czwartek, 23 maja 2019

"Sprawa Hoffmanowej" przełęcze Miry

Tytuł „Sprawa Hoffmanowej” nie przypadkiem nawiązuje do najgłośniejszego procesu dwudziestolecia (i na pewno jednego z bardziej znanych  w historii polskiego sądownictwa), czyli sprawy Gorgonowej.  O ile jednak o Ricie Gorgon wiele mówiono, kręcono i pisano (m.in. Cezary Łazarewicz w "Koronkowej robocie" ), o tyle sprawa Kaszniców, będąca bezpośrednią inspirująca powieści nie jest tak szczegółowo znana.  Rodzinne wyjście w góry i powrót tylko jednej osoby-kobiety, która czuwała przy zwłokach  przez dwa dni to historia tragiczna i smutna, ale  Katarzyna Zyskowska dodała do niej jeszcze intrygującą bohaterkę i kolejny plan czasowy. Mamy zatem nie rok 1925 (wtedy to miały miejsce wypadki z udziałam Kaszniców), ale 1933 i nie nobliwą panią Kasznicową, a Mirę May (na pewno nie tylko mnie kojarzącą się z Norą Ney), gwiazdę kabaretów,  ulubienicę Warsa, która  porzuca świat rewii i wychodzi za mąż za szanowanego prokuratora Hoffmana.  

Mira jest postacią niejednoznaczną, a jej złożoności służy jeszcze zabieg prowadzenia narracji w  trzeciej  i pierwszej osobie. Narrator opowiada o wydarzeniach  tragicznego lata, podczas gdy ona sama,  cierpiąca,  zmęczona i wycieńczona, mówi o  swojej przeszłości, wrażeniach i lękach już jako pensjonariuszka zakładu dla obłąkanych. Leczący ją doktor, opierając się na pracach Freuda, stosuje hipnozę i wygrzebuje z pacjentki wypierane wspomnienia z dzieciństwa,  młodości; wydarzenia, od których Mira chciałaby się uwolnić, ale jednocześnie bardzo mocno w niej tkwiące i definiujące pewne jej zachowania.  Mira jest więc  wykluczaną dziewczynką,  spragnioną zainteresowania i uwagi panną, świadomą swego czaru, łamiąca konwenanse famme fatale.  W każdej z tych ról jest jednakowo przekonująca. I  głęboko nieszczęśliwa. 

Czytelnik na początku musi się przyzwyczaić do różnych planów czasowych i narracji, przeskakiwać między  wydarzeniami lata 1933 oraz nielinearnymi wspomnieniami cierpiącej Miry.  Po kilkunastu stronach, gdy wydarzenia zaczynają się przenikać i dopełniać, ten zabieg okazuje się fantastycznym sposobem nie tylko utrzymania uwagi czytelnika, ale także uzupełniania wrażeń.  W książce i umyśle Miry miesza się trudna, opisana momentami brutalnie i naturalistycznie, droga do kabaretu i kariery z zakopiańskim blichtrem i włóczęgami z demonem Witkacym na czele. Opowieść uzupełniają  materiały prasowe, bo tak jak w przypadku Gorgonowej, rola opinii publicznej jest tu niezwykle ważna.   A nad tym wszystkim górują szczyty Tatr i odwieczna potęga przyrody. Bo choć Mira najbardziej boi się pewnych ludzi i tego, co oni mogą jej zrobić, to ostatecznie góry staną się przyczyną jej tragedii. Góry i wyżyny bezczelnego, opętanego narkotykowym głodem szantażu pewnego człowieka…  

Powieść Zyskowskiej może być traktowana jak kryminał (jest przecież podejrzana, świadkowie, motywy), może być  historyczną próbą przedstawienia tamtego świata i jego obyczajów (widać, że autorka świetnie przygotowała się do tego, by pisać tak o Zakponem lat 30. jak i atmosferze tamtych lat). Ale dla mnie jest przede wszystkim powieścią psychologiczną (tak przecież rozwijającą się w dwudziestoleciu), powieścią pokazującą różne stany ducha, a także pozwalającą spojrzeć na cierpienia bohaterki ( i jej czasy) z jakiegoś historycznego dystansu. Czyta się tę książkę  bardzo dobrze i szybko, bo po pierwsze historia wciąga, po drugie narracja jest budowana z wielkim pomysłem i konsekwencją. I po trzecie- styl autorki, korzystający z cytatów z literatury i  bogactwa polszczyzny (to moja kolejna książka tej autorki, w której język zwraca szczególną uwagę).  Intrygujące, przejmująco smutne i dobrze  (i świadomie!) napisane. A Miry żal.

Katarzyna Zyskowska, "Sprawa Hoffmanowej". Wyd. Znak. Kraków 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz