Strony

wtorek, 29 października 2013

"Siostrzeniec Kundery" rzekomy siostrzeniec potencjalnego bohatera

O Dawidzie Foenkinosie pisałam dwa razy, "Delikatność" podobała mi się bardzo,"Nasze rozstania" nie były złe, a "Siostrzeniec Kundery"? Trudno tę książkę jednoznacznie ocenić, bo jest bardzo nierówna. Pomysł jest niezły, choć może leciutko przedobrzony, wykonanie też nie najgorsze, ale cóż... czegoś brakuje.Fabuła jest w gruncie swej zagmatwanej rzeczy prosta- główny bohater i narrator  widząc, że nie jego narzeczona Teresa nie docenia genialnego prezentu (czyli pudełka sardynek) i chce się z nim rozstać, postanawia znaleźć inny sposób na zatrzymanie jej przy sobie. I znajduje- znajduje Konrada rzekomego siostrzeńca Kundery, który swym dziecięcym urokiem (choć jest człowiekiem dorosłym) podbija jego serce. Okazuje się, że serce Teresy też. I teraz zaczyna się walka byłych narzeczonych o uwagę Konrada,a w to wszystko zostaje włączony znajomy bohatera, Edward, rodzice oraz dwóch Polaków, którzy mają rzekomo filmować działania domowego piekiełka. Swoją drogą portret naszych rodaków (których obecność w tytule bynajmniej nie wynika z francuskiego oryginału), choć kreślony z sympatią, mógłby startować w konkursie na stereotyp Polaka- nadużywającego alkoholu miglanca i kombinatora... Jak to się skończy? Rzekomy siostrzeniec będzie chciał dorosnąć, rzekomi dorośli będą musieli żyć dalej, a rzekomi filmowcy ruszyć w świat...

Bohaterowie są dość groteskowi, a język w miarę dowcipny, ale widać (zwłaszcza w porównaniu z innymi powieściami), że to książka debiutanta, który dopiero tworzy swój styl i zaczyna myśleć nad własnym miejscem w literaturze, miotając się miedzy obyczajówką a eksperymentem. Tu  toruje sobie drogę do bycia autorem, który bardzo świadomie i oszczędnie używa języka (choć debiutancka powieść jest najmniej staranna i konsekwentna w swej budowie, a co za tym idzie-najdłuższa!), a bohaterów, poza paroma groteskowymi cechami obdarza też przyjemną dla czytelnika swojską, a mało banalną osobowością.W moim rankingu książek Foenkinosa- nadal przoduje "Delikatność".

David  Foenkinos, "Siostrzeniec Kundery. O wpływie dwóch Polaków". Sic!,  Warszawa 2005.

wtorek, 22 października 2013

"Moje życie we Francji" kobiety z apetytem na życie

Nie jestem fanatyczką gotowania i programów kulinarnych, więc póki nie obejrzałam jakiś czas temu filmu "Julia i Julia" nie kojarzyłam Julii Child z niczym. A już na pewno nie z kulinarnym guru! Nadal nie jestem pewna, w czym tkwił fenomen jej programów, ściereczki wetkniętej za fartuch oraz gotowania w perłach, ale lektura "Mojego życia we Francji"  kolejny raz przekonuje, że spełnienie marzeń jest kwestią uporu.

Child pojechała do Paryża jako typowa żona przy mężu dyplomacie, wymyśliła, że spróbuje nauczyć się gotować a jeśli już się uczyć, to od najlepszych. Z impetem swego amerykańskiego pochodzenia, braków we francuszczyźnie i sporego wzrostu weszła w męskie towarzystwo francuskich kucharzy i zdała egzaminy jednej z najsłynniejszych szkół gastronomicznych Le Cordon Blue. Potem postanowiła podzielić się doświadczeniem i przygotować książkę z przepisami na prawdziwe francuskie dania dla prawdziwych amerykańskich gospodyń. "Moje życie we Francji" opisuje zarówno etap zachwytu nad Francją, Paryżem i innymi regionami kraju jak i i podróże państwa Childów po świecie oraz proces przygotowania książki kucharskiej, spierania się z pomagającymi, współpiszącymi koleżankami i z wydawcami, wreszcie sukcesu liczonego w tysiącach sprzedanych tomów i kilometrach taśmy telewizyjnej z nagraniami programów kulinarnych. Child opisując swe barwne życie i sposób, może nie tyle spełniania marzeń, co realizacji planów, jest bezpretensjonalna, spontaniczna i pełna wigoru. Tę książkę mogą przeczytać wielbiciele Francji, wielbiciele kuchni (trudno nie myśleć o jedzeniu czytając o Wielkim Eksperymencie Bagietkowym, na który poszło 120 kg mąki lub kolejnych cukierniczych cudach...) ale także osoby, które nie do końca wierzą w siebie i powodzenie swoich pomysłów. Banalne powiedzenie, że jeśli ma się pasję i radość życia wszystko staje się łatwiejsze nabiera w kontekście niełatwego przecież życia Julii głębszego sensu. Warto podarować tej książce i jej sympatycznej, wygadanej i pełnej zaangażowania z życie i gotowanie autorce kilka wieczorów (a najlepiej: podwieczorków).

Julia Child, "Moje życie we Francji". Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.
Oddajmy głos Julii, smacznego:)


sobota, 19 października 2013

"Kobieta trzydziestoletnia".Ona i świat.


Balzac klasykiem jest. Klasyk winien znać się wielu sprawach, a sprawy kobiet są sprawami najbardziej klasycznymi z możliwych. I Balzac się zna:) Sięgnęłam po "Kobietę trzydziestoletnią", bo gdy wejdę w wiek "kobiety balzakowskiej", a stanie się to szybciej niż później, powinnam wiedzieć w czym rzecz. I okazuje się, że współczesna francuskiemu realiście kobieta trzydziestoletnia dość mocno różni się od nam współczesnej... ale może to tylko kwestia czasu i przesunięcia pewnych wydarzeń.
Tytułową kobietę poznajemy jeszcze w wieku podlotka, gdy zachwycona przygląda się paradzie Napoleona i przystojnemu wojskowemu Wiktorowi. Bardzo wiele zmieni się w życiu Julii od tej parady. Dziewczyna wyjdzie za mąż za Wiktora, urodzi mu dzieci, stanie się (jako tytułowa trzydziestoletni) obiektem adoracji pewnego młodzieńca (dziwna rzecz-"młodzieniec" jest dwudziestokilkuletni, a trzydziestoletnia Julia opisywana jest jako kobieta dojrzała). Niewiele zostanie w trzydziestolatce z tej rozmarzonej panienki: codzienność nie wygląda jak w czytanych romansach, małżeństwo nie jest największym szczęściem, za to dostarcza upokorzeń i przyczynia się do rozgoryczania, ucieczka w powinności macierzyńskie też nie dostarcza radości.Kobieta trzydziestoletnia przeżywa wszystko, co może zaoferować życie-krótką chwilę szczęścia, podszyty niewiedzą strach przed osądami innych, rozpacz z powodu utraty dobrej samooceny i zmuszenia siebie samej do grania w nieczystą grę pozorów i układów z mężem i środowiskiem.  Dalsze losy Julii splotą się z dziejami jej najstarszej córki Heleny,(która wyjdzie za mąż za nieakceptowanego przez rodziców mężczyznę, ale będzie z nim dużo szczęśliwsza niż matka) oraz jej młodszej córki, Moiny, której losy wieńczą powieść.

Balzac w całym cyklu "Komedii ludzkiej" chciał portretować społeczeństwo, jego codzienność, wzloty, upadki, pokazywać charaktery i to właśnie charakter głównej bohaterki, jej przemiana z dziewczyny w kobietę, matkę, osobę zatroskaną nie tylko o swoje szczęście i własną opinię sprawia, że powieść nie traci na wartości. Dylematy Julii i jej niektóre spostrzeżenia są dziś tak samo trafne jak kiedyś, wciąż niełatwe, bo życie kobiety i małżeństwo mimo zmiany czasu, systemu i konwenansów wciąż ma w sobie jakąś trudność. I tę trudność Balzac pokazuje, drąży i uwypukla przedstawiając z jednej strony codzienne życie Julii, z drugiej: świat jej myśli i przeżyć wewnętrznych. Działanie, czy raczej bezczynność bohaterki, może dziwić i denerwować czytelnika- pytamy: czemu ona nic nie robi,czemu się nie sprzeciwia... a co miałaby zrobić? Helena, która postanawia budować swoje szczęście bez błogosławieństwa rodziców zostaje wyklęta przez ojca i umiera w biedzie, Moina, korzystająca z życia staje się powodem plotek. W losach córek Julii przedstawione zostają jej ewentualne działania wraz z konsekwencjami, czym Balzac po raz kolejny udowadnia, że zna społeczeństwo jak nikt i nie boi się pisać o jego ciemnych stronach. "Kobieta trzydziestoletnia" to kolejna powieść, w której autor wskazuje na zależności jednostki i otoczenia i stąd wynika nasz, czytelników, a szczególnie pewnie czytelniczek-bunt. Jednakże mi podczas słuchania audiobuka, w którym jeszcze lepiej wybrzmiewał poetycki, a jednocześnie konkretny styl opowiadania o ludziach i ich środowisku, nie dawała spokoju myśli, że w gruncie rzeczy nie aż tak wiele się zmieniło. Współczesna "Komedia ludzka" byłaby znów opowieścią o wpływaniu ludzi i środowiska, bo choć może i ludzie i środowisko trochę się zmienili,  rola wpływu i wzajemnych zależności jest wciąż taka sama.

Honoriusz Balzac, "Kobieta trzydziestoletnia", audiobuk pobrany z http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/balzac-komedia-ludzka-kobieta-trzydziestoletnia/ 

środa, 16 października 2013

"Rewanż"kryminał społeczno-obyczajowy krymiał

Po "Rewanż" (wydany potem jako "Zamachowiec") sięgnęłam w momencie, gdy dowiedziałam się, że na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału  będzie gościć jego autorka, Lisa Marklund. Jako osoba z syndromem prymusa postanowiłam przeczytać choć jedną  jej książkę, a przy okazji przypomniałam sobie, że powieści te często, gęsto chwalili czytelnicy. Na bibliotecznej półce dorwałam "Rewanż", który stał tam prawdopodobniej dlatego, że nie był  wydany w Czarnej Serii i nie rzucał się w oczy jak wszystkie części cyklu o Annice Bengtzon :)

 Rzecz dzieje się we współczesnym Sztokholmie, na kilka dni przez Bożym Narodzeniem, bohaterką powieści jest dziennikarka badająca sprawę eksplozji na stadionie olimpijskim w wyniku której zginęła przewodnicząca komitetu olimpijskiego. Annika szuka zamachowca, tropi i śledzi, a poza tym zmaga się z koleżeństwem z zespołu dziennikarzy, którymi kieruje  i usiłuje połączyć to wszystko z byciem żoną i matką dwójki dzieci. Co ciekawe, opowieść w swoim pierwszym wydaniu nie była nazwana kryminałem, a powieścią obyczajową-psychologiczną i to jest bardzo dobry trop. Zwyczaje redakcji, gierki między pracownikami, rozterki Bengtzon, która zamiast piec pierniczki goni za tematem, a potem wykłóca się, by ze zdobytych wiadomości nie robić tylko taniej sensacji... To wszystko tworzy bardzo obszerną i ważną warstwę książki , niezwykle w swej wymowie i poruszanej tematyce skandynawskiej -wiadomo tajemnice z przeszłości, mobbing, niejasne relacje...Sama intryga kryminalna, powiedzmy to szczerze, nie jest zbyt zaskakująca, choć motyw porwania dziennikarki w finale nieźle buduje napięcie.  Powieść określiłabym jako niezłą, ale na pewno nie powalająca. Natomiast powaliła mnie autorka!

Lisa Marklund  podczas spotkania na temat swojej twórczości była naprawdę rewelacyjna:) z pełnym zaangażowaniem i ekspresją opowiadała o pracy dziennikarki (zajmowała się m.in. przemocą wobec kobiet i dzieci), metodach pisania i  wydawaniu książek w różnych krajach, o swej działalności w UNICEFie i podróżach. Marklund opowiadała o cyklu o Annice (bohaterce w której połączyła osobowości swojego ulubionego szefa i córki), ale także wspominała o innych powieściach i cyklach. Mówiła też o kryminale i tym, że jest on możliwy do pisania i popularyzacji w odpowiednich warunkach społecznych i politycznych. Paradoksalnie wynikało z tego, że dobrze rozwinięty kryminał jest znakiem rozwiniętej demokracji i bezpieczeństwa publicznego w kraju autora-tylko tam pisanie i czytanie o zbrodniach, machlojkach i morderstwach  może być rozrywką. Tych wszystkich barwnych opowieści mogliśmy słuchać dzięki fantastycznej tłumaczce.Twórczość Marklund warta jest poznania(zwłaszcza jeśli traktuje się ją właśnie jako książki obyczajowo-psychologiczne), tak samo jak na pewno warto uczestniczyć w spotkaniu z pisarką! Pokłosiem mojego pobytu na Festiwalu jest powiększony o kilka książek stosik przy łóżku- w końcu trzeba przeczytać  powieści ludzi, których mijało się we Wrocławiu w ubiegłym tygodniu:)

Lisa Marklund,"Rewanż". Wyd. Książnica,  Katowice 2002.  (inny tytuł "Zamachowiec")

wtorek, 8 października 2013

"Abc zbrodni Agty Christie", ABC kryminału:)

Imię i nazwisko: Agata Christie. I więcej mówić nie trzeba; Królowa kryminału, autorka książek, które sprzedają się równie dobrze co Biblia i dzieła Szekspira, dla wielu absolutna mistrzyni. Przychylam się do zachwytów nad jej książkami, bo kryminały Christie są dla mnie nieodłączną częścią wszelkich urlopów, wakacji i leniwych popołudni, doskonale wypoczywam przy jej opowieściach i choć właściwie przeczytałam wszystkie książki kilkakrotnie, zawsze z chęcią wracam do tych historii. Historii w których jest morderstwo, jest zbrodnia, ale jest też dowcip, lekkość i pewna (w porównaniu ze skandynawską: sielska) wizja świata. Ale te pozornie błahe (bo kryminał jest przecież "złym gatunkiem") utwory stały się pretekstem do bardzo poważnego dzieła. "Abc zbrodni  Agaty Christie" to kolejna już książka Johna Currana (poprzednia  to"Sekretne zapiski Agaty Christie"), w której stara się odsłonić przecz czytelnikami tajemnicę fachu Christie,  a tym razem bierze na warsztat powieści trochę mniej znane i dzieli na dekady twórczość Agaty. Z analiz wychodzą bardzo interesujące wnioski, choćby o cezurze wojennej, która zburzyła stary porządek, o wpływie terminowania w aptece na ilość trucizn w powieściach czy o wyjazdach Christie na Wschód, podczas których towarzyszyła w wykopaliskach swojemu mężowi-archeologowi. 

Curran bardzo skrupulatnie opisuje pomysły i kolejne trawestacje zbrodniczych układów, sięga nie tylko po powieści, ale także opowiadania i sztuki teatralne, które bardzo często rozgrywają się wg tego samego schematu. "ABC zbrodni" nie jest książką, którą czyta się jednym tchem, wymaga skupienia i przede wszystkim niezłej orientacji w twórczości Christie. Najlepiej byłoby czytać fragment rozważań Currana i opisywalne przez niego kryminały, bo wtedy wszystkie teksty dopełniałyby się wzajemnie. Gratką dla czytelników są dwa odnalezione wśród zapisków, a niepublikowane do tej pory opowiadania. Może nie powalają na kolana, ale i tak co Christie, to Christie!  Mnie bardzo spodobała się też przytoczony list, w którym autorka "Zbrodni na festynie" zabiera głos w jednej z ulubionych literaturoznawczych spraw Anglików, czyli tego kim była Czarna Dama z sonetów Szekspira. Ciekawa jest też lista  ulubionych i cenionych lektur samej Christie oraz zbiór wytyczne Crime Clubu i rożnych jego ojców-założycieli. Czytając o wszelkich zasadach dobrego kryminału, jakie zakładali sobie członkowie klubu, trzeba pamiętać, że fenomen Christie wynika również z tego, że ona zasady łamała i tworzyła swój kodeks, któremu była wierna. Warto przeczytać i warto zakrzyknąć: Niech żyją małe szare komórki!


John Curran, "Abc zbrodni Agaty Christie". Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2013.

sobota, 5 października 2013

"Gofrowe serce", smak dzieciństwa

Po historii Tonji nie mogłam się powstrzymać przed sięgnięciem po "Gofrowe serce", powieść, którą Maria Parr zyskała serca czytelników (także tych z mojej biblioteki). Szkoda, że czekałam tak długo,bo "Gofrowe serce" jest fantastyczne, a zachwyt nad umiejętnościami, wyobraźnią i mądrością autorki wzrasta. Bohaterami tej opowieści są Kręciołek,  jego przyjaciółka Lena, Dziadek, Ciocia-Bacia, rodzina Kręciołka oraz ich codzienność. Nie taka zwyczajna, dziecięca codzienność, bo nie wszyscy zakopują radia, zakładają schronisko dla krów, a smutkom sprzeciwiają się jedząc gofry i rozmawiając ze sobą.

 "Gofrowe serce" porównywane jest do "Dzieci z Bullerbyn", ale książka Parr jest pozycją poruszającą, poza jasną stroną życia, także te smutne strony- Lena nie ma taty i stale poszukuje nowego, cudowna Ciocia-Babcia umiera, a Kręciołek nie do końca rozumie co czuje... więc życie ludzi z Pękatej Matyldy nie jest usłane różami. Ale dzieci potrafią sobie radzić z przeciwnościami dlatego, że mają siebie, wspaniałe rodziny i niezachwianą wiarę nie tylko w moc opiekuńcza Jezusa z obrazka Cioci-Babci, ale także lepsze jutro. Mają też dorosłych, którzy traktują ich jak partnerów do rozmowy i ludzi myślących, a przy tym sami dorośli nie są przerażająco poważni (ach ten Dziadek!). Olbrzymia mądrość przemawiająca z każdej strony sprawia, że nie tylko współodczuwamy z bohaterami, ale zaczynamy ich bardzo lubić i może nawet trochę zazdrościć tych szalonych przygód. Autorka idealnie łączy  momenty zabawy, celebrowania codzienności, a przy tym nie szczędzi chwil refleksji, ot, jak w życiu! A przy tym nie ma tu żadnego moralizatorstwa i łopatologicznego wyjaśniania zawiłości życia. Świat widziany z perspektywy Kręciołka jest w gruncie rzeczy przyjazny i zapraszający by zostać w nim na dłużnej. "Gofrowe serce" to jedna z tych książek, które żal odkładać. Ci, którzy cenią napisane z humorem, mądre opowieści, łączące momenty zabawne z wzruszającymi oraz lekko strasznymi powinni przeczytać  powieść Parr jak najprędzej. Także po to, by dowiedzieć się, czy Lena znajdzie sobie nowego tatę, a Kręciołek dowie się wreszcie czy jest jej najlepszym przyjacielem:)

 Maria Parr, "Gofrowe serce". Przeł. Aneta W. Haldorsen. Nasza Księgarnia, Warszawa 2007.

środa, 2 października 2013

"Piąta Aleja, piata rano" dekady legendy "Śniadania u Tiffany'ego"

 
Dokładnie sześćdziesiąt trzy lata temu 2 października 1960 roku o piątej rano na Piątej Alei rozpoczęły się zdjęcia do "Śniadania u Tiffany'ego", filmu który stał się czymś więcej niż filmem... a o tym dlaczego tak było opowiada Sam Wasson w swej książce. 

W dzisiejszych czasach, gdy żyje się szybko, pisze i kręci się szybo cały proces powstawania tego filmu wydaje się niemożliwie długi i najeżony trudnościami. Ale gdyby nie było tych wszystkich wątpliwości i zakrętów, "Śniadanie..." pewnie nie byłoby by tym, czy się stało. Autor zaczyna od wczesnego dzieciństwa Trumana Copote'a i jego trudnych relacji z matką  (kto wie, czy nie pierwszą Holy), potem prowadzi czytelnika przez kolejne etapy życia i prezentuje inne inspiracje, bo w końcu to panna Holy była ulubioną i być może najważniejszą postacią pisarza. Jednak od powieści do filmu droga bardzo daleka, zwłaszcza że trudno nazwać film ekranizacją powieści. O powodach rozmaitych zmian dyktowanych wymogami ówczesnej moralności warto poczytać, aby zrozumieć jak bardzo wywrotowy mógł okazać się film, który dla wielu współczesnych widzów jest sentymentalną historyjką o rozrywkowej dziewczynie. Proces tworzenia scenariusza, szukania kompozytora, kostiumów, castingu na odtwórców ról (nie tylko głównych),  to wszystko składa się na opowieść o filmie, którego nakręcanie było rzeczą niesłychanie trudną jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. A gdy te już się zaczęły, czytelnik może przeczytać o dwóch wariantach zakończenia, kotach lub poznać kulisy kręcenia przyjęcia u Holy (gdy niedawno oglądałam "Śniadanie..." patrząc na tę scenę myślałam- jak to jest świetnie zarobione! Jak wiele pracy trzeba było włożyć w nakręcenie czegoś, co ma wyglądać na pozorną beztroskę i totalny bezład...) Sporo miejsca Wasson poświęca strojom, muzyce, najsłynniejszej bodaj piosence filmowej, a nawet opisuje dlaczego Holy na plakacie (który zdobył nie mniejsza sławę niż film i ozdabia tysiące ścian, moją też) trzyma kota właśnie w taki sposób i czy proporcje jej sylwetki są odbiciem figury Hepburn. Historia nie kończy się wraz z ostatnim dniem czy nawet premierą, jest pociągnięta dalej, by przedstawić recenzje i opinie (także różne zdania Capote'a)  i pokazać, jak ten film zmienił patrzenie na komedie romantyczne i ich bohaterki (grane przede wszystkim przez Dorris Day, ale także samą Audrey).

Autor  zaprasza czytelnika do świata filmu lat 50 i 60, prezentuje zmiany w mentalności i świecie, które wyrażały się, lub próbowały się wyrażać w sztuce filmowej. Sposób pokazania głównej bohaterki, tego dlaczego Hepburn na początku nie miała ochoty jej zagrać, a jej mąż absolutnie odrzucał ten pomysł, potem stopniowe przekształcanie postaci daje współczesnemu czytelnikowi możliwość zobaczenia jak bardzo przełomowym utworem było "Śniadanie...", jaką wizję społeczeństwa, kobiety i szeroko rozumianej wolności pokazywał film, który dziś nikogo nie zszokuje. Ale poza pewna diagnozą kina tamtych lat, "Piąta Aleja, piata rano" jest rzetelną (szczegółowe przypisy!), a przy tym napisaną z wielką lekkością i dowcipem gawęda o Hollywood, aktorach, symbolach, jazzie, feminizmie, płaszczu, sukienkach i skali głosu Hepburn. Wasson  pisze  tak barwnie, jakby sam był świadkiem opisywanych wydarzeń, a jednocześnie wciąż ma potrzebny filmoznawcy dystans i to połączanie spojrzeń bardzo mi się podobało! Wasson proponuje by zanurzyć się w świecie, którego już nie ma, bo nie ma już takich gwiazd, tylu ograniczeń i barier do łamania.  Wart poświecić tej książce kilka chwil, bo czyta się bardzo dobrze i pokazuje drugą, wcale nie tak kolorową stronę przemysłu filmowego połowy ubiegłego wieku.  I zachęca do kolejnego, być może bardziej świadomego obejrzenia filmu i wysłuchania piosenki.


Sam Wasson, "Piąta Aleja, piąta rano". Świat Książki, Warszawa 2013.