niedziela, 16 marca 2014

"Alibi na szczęście", alibi dla bestsellera

Ta książka zbiera zachwyty i cięgi, wciąż jest tematem internetowych dysput. Zachwycone czytelniczki piszą o emocjonującej i wzruszającej historii miłosnej, niemożności oderwania się od dziejów Mikołaja walczącego o uwagę Hani, która kryje w sobie tajemnicę i ból przeszłości. Bardziej krytyczne osoby bezlitośnie punktują rozwlekłość akcji, nieprawdopodobieństwa, które mnożą się na każdej stronie (Hania, polonistka, pracuje w szkole mimo udokumentowanego leczenia u psychiatry, jest bogata z domu, więc ma terenowy samochód, dom z ogrodem, ogrodnikiem i gosposią...zresztą podobny status materialny mają wszyscy bohaterowie). Podważana jest też konstrukcja bohaterów, którzy są doskonali do bólu jak Hania i Mikołaj, albo obcesowi i  pozbawieni jakiejkolwiek dyplomacji jak przyjaciółka bohaterki, Dominika. Ale co najdziwniejsze-każda z opinii jest prawdziwa! Wszystko zależy od tego, czego  oczekujemy od książki- jeśli bajkowej opowieści o rycerzu o nadludzkiej cierpliwości, który w końcu (po ponad 640 stronach) zdobywa do tej pory zamrożone serce Hani, można zasiąść do lektury. Jednak jeśli wymaga się fabuły, która ma jakiekolwiek tempo i cień prawdopodobieństwa, lepiej tę pozycję odłożyć na miejsce.

Książka trafiła u mnie w przednówkowy czas i była przerywnikiem przy czytaniu nieco bardziej wymagających pozycji, jednak nawet czytadłom w literackim płodozmianie stawiam pewne wymagania. Wiem, skoro historia mnie nie zainteresowała, mogłam książkę odłożyć po pierwszych 10stronach, ale chciałam sprawdzić w czym tkwi fenomen tej powieści, a nawet serii, bo zachęcona powodzeniem autorka napisała jeszcze 3 części. I do jakich wniosków doszłam? Pisząc kiedyś o terapeutycznych aspektach literatury kobiecej, miałam okazję przeprowadzić sporo rozmów z czytelniczkami i z tych dyskusji wyłonił się zbiór cech, które są potrzebne do stworzenia idealnej babskiej powieści. Taka książka ma pomóc oderwać się od codzienności przez ukazanie świata, do którego chciałoby się trafić. A kto nie chciałby trafić do świata w którym nie mówi się o pieniądzach, bo się je ma? Świata eleganckiej Warszawy, romantycznej Pragi lub sielskiego wybrzeża? Dalej-bohaterowie mogą mieć problemy, ale muszą je pokonać. Tu wszelkie przeciwności bohaterowie zwalczają (np. Mikołaj mimo sercowych mąk, pracuje zawzięcie nad świetnym projektem architektonicznym) albo przeciwności rozpływają się w niebycie (domniemany romans zięcia pani Irenki niby był, ale potem niknie). Bohaterowie powinni być tacy, że chciałby się nimi wypić kawę (albo w przypadku tej książki, herbatę z cytryna, bo zasadnicza Hania kawy nie pije). O ile główna bohaterka może drażnić swoją bierną postawa, ciągłą niepewnością własnych uczuć, o tyle np. pani Irenka, uosobienie ludowej, mamino-babcinej mądrości jest do rany przyłóż, a polonistka Aldonka z rymowankami i paroma rzeczowymi przemyśleniami o życiu bywa urocza. Powieść Ficner-Ogonowskiej jest książką, która  może pomóc oderwać się od swoich codziennych spraw, a że ta eskapistyczna funkcja literatury jest niezwykle istotna, książka okazała się bestsellerem. Jeśli dodać do tego trochę ciepła i nadziei na lepsze jutro jakie niosą historie wszystkich bohaterów oraz oczywisty od początku happy end, mamy przebój. Moim podstawowym zarzutem w stosunku do tej opowieści jest jej długość- książka jest za zwyczajnie gruba, a historia się wlecze. Nie:snuje romantycznie, nie: delikatnie płynie, tylko po prostu wlecze. Skrócenie książki o 100, 200,300 stron nie zrobiłoby z niej broszurki, za to przyspieszyło bieg wydarzeń i zagęściło emocje. Przyznam, że wewnętrzne monologi bohaterów przelatywałam wzrokiem i szukałam czegoś, co pchnie akcję. Nie lubię tak czytać, bo przecież autor napisał, redaktor sprawdził, a ja bezczelnie omiatam stronę zamiast śledzić w napięciu każdą literę, którą ktoś po głębszym zastanowieniu postawił. Przeczytałam i znam tajemnicę sukcesu serii, ale mogę całkiem szczerze powiedzieć, że mnie ta powieść nie zainteresowała, nie wciągnęła, jej bohaterowie nie są mi z bliscy. Fenomen zrozumiałam, ale sama nie dałam się porwać i nie jestem ciekawa dalszego ciągu.

Anna Ficner-Ogonowska, "Alibi na szczęście". Wyd. Znak. Kraków 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz