wtorek, 25 sierpnia 2020

"Była sobie rzeka" w nurcie opowieści

 Dawno, dawno temu, w latach 80 XIX wieku, nieopodal Tamizy, w karczmie Pod Łabędziem zbierali się ludzie, by słuchać opowieści.I pewnego dnia stało się coś, co sprawiło, że każdy z gości miał okazję opowiadać innym o wyjątkowym wydarzeniu. W karczmie zjawił się pokiereszowany mężczyzna z dzieckiem na ręku. Wszyscy byli przekonani, że dziewczyna nie żyje, ale na szczęście na miejscu była pielęgniarka Rita. Pozornie zmarłe dziecko, ożyło.

Tajemnicza dziewczynka wzbudziła zainteresowanie trzech rodzin-bogatego fabrykanta, którego córeczkę porwano dwa lata temu, farmera, który podejrzewał, że dziewczynka jest jego wnuczką oraz gospodyni pastora, ciągle wspominającej swoją siostrę. I tak nurty rodzinnych historii zaczynają płynąć, łącząc się i przenikając. Do historii rodzin i tajemniczej dziewczynki dochodzą jeszcze losy Rity oraz mężczyzny, który zjawił się z dzieckiem, a okazuje się fotografem, dokumentującym bieg rzeki.

Książkę z rzeką w tytule powinno czytać się wartko i tak też się dzieje. Autorka snuje opowieści ciekawie, najpierw rozgraniczając wątki, potem je splatając. Powstaje z tego opowieść o pamięci,  strachu, zachwytach, marzeniach, rodzinnych sekretach i nadziejach.O ludziach, którzy muszą pokazać ile są warci. O synu hrabiego i czarnej niewolnicy oraz chłopcu z zespołem Downa, który opowiadając historie zawsze gubi środek, ale nie ustaje w próbach. O świecie, w którym z jednej strony słuchać o pomysłach Dawrina, a z drugiej cały czas żywa jest wiara w Cichego, przewoźnika pojawiającego się na rzece w momencie śmierci. I tak czas, gdy coraz większa jest wiedza z zakresu medycyny, a nawet psychologii, gdy fascynuje możliwość utrwalenia na kliszy portretów oraz tworzenia niemal filmowych widowisk, łączy się z ludowymi wierzeniami i opowieściami.
 Bo  ważna jest też opowieść jako taka. Goście gospody opowiadają historie, szukają odpowiednich słów, frazeologizmów, a czytelnik zaczyna doceniać bogactwo języka tych, którzy snują opowieści (i tych, którzy je tłumaczą). Autorka, zapraszając czytelnika do swojego świata, daje mu krwistych bohaterów z wewnętrznymi wątpliwościami, ale też marzeniami oraz klimat powieść niespiesznej, budującej swój realistyczno-legendowy świat. Kto wejdzie w ten świat, może dać się porwać nurtowi rzeki i opowieści. Czytałam z bardzo dużą przyjemnością, czasem z niepokojem o dalsze losy bohaterów, z zaciekawieniem, czy moje przypuszczenia się sprawdzą. Czytałam z emocjami, które rodzi dobra opowieść.
 
Diane Setterfield , "Była sobie rzeka". Przeł. Izabela Matuszewska.  Wyd. Albatros. Warszawa 2020.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz