albo w przypadku tej książki, herbatę z cytryna, bo zasadnicza Hania kawy nie pije). O ile główna bohaterka może drażnić swoją bierną postawa, ciągłą niepewnością własnych uczuć, o tyle np. pani Irenka, uosobienie ludowej, mamino-babcinej mądrości jest do rany przyłóż, a polonistka Aldonka z rymowankami i paroma rzeczowymi przemyśleniami o życiu bywa urocza. Powieść Ficner-Ogonowskiej jest książką, która  może pomóc oderwać się od swoich codziennych spraw, a że ta eskapistyczna funkcja literatury jest niezwykle istotna, książka okazała się bestsellerem. Jeśli dodać do tego trochę ciepła i nadziei na lepsze jutro jakie niosą historie wszystkich bohaterów oraz oczywisty od początku happy end, mamy przebój. Moim podstawowym zarzutem w stosunku do tej opowieści jest jej długość- książka jest za zwyczajnie gruba, a historia się wlecze. Nie:snuje romantycznie, nie: delikatnie płynie, tylko po prostu wlecze. Skrócenie książki o 100, 200,300 stron nie zrobiłoby z niej broszurki, za to przyspieszyło bieg wydarzeń i zagęściło emocje. Przyznam, że wewnętrzne monologi bohaterów przelatywałam wzrokiem i szukałam czegoś, co pchnie akcję. Nie lubię tak czytać, bo przecież autor napisał, redaktor sprawdził, a ja bezczelnie omiatam stronę zamiast śledzić w napięciu każdą literę, którą ktoś po głębszym zastanowieniu postawił. Przeczytałam i znam tajemnicę sukcesu serii, ale mogę całkiem szczerze powiedzieć, że mnie ta powieść nie zainteresowała, nie wciągnęła, jej bohaterowie nie są mi z bliscy. Fenomen zrozumiałam, ale sama nie dałam się porwać i nie jestem ciekawa dalszego ciągu.

Anna Ficner-Ogonowska, "Alibi na szczęście". Wyd. Znak. Kraków 2012.

czwartek, 13 marca 2014

"Błąd komisarza Palmu" tradycja skandynawskiego kryminału

Komisarz Palmu jest klasą samą w sobie:) Mika Waltari stworzył policjanta dobrego, przenikliwego, czasem zgryźliwego, jednocześnie z małym kompleksem braków w swojej edukacji. Stróż prawa, co gdy trzeba krzyknie na podwładnych, a kiedy indziej da się zaprosić do baru (i nie jest taki przemądrzały i wszechwiedzący jak dzisiejsi geniusze). W drugiej części serii Frans Palmu popełnia błąd, ale oczywiście zagadka zostanie rozwiązana...

 Bruno Rygseck, utracjusz i właściciel eleganckiej willi topi się we własnej wannie. Choć wszystko wygląda na nieszczęśliwy wypadek, Palmu wietrzy morderstwo. O tym, że ma racje przekonuje się gdy kolejną ofiarą staje się żona zamordowanego, a podejrzenia rosną, gdy nestorka rodu twierdzi, że trucizna mogła być przeznaczona dla niej. W zamkniętej rezydencji zamknięty krąg podejrzanych, czyli bardzo klasyczny kryminał i mnożące się motywy. Dobrze zarysowane postaci (Batler- wszechwiedzący kamerdyner, stara ciotka, młoda piękna dziewczyna, nieco dziwne rodzeństwo i ceniony literat), spiętrzona intryga i olbrzymi dowcip to największe plusy tej powieści. Waltari ponoć pisał kryminały dla rozluźnienia po pracy na swoimi dziełami historycznymi i dzięki jego rozrywce, czytelnik ma swoja porcję kryminalnej zabawy w najlepszym, starym stylu. Bez nadmiaru brutalności,epatowania naturalistycznymi opisami i problemami patologicznych rodzin(tak charakterystycznymi dla współczesnych skandynawskich kryminałów), za to z osobistymi przesłankami, motywami i ciągle zaskakującymi wyznaniami podejrzanych. Kryminał został napisany w 1940 roku i czasem czuje się to w tempie, które jest znacznie spokojniejsze niż w dzisiejszych powieściach, ale nie brakuje w książce napięcia i właśnie umiejętność budowania dramatycznych sytuacji bez tanich chwytów literackich najlepiej świadczy o klasie autora. Potwierdza, że obecna kondycja skandynawskiej literatury kryminalnej nie jest kwestią przypadku. Książka, która dobrze się czyta i nieźle główkuje. A Palmu, jego pomocnik i narrator zarazem stanowią fantastyczny tandem!

Mika Waltari, "Błąd komisarza Palmu". Wydawnictwo Literackie. Kraków  2011.

sobota, 8 marca 2014

"Przekleństwa niewinności" fatalizm dojrzewania

Podstawowe pytanie zwykle brzmi: o czym jest ta książka? Najprostsza odpowiedź:o pięciu siostrach, które popełniają samobójstwo. Opowiada o tym bezimienny narrator, który znał siostry Lisbone, a że dziewczęta otoczone były aurą tajemnicy i pewnej nieprzystępności, która tak fascynuje- podkochiwał się w nich. We wszystkich, bo Lisbonki stanowiły swoistą jedność w pięciu postaciach.  Narrator był jednym z całej zgrai miejscowych chłopców, na których zadziałała siła przyciągania sióstr, które, jak dowiadujemy się z początkowych stron, nawet nie były wyjątkowo urodziwe. W takim razie dlaczego bezimienny narrator, będąc dojrzałym mężczyzną, wspomina młodość i jej bohaterki? Z tęsknoty za młodością? Sentymentu dla dobrze znanego świata, który odszedł i dylematów, które dziś dla niego nie istnieją? Wreszcie może dlatego, że spotykając się tamtego roku z dwoma siłami świata- miłością i śmiercią, utracił swoją niewinność?

"Przekleństwa niewinności" są książka o tym wszystkim. O wchodzeniu w dorosłość ze wszelkimi jej pułapkami, o społeczności miasta, w którym wszyscy o sobie wszystko wiedzą, a samobójstwo córki nauczyciela miejscowej szkoły jest tematem pogawędek z sąsiadami. Jest powieścią o domu, który początkowo wydaje się zwykły i nawet normalny,a jednak to w nim dochodzi najpierw do jednego, a potem poczwórnego samobójstwa. Jednak mimo tego, że od pierwszej strony wiemy, że dojdzie do śmierci bohaterek, książka nie jest ponura. Momentami bywa mroczna, ale mroczność ta wynika z wchodzenia w  nie aż tak anielski i czysty świat budzącej się dorosłości, a nie mówienia o śmierci. Dorosłość, przekleństwo gubienia niewinności, nie jest na szczęście skończenie tragiczna. Powieść, choć trudno ją nazwać lekka, łatwą i przyjemną, wciąga. Autor opowiada ciekawą historię, z oryginalnymi bohaterkami i duszną atmosferą rywalizacyjnych światów- dzieciństwa i dorosłości, kobiet i mężczyzn, konsekwencji dojrzewania i trwania samego procesu..Zderzenie postaci sióstr, zwłaszcza najszerzej opisanej Lux, z raczej jednorodnym. miasteczkiem i jego mieszkańcami (w grupie chłopaków wyróżnia się bon vivant Trip Fontaine) robi spore wrażenie na czytelnikach. Tak samo jest z  zakończeniem- choć oczywiste od początku, ale przez świetnie budowane napięcie, poraża dramatyzmem.
 To świetnie skonstruowana i napisana powieść. Eugenides trzyma dystans, nie popada w nadmierny sentymentalizm ani tragizm, po prostu snuje historię, a opowiada ją w zależności od opisywanych zdarzeń to poetycko, to dowcipnie, ale z równą intensywnością emocji. Bo książka budzi emocje i trudno ją odłożyć bez refleksji. Refleksji też nieco bardziej osobistej, zapoczątkowanej zdaniem pierwszej samobójczyni Cecilii - "Widać, panie doktorze, że pan nigdy nie był trzynastoletnią dziewczynką". W przeciwieństwie do doktora, narratora i autora, byłam trzynastoletnią dziewczynką i bardzo się się cieszę, że czas dorastania przeżyłam bezboleśnie (a może po prostu do końca jeszcze nie dorosłam?). W przypadku bohaterek to zdanie staje się, zgodnie ze słowami autora, "listem pożegnalnym", a także prostym wyjaśnieniem ich postępowania. Eugenides mimo wiszącej nad bohaterkami tajemnicy i śmierci, pokazuje niezwykle mocną i dominującą siłę kobiecości oraz ogromny wpływ, jaki wywarły Lisbonki na mieszkańcach, a zwłaszcza na wszystkich chłopakach,którzy zbierali ich zdjęcia i części garderoby, a wspomnienia o siostrach pozostały z nimi na zawsze.

"Przekleństwa niewinności", ze względu na postacie dziewcząt, duszną atmosferę i poczucie wydarzenia, które choć dla zwykłych ludzi jest tragedią,a dla samych bohaterek raczej normalnym krokiem ku wyzwoleniu, przywodzi na myśl "Piknik pod wiszącą skałą". Inny czas, inne obyczaje, inna sytuacja, inne tempo, a jednak ta sama nieuchronność i drgające w powietrzu emocje. Może to jest ta osławiona, tragiczna, czasem groteskowa rodząca się kobiecość, o której potrafią pisać ci mężczyźni, którzy po prostu potrafią pisać!?

Jeffrey Eugeninides, "Przekleństwa niewinności". Wyd Znak. Kraków 2013.

PS Sporo w dzisiejszym opisie kobiecości (wszak Dzień Kobiet! i urodziny Eugenidesa przy okazji), ale fakt, że książkę przeczytałam z polecenia Mężczyzny ma w tym kontekście spore znaczenie:)


wtorek, 4 marca 2014

"Nie odrobiłem lekcji, bo..." czytałam tę książkę!

Drzemie we mnie dziecko. Nie zamierzam się tego wypierać. Nie będę też ukrywać, że chciałabym czasem jak każde dziecko wymigać się od obowiązków. Wobec tego "Nie odrobiłem lekcji, bo... " jest lekturą w sam raz dla mnie. Dowcipne teksty (które przepisuję, by pomóc je w pełni docenić) i ilustracje oddające trochę absurdalny, trochę dziecięcy, a trochę pokrętny klimat wyjaśnień.Davide Cali i Benjamin Choud (ten od Pomelo) prezentują zbiór niebanalnych tłumaczeń, które mogą się przydać nie tylko w przypadku braku pracy domowej. 


Oto kilka z nich...






Przyczyna historyczna:  "Właśnie kiedy usiadłem do lekcji, najechali na nas wikingowie".
 Przyczyna losowa:"Tornado wywiało  wszystkie moje książki."


 


Przyczyna rodzinna:"Mój dziadek ze swoim zespołem tak hałasowali, że nie moglem się skupić".
Przyczyna altruistyczna:"Oddałem swoje ołówki Robin Hoodowi."


















Mój faworyt :) Przyczyna geograficzna: "Znaleźliśmy zbłąkanego pingwina, więc zabraliśmy go na biegun północny...
-Ale przecież pingwiny żyją na biegunie południowym!
-No właśnie! Kiedy zdaliśmy sobie sprawę z naszej pomyłki musieliśmy zawrócić i odprowadzić go na drugi biegun."



Kolejnych wyjaśnień trzeba szukać w książce. Nie będę o nich pisać bo... właśnie do drzwi stuka kot sąsiadów, który zapomniał swojego uśmiechu:, a jak żyć bez uśmiechu?:)

Davide Cali, Benjamin Chaud, "Nie odrobiłem lekcji, bo..." Wyd. Dwie Siostry. Warszawa 2013.

niedziela, 2 marca 2014

"Sekretny język kwiatów" życie kobiety ostu


O tej książce sporo słyszałam, nie sposób było chyba przetrwać rok 2011 bez zobaczenia jej wystawionej w księgarskim oknie lub przeczytania paru słów w sieci lub gazetach. Szum ucichł i chyba dobrze, że  poczekałam, bo "Sekretny język kwiatów" potrzebuje trochę czasu i spokoju. Główną bohaterką jest Victoria, sierota,która całe życie błąkała się od domu dziecka do rodziny zastępczej. Trudno się dziwić, że bez prawdziwego ciepła i wsparcia wyrosła z niej osoba nieprzystępna, zamknięta w sobie i broniąca się przed emocjami. Taki ludzki oset. Jedyną osobą, która okazała jej serce była adopcyjna matka Elizabeth. Wspomnienia z czasów mieszkania z kobietą, która nauczyła Victorię znaczenia kwiatów splatają się w powieści ze współczesnością bohaterki. Dorosła Victoria po opuszczeniu domu dziecka musi się na nowo odnaleźć, a nie przychodzi jej to łatwo. Jedyną rzeczą która lubi są kwiaty, a jedynym na czym się zna- język roślin. I zaczyna pracę w kwarciani, której klienci szybko doceniają zdolności młodej florystki. Jej bukiety nie są zwykłymi wiązankami, ale pełnymi ukrytych znaczeń komunikatami darczyńców dla obdarowywanych. Victoria też staje się adresatką kwiatowych wiadomości, śle je Grant, równie zainteresowany językiem kwiatów i równie tajemniczy krewny Elisabet. Historia tej znajomości rozwija się powoli, aż w końcu Victoria dowiaduje się, że jest w ciąży. Staje się matką- osobą, której sama nie miała, przez co nie do końca wie, jak ma się zachować. Opisy ciąży,porodu, pierwszych dni z dzieckiem są realistyczne i bardzo dalekie do obyczjówkowego standardu. Victoria, wiecznie zmęczona, zagubiona i niepewna, decyduje się zrobić to samo co jej matka- oddać córkę. Jednak książka ma swój happy end, rodzina łączy się, wspomnienia Elisabeth i pewne wiszące nad młodymi tajemnice rozwiązują się. Zaczyna się kolejny etap ich życia, który czytelnik może sobie sam dośpiewać. 

Krótkie rozdziały, żywy język i przenikające się plany czasowe sprawiają, że powieść czyta się dobrze, główna bohaterka może nie należy do tych, które pokocha się od pierwszej strony, ale z biegiem czasu zaczyna się ja rozumieć. Bo Victoria zdziera swoje kolejne warstwy, ukazując zagubioną i spragnioną miłości dziewczynę, która panicznie boi się odrzucenia. Jednocześnie może drażnić ciągłe życie przeszłością i usprawiedliwiane trudnym dzieciństwem każdej decyzji, nawet tej podejmowanej w dorosłym życiu. Cóż, taką postać wymyśliła autorka i trzeba przyznać, że prowadzi ją bardzo konsekwentnie. Losy Victorii są ciekawe, ale nie powodują zarwanych nocy. Dobra powieść obyczajowa o dojrzewaniu, kobietach i kwiatach, co ważne- bez nadmiaru lukru, cudownych zbiegów okoliczności i zbyt przewidywalnego happy endu. 

Vanessa Diffenbaugh, "Sekretny język kwiatów". Wyd. Świat Książki. Warszawa 2011.