środa, 15 kwietnia 2020

"Czarne Miasto" intryguje

Wydawca zamieszcza w opisie tej się książki dwie informacje. Jedną bardzo ważna, drugą nie. Bo "Czarne Miasto" nie jest powieścią o Śląsku. Nie jest historią o grubie, karminadlach, szychcie, nie jest opowieścią o tym Śląsku, którego mitologię zbudował Kazimierz Kutz w swoich filmach. Owszem, w mieście są kopalnie, jeden z bohaterów ginie podczas tąpnięcia, ale nie ma tu śląskiego ducha, a opowieść mogłaby dziać się wszędzie, gdzie działa przemysł wydobywczy. Tak więc jeśli ktoś  szuka książki  dogłębnie śląskiej, śląskiej z trzewi, nie znajdzie. Ale wydawca pisząc o powieści używa niezwykle trafnej metafory warkocza. Bo w tej książce, w której splatają się losy ludzi, przedstawiane poza chronologią wydarzenia, niczym w warkoczy raz jedno przeplata się z drugim, ukrywając inne, by po chwili zniknąć pod spodem.  

Debiut Marty Knopik to powieść o tęsknocie, miłości, mocy wyobraźni i sile więzów. To losy sióstr BeBe ich matki, ciotki (kobiece postaci wysnuwają się mocno na pierwszy plan). To opowieść o Roku Zaćmienia, gdy życie przeniosło się w podziemne korytarze i o współczesności.  O poszukiwaniu korzeni i odpowiedzi na pytania, które wydawały się wielokrotnie już udzielone. To historia o historiach i z historii, rodzinnych opowieści, mitów i legend, czerpiąca. Powieść dryfująca ku realizmowi magicznemu (właśnie przez  opowieści, sny, tajemnicze, równoległe rzeczywistości), ale jednocześnie nie aż tak magiczna, by rodziły się dzieci z ogonkami ...  Dla mnie to taki realizm legendarny i rodzinny, trochę przywodzący na myśl np.  "Chmurdalię" Joanny Bator. 

To, co od razu rzuca się w oczy i uszy to język, zwłaszcza na pierwszych stronach powieści,  dość oryginalny, poetycki. Jednak przy tym bardzo przystępny i nieprzeintelektualizowany. Autorka wie, jaki obraz chce przywołać słowami i przy odrobinie  współpracy ze strony czytelnika rzeczywiście te światy pradawnych drzew,  ciągnących się pod miastem korytarzy,  artystycznej uliczki, która wydaje się zupełnie nie z Białego miasta (sterylnego i biznesowo skontrastowanego z przemysłowym Czarnym) pojawiają się w wyraźni. Ten język zwraca uwagę, ale jednocześnie nie odwraca jej od postaci i wydarzeń. Nie jest to tylko chęć pokazania sprawności językowej, ale opowiedzenie o stworzonym przez siebie świecie adekwatnym do niego językiem. Całość jest przez to spójna i intrygująca.  Choć  powieść zamyka się pewnym jasnym finałem, to wiele rozpoczętych wątków zostaje w zawieszeniu. 
Marta Knopik zapowiada kontynuację. I choć nie jestem wielką  fanką takich mieszanek, jestem ciekawa, co będzie dalej i jak autorka o tym opowie. Bo świat, choć nie wciągnął mnie niczym odkurzacz, to jednak nęci. A taką zanętą jest też postać Bibliotekarki, jednej z Burgundowych Wdów, organizującej kółko czytelnicze oraz podziemną (nie w metaforycznym sensie, tylko naprawdę znajdująca się w podziemnych korytarzach) bibliotekę. Intrygujące pisanie! I warte uwagi.
 Marta Knopik. "Czarne Miasto". Wyd. Lira. Warszawa 2020.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz