Strony

piątek, 30 grudnia 2022

CYNAMONY 2022

 


To był dobry rok. Nie znalazłam co prawda książki, która wbiła mnie w ziemię i zachwyciła do granic, ale nie można mieć wszystkiego. Było za to sporo książek dobrych (bo te, które niczym nie przyciągały porzucałam bez żalu!). O części pisałam.

 

Jednym za momentów literackiego wsiąknięcia w świat  autora były „ Listopadowe porzeczki”- niezwykła opowieść łącząca estoński folklor z magią codzienności. Bardzo dobra literatura.  

 

Lekkie łatwe: „Spacerujący z książkami”-  opowieść dla każdego czytelnika, który wierzy w książki i ludzi, bo tu jeden spacerujący z książkami zmienia się w całą grupę, a ci spacerujący z książkami potrafią wiele zdziałać.

 

XIX wiek-  nie spodziewałam się, że ta książka zrobi na mnie takie wrażenie, ale zrobiła, bo pokazała co lubili czytelnicy ponad 150 lat temu i co lubą do dziś. "Posiadłość w East Lynne". Czyli tajemnica, zdrady, on bez skazy, a ona- wyjątkowo- z!

 

Kryminal tango – nie miałam w tym roku zbytniego szczęścia do kryminałów, ale z przyjemnością sięgnęłam po  kolejny tom przygód  Vani Sarki „Literatura to niebezpieczny biznes”. Wciągające były „Morderstwaw Suffolk”, bo czy nie o wciągnięcie chodzi w kryminale? A tu jest ciekawa struktura powieści w powieści,  sporo odniesień do klastycznego kryminału i uchylenie drzwi do świata wydawców. 

 

 W kategorii muzyczne inspiracje wyróżnia należą się „Narzeczonym Chopina”, za oddanie głosu tym, które zwykle pozostają gdzieś na dalekim planie oraz „Pianistce”- biografii Clary Wieck po mężu Schumann- artystki i kobiety przecierającej szlaki.

 

 Literackim smaczkiem były „Niewidzialne biblioteki”-  książka z wyobrażeń, ułudy i literackich krzyżowanych ścieżek. Warto zajrzeć.  W kategorii smaczków muszę też wymienić  Wraz czyli bez”, bo Przybora jest dobry na wszystko!

 Bo bywam dzieckiem: przeczytaną jeszcze w styczniu powieść o niezwykłej dziewczynce podróżującej w literackich światach "Tilly i książkowi wędrowcy"   bardzo dobrze pamiętam i polecam. 

Wydarzeniem roku były z pewnością nowe przekłady- żadna książka nie narobiła nowym tłumaczeniem tyle rabany co pewna rudowłosa panna. I dzięki temu wróciłam do Avonlea i czekam na kolejne tomy! 

 

Tak zupełnie prywatnie warte odnotowania były spotkania, które prowadziłam- inspirujące w swojej różnorodności, bo z jednej strony Agata Tuszyńska (jako pretekst Romain Gary) z drugiej Katarzyna Barlińska- głos pokolenia i internetu.  Wiele się działo w tym roku w mojej pracy,  to zdecydowanie nie był rok nudy w Bibliotece Raczyńskich!  I kupiła sobie czytnik, co też stało się pewną rewolucją w moim czytelniczym życiu. Mieć możliwość przeczytania książki w dniu jej premiery? Szał!

Na nowy rok życzę nam wszystkim książek, które chce się czytać, zaspakajających różne apetyty  marzenia!

poniedziałek, 26 grudnia 2022

"Morderstwa w Suffolk" książka w książce

 

Książka w książce. Kryminał w kryminale.  Zagadka w zagadce.


Własny świat autora czy wskakiwanie w czyjeś buty? Horowitza poznałam jako autora kolejnych przygód Holmesa. Było ok, ale zawsze wolę gdy pisarz tworzy własną rzeczywistość, a nie mości się w świecie wymyślonym przez kogoś innego. Chyba nie tylko ja byłam takiego zdania, bo Horowitz wymyślił coś swojego. Odwołuje się do tradycji kryminału, trochę stylizuje, ale są to już jego światy, bohaterowie i rzeczywistość. I obie książki z serii Morderstwa w... są godne polecanie. 


"Morderstwa w Somerset" były pierwszą książką, w której pojawił się  dość mało sympatyczny, ale niezwykle charakterystyczny autor kryminałów Alan Conway i jego literacki detektyw Atticus Pünd, a treść była podzielona na części współczesną i kryminał osadzony w latach 50. W "Morderstwach w Suffolk" mamy podobny układ. Redaktorka zmarłego tragicznie  Conwaya zostaje zaproszona do hotelu, w którym ten kiedyś był i opisał go w powieści. Córka właścicieli po lekturze książki zginęła bez wieści. Redaktorka ma pomóc w poszukiwaniu śladów i odnalezieniu kobiety. Część pierwsza to poszukiwania. Druga-tekst książki-kryminał starej szkoły, w której czytelnik, po rozwiązaniu dość prostej zagadki, szuka też zakamuflowanych literaturą wskazówek dot. prawdziwej zbrodni. I wielki finał, gdy literatura miesza się z rzeczywistością, a prawdziwe zbrodnie z tymi, które kamuflował w powieści jej autor. 

Bardzo dobrze się bawiłam czytając tę książkę. Może trochę zbyt długo się zaczyna, ale potem jest już lepiej i akcja się zagęszcza. Plusem są też nawiązania do klasyków brytyjskiego kryminału, którego zmarły pisarz był fanem-jest małe miasteczko, zdolny detektyw, mylone tropy,  stylizacja na kryminał z jego złotej ery. Horowitz w swoich dwóch książkach w jednej powieści łączy czasy, miesza porządki, pokazuje wieś i miasto, a przede wszystkim zaprasza do świata wydawniczego, pokazując smaczki pracy pisarza, redaktora i ciągle odbijając klisze ze znanych powieści. Dobre-w kategoriach kryminału i kategorii literackiej zagadki.

 Anthony Horowitz,"Morderstwa w Suffolk". Przeł. Maria Smulewska-Dziadosz.Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2022.



środa, 7 grudnia 2022

"Zanim wystygnie kawa" powiedz, co trzeba


Podróż w przyszłość czy przeszłość? A może wykorzystanie teraźniejszości? 

W tokijskiej kawiarni  Funiculi Funicula  można podróżować w czasie, spotkać się z kimś z przyszłości lub przeszłości, jednak spotkanie nie może wpływać na teraźniejszość i trwa tylko zanim wystygnie kawa.  Cztery historie gości i personelu kawiarni. Każda jest inna, choć każda mówi o miłość, ale miłości są różne- rodzicielskie, romantyczne, bo i ludzie są różni. I różne są słowa, których żałujemy, a czasem jeszcze bardziej nam żal, że nie padły.  W swej niespiesznej opowieści, lekkim oparze niesamowitości (bo podróże w czasie nie są zwykłe, a dziewczyna, siedząca przy stoliku służącym za wehikuł, wstaje od niego tylko raz dziennie) to dla mnie  przede wszystkim rzecz o trudzie komunikacji.  I upływie czasu, który nie daje możliwości powtórki żadnej z chwil i żadnej z kaw.  Choć bohaterowie częściej podróżują w przeszłość, najbardziej podobała mi się historia z wycieczką  w to, co jeszcze przed nami.  Miała w sobie największy spokój, pogodzenie z losem i nadzieję. 

 Zanim powstała książka, była sztuka teatralna. I to się czuje. Jedno miejsce (podróże w czasie odbywają się tylko do kawiarni),  grupa bohaterów, którzy raz są pierwszoplanowi, raz epizodyczni.  Pewna powtarzalność wynikająca z kolejnych scen.  Jakiś rodzaj aury- wyobrażam sobie ciepłe punktowe światło i  muzykę w tle (choć nie wiem, czy akurat "Funiculi Funicula", bo nazwa kawiarni jest też tytułem optymistycznej pieśni neapolitańskiej. Czy to jakiś ukryty trop?)

Książkę przeczytałam zachęcona bardzo pozytywnymi głosami, że piękna, poruszająca.  Aż tak to nie, ale daje do myślenia.  Nie wiem, na ile są to myśli powodowane samą lekturą (styl mnie nie zachwycił,  a przy tak niespiesznej prowadzonej historii bardziej bym tego chciała), na ile po prostu wzbudzeniem jakichś drzemiących w środku refleksji- o tym, co się mówi i przeżywa. To była po prostu przyjemna lektura. I kto wie, czy nie zajrzę ponownie, gdy pojawi się druga część, bo  im więcej łyków tej kawy, tym bardziej mi smakowała.  

 

 Toshikazu Kawaguchi, "Zanim wystygnie kawa". Przeł z angielskiego:  Joanna Dżdża. Wyd. Relacja. Warszawa 2022.

czwartek, 1 grudnia 2022

"Listy Noel" o świątecznych nadziejach

 

Jakie są elementy obowiązkowe świątecznego bestsellera?


Noel traci mieszkanie, pracę w wydawnictwie, nie zdąża pogodzić się z umierającym ojcem. Wydaje się, że w rodzinnym miasteczku nic na nią nie czeka. Tymczasem jest tam księgarnia, którą należy się zająć, dom, testament i dawny chłopak. Poza tym Noel zaczyna dostawać listy, które zachęcają do przemyślenia życia, stawienia czoła przeszłości i przyszłości. I to nie jest koniec niespodzianek.

R.P. Evans pisał powieści świąteczne zanim to było modne. I doskonale wie, jak to robić. Seria Noel, której "Listy..." są ostatnim tomem, to cykl opowieści o ludziach, którzy na nowo tworzą swoje życie w bożonarodzeniowym czasie. Schemat jest ten sam-bohater/ka z masą kłopotów i brakiem nadziei zmienia się i znajduje szczęście. Gdyby to było takie proste-krzykniecie. U Evansa jest (trzeba zdążyć między Halloween a świętami!). Trochę ironizuję, ale faktem jest, że przepis na powieść świąteczną ten autor ma w małym palcu. W "Listach" jest odpowiednio dużo niepowodzeń, które mogą zmienić się w sukcesy, ale także wzruszeń i tajemnic z przeszłości. Śniegu, choinek i  gorącej czekolady.I nawet, jeśli pewne zachowania bohaterów są mało prawdopodobne, to służą jasnej tezie-że warto wykorzystać czas, by przebaczyć i dostrzec to, czego nie widziało się przez lata. I dojrzeć do zmiany.
Plusem "Listów" jest ich osadzenie w książkach. Bohaterka najpierw pracuje w wydawnictwie, potem w księgarni, w rodzinnym domu wyczytuje bibliotekę ojca. Cytaty znajdziemy na początku każdego rozdziału, ale i samej treści.
Jest w tej historii też (nie w szczególnie rozbudowany sposób, ale jest) klimat miasta, w którym żyją życzliwi ludzie (którzy kupują książki!). Jest czas odmierzany do Bożego Narodzenia. Jest miłość, pamięć i rodzina. Są błędy, które trzeba naprawić, bo, jak nakazuje przepis na świąteczny bestseller, trzeba się trochę ugiąć, spokornieć i spojrzeć szerzej, by znaleźć szczęście.
R.P. Evans wie, co robi. I choć porusza w całej serii podobne tematy (żałoba, samotne rodzicielstwo, rasizm, samotność, rodzinne kłopoty) to za każdym razem strony lecą szybko do przodu. A literackie smaczki sprawiają, że "Listy Noel" czytało mi się po prostu lekko. To też element obowiązkowy świątecznej powieści!

 O tłumaczeniu  powieści Evansa rozmawiałam z jego tłumaczką: kliknij by przeczytać

 R. P. Evans. "Listy Noel". Przeł. Hanna de Breckere. Wyd.Znak.  Kraków 2022. 

poniedziałek, 21 listopada 2022

"Powierniczka opowieści" bohaterka codzienności

 Opowieści? Te książkowe, rodzinne, zasłyszane.

Bardzo je lubię. Nie jestem, jak bohaterka książki, powierniczką opowieści, bo czasami je wykorzystuję, posyłam w świat. Jestem zbieraczką, czasem może nawet ze skłonnościami przestępczymi, bo zdarza mi się podsłuchiwać w tramwaju. Na każdą niemoc twórczą polecam zbiorkom!

Janice też jeździ komunikacją po Cambridge, odwiedza różnych ludzi u których sprząta. Na początku mamy właśnie kilka opowieści o jej klientach, potem fabuła biegnie już bardziej linearnie, skupiają się na losach Janice i  starszej Pani B., którą jako jedyną, zaczyna interesować historia sprzątaczki. W fabułę wpleciona jest też opowieść staruszki o kolejnym wcieleniu Becky Sharp z "Targowiska próżności", której kolejne części zbliżają kobiety, sprawiając, że osoby z różnych światów zaczyna łączyć zaufanie i chęć wzajemnej pomocy. I tak opowieści o współczesnej sprzątaczce, która nosi w sobie bolesny sekret, o starszej pani z niezwykłą przeszłością i kobiecie sprzed lat zaczynają splatać się w jedną opowieść pełną małych opowieściowych potoków.  Czytelnik płynie na tej fali. Przy okazji życie bohaterki też zaczyna meandrować, bo mamy wątek kobiety z ustatkowanym, choć mało satysfakcjonującym życiem, która odważa się coś zmienić. A to wszystko w otoczeniu uniwersyteckich budynków. I unoszącym się duchem Szeherezady, która snuje swoje opowieści. Jest jeszcze wyjątkowo przenikliwy pies.

Książka o zmianie, codzienności, łapaniu czasu. Trafiłam na nią w dobrym momencie. Bo to jest tego typu powieść, którą można przeczytać, miło spędzić czas i zapomnieć, ale także taka, która skłoni (nie:zmusi) do przemyślenia historii i opowieści, na które trafiamy codziennie. I których, chcemy czy nie, jesteśmy głównymi bohaterami. I czasami  to od naszego ruchu zależy kolejny akapit.

 

Sally Page."Powierniczka opowieści. Przeł.Robert Kędzierski. Wyd. Insignis. Kraków 2022, 

wtorek, 15 listopada 2022

"Wraz czyli bez". I Ty zostaniesz przyborianinem

Czy należysz do plemienia przyborian?


Plemię nazwał i scharakteryzował Michał Rusinek, ale istnieje od lat. Jego przedstawiciele otaczają mnie w domu, szkole, pracy,  teatralnej kulisie, gdy gramy teksty Przybory (choć nie tylko wtedy). Jakieś 20 lat temu pojechałam do Paryża i co? Wróciłam z adresem pewnej Karoliny z Warszawy, z którą zaczęłyśmy gadać o Kabarecie Starszych Panów i tak nadal gadamy, choć już mniej listowo, bardziej przez internet.

Dla przyborian wybór opowiadań i listów nie będzie może objawieniem, bo są to teksty już znane. Ale jak zauważył sam Autor we wstępie do "Balladyny'68": "Kto nie czytał? I nie zapomniał? Bo, pamiętajmy, nie zapomina tylko ten, kto nie czyta".  "Wraz czyli bez" jest zatem doskonałą okazją, by przypomnieć sobie za co lubimy Przyborę. Dowcip, nonsens, tworzenie rzeczywistości z słów i skojarzeń, z jakimś odwołaniem do realiów(ogonki!), ale przecież ze światem tak osobnym, osobliwym i pięknym. O specyfice humoru i spojrzenia Przybory pisze we wstępie Rusinek. Pisze o nim w bujnym i rozbudowanym kontekście literackim, zahaczając o mitologię (nie da się bez antyku!), Barańczaka, Eco, Szymborską. Pisze tak, by docenić przyborowe pióro na tle innych, pióro, które samo tłem nigdy nie będzie. I wystarczy przeczytać opowiadanie lub list, by przekonać się dlaczego.

Czytelnicy najlepiej pewnie znają teksty piosenek z Kabaretu. W wydanych parę lat temu "Dziełach (niemal) wszystkich" twarz prozaika (bynajmniej nie prozaiczna) miała szansę wyjść z roli "tego drugiego", z którym kompozytor "wiąże słowo z dźwiękiem".  "Wraz czyli bez" jest książką mniejszą, bardziej dostosowaną do naszych czasów i tempa ( i wielkości torebek). Przystawką dla czytelników, którzy po skosztowaniu opowieści o portrecie wpływającym na twarz modela, rzeźniczce Salamitce, wdowie po kwartecie smyczkowym, zamarzą o uczcie (z kompotem!).

Ta książka to też świetny początek dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, czy  przyborianami. To plemię bowiem nie wymaga urodzenia, kwitu, rytuałów przejścia, jest otwarte dla tych, którzy niosą w sobie sympatię dla gry językowej, nie są skrępowani regułami sensu i realiów, przyjmują za pewnik istnienie serdelterierów, sióstr solenizantek i malarza, przyjmującego  na najwyższym piętrze.

Czy Przyborę warto przypominać, skoro to taki klasyk? Po premierze spektaklu "Jeremi mężczyzna piosenny" przygotowanego w 2015r. przez Asz.Teatr z okazji 100.lecia urodzin Przybory, dziennikarka redakcji kulturalnej zapytała mnie "Czy Dżeremi (!) Przybora napisał te piosenki specjalnie dla was*, na potrzeby tego spektaklu (!!!)?". Niech to będzie odpowiedzą na pytanie, czy warto Przyborę przypominać, drukować na nowo, wydawać w kolejnych zbiorach. Warto, a ponieważ nie wszyscy są (jeszcze?) przyborianami lub świadomymi istnienia plemienia, trzeba.

Jeremi Przybora, "Wraz czyli bez. Opowiadania i listy z krainy nonsensu." Wyd. Znak. Kraków 2022.
 
* Głęboko wierzę, że choć nie napisał ich specjalnie dla nas, to jednak dla nas wszystkich, także tych urodzonych długo po zakończeniu Kabaretu. 

Jeszcze więcej o Przyborze ode mnie, przy okazji jego setnej rocznicy urodzin w 2015 roku  o tu!
 
Za książkę w ramach współpracy barterowej dziękuję Wydawnictwu Znak.

wtorek, 8 listopada 2022

"W ciężkich czasach wszyscy potrzebujemy nadziei" rozmowa z Hanną de Broekere tłumaczką m.in. książek R.P. Evansa



Haniu*, jesteś tłumaczką,  ale też czytelniczką. Co najbardziej cenisz w książkach?

Mówiąc najkrócej, jakość. Przez jakość rozumiem niebanalną, oryginalną treść i starannie dobrany do przekazu język. Lubię mieć przekonanie, że autor chce mi opowiedzieć ważną historię i dobrze przemyślał to, jakimi środkami językowymi ten cel osiągnąć. Ważne też jest, aby opowieść chwyciła mnie za serce, abym przejęła się losami postaci.

 

Pytam, bo świat książki jest bardzo ważny w kontekście najnowszej książki Richarda Paula Evansa, której bohaterka jest pracownicą wydawnictwa, a potem właścicielką księgarni.  To nie jedyny element literacki w wydanych do tej pory 4 tomach z serii Noel- bohater pierwszej był autorem bestsellerów, drugiej  chciał zostać pisarzem,  bohaterka trzeciej napisała książkę, w czwartej elementów związanych z książkami jest najwięcej. Czy lubisz książki, które dotykają świata literatury?

Te z literackimi odniesieniami i dziejące się w świecie ludzi zajmujących się literaturą lubię najbardziej. Powód jest prosty – sama od niepamiętnych czasów pasjonuję się możliwościami języka i podejmuję różne próby literackie. Czytanie o tym, jak „robią to inni” oraz o kulisach pracy wydawnictw jest dla mnie niezwykle ciekawe. I powieści Evansa mi to zapewniają. W niemal każdej jego powieści główny bohater/główna bohaterka prowadzi dziennik albo decyduje się napisać powieść. Oprócz wymienionych przez Ciebie tytułów bardzo pisarski jest też Hotel pod jemiołą, który z tego powodu świetnie mi się tłumaczyło. Była to dla mnie prawdziwa frajda!

 

Czytelnicy Evansa, podkreślają, że jego książki czyta się błyskawicznie. A jak długo się je tłumaczy?

Tak, wiem, że czytelnicy je „połykają”, i bardzo mnie to cieszy. Tak powinno być. Przekład tego typu literatury powinien być „niewidzialny”, aby czytający mogli się całkowicie skupić na opowieści. Czasami jednak, słysząc od znajomych, że przeczytali mój przekład w dwa dni lub nawet w kilka godzin, mówię żartobliwie: „To niesprawiedliwe. Ja siedziałam nad tekstem bite dwa miesiące!”. I to jest prawda. Przełożenie powieści Evansa (liczącej zwykle 7 arkuszy wydawniczych) zajmuje mi 7-8 tygodni. Tyle czasu potrzeba, aby zapoznać się z oryginałem, zrobić research, sprawdzić formy językowe w słownikach obu języków oraz w kolokatorze języka polskiego, dopytać Diane, asystentkę R.P.E., o niejasności, napisać i na końcu sczytać tekst. To zajmuje czas, ale ostatecznie jest z korzyścią dla książki.

 

Listy Noel to po części książka o sile słowa pisanego, bo listy, które dostaje główna bohaterka sprawiają,  że zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem i nie boi się zmiany. Wierzysz w tak wielką moc  i sprawczość słowa?

Słowa mają moc, kiedy są czytane. Olga Tokarczuk pisze w Czułym narratorze, że właśnie dorasta ostatnie pokolenie, które czyta książki, ale ja nie jestem aż tak sceptyczna. Optymizmem napawają mnie zwłaszcza liczne znane mi bookstagramerki, które są młodymi kobietami lub dziewczynami. Czytają dużo i lubią o tym pisać. Przyznaję jednak, że dziś, w epoce kultury wizualnej i dźwiękowej, słowo pisane nie ma szans oddziaływać na ludzi w ta dużym stopniu, jak to miało miejsce w poprzednich wiekach. Ciągle jednak wierzę, że literatura pełni ważną rolę w szeroko pojętej kulturze i komunikacji pomiędzy pojedynczymi ludźmi oraz narodami. Poznanie poprzez lekturę obyczajów i kultury innych pozwala nam pozbyć się lęków i przesądów. Dlatego tłumaczenia książek mają sens. Dlatego jestem tłumaczką.

 

Evans, którego książki tłumaczysz od lat, jest autorem, który potrafi poruszać i wywoływać emocje pisząc prostym językiem. Choć język jest prosty,  to są w tych książkach elementy wymagające słowotwórczej fantazji. Bohaterka Świąteczne nieznajomego mówi np. że nie czuje się bożorodzynkowo, a Noel z najnowszej książki, była przez dzieciaki ze szkoły nazywana słownicą. Lubisz takie tłumackie gry językowe?

Uwielbiam, choć stanowią nie lada wyzwanie językowe. Angielski jest o wiele bogatszy w krótkie, jedno- i dwusylabowe wyrazy oraz homonimy i homofony. Oddanie tego samego rytmu i rymu w polszczyźnie najczęściej nie jest możliwe. Muszę wymyślić coś samodzielnie, a to czasami zajmuje mi sporo czasu, jednak ten element pracy nad tekstem – inwencja słowotwórcza i dowcip językowy – jest niezwykle satysfakcjonujący. Taką satysfakcję dało mi wymyślenie wspomnianej przez Ciebie Słownicy, przezwiska, które nawiązuje do słownika (bohaterka zna więcej słów niż rówieśnicy) i jednocześnie brzmi niemal jak „słonica”, mało pochlebne określenie dla dziewczynki. Właśnie takie w tym kontekście miało być. Podobnie cieszyłam się, kiedy w Świątecznym nieznajomym po kilku próbach w końcu wymyśliłam dla łodzi nawę Nieznany Lont, bo angielska nazwa też zawierała homofon.

 

Evans jest autorem współczesnym, masz więc ten komfort, że w przypadku niejasności możesz napisać do niego, albo jego asystentki i wiem, że z tego korzystasz. Czy takie kontakty ułatwiają pracę, pozwalają uniknąć jakichś błędów?

Bardzo ułatwiają i, mówiąc kolokwialnie, nieraz ratowały moją tłumacką skórę. Nietrudno o wpadkę, gdy w grę wchodzą pojęcia z dziedziny kultury masowej lub idiomy środowiskowe. I choć zdecydowanie częściej niż z samym autorem mam kontakt z Diane Glad, jego asystentką, to jej gotowość do wyjaśniania moich wątpliwości i możliwość zapytania jej o pewne niuanse kulturowe czy językowe jest bezcenna. Dzięki konsultacjom z Diane dopieściłam i wygładziłam wiele struktur w swoich przekładach.

 

 A ciągnie Cię  czasem do przekładu czegoś bardziej klasycznego- z XIX albo początków XX wieku?

Nie miałabym nic przeciwko przełożeniu interesującej powieści obyczajowej z początku XX wieku, której akcja toczyłaby się gdzieś na Wyspach Brytyjskich, najchętniej z barwną, nietuzinkową bohaterką. Przyznam jednak, że świetnie czuję się we współczesności, i chętnie przyjmuję przekłady z literatury współczesnej. A gdy jeszcze jest w nich barwna, nietuzinkowa postać, niekoniecznie kobieca, to już po prostu skaczę (metaforycznie) z radości.

 

Za Tobą wiele literackich spotkań z Evansem. Mawia się, że tłumacz  i redaktor znają lepiej książki pisarza niż sam autor.  Zatem  w czym wg Ciebie tkwi tajemnica jego sukcesu?

Listy Noel to mój Evans numer dwadzieścia trzy (lub dwadzieścia czwarty, bo Ostatnia obietnica ukazała się w dwóch wydawnictwach; za drugim razem, z moimi poprawkami, pod tytułem Kolory tamtego lata). Według mnie siła tego pisarza polega na tym, że porusza tematy bliskie chyba każdemu człowiekowi: samotność, utrata bliskiej osoby, zdrada, ciężka choroba, traumatyczne dzieciństwo i pogmatwane relacje z najbliższymi. I choć czasami R.P.E. spiętrza liczbę nieszczęść dotykających bohaterów, to jednak zawsze daje nadzieję, zawsze pokazuje, że nawet po najgorszej tragedii można się podnieść i mieć szansę na szczęście. On krzepi w bardzo chrześcijańskim duchu: przebacz sobie i odpuść winy innym, a staniesz się wolny. Taki przekaz przemawia do ludzkich serc. W ciężkich czasach – a takie ciągle mamy –wszyscy potrzebujemy nadziei.

 

Gdy patrzymy na rynek książki, widzimy, że od kilku lat bardzo rozrósł się segment z powieścią świąteczną, powstaje też coraz więcej polskich historii tego typu i  cieszą się one bardzo dużym powodzeniem. Ale  Evans, stary wyjadacz świątecznych historii, wciąż trzyma się mocno! Myślisz, że  jeszcze czymś zaskoczy czytelników i Ciebie?

R.P.E. wydaje się przywiązany do pewnego schematu fabularnego i ten schemat, jak dotąd, zapewnia mu sławę i pieniądze. Evans jednak ciągle w dobrej formie pisarskiej i, ucząc innych sztuki pisania, sam też się rozwija. Liczę na to, że wkrótce zaskoczy i czytelników, i mnie. Może zmieni styl albo wprowadzi postaci, których dotąd w jego książkach nie było, na przykład osoby nieheteronormatywne. To pisarz o dużej empatii, więc wszystko jest możliwe. A jako jego tłumaczka życzę sobie nowych przygód i wyzwań.

Tego życzymy Tobie i nam!





*Hanna de Broekere-anglistka i tłumaczka, na swoim koncie ma przekłady m.in. książek Danielle Steel, zekranizowanych Spadkobierców Kaui Hart Hemmings i książek Richarda Paula Evansa.  Jest wyjątkową czytelniczką i pełną entuzjazmu obserwatorką  tego, co dzieje się na rynku książki . Na jej poleceniach książkowych nigdy się nie zawiodłam!  Jest też autorką słuchowiska o Jane Austen, zrealizowanego przez Radio Emaus, i teatralnie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. 


 Poprzednia rozmowa z tłumaczką, dotycząca przede wszystkim tłumackiego fachu do przeczytania tu.

Za książkę "Listy Noel" w ramach współpracy dziękuję Wydawnictwu Znak.


czwartek, 3 listopada 2022

"Śmierć nadchodzi jesienią" niesamowite historie Christie

Christie w wielu swoich powieściach np. „Tajemnicy Bladego Konia”, „Nocy i ciemności”, „Wigilii Wszystkich Świętych” pokazywała, że tworzenie historii z niesamowita atmosferą wychodzi jej znakomicie. 

Zbiór opowiadań „Śmierć nadchodzi jesienią” jest dowodem, że także w krótkich formach umiała zamknąć grozę, tajemnicę i poczucie zawieszenia między tym, co prawdziwe a tym co lekko nierealne. Bo, wbrew tytułowi, to nie jesień jest spoiwem tomu- wszak jedno z opowiadań dzieje się w czerwcu. Tym spoiwem jest właśnie atmosfera, niepokojąca, czasem dotycząca tego, co niezbyt racjonalne i łatwe do wytłumaczenia. Bo tu nie zawsze można wszystko zrozumieć dzięki małym szarym komórkom. Oczywiście, w tych opowiadaniach, w których występują Poirot i panna Marple jest  twarda logika, ale ponieważ ci bohaterowie pojawiają się zaledwie w 3 historiach na 18, dużo tu miejsca na aurę tajemniczości, niedopowiedzenia i zastanowienie, czy czwarty pasażer, opowiadający pewną historię, naprawdę siedział w tym pociągu...

 Podobnie jak powieściach Christie buduje napięcie i  przeszywa dreszczem m.in.  przez przywołanie historii przeżytych przez bohaterów lub przez nich usłyszanych.  Są wspomnienia o dziewczynie z wieloma osobowościami, tajemniczym mężu mordercy, o sensach spirytystycznych, strasznych snach, lalce krawcowej, planowanych zabójstwach i klątwach. Opowiadaniem, na które ostrzą zęby fani Agathy jest „Żona Kenity”- ukazujące się po polsku premierowo.  Historia ma w sobie coś z przypowieści o winie i karze, o wojnie, czasie i sprawiedliwości. Jeśli ktoś spodziewał się lekkiej kryminalnej zagadki może się zdziwić, bo ze względu na swój ciężar opowieść zostanie w głowie.   

Ma Christie stronę rzeczową, pełną wskazówek, misternie tkanych intryg i tropów dla szarych komórek. Ma też stronę przeczuć, niepokoju, intuicji, szelestów na schodach i  dziwnych zdarzeń na seansach spirytystycznych.  I obie te strony widać w książce. Ja  jednak wolę tę pierwszą. 

 

 Agatha Christie. "Śmierć nadchodzi jesienią". Tłumaczenie zbiorowe.  Wydawnictwo Dolnośląskie. Wrocław 2022.  


 

środa, 26 października 2022

"Miasto w chmurach", w którym jest wszystko?


„Miasto w chmurach” jest książką dedykowaną bibliotekarzom (lubię takie dedykacje) i motyw biblioteki jest bardzo obecny. Biblioteka jest miejscem, w którym szuka się odpowiedzi na pytania podczas pozaziemskiego lotu. Jest ostoją dla dzieci, przestrzenią intelektualnych poszukiwań, staje się celem ataku terrorystycznego. Jest też marzeniem włoskich kupców wędrujących do Konstantynopola. Biblioteka, czyli świat.  Świat  zbiorów, motywów, odniesień, marzeń. Z tajemniczym tekstem, czerpiącym ze starożytności, bo w antyku (tak, jak w bibliotece) jest wszystko.


Ale „Miasto w chmurach” nie jest biblioteką z zakamarkami i regałami, po których wędruje czytelnik niesiony pragnienie poznania i UKD. Jest prowadzony przez autora przez odrębne historie i ludzi. I mam wrażenie, że jest w tej książce za dużo wszystkiego. Bo autor daje nam historię oblężenia Konstantynopola (podobała mi się najbardziej) i dwójki ówczesnych  nastolatków po dwóch stronach muru. Jest tu też bycie innym i motyw dziewczynki, która chce się uczyć i czyta. Potem  historia chłopaka, który dorasta, walczy w Korei, kocha i cierpi z ukrywanej miłości do człowieka, który pracuje w historii i odkrywa przed nim stare opowieści. Ten sam bohater, po latach, zaczyna pracować z młodzieżą w bibliotece, gdzie los styka go z idealistą-zamachowcem. I jest jeszcze Konstance, w nie aż tak dalekiej przyszłości w misji międzyplanetarnej. W tle historia zagubionej książki.  A do tego katastrofa klimatyczna, inność, sztuczna inteligencja, wojna, poszukiwanie tożsamości,  tolerancja, emancypacja kobiet, choroba psychiczna, tradycja, Ameryka i Wschód, mitologia. Czyta się płynnie, a im dłużej człowiek siedzi w tej opowieści, tym lepiej dostrzega zazębiające się elementy. 

Mimo wszystko nie podbiła mnie ta opowieść. I choć wiem, że to książka o książkach, opowieść o sile opowieści i o tym, że książki łącza i mogą ocalić, nie jestem przekonana. Dla mnie było tu za dużo elementów, które choć do siebie pasowały, były takimi ciosanymi z grubsza kołeczkami, które ktoś upycha, a nie puzzlami o gładkich krawędziach.  Kończyłam książkę gdy w Teatrze Telewizji leciała „Fedra”. W antyku jest wszystko i dlatego kolejne pokolenia (Racine i inni) ciągle z niego czerpią. Może czas wrócić do przeszłości?  

 Anthony Doerr, "Miasto w chmurach".  Przeł. Jerzy Kozłowski.  Wyd. Poznańskie. Poznań 2022.

środa, 19 października 2022

"Kozioł ofiarny" inne życia bohatera, inna twarz autorki


 To już 4 książka Daphne du Maurier, którą czytałam, więc wiedziałam czego się spodziewać. Ale „Kozioł ofiarny” to inna twarz autorki niż ta z „Rebeki”, "Mojej kuzynki Racheli"  i „Oberży na pustkowiu". Bo tu nie ma grozy pełzającej po wrzosowisku, tajemniczej kobiety. „Kozioł ofiarny” to ukłon w stronę powieści psychologicznej oraz pytanie o to, co nas kształtuje i jak bardzo można się zmienić.   

John, nauczyciel bez celu i rodziny, poznaje w knajpie francuskiego hrabiego, który wygląda identycznie. Żartobliwe albo złowieszcza słowa o zamianie życiami staje się faktem i John jako hrabia Jean de Gue jedzie do rodzinnej posiadłości, w której musi odnaleźć się w roli ojca, męża, syna, kochanka i przedsiębiorcy. Wrzucenie w środek życia rodziny nieświadomego żadnych zależności bohatera pozwala czytelnikowi razem z nim odkrywać kto jest kim, czego pragnie. John poznaje kobietę, która jest jego żoną, siostrę-dewotkę, władczą i uzależnioną od morfiny matkę. I córkę- niezwykły to obraz dziecka- dziewczynki bardzo radosnej, ale  silną z potrzebą metafizyki, trzymanej na dystans przez matkę, a pod mocnym wpływem ciotki. 

 Du Maurier pokazuje świat rodzinnych sekretów, niewypowiedzianych oskarżeń, grzeszków Jeana, za które pokutuje John. Mniejszych i większych ucieczek. Co może się stać? Jak człowiek może się zmienić lub co może zmienić człowieka? Autorka z jednej strony idzie nową drogą, bo prowadzi nas przez powojenną rzeczywistość Francji, z żywą jeszcze historią kolaborantów i samosądów, pokazuje z dystansu życie człowieka, który chce je porzucić, oddać komuś innemu. Z drugiej strony ten inny, co znamienne- pozbawiony nazwiska, mierzy się z życiem, które nie jest jego. Z oczekiwaniami i skutkami błędów, których nie popełnił. Coś to przypomina? Hrabia jest trochę niczym Rebeka, a John jak bezimienna druga pani de Winter. Choć ten fabularny ślad jest tu widoczny, choć jest pewien plot twist i książkę czyta się dobrze (także jako powojenną prozę psychologiczną z jakimś elementem osadzenia i ocenienia historii) to nadal „Rebeka” jest w mojej czołówce.  Ale znów muszę powtórzyć, że Daphne znała się na warsztacie pisarskim i nie osiadła na laurach, będąc ciągle autorką świadomą zmieniającej się rzeczywistości i pisarskich wyzwań. Zaskoczenie-tak? Ale i książka chyba najbardziej refleksyjna i niejednoznaczna. Z odpowiedziami i  pytaniami, które ciągle wiszą w powietrzu.  

 Daphne Du Maurier. "Kozioł ofiarny". Wyd.  Albatros. Przeł. Magdalena Słysz. Warszawa 2016. 

środa, 5 października 2022

"Zatrute pióro" kulisy plotki

 




Jeśli jesień to czytam... Christie!
Opowieści królowej kryminału pasują do każdej pory roku, ale gdy wieczory dłuższe i wiatr wyje za oknem są idealne.

"Zatrute pióro" to historia, w której pojawia się panna Marple- pojawia w kilku scenach i może nawet trochę dziwić, że wydawnictwo zdecydowało się przypomnienie powieść, w której tak mało bystrej staruszki. Ale, choć niewiele scen z panną Marple, równoważą wszystko zagadka- wielokrotnie myląca tropy i temat.

Bo "Zatrute pióro" to kryminał z diagnozą społeczną dobrą dziś i w  1942 roku. Sednem historii są tu anonimy i wynikające z nich plotki. Do angielskiego miasteczka  Lymstock przyjeżdża na rekonwalescencję lotnik z siostrą. Są obcy w społeczności, ale to nie przeszkadza, by stali się obiektem plotek. Anonimy uwierają, podważają, odsłaniają. A puszczona w dal plotka nabiera tempa, którego nie da się opanować. Tym bardziej, że jedna z adresatek popełnia samobójstwo.
Jest tu zagadka, stara maszyna do pisania, zazdrość o uczucie, pozycję. Jest wątek dziewczyny, która nabiera wiatru w żagle i odpuszcza przeszłość. Ale jest też obserwacja na temat obmowy, podkopywania wiary w ludzi, plotki, która pozwala z podejrzliwością patrzeć na tych dobrze znanych. Jeden list może sprawić, że dobrze znany sąsiad zacznie wyglądać podejrzanie, a walka z pomówieniem jest nierówna. W czasach Christie w małym miasteczku wysyłano anonim. W globalnej wiosce pisze się komentarze w necie. Podobny mechanizm. Podejrzliwie spojrzenia, domniemania, szepty, że w sumie to coś w tym jest. Bo choć mówi się, że dopiero współczesna skandynawska powieść kryminalna stawia jakieś społeczne diagnozy to Agatha  nie na darmo jest już autorką kanoniczną. I choć mamy tu słodki happy end, zapisane słowa znaczą więcej niż te rzucone w biegu.

Agatha Christie. "Zatrute pióro". Przeł. Izabela Kulczycka.  Wyd. Dolnośląskie. Wrocław 2021. 



środa, 28 września 2022

"Pianistka". Clara Wieck po mężu Schumann



 Patrzę w oczy kobiecie z portretu na okładce. Claro, kochałaś, byłaś kochana, cierpiałaś, tworzyłaś, byłaś cudownym dzieckiem, narzeczoną, żoną, opiekunką męża zmagającego się z demonami, matką, byłaś pianistką i kompozytorką. Byłaś kobietą z XIX wieku.


Clara Wieck była cudownym dzieckiem, trudno winić jej ojca, że wkładając tyle wysiłku w kształcenie słuchu i sił chciał, by córka była najlepsza. Takie były czasy.
Zakochana w Robercie Schumannie, kompozytorze o wielkiej wrażliwości i nowym spojrzeniu na muzykę, robiła wszystko, by być z ukochanym. Nawet jeśli droga do małżeństwa była wyboista.
Muzyka była jej prawdziwą radością: gra, komponowanie było czymś więcej niż tylko wirtuozerskim pokazem panny, a potem kobiety. Było drogą do pokazania swojej duszy, emocji. Nawet jeśli pianistka nie mogła być tak wyrazista jak ekspresyjny mężczyzna-Liszt. Takie były czasy.
Życie rodzinne, kolejne ciąże, opieka nad dziećmi były rolą kobiety, ale poza tą rolą spełniała też rolę artystki, podróżowała po Europie, sama organizowała sobie koncerty, mierzyła się z krytyką i poznawała największych artystów swoich czasów-Chopina, Mendelssohna, Brahmsa. Bo takie były czasy.

Powieść biograficzna o Clarze Schumann jest opowieścią o kobiecie, artystce i  jej czasach. XIX wiek, dyskusje o romantyzmie i nowym rozumieniu sztuki, sondowanie na ile publiczność gotowa jest na zmiany, spory i poszukiwanie tego, co inne, nowe. Clara, którą poznajemy w książce, jest romantyczna. Momentami zbuntowana, czasem zakochana, oddana muzyce, pragnąca przekraczać granice. Nie ułatwiają jej tego czasy i okoliczności. Ale wraca do świadomości melomanów nie tylko jako muza i żona, ale samodzielna artystka, kompozytorka i pianistka, która nie zakończyła kariery wraz z wyjściem za mąż.
To historia, w którą autorka wciąga czytelnika, zapraszając w podróż po Niemczech, Francji, Rosji, pokazując wielkie salony i sale, ale też małe oberże, domy znajomych, u których szuka się schronienia gdy wybucha wiosna ludów. Świat kreowany przez autorkę wydaje się bardzo autentyczny, a Clara Schumann dostaje głos, dzięki któremu słyszymy opowieść kobiety i artystki. I ta proporcja jest tu bardzo widoczna i ważna. Warto przeczytać tę opowieść kreśloną szerokim, romantycznym pociągnięciem i poznać gamę uczuć Clary, kobiety romantyzmu i fortepianu.

Beate Rygiert. Pianistka. Clara Schumann i muzyka miłości. Przeł. Anna Kierejewska. Wyd. Marginesy Warszawa 2022. 

poniedziałek, 19 września 2022

"Niewidzialne biblioteki" (anty)przewodnik bibliofila


Czym jest biblioteka?

Miejscem, w którym gromadzi się i udostępnia książki.

To jest zadanie widzialnych bibliotek. A te niewidzialne?
Są w nich miody o smaku historii, bohaterowie rodzący się ze związków postaci ze stojących blisko siebie książek. Są biblioteki, w której każda książka ma hiperłącza do wszystkich użytych słów  albo odniesienia do ukrytych intertekstualności. Biblioteki pozwalające czytać tylko to, co z kultury narodowej, albo tylko jedną książkę. Bibliotekarze spisujący, z braku pieniędzy, klasyki literatury. Biblioteki ukryte w zaułkach i wypełniające całe miasta. Biblioteki wojny i spokoju. Książki białe i czarne od glos na marginesach. Grafomańsko poprawiane przez czytelników klasyki (kto nie chciał, by bohater postąpił inaczej, niech pierwszy rzuci zakładką). Dzieła istniejące w języku, w którym brzmią najpiękniej i te zapomniane.

Niewidzialne biblioteki, ale przecież istniejące w wyobraźni bibliofilów i autorów.
Przewodnik po bibliotekach, który może doprowadzić do zagubienia w labiryncie skojarzeń. Pozbawiony czołobitności hołd dla Borgesa i Calvina. Świat migoczących parafraz z Austen, Tołstoja, odniesień do Christie, Zafona, Szekspira, Cervantesa i wielu innych.

Zabawa literacka. Ale też wypowiedziana prawda o architektonicznych elementach bibliotek, katalogowaniu i decyzjach. Oraz o książkach, które działają na wszystkie zmysły. I zostawiają w czytelnikach (nie)widzialne ślady.
Literacki smakołyk (choć, wiadomo, w bibliotece się nie je!). I dowód na to, czego znakami były i są biblioteki - ciągłość świata (za)pisanego i przeżywanego.

 Monica James, Lawrence Liang, Danish Sheikh, Amy Trautwein, Inny,,Niewidzialne biblioteki". Spolszczył Jacek Dehnel.Wyd. Literackie Kraków 2022.