Strony

niedziela, 31 stycznia 2016

"Boginie z Žitkowej"- szeptuchy, SB i archiwa


Niezwykłe kobiety, obdarzone umiejętnością bogowania, czyli  ziołolecznictwa, odwracania uroków i czynienia magii miłosnej. Kobiety, do których ludzie zwracali się po pomoc i radę od setek lat; kobiety, które przetrwały procesy o czary i wojny, ale przegrały z komunizmem. Boginiom z Białych Karpat poświęca swoje naukowe życie Dora, współczesna badaczka z czeskiego Brna, chcąca przywrócić należne im miejsce w kulturze. Pisząc pracę naukową przeszukuje księgi smolne i dokumenty dotyczące europejskich czarownic, trafia na listy SS-manów, którzy w działaniach bogiń dopatrywali się pierwiastków pragermańskich,  przegląda teczki SB, wgłębiając się w historie inwigilowanych kobiet. Bo nie tylko o naukę chodzi. Dora została wychowana przez jedną z bogiń, Surmenę, i doskonale wie na czym polega moc, która sprawiała, że do najpotężniejszych bogiń przybywali ludzie z terenu mieszącego się między Krakowem, Pragą, Budapesztem i Wiedniem.  Poszukując  informacji o boginiach, Dora odkrywa jednocześnie dzieje swojej rodziny. I szuka odpowiedzi na nurtujące ją pytania, dotyczące jej pochodzenia i dziejów przodków. Kobieta, która szuka swojej tożsamości, zagłębia się w dokumenty i przeszłość, w teczkach SB, listach i archiwach, powoli odkrywa sieć powiązań  i wypełnia białe plamy rodzinnej biografii. Dowiaduje się też o klątwie, ciążącej na kobietach z jej rodziny… Czy problemy z osiągnięciem osobistego Dory też są spowodowane przekleństwem? Czy i ona jest przeklęta...

 Kateřina Tučková za swoją książkę dostała wiele czeskich nagród i zdobyła uznanie czytelników. I trudno się temu dziwić, bo jej powieść jest z jednej strony obyczajową historią, ale z drugiej opowieścią o czymś, co nieznane i niejawne. Podczas spotkania autorskiego w Bibliotece Raczyńskich Tučková opowiadała o swoich wyjazdach w Karpaty i rozmowach z tymi, którzy pamiętają jeszcze boginie i ich działalność. Na naszych oczach skończyła się wielowiekowa historia i działalność z pogranicza psychologii i medycyny, chrześcijaństwa i pogaństwa, obrzędów, które od początku traktowały człowieka jako połączenie ciała i duszy. Autorka opowiadała też o mechanizmach zastraszania i zwalczania bogiń, np. przez zamknięcie ich w zakładach psychiatrycznych i stosowanie elektrowstrząsów, o których w swojej książce tylko napomknęła. Dobrze, że literatura, którą można zaliczyć do popularnych powieści obyczajowych, pokazuje mało znane elementy kultury oraz pozwala poznać i zrozumieć ich szerszy kontekst

W ramach patriotyzmu lokalnego wspomnę, że część archiwaliów bohaterka książki przeglądała w Poznaniu, a mieszkańców opisuje tak „mieli podobne rysy [do mieszkańców Brna]i jakby obojętny, trochę pochmurny wyraz twarzy” … Fikcja literacka, bo Tučková zbierając materiały do powieści nie była w Polsce;) 

Kateřina Tučková, "Boginie z Žitkowje". Przeł. Julia Różewicz. Wyd. Afera.Wrocław 2014r.

środa, 27 stycznia 2016

"Pieniądze to nie wszystko" i Molly po raz czwarty

Kolejna książka o Molly, a tak samo ciekawa i wciągająca jak trzy poprzednie części*. Obstawiam dobrą serię! Tym razem panna Murphy zostaje skierowana do domu senatora, w którym goszczą norweskie spirytystki. Pani detektyw ma zdemaskować oszustki, ale także dowiedzieć się czegoś na temat uprowadzenia syna senatora Flynna, które miało miejsce kilka lat temu. Molly, udająca kuzynkę polityka, działa bardzo skutecznie, choć na jej drodze stają nie tylko tajemnice domowników, ale i goszczący u sąsiadów Justin Hartley, czyli powód jej ucieczki z Irlandii. 

Rhys Bowen kolejny raz zaprasza czytelnika do świata Ameryki początku XX wieku, świata, który zaczyna fascynować się rowerami, pantalonami i hipnozą. W tym tomie mniej jest o życiu zwykłych ludzi, więcej o świecie elit i ich efektownych rozrywek oraz zachcianek i pokus. Jednak Molly, która zaskakująco dobrze czuje się w salonowych klimatach, widząc zakulisowe polityczne zagrywki i ludzkie podłości chowane pod płaszczykiem dbania o pozory, kolejny raz przekonuje się, że pieniądze to nie wszystko. Intryga toczy się wartko, bo mieszają się wątki i motywy, kolejne nieszczęśliwe wypadki i ofiary ścielą się na tyle gęsto, by nie było zbyt nudno,a bohaterowie kreśleni są charakterystycznie. Rezolutna, sprytna i odważna Molly nie traci nic ze swojego uroku i lekkości. Bowen udało się stworzyć sympatyczną i nietuzinkową pannę detektyw, która  woli rozwiązywać zagadki niż dać się zamknąć za ladą sklepu z kapeluszami. Jednocześni, mimo tej emancypacji czy raczej świadomości własnych walorów, Molly jest po kobiecemu niepewna swoich uczuć, tym bardziej, że ani rewolucjonista Jakob ani kapitan policji Daniel nie robią nic, by jej te emocjonalne rozstroje zmniejszyć. A Daniel nawet sytuację zaognia... I ciekawe, co będzie dalej! Nie przepadam, za kryminałami, w których życie detektywów jest na pierwszym planie, w serii z Molly prywatności sympatycznej Irlandki jest niewiele i to akurat wystarczy- nie odciąga od intrygi, a jednocześnie nie czyni z pani detektyw lodowego posągu. Zaczynając lekturę wiedziałam, że będę miała dzień z głowy. Tak się stało. I to był bardzo przyjemny dzień!

Rhys Bowen, "Pieniądze to nie wszystko". Przeł. Joanna Orłoś-Supeł. Wyd. Noir sur blanc. Warszawa 2015.  
* o wcześniejszych przygodach Molly pisałam:

niedziela, 24 stycznia 2016

„Odessa i tajemnica Skrybopolis". Szekspir i idiota Dostojewski


Odessa ma trzynaście lat, a wolny czas spędza wysyłając z dachów samolociki ze swoimi wierszami. Czuje się samotna, niekochana i bardzo brakuje jej ojca, o którym zamykająca się w bibliotece domowej matka nie chce mówić. Pewnej nocy potwory porywają kobietę, a dziewczynka, której towarzyszy wygadany kanarek, przedostaje się do tajemniczego Skrybopolis.  Wspaniałe miasto poetów, pełne literackiej magii zachwyca Odessę, jednak jej wizyta nie jest przypadkowa. Miastu zagraża zbuntowany twórca Mabarak, który przy pomocy Księgusa, magicznej księgi tworzącej rzeczywistość, chce przejąć władzę nad światem. Prawdopodobnie to on stoi za porwaniem matki Odessy, która w Skrybopolis znana jest jako muza Kaliope. W mieście ścierają się dwie propozycje działania: sposób pokojowy reprezentuje Szekspir, wojować z Mabarakiem chce Dostojewski, obu wspierają nie tylko twórcy, ale i bohaterowie literaccy-w odpowiedniej chwili o pomoc proszeni są Sherlock Holmes i Herkules Poirot.  Odessa, aby ratować matkę i miasto, włącza się w rywalizację uczniów szkoły i bierze udział w zawodach, jednocześnie dowiaduje się o przepowiedni, w myśl której miasto uratować może wybraniec, który wyciągnie złote pióro… 

Skojarzenia z legendami arturiańskimi, mitologią oraz kilka nawiązań do dzieł literatury światowej (m.in. dzieł Tolkiena,) to, poza przygodową fabułą, wartość i smaczek tej książki. Książki, w której Dostojewskiego wyzywa się od idioty, a siostry Bronte dają Odessie rady jak pisać pełne wichru i emocji opowieści. A i rywalizacja Szekspira z Mabarakiem mocno pachnie zmaganiami mistrza ze Stratfordu z Marlowem... Czy młody czytelnik wychwyci te smaczki? Wierzę, że spróbuje, a nawet jeśli nie, nie przeszkodzi mu to w odbiorze  powieści. Jednak aby  ułatwić rozpoznanie, autor przygotował spis bohaterów mitologicznych, literackich i postaci historycznych, występujących w książce. Może któregoś z czytelników zachęci to do sięgnięcia po tekst źródłowy? Ale jeśli nie, otrzyma trzymającą w napięciu  opowieść o walce dobra ze złem, wzbogaconą fantastycznymi postaciami potworów i pełną magicznych przedmiotów. Książka ta jest też opowieścią o  dojrzewaniu i szukaniu odpowiedzi na pytania o swoje pochodzenie i przeznaczenie. Odessa tak bardzo chce  poznać ojca, że nie docenia swojej matki, a potem przekonuje się, że znajomość rodzinnych tajemnic nie zawsze zapewnia spokój.  Dziewczyna pod wpływem wydarzeń otwiera się na nowe wyzwania, znajomości, przeżywa emocje związane z odrzuceniem przez grupę uczniów oraz  zaprzyjaźnia się z Orfeuszem. Czyli, choć w fantastycznych okolicznościach, dorasta.   

Dobrze się czyta, a jeśli młodego odbiorcę zachęci do poszerzenia literackich horyzontów, to tym bardziej warto. Mnie do sięgnięcia po tę książkę, z niezbyt lubianego nurtu fantastyki, skłoniła literacka otoczka i przyznam, że bywało i emocjonująco i smakowicie.

Peter Van Olmen, „Odessa i tajemnica Skrybopolis”. Przeł. Jadwiga Jędryas. Wyd. Literacki Egmont. Warszawa 2013.

środa, 20 stycznia 2016

"Jane Austen i jej racjonalne romanse" przyjacielska biografia

Gdy przeczytało się całą prozę danego autora, warto przeczytać coś o nim samym. A w tym konkretnym przypadku: o niej. Biografia Jane Austen autorstwa Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, tłumaczki jej dzieł, to rzecz wyjątkowa, bo napisana bardziej jak opowieść o kimś znajomym, niż naukowe studium twórczości. Pozycja dla tych, którzy znają i czytają, bo autorka biografii ma duże zaufanie do czytelnika i jego znajomości powieści Austen, wierząc, że bez podawania drzew genealogicznych bohaterów i ich koneksji wszyscy i tak będą wiedzieli o kogo chodzi. I wiedzą. Mimo wielkiej popularności całej spuścizny literackiej, życie autorki "Dumy i uprzedzenia" nie jest zbyt dobrze znane, dzięki tej pozycji możemy zapełnić lukę. Wiemy, że pisała, że nie wyszła za mąż, że jej książki są świetnym obrazem epoki. Biografia mówi znacznie więcej, poznajemy rodzinę, znajomych, kręgi towarzyskie modnego Bath i plebanii w Steventon, autorka książki opisuje domniemany, i jak się okazuje nie aż tak znaczący, romans Jane z Tomem Lefroyem (który do szerszej świadomości trafił via  film "Zakochana Jane"),zerwane zaręczyny z porządnym człowiekiem (to, o dziwo nie było takie nośne, czyżby lepiej być porzucaną niż porzucającą?).  Historie bliskich Austen; losy jej wyzwolonej ciotki, siostry (z którą utrzymywała tak przyjacielskie stosunki jak Lizzy z Jane w "Dumie i uprzedzeniu"), brata marynarza pozwalają domyślić się inspiracji pisarki, która sama niewiele podróżując, zaskakująco sporo wiedziała o świecie. Okazuje się bowiem, że Jane już od dzieciństwa pisała i zabawiała swymi elukubracjami* rodzinę i przyjaciół.  Pisząca dziewczyna, której nikt do tej aktywności nie zniechęcał, a wręcz wspierał w artystycznych próbach, to jak na owe czasy, coś niespotykanego. Kobiece pisanie to kolejny, bardzo ciekawy, aspekt tej książki. Śledzimy drogę Jane prowadzącą od momentu gdy była gotowa wykupić swój rękopis od wydawcy (gdyby miała dziesięć funtów), do czasu gdy zaczęła na swoich książkach zarabiać.

 Przedpełska-Trzeciakowska prezentuje twórczość Austen na tle świata, który się zmienia- wojny napoleońskie, oświecenie wypierane przez idee romantyczne, i pokazuje, że mimo zmian Jane trzyma się mocno. Twórczość Austen z jeden strony jest daleka od polityki, oceny zmian moralnych i historycznych, z drugiej, przez opisywanie losów zwykłych ludzi, cały czas interesująca i ponadczasowa. Co prawda bibliotekarz królewski prosił, by Austen napisała książkę o regencji, ale ona odmówiła, twierdząc, że nie jest do tego przygotowana. Pewnie miała rację, bo pisanie na potrzeby chwili może przynieść pieniądze, ale rzadko sławę nieśmiertelną albo chociaż satysfakcję. Austen ukończyła sześć powieści, z których każda ma w tej biografii poświęcony sobie rozdział. Tłumaczka, opisując kolejne fabuły i postaci, pokazuje jak autorka rozwijała się, jak ewoluowało jej postrzeganie świata i  rosła świadomość stylu.  Jest jeszcze jeden, wielki plus tej książki: polska perspektywa. Przedpełska-Trzeciakowska nie tylko dzieli się wrażeniami z trudów i wyzwań pracy nad przekładem powieści Austen (warto przeczytać i pomyśleć nad niedocenianą rolą tłumacza), ale też nadaje jej życiu i twórczości szerszego kontekstu (np. przez wskazanie co się dzieje w opisywanym czasie w polskiej kulturze). Książka warta uwagi, bo napisana mądrze i dobrze, a takie biografie ceni się najwyżej.

Anna Przedspełska-Trzeciakowska, "Jane Austen i jej racjonalne romanse.". Wyd. W.A.B. Warszawa 2014.
* tak nazywał młodzieńcze utwory Jane jej ojciec.

niedziela, 17 stycznia 2016

Miasto, masa, mural

Poezja bierze nas z zaskoczenia.Idzie sobie człowiek na badania okresowe, a tu: "Chmury"... i to nie byle jakie, bo Szymborskiej*. I człowiek czyta, ponieważ tak to już zazwyczaj jest, że nabyte umiejętności się wykorzystuje, czyli jeśli widzę tekst i umiem czytać, to czytam. I potem jest jeszcze drugi etap: myślenie. Bo dobry wiersz ma to do siebie, że nakazuje się przemyśleć, zinterpretować. Nie da się nie myśleć (chociaż niektórym podobno się udaje). Idę na pobranie krwi, a w głowie "Chmury". Wychodzę od lekarza, patrzę w górę i dostrzegam całość-"Chmury" na ścianie i chmury nad ścianą. Znacznie szerszy kontekst. Przenikanie się języka i rzeczywistości.  I pewnie o to chodzi twórcom poetyckich murali, których w Poznaniu szczęśliwie coraz więcej- żeby mieć w głowie coś jeszcze. Nie tylko zestaw spraw do załatwienia, zadań z pracy i listę zakupów; nie tylko swoje dole i niedole. Jeszcze odrobinę miejsca na coś, co niepostrzeżenie łypnie na nas ze ściany w środku miasta. Zaskoczy. Zastanowi. Ucieszy. Pozwoli podnieść głowę i rozejrzeć się. Dorzuci ździebko sztuki do zabieganej codzienności, w której potrzeby artystyczne nie są priorytetowe. 

"Sztuką jest wszystko to, bez czego można się w życiu obejść. Można, ale co to za ubogie życie" twierdził Jerzy Wasowski i dla mnie wiersz na ścianie jest właśnie przejawem sztuki, która pozwala ubogacić życie. Pozwala, ale nie nakazuje, daje wolny wybór. Bo przecież można obok zapisanego budynku przejść zupełnie obojętnie, pognać dalej gapiąc się nie dookoła siebie, ale w telefon. Podobają mi się poetyckie poznańskie murale. Proste, nienachalne, estetyczne, z ciekawie dobranymi wierszami współczesnych klasyków (bo i Barańczak i Szymborska to jednak klasycy naszych czasów). Podoba mi się reakcja ludzi, którzy w internecie dzielą się informacjami o nowo zapisanych ścianach. I to, że poezja wyszła na ulice, w przestrzenie tak bardzo codzienne i zapchane. "Staraj się zawsze zachować kawał nieba nad swoim życiem", pisał Proust. A na niebie obowiązkowo "Chmury".

*wiersz na murze nie jest całym utworem Szymborskiej, jest zaledwie połową (o ile można mówić o połowie wiersza), mural daje zadanie domowe-poszukaj co jest dalej;)

środa, 13 stycznia 2016

„Młokos i diabeł / Cierpienie złamanego serca" nowy Akunin dobry jak stary



Nie oszukujmy się: lubimy to, co znamy. I dlatego nowy cykl  "Bruderszaft ze śmiercią" spodoba się czytelnikom. Nie potrzeba wielkiej kampanii medialnej, bo nazwisko Akunina  jest rozpoznawalnym gwarantem świetnej jakości i stylu literatury popularnej. Mamy to, co u Akunina lubimy: historyczną obudowę roku 1914, sympatycznego bohatera, tajemnice kontrwywiadu i zabawę gatunkami. A że Akunin specem od gatunków jest i zawsze wprowadza jakieś zaskoczenie-choćby formalne, czyta się naprawdę dobrze.Na czym polega ten formalny eksperyment? Na fascynacji kinem. I rzecz jasna gatunkami. Tym razem autor daje czytelnikowi opowieść w odcinakach, a każda z nich reprezentuje inną filmową formę. Nowością są także zdjęcia archiwalne i ilustracje (każdy z odcinków ma swojego ilustratora) oraz znajdujące się pod obrazkami cytaty z ludowych piosenek lub tytuły klasycznych kompozycji- Akuinin bowiem przedstawia się  nie jako scenarzysta, a jako akompaniator  każdego odcinka tego niemego filmu.  Skoro nieme kino to i tablice: A tymczasem... Dwie godziny wcześniej... Jednak formalne zabawy bez bohatera i fabuły na niewiele by się zdały. Bohaterem  nowej serii jest student matematyki Alosza Romanow (nie, nie z tych Romanowów), który przypadkiem wplątuje się wojnę kontrwywiadów. A że Alosza jest sprawny i posiada analityczny umysł oraz piękny baryton, książę Kozłowski z kontrwywiadu widzi nim godnego pracownika swojego resortu, który teraz będzie miał sporo roboty.

Pierwsza przygoda „Młokos i diabeł” to stracie niedoświadczonego, choć inteligentnego studenta z chlubą niemieckiej siatki wywiadowczej. Jest   lipiec 1914 roku i za kilka dni Europa stanie w ogniu, a niemiecki agent usiłuje przechwycić rosyjskie plany wojskowe... Podtytuł tego odcinka to komedia. I rzeczywiście, gdy zaczniemy mocniej działać filmową wyobraźnią, np. wyświetlając sobie scenę gdy rozentuzjazmowany tłum ogląda mecz piłki nożnej, a agent lekkim krokiem opuszcza boisko z teczką pełną tajemnic, jest w tym sporo komediowego zacięcia. Ale że to sprawa wywiadów, najważniejsze jest napięcie, w którym jest trzymany czytelnik. Napięcia nie brak także w „Cierpieniach złamanego serca”, kiedy to nasz okrutnie zdradzony Alosza, jedzie wraz z grupą szpiegów do Szwajcarii, by tam, udając artystów, wykraść plany obcych wywiadów z wilii handlarza tajemnic. I spotyka pewną kobietę... Będzie, zgodnie z obietnicą, melodramat, choć z mnóstwem zwrotów akcji,  bo to jednak cały czas opowieść o kontrwywiadzie.

Czy Alosza jest kolejnym wcieleniem Fandorina (który nie nadaje się do świata XX wieku o czym już pisałam). Nie. I dobrze, że autor nie robi ze swoich bohaterów kalkowanych postaci. Co prawda pewnie dane nam będzie obserwować dojrzewanie i zmiany zachodzące w postaci, ale Romanow jest nieco bardziej zwyczajny niż sztandarowy Akuninowski bohater. O ile Erast Fandorin jest fascynujący, o tyle Alosza  Romanow-sympatyczny,  Fandorina uwielbiam za lekką niedostępność i zimną krew,  a Alosza to swój chłop i gorąca słowiańska dusza. Cykle łączy historyczny sztafaż, włączenie w narrację elementów codziennego życia i aktualnych w drugiej dekadzie XX wieku rozrywek-np. opowieści o  piłce nożnej. Jest typowy Akuninowski humor, dystans i  lekkość, oraz konwencja, którą kupuję w ciemno. I choć uważam, że zakończenie drugiej przygody Aloszy jest cynicznym i okrutnym graniem z cierpliwością czytelnika i zaangażowaniem czytelniczki,  już  czekam na następną książkę z serii.

Borys Akun, „Młokos i diabeł / Cierpienie złamanego serca. Bruderszaft ze śmiercią” tom 1. Przeł. Piotr Fast. Wyd. Replika. Zakrzewo 2015.

niedziela, 10 stycznia 2016

"Róża i cis" psychologiczno-obyczajowa Christie

Na fali rocznic związanych z Agatą Christie* Wydawnictwo Dolnośląskie postanowiło wznowić powieści obyczajowe, które Christie pisała pod pseudonimem Mary Westmacott. I okazuje się, że królowa zbrodni, która w kryminałach nierzadko prezentowała wielką znajomością ludzkiej psychiki, w powieściach bez trupa wykazuje jeszcze lepsze rozeznanie  życia i ludzi.

"Róża i cis" to nie, jak chcą niektórzy, romans, ale powieść psychologiczno-obyczajowa, w której Christie pisze o tym, na czym doskonale się zna: o ludzkich emocjach, które często prowadzą do zguby. Narratorem jest kapitan Norreys, inwalida, idealny (i wydawałoby się bezpiecznie transparentny) obserwator i słuchacz, do którego przychodzą wygadać się pozostali bohaterowie.Jednak główną postacią dramatu jest John Gabriel- mężczyzna ani specjalnie wykształcony, ani urodziwy (choć niebezpiecznie atrakcyjny dla kobiet),za to posiadający charyzmę, niezachwianą wiarę w siebie i własny sukces. Facet doskonale dostosowujący się do potrzeb chwili. Oportunista, zbawca, a może zwykła świnia (po kilku lekturach, w których wulgaryzmy sypały się często, to słowo nabrało wyjątkowej mocy!). Zanim na scenę wejdzie Gabriel, zostanie nam przedstawiony przez innych bohaterów, to czekanie na jego pojawienie się i  różne na jego temat zdania, skojarzyły mi się ze Świętoszkiem. I rzeczywiście jest coś w Gabrielu z molierowskiego obłudnika... Gabriel miesza w życiu wydawałoby się spokojnej społeczności,a szczególnie od dawna ułożonych i jasnych planach prostolinijnej Izabelli. Niejednoznaczne charaktery postaci to wielka wartość tej książki. Christie, zwłaszcza ustami Teresy, krewnej kapitana, mówi bardzo wiele na temat ludzkiej natury. Zaskakująco wiele, biorąc pod uwagę, że się sięgając po tę książkę nastawiamy się na lekturę lekką i łatwą.

Okazuje się, że można pisać tak, że książkę czyta się doskonale i szybko, ale i w taki sposób, by na chwilę oderwać się od fabuły i przemyśleć słowa i sądy bohaterów. Jest w tej powieści o ludziach,którzy uwielbiają być nieszczęśliwi lub czuć się winni, jest o tym, że nasze plany rzadko mają odbicie w rzeczywistości, jest o nieszczących emocjach, które wydają się z początku ekscytujące i jest o tym, że bardzo mało staramy się poznać drugiego człowieka, zadowalając się prostymi klasyfikacjami i etykietami. Ponieważ duża część akcji dotyczy wyborów i polityki, mamy to także sporo niezwykle trafnych obserwacji dotyczących społeczeństwa i sposobów wpływania kandydatów na wyborców. Jak na historię określaną pogardliwym mianem romansu- zaskakująco dużo prawdy psychologicznej! Elementem romansu jest historia czegoś, co łączy narratora, Gabriela i Izabellę- czy to jest miłość czy zainteresowanie, czy bohaterska chęć niesienia pomocy? Problem nazwania uczyć i określania ich to kolejny plus tej książki, bo wbrew wszystkiemu  nie jest to łatwa, oczywista i schematyczna historia. W końcu napisała ją Christie! I o ile wahałam się, czy spodoba mi się obyczajowa odsłona królowej kryminałów, o tyle teraz mam wielką ochotę na kolejne spotkanie z Christie psychologiczno-obyczajową!

Agata Christie, "Róża i cis". Przeł. Maciej Grabski. Wyd. Dolnośląskie. Wrocław 2015. 

*Przypominam: we wrześniu obchodziliśmy 125 rocznicę urodzin Christie, w styczniu przypada 40 rocznica śmierci pisarki.

niedziela, 3 stycznia 2016

"Księżniczki nieco zakręcone" dla każdej i każdego

Księżniczki siedzą w wieży, czasem dadzą się uratować jakiemuś rycerzowi. Ich życie niezbyt przystaje do naszego. Ale gdy księżniczki są nieco zakręcone, wszystko się zmienia. Postacie z opowiadań estońskiej pisarki i ilustratorki Piret Raud to nie tyle księżniczki, co zwykłe bohaterki, które mają swoje zwykłe i niezwykłe przygody i kłopoty. Bo księżniczki też maja problemy: jedna ma krzywe nogi, druga wszystko robi na opak,  inna nie wie w co się ubrać, kolejna przykłada zbyt wielką uwagę do opinii koleżanek... Każda księżniczka jest na swój sposób zwariowana, ale i podobna do nas. Bo bez względu na poprawności polityczne każda chciałaby czasem poczuć się księżniczką. Opowiadania krótkie, zabawne, z pewnymi nawiązaniami do klasycznych baśni (np. pojawia się Książę Śnieżek, czyli groszek, który nie wyspał się pod stertą poduch i materacy) i morałem. Czasem ten morał wypowiedziany jest jednoznacznie, czasem trzeba go poszukać i pogłówkować, dlaczego Księżniczka Słoniczka chcąca zmienić w sobie wszystko na portrecie nie przypominała słonia tylko mysz...

Opowiadania z zakręconymi ilustracjami są wariacją na temat księżniczek i baśni, wariacją czytelną dla każdego, kto już kilka klasyczny księżniczek poznał i chciałby się przekonać, że księżniczek jest dookoła nas mnóstwo (jest Księżniczka Kropka, Księżniczka Kominka, Księżniczka ze znaczka pocztowego  i chyba najszczęśliwsza z nich: Księżniczka Ślimaczka, która się nie spieszyła). Księżniczki uczą i bawią, jak baśniowe postacie czynić powinny. A że uczą, że przesadne dbanie o porządek  może szkodzić, bo w skutek nieustannych czyszczących rozkazów jednej z księżniczek książki zostały wyprane z liter, to inna sprawa. Bo to są zakręcone księżniczki!

Piret Raud, "Księżniczki nieco zakręcone". Przeł. Anna Michalczuk. Wyd. Finebooks. Warszawa 2015.