Strony

wtorek, 29 grudnia 2020

Cynamony 2020

 


Wiele można mówić o mijającym roku...Książkowo był bardzo ciekawy. Trafiłam na wiele dobrych książek, dlatego wcale nie było łatwo wybrać te, które trafiają co Cynamonów. Zestawienia, jak zawsze, bardzo indywidualnego i w żaden sposób niedemokratycznego.

 

Obyczajowe/ Literatura bardzo piękna

 "Mała"  fantastycznie opowiedziana historia,mieszająca historię, groteskę i makabrę i niezwykłą bohaterkę, jaką była przyszła twórczyni muzeum figur woskowych. Gdyby ktoś pytał, co najbardziej polecam z tegorocznych lektur: MAŁA! 

Warto wspomnieć 

"Latawce" pięknie napisana i pełna prawdy powieść o polskiej i francuskiej fantazji oraz wielkiej miłości i wojnie. Moje pierwsze spotkanie z Garym- na pewno będą kolejne.

 "Była sobie rzeka" książka,w której poza historią ujęło mnie zwrócenie uwagi na siłę opowieści. Czysta przyjemność czytania.

Kryminal tango

 "Zbrodnia w Lindebourne"  za klasyczną intrygę, kryminalny klimat i piękne nawiązania do Mozarta. Ktoś powinien to wznowić, koniecznie!

Warto wspomnieć "Tangerykę" za atmosferę orientalnego, dusznego Tangeru i równie dusznych manipulacji i kobiecych intryg.

Muzyczne inspiracje 

 "Pszczoły i grom z oddali"   dla mnie najlepsza książka tego roku- zajmująca, wciągająca, muzyczna, a przy tym pełna też myśli o istocie tworzenia, sztuce i poszukiwaniu. Wiem, nie zachwyci każdego, ale mnie oczarowała.

  "Las z wełny i stali" książka dla tych, którzy poszukują harmonii, spokoju i szacunku, a w literaturze prostoty, która nie bywa prostactwem. Jest w tym pewien interesujący przypadek, że w roku gdy nie odbył się Konkurs Chopinowski, czytałam dwie świetne powieści o fortepianem w tle. Obie japońskie.

Lekkie łatwe 

  "Cała prawda o miłości"książka, którą mi się sympatycznie czytało. Której bohaterów polubiłam i która swoim słodko-gorzkim zakończeniem została w pamięci. Powieść o pozorach, autentyczności i o tym, że trawa u sąsiada zawsze jest bardziej zielona, ale sąsiada sąsiadami jesteśmy my. I nasza trawa.

 Bo bywam dzieckiem 

  "Co robią uczucia"  kapitalna książka dla małych i dużych, przedstawiająca uczucia w inny sposób, dająca do myślenia i pozwalająca docenić wielość emocji, które w nas mieszkają.

Polskie

"Czarne miasto" nie jestem, nie byłam i nie będę fanką realizmu magicznego. Ale na tę książkę, ze względu na język i tworzenie atmosfery, łączącej legendy zaklętego miasta, strzępki tradycji górniczych i codzienności muszę zwrócić uwagę.  

Warto wspomnieć :"Romantyczni" interesujące spojrzenie na romantyzm i nadanie znanym pomnikom ludzkich cech. Ciekawa jestem, co będzie dalej!

Popularnie a naukowo

"Algorytm Ady" niewiele było książek z tej kategorii, a jeszcze mniej trafiło na blog. Dlatego historia Ady Lovelance wygrywa, bo bohaterka wyjątkowa i a poza tym dobrze wiedzieć, skąd wzięło się pojęcie tkaniny żakardowej.

Słuchane: wysłuchałam w tym roku tylko 2 audiobooków, drugim był "Wojna i pokój". Napiszę jeszcze o tej książce (skończyłam parę dni temu), bo to jest LITERATURA. W moim rankingu deklasuje Kareninę, oj, deklasuje! Do tego świetnie przeczytana (lektorował Marcin Popczyński).

Pokruszony cynamon W tym roku niewypałów było mało. A może nauczyłam się odrzuć książki, które nie zwiastują niczego dobrego? Natomiast przekonałam się ponownie, że są książki, które mimo zachwytów booksfery, nie są moje.  W ubiegłym roku rozczarowałam się bardzo, w tym roku podeszłam do książki tej autorki na zimno. I"Daisy Jones and six" nie zachwyciła. Zawsze warto wiedzieć, który autor nie jest dla nas. U mnie tą autorką jest Taylor Jenkins Reid.

Wydarzenie roku: kultura online 

Choć wiosną wydawcy przesuwali premiery, to okazało się, że czytanie jest jedyną aktywnością kulturalną, której wirus nie unicestwił. Zamknięcie bibliotek wiosną i jesienią niestety wpłynie na statystyki, ale jest też coś krzepiącego, że właśnie dzięki mailom czytelników, opiniujących projekt zarządzenia, 30 listopada biblioteki- jako jedyne placówki kulturalne, zostały otwarte. 

Swoją siłę ujawnił internet- spotkania autorskie stały się wirtualnym chlebem powszednim. Chyba nie ma tygodnia, by na stronie wydawnictwa, biblioteki, autora, blogera, nie działo się coś książkowego. I choć wiadomo, że to nie to samo, co spotkanie twarzą w twarz, książką w autograf,  to jednak w tym, co średnio ładnie zwie się upowszechnianiem, ma to wyjątkowe znaczenie. Bo autor jest dostępny na kliknięcie dla tych, którzy na spotkanie by nie zajechali, bo za daleko, za drogo. Biblioteki poszalały i np. poszły w podcasty i audiobooki. Poszukajcie i posłuchajcie ( zasubskrybujcie!): kanał Biblioteki Raczyńskich na YT

Wiem, że różne są podejścia do onlajnowych spektakli, że są głosy, że to erzac. Ale! Bez sieci nie zobaczyłabym przez niecałe pół roku 5 różnych Onieginów! Dobrze przygotowane spektakle (np. oferta MET) robią wrażenie i, mówię to jako uczestnik paru kinowych transmisji, sprawdzają się w domu równie dobrze, jak nie lepiej, jak  kinie. Bo nikt obok mnie nie gada, nie kaszle, nie szeleści. Wiem, że trudno zastąpić drżenie podłogi od orkiestry i wrażenie, że głos śpiewaka rozsadza teatr, ale widząc liczbę odwołanych spektakli w okresie, gdy granie było możliwe, ja bym się aż nie emocjonowała atmosferą, a zwróciła też uwagę na bezpieczeństwo artystów. Słuchanie w domu wymaga innego nastawienia, stworzenia warunków, odcięcia się. Da się. Choć głucha cisza na transmitowanych koncertach mocno daje po uszach.

A poza tym w 2020, założyłam bookstagrama i zgłębiam tajemnice tego medium.  Ciekawa przestrzeń i zjawisko!

Artykułem, który był najchętniej czytany i który był czystą przyjemnością, była rozmowa z Hanną de Broekere  o pracy tłumacza

Czego życzyć na nowy, kolejny rok? Zdrowia i samych szczęśliwych zakończeń!


PS Zdjęcie jest przykładem internetowej manipulacji,bo wszystkie książki były z biblioteki i nie mogę ich pokazać w stosiku :)

niedziela, 20 grudnia 2020

"Listy pełne marzeń" i pomocy


Bohaterka robi chusty na drutach. I ta książka jest właśnie taką chustą-trochę otula,a przede wszystkim splata. Splata wątki,postacie,czasy. Bo stopniowo poznajemy losy pani Maryli,jej znajomych i tych,którym przez lata pomaga,starając się wypełnić wolę tej,która jej kiedyś pomogła.  

To książka o spirali dobra,która zagrania ludzi,o mądrej pomocy,dającej wędkę i wsparcie,a nie wyręczanie i brak poczucia sprawczości. Finał wszystkich wątków zdarza się w wigilię,ale to nie jest typowa świąteczna książka,bo sporo wydarzeń ma miejsce choćby na wiosennej łące albo nad letnią rzeką. Wędrówki w czasie i przeskoki do kolejnych bohaterów sprawiają,że nie ma tu precyzynie budowanego napięcia  i emocji w stylu: co będzie dalej. Bo wiadomo,że dobrze będzie.

To książka mogąca dać chwilę wzruszeń,uśmiechu (zwłaszcza przy  wplecionych między rozdziały listach do Mikołaja),  przypominająca znane prawdy o tym,że dobro wraca,a szczęście może być naszym udziałem w każdym wieku. Lektura powieści nie sprawi,że zapomni się o całym świecie i przypali kapustę z grzybami. Ale może umilić grudzień,bo każdy chce wierzyć w świętego Mikołaja i dobro,które jest w każdym człowieku.

Magdalena Witkiewicz, Listy pełne  marzeń. Wyd. Filia. Poznań 2020 

czwartek, 17 grudnia 2020

"Latawce" kronika francusko-polskiej miłości

 


Często bibliotece czytam nieznane. Biorę książkę,która bardziej niż ja ją,sama mnie wybiera. Tak było i tym razem  z autorem,który,co sprawdzałam podczas lektury,swego czasu był bardzo popularny,a w jego biografii są też polskie akcenty

"Latawce" to historia o miłości,wojnie, wyobraźni i wolności. O pierwszym uczuciu,które zmienia się w miłość życia i pozwala przeżyć nawet najcięższe zwątpienia i wyzwania. Opowiadana przez bohatera z dystansu historia łączy lekkość, finezję i dowcip z obrazem delikatnie,ale sugestywnie budowanego wojennego zagrożenia. 

 

Wielka miłość młodego Francuza do polskiej arystokratki zaczyna się w latach 30. Ona, Lila, bardziej niż miłości,wciąż szuka pomysłu na życie. On, Ludo,ubogi krewny konstruktora latawców, obdarzony jest matematycznym talentem i sercem skłonnym do wielkich uczuć. Ulotną, niedopowiedzianą miłość rozbija jego wyjazd z wakacji w Polsce  w sierpniu 1939 roku.  A potem nic nie jest jak było. Walka, którą autor przestawia w tej książce to z jednej strony ruch oporu,z drugiej własne pomysły Francuzów na zachowanie godności i ducha (przejawiającego się np.  w ... kuchni). To opowieść o żydowskiej burdelmamie udającej węgierską hrabinę,o  polskim pianiście, tracącym palce w bitwach powietrznych, o ratującym żydowskie dzieci konstruktorze latawców i niemieckim generale panującym zamach na Hitlera. Opowieść o ludziach i ich uczuciach. Wciągająca, pięknie napisana i trzymająca za serce. A także, co warto odnotować, dająca ciekawy obraz Polaków-pełnych fantazji, hartu ducha i przywykłych do walki o swoje.

 

Było w tej powieści coś z "Kroniki wypadków miłosnych" -ta lekkość, pewna sielskość pierwszych uczuć. Było też coś bardzo francuskiego-klarownego i precyzyjnego. Historia miejscami zamglona,miejscami słoneczna, trochę jak latawiec, który unosi się na wietrze dzięki konstrukcji i wyważeniu elementów. Interesujący bohaterowie, wciągająca akcja i klimat młodzieńczej intensywności pisanej  pięknie i z dającej szerszy ogląd perspektywy. Polecam!

 

 Romain Gary. "Latawce". Przeł. Krystyna Szerzyńska-Maćkowiak.Wyd Prószyński i spółka. Warszawa 2020. 

czwartek, 10 grudnia 2020

"Zagadka Hotelu Winterhouse" dobre zakończenie

 

Hotel Winterhouse był moim ubiegłorocznym zachwytem. Czytając tę powieść (przeznaczoną w zamyśle dla czytelników młodszych ode mnie o ponad połowę) znalazłam emocje, klimat i świat, który potrafi wciągnąć tak właśnie po dziecięcemu. Gdy pożyczyłam 3 część wiedziałam, że mogę ją zacząć tylko wtedy, gdy będę mieć czas, bo porwie i nie puści..i tak się stało. Tym razem akcja toczy się w okolicach Wielkiej Nocy, więc kwartał po wydarzeniach opisanych w poprzednim tomie. Niby wszystko jest dobrze, ale już w pierwszym rozdziale pojawia się zagadkowy skrawek materiału... a potem jeszcze tajemnicza książka.

I znów przed Elisabeth przygody i decyzje, bo cały czas mamy w tej serii do czynienia w wyborem między użyciem swoich sił i talentów w dobrym lub złym celu. I choć tu rzecz odnosi się do pewnych magicznych umiejętności, to w szerszym kontekście wiadomo, że chodzi o wszelkiego rodzaju umiejętności i działania, które mogą służyć dobru lub złu. Bohaterka nie jest kryształowa, świadomość władzy i możliwości, jakie mogą jej przynieść jej zdolności-kusi. Ale w tej książce prawdziwą magią jest wsparcie bliskich i myślenie o szczęściu tych, których się kocha. Choć to może patetycznie brzmi, to w realizacji wcale takie nie jest. Dobro i zło ścierają się, tajemnice i wzajemne powiązania wychodzą  na wierzch, a to wszystko  wśród znanych, dawnych znajomych. Bo jest i dziadek Norbridge, i Freddie. 

Znów mamy tu podobny schemat, co poprzednio. Znów opowieść o dziecku szukającym swoich korzeni i prawdy o tym, skąd pochodzi, znów zderzenie dobra i zła.  Ale nadal czyta się świetnie i z tym charakterystycznym dla młodzieńczego czytania zapałem przewraca strony. I chce się pojechać do Winterhouse i zobaczyć tę wspaniałą bibliotekę. Nie był to aż taki zachwyt jak pierwsza część, ale wielka przyjemność powrotu do świata, który magicznie przyciąga.

 I jeszcze coś-trochę mniej tu zbaw językowych w treści, ale znów tłumacz zrobił fantastyczną robotę bawiąc się w anagramy i zamykając słowa w tytułach rozdziałów. Czapki narciarskie z głów! 




BenGuterson. "Zagadka Hotelu Winterhouse". Przeł. Maciej Nowak-Keyer. Wyd. Dwukropek. Warszawa 2020.

czwartek, 3 grudnia 2020

"Zwyczajne cuda" w bibliotece

 

Obowiązkowe elementy książki  świątecznej?  Śnieg, pierniki,  ludzie w szale przygotowań,  rodzinne historie i happy end. W książce Agnieszki Jeż jest coś jeszcze -książki.  Może mam spaczone spojrzenie, ale bardzo lubię książki o książkach, a tu tych książek  jest kilka, a pokazane są  bardzo ciekawie, przy okazji spotkań klubu czytelniczego. W bibliotece. Bo to biblioteka najbardziej przykuła moją uwagę w pierwszych opiniach i dlatego tak chciałam tę książkę przeczytać. 

 Główne wątki to przenikające się losy Marty i Krzyśka. Marta ma 30 lat, jest oddana swojej pracy w bibliotece, ma niezbyt łatwe relacje z rodzicami, a jakiś czas temu na przystanku zobaczyła kogoś i zapragnęła by nadchodzące święta były naprawdę pełne miłości.  Krzysiek jest 40letnim naukowcem, zatrudnionym w korporacji farmaceutycznej, który świetnie odnalazł się w stolicy. Ale trochę tęskni za ciepłem, jakie dawała mu matka. Na horyzoncie pojawia się kobieta, która być może będzie tą jedyną, ale… no właśnie.   Te dwie opowieści dopełniają historie ludzi, z którymi spotykają się głowni bohaterowie- współpracowników, rodziny, przyjaciół, a w przypadku Marty także czytelników. 

To, że będziemy mieć szczęśliwe zakończenie, że nagle wielka Warszawa skurczy się do grona osób, w którym wszyscy w jakiś sposób są ze sobą powiązani,  rodzinne nieporozumienia zostaną wyjaśnione, a zatargi sprzed 15 lat znikną w aromacie piernika i jarskiego pasztetu, to elementy, które w książce świątecznej być muszą. Tym, co tę powieść wyróżnia jest właśnie sprawa klubu czytelniczego i książek czytanych na spotkaniach. Agnieszka Jeż nie tylko wspomina o tytułach, ale daje bohaterom rozgadać się na temat czytanych pozycji, dzięki czemu lepiej poznajemy wspominane tytuły i same postaci.  Sceny ze spotkań  klubu są ważnym elementem budowania  charakterystyk jego członków i moderatorki, bo przecież to właśnie dzięki, pozornie bezpiecznym, rozmowom o książce można  lepiej poznać i człowieka i bohatera.  Ta książka prowadzi do innych książek, a taki łączniki zawsze bardzo cenię.  Opinie czytelników są też głosami w dyskusji o istocie czytania- czytamy z potrzeby rozwoju rozrywki,  rozwoju, ucieczki… Temat zajmujący  dla wielu czytelników i sporej grupy bibliotekarzy.  Biblioteka nie jest szczególnie popularnym tłem dla książek (dlaczego!?). Agnieszka Jeż robi bibliotekom dobry PR- może trochę z początku  narzekamy na malowane olejnicą ściany i napięty budżet, ale mamy tu obraz biblioteki, która żyje i jest miejscem ważnym dla mieszkańców.  Marta lubi swoja pracę, oddaje jej serce i zaangażowanie. Nie jest też stereotypową bibliotekarką w koku i pulowerze. Ale  moją sympatię zdobył bibliotekarz Piotr- sympatyczny, znajdujący wspólny język i z dziećmi i dorosłymi.  Od takich ludzi i od ich codziennych  działań zależy postrzeganie bibliotekarstwa.  Bo nawet jeśli klub Marty spotyka się w gronie 5- 7 osób raz w tygodniu (szacun! co tydzień nowa książka) to sednem i sercem pracy bibliotekarza jest indywidualny, codzienny kontakt z czytelnikiem, taka mało widowiskowa praca u podstaw. I fajnie, że tę stronę też tu pokazano.

Pomysł z klubem czytelniczy uważam za bardzo udany, bo pozwolił ożywić wątek głównych bohaterów i urozmaicić książkę kolejnymi historiami.  I te historie były dla mnie najciekawsze. Bo jak skończą Marta i Krzysztof było dość jasne.  Przyznam, że nie zapałałam szczególną sympatią do tych bohaterów- Marta, jak na osobę tyle lat pracującą z ludźmi, średnio się na nich zna (jak można się tak pomylić  w stosunku do Kamili! Przecież od pierwszej strony to jest najbardziej frapująca postać!), a Krzysztof daje się omotać blond Wenus jak gimnazjalista, ale... niech będzie. Przecież chodzi o to, by  po wielu perypetiach  był happy end.  Nawet tak (spojler!) otwarty. 

Ciekawie był też wykorzystany motyw ogłoszenia i ludzi, którzy na nie odpowiadają. Autorka pięknie wychwyciła naszą potrzebę zostania zauważonym, docenionym i poczucia, że szczęście jest blisko, a tym szczęściem możemy dla kogoś być my sami.  Kolejny przewijający się temat to kwestia naszych ocen, łatek i szybkiego ferowana wyroków.  Tu  też autorka pozwala czytelnikowi  zmieniać podejście do niektórych bohaterów, przybliżając po kolei różne wydarzenia i tajemnice z ich życia. Jeż ma dla swoich postaci dużo życzliwości, a historia którą tworzy  niesie sporo nadziei na szczęśliwe zakończenia i  cuda, które nie zawsze są wielkie, ale mogą się przytrafić nawet w drodze ze śmietnika.  I wbrew tytułowi, nie są wcale takie zwyczajne.  

Polecam tę książkę  zwłaszcza tym, którzy chcą poczytać o świętach, które nie są oblane lukrem, ale mają też w sobie trochę obaw dot. przyszłości i niełatwych wspomnień z przeszłości.  Dla tych, którzy  lubią watki poboczne i lubią czytać o książkach.  Bo w sumie to właśnie książki są zwyczajnymi cudami naszego życia. I za ten książkowy element w nawale bombek, pierników, świeczek i prezentów z kokardką autorce dziękuję. 

Agnieszka Jeż. "Zwyczajne cuda". Wyd. Filia. Poznań 2020.