niedziela, 24 września 2017

"Lektor z pociągu 6.27" książkowa (nie)zwyczajność

Kiedyś jeździłam do pracy autobusem o 6.25,  ale nie było to nic specjalnie ekscytującego... Natomiast Guylain Vignolles potrafi zmienić poranną podróż  o 6.27 w wyjątkowy, literacki początek dnia. Pracuje w miejscu, które każdy mól książkowy chciałby od razu zamknąć: w fabryce utylizującej książki. Guylain wykrada fragmenty przeznaczonych na przemiał książek i czyta je współpasażerom.   Z czasem zaczyna czytać książki w domu starców, co jest miłą odskocznią w jego bardzo uporządkowanym i  spokojnym życiu (choć świetnie dogaduje się ze złotą rybką i kolegą z pracy, wielbicielem tragedii francuskiej, który zwykle mówi aleksandrynem). 
Pewnego dnia Guylain znajduje w pociągu pendriva z pamiętnikiem. Autorka opisuje życie równie zwyczajne, ale robi to w tak ciekawy sposób, że Guylain postanawia ją odszukać. A że autorka zapisków pracuje w centrum handlowym jako babcia klozetowa (choć sama absolutnie nie jest babcią!), sprawa wcale nie jest taka łatwa... Czy będzie happy end? I jaki w ogóle będzie end...

 Książka "Lektor z pociągu 6.27" jest, oczywiście, książką o miłości do książek i sile książek. Jest też opowieścią o ryzyku, jakie podejmuje człowiek robiąc coś inaczej niż zwykle. Jest historią o wykorzystanym impulsie. I jest do szpiku kości (czy raczej do najgłębszych warstw wklejki na wewnętrznej stronie okładki) francuska. Na czym polega ta francuskość? Na niesamowitej lekkości, na opowiedzeniu historii bez nagłych zwrotów akcji, z pewnym dystansem, humorem, delikatnością cieniowania. I z klarownością przekazu- niecałe 160 stron, z których każda jest po coś. Jest w tym troszkę klimatu "Amelii", lekkość "Delikatności", jest to trudne do zdefiniowania coś, co sprawia, że chce się czytać tę w gruncie rzeczy zwyczajną historię. O ile historie o książkach mogą być zwyczajne...

Jean-Paul Didierlaurent, "Lektor z pociągu 6.27". Przeł. Beata Geppert. Wyd.W.A.B. Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz