niedziela, 28 lipca 2024

"Pineapple street" w świecie milionerów bez zmian

 


Czym różni się literatura piękna od obyczajowej? Czytając książę zadawałam sobie to pytanie, bo wbrew wydawcy uważam, że "Pineapple Street" jest  rozrywkową  powieścią obyczajową, która tych, którzy nastawią się na hasło literatura piękna może rozczarować. Czy to jest zła książka? Niekoniecznie. Ale nie zachwyci ani językiem, ani nowatorstwem formy czy tematu, czego  od literatury piękniejszej niż czysto rozrywkowa możemy oczekiwać.

Perspektywa trzech kobiet- dwóch sióstr z finansowych elit i ich szwagierki. Niezwykle ważnym elementem tej historii są pieniądze. O nich się nie mówi. Je się ma. I choć, jak wiadomo, pieniądze szczęścia nie dają, to drodze do szczęścia każdej z kobiet grają ważną rolę. 

Darley wyszła za mąż za kogoś spoza sfery (brzmi to jak z "Lalki", wygląda na to, że XIX wieczna Warszawa i współczesny NYC mają coś wspólnego) i zrezygnowała z rodzinnej fortuny. I w pewnym momencie staje się to problemem. Choć nie takim, by o tym porozmawiać z rodziną. Jako postać najbardziej bezbarwna, trzymająca się rodzinnych przyzwyczajeń, dość zachowawcza. Na szczęście ma fajnego męża. 

Sasha wżeniła się w rodzinę Stocktonów i choć sama zarabia, i nie chce zamknąć się w złotej klatce albo rodzinnym mauzoleum, nie jest traktowana jak równa stanem ("Lalka" jak nic!). Obstawiam, że tej postaci będzie kibicować większość czytelników, bo jest "normalsem" w świecie, w którym najważniejsze są girlandy pasujące do obrusów na przyjęciach. Zwykła dziewczyna zaplątana w zasady bogaczy zawsze wzbudzi sympatię. 

Georgiana młodsza siostra z jednej strony czuje brzemię fortuny i nawet chce się jej zrzec, ale ostatecznie nie wymknie się zasadom. Nie przekonał mnie jej bunt, będący raczej fochem wobec znanego jej świata niż chęcią naprawy rzeczywistości (której do końca nie zna). Do tego, choć ma 26 lat, wszyscy traktują ją jak nastolatkę, a ona się tak zachowuje.

Będąc w połowie książki powiedziała sobie: znam bohaterki, kiedy zacznie się coś dziać? Nie zaczęło. Oczywiście, losy kobiet a także ich rodzin splatają się, ale nie są to sploty zaskakujące, pozwalające na zmianę perspektywy. Nie dowiedziałam się więcej o życiu finansowej elity Ameryki (nie ma też recepty na osiągnięcie sukcesu, bo tu pieniądze pomnażają pokolenia), nie poznałam sekretów domów z jedwabną tapetą.  Teoretycznie powieść kończy się finałem w iście hollywoodzkim stylu, ale nie wybrzmiewa on wystarczająco mocno. I w gruncie rzeczy niewiele zmienia. A może to jest sens tej powieści? Że w pewnych sferach niewiele się zmienia. I dlatego elity trwają. 

Książka napisana jest sprawnie, ale nie zauważyła tego błysku humoru i ironii. Nie jest to ani satyra, ani krytyczne spojrzenie na świat bogaczy.  To jest obyczajówka, z której dałoby się pewnie wyciągnąć więcej emocji, nerwu, humoru i obrazu rzeczywistości. Do czytania w gorące letnie popołudnie ok, ale chciałabym wiedzieć więcej i spojrzeć gołębiej w owocowe zakamarki Ameryki. Bo tam mogą kryć się naprawdę wielkie amerykańskie opowieści. 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte. Współpraca barterowa. 

Jenny Jackson, "Pineapple street". Przeł. Dorota Malina. Wyd. Otwarte. Kraków 2024. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz