Jeżycjadę czytam z sentymentu. I trochę z przyzwyczajenia. Trudno mi
się zaangażować w losy kolejnych pokoleń rodziny Borejków i powody tego
brak zachwytu są dwa: ja trochę dorosłam, a Małgorzata Musierowicz nie.
To nie jest zarzut- to stwierdzenie faktu. Autorka założyła, że sposób
widzenia świata, jaki zaproponowała lata temu jest uniwersalny, bo to co
najważniejsze jest stałe i niezmienne. I z pewnością częściowo tak
jest: rodzina, przyjaźń, miłość to wartości, które opierają się zmianom,
ale zmienia się trochę sposób mówienia o nich, tak jak świat dookoła. Np.
ludzie raczej nie zaręczają się w 3 dni po poznaniu, na ślub zapraszają
swoich znajomych, a nie tylko przyjaciół rodziców sprzed lat, zaś ceremonię
organizują wg planu, który nie polega na zostawaniu wszystkiego na
ostatnią chwilę i zrzucania przygotowań na matkę ze Skandynawii. Poza
tym, małżeńskie życie jest jednak czymś więcej niż patrzeniu sobie w
oczy i zostawieniu żony samej chwilę przed porodem, bo dachy kościołów
drewnianych czekają...
Musierowicz zawsze tworzyła swój świat, pewien
specyficzny borejkowy mikroklimat, jednak od jakiegoś czasu ten świat
zrobił się bardzo nieprzystawalny do naszego. Owszem, bohaterowie korzystają z
komórek (o ile ich nie utopią w wiadrze), piszą maile (sympatyczne wymiany zdań sióstr), ale cały czas
żyją w bańce jakiejś sielankowej rzeczywistości. Wcześniej w Jeżycjadzie pojawiały
się sytuacje trudne i, niestety, bardzo życiowe: rozwody, choroby,
porzucone matki z dziećmi, panieńskie ciąże, pozbawione opieki
rodzicielskiej dzieci. Ale rodzina z Roosevelta 5 zawsze wspólnymi siłami dawała sobie z
nimi radę. To było bardzo krzepiące i stanowiło i sile serii. W "Ciotce Zgryzotce" nad Różą i Fryderykiem wisi widmo
rozstania, ale zostaje w jakiś magiczny sposób zażegnana (kto wie, czy
to na dobre wyjdzie obu stronom). Wszystko jest jakieś letnie, bardzo bezpieczne... Te książki nadal nieźle się czyta. Ma się wrażenie trafienia do dawno niewidzianych znajomych i jeśli przyjmie się,że świat Borejków jest światem równoległym,to nie ma się czego czepiać.
Jeżycjada zmienia się z cyklu książek o
poszczególnych bohaterkach w kronikę rodzinną, w której choćby jednym zdaniem
muszą pojawiać się ci z dawnych tomów (tak jest z Kreską i
Anielą-Kłamczuchą). Co dziwne- pojawiają się przyjaciele sióstr z lat
ich młodości, a kolejne pokolenia niezbyt udzielają się towarzysko i zbyt wielu
przyjaciół nie posiadają. (Chyba jedynie przyjaciela, który za kilka lat
stanie się mężnym, o czym autorka informuje w zaskakującym,
wybiegającym lata do przodu zakończeniu). Już dawno Poznań przestał być
miastem Borejków, teraz większa część akcji przeniosła się na wieś, do
gościnnego domu Pulpecji, do którego powoli zaczynają znów zjeżdżać się
siostry. Wieść spokojna, wieś wesoła rysuje się lepsze środowisko
dla tradycyjnej familii, której absolutnie nie przeszkadza, że dojazdy do pracy i na zajęcia zajmują godzinę (ach, ci idealiści).
Bohaterka tego
tomu jest Nora, młodsza córka Patrycji i Florka. Dziewczyna zaczynana naukę w liceum, a
poszukując nadawcy pisanych z błędami ortograficznymi esemesów daje się
zamknąć w szopie (z której ucieka przez dach, przebrawszy się uprzednio-
nie wiedzieć czemu!- w galowe obuwie i spódniczkę). Nora jest dość
normalną nastolatką, trochę tylko naburmuszoną, za to pod koniec książki trochę egzaltowaną. Dziewczyną, która nie przeżywa w tej książce
żadnej spektakularnej zmiany, przygody. Jej historia jest pretekstem do
tego, aby na równoległym planie toczyły się losy całej familii ze
ślubem i narodzinami (wokół których toczy się cała akcja "Ciotki
Zgryzotki"). Nora jest przy okazji kolejną bohaterką mającą problem z
ojcem- o ile Laura miała problem, bo Pyziaka-ojca nie było, o tyle Nora
ma problem, bo Florek-ojciec jest za bardzo obecny w jej życiu. Podczas
poważnej rozmowy Florka z Norą ten mówi jej, że córka jest podobna i
dlatego się o nią boi, a jej siostra jest pustą konformistką (nie
dosłownie oczywiście), więc nie sprawia problemu. Trochę to dziwny
podział.I jak to się stało, że latorośl borejkowa może być kimś takim? Może chociaż zna łacinę? Bo znajomość łaciny jest nadal remedium na wszystko. Gdy chłopak Łusi (zdała na studnia, więc pretendenci do ręki muszą stawać w szranki!) dyskutuje z Ignacym o literaturze antycznej nikt już się nie zastanawia, dlaczego Łusia wybrała chłopca, który jest pół Japończykiem.
Cały czas głowię się dla kogo pisze dziś Małgorzata Musierowicz. Na jej książki nie czeka się już z taką niecierpliwością, a sama lektura nie jest tak wielką przyjemnością (kwieciste opisy zaczęły mnie męczyć!). Z kolei młode dziewczyny nie biegną z piskiem do półki widząc na niej nową część. O tym, że dla współczesnych nastolatek premiery książek Musierowicz nie są wyczekiwanym wydarzeniem już pisałam i nic się tu nie zmieniło. A fakt, że aby zrozumieć tę swoistą kronikę rodziny, należy znać poprzednie 20 tomów nie wróży rzeszy nowych czytelniczek w wieku wczesnonastoletnim. W jednej ze scen Miągwa czyta Adze wiersze- czyta poezję oświeceniową, bo współczesna jest zbyt dramatyczna, a romantyzm niesie zbyt wiele skrajnych emocji (tak to jakoś tłumaczy autorka). Nowe tomy Jeżycjady są trochę jak poezja oświeceniowa: wg reguł, z morałem, przewidywalne i czasem nawiązujące do sielanki. Ale Kraisicki miał jeszcze dystans, którego Musierowicz trochę brakuje... Aga w trakcie lektury zasypia. A czytelnicy Musierowicz?
Małgorzata Musierowicz, "Ciotka Zgryzotka". Wyd. Akapit press. Łódź 2018.
Jeszcze o Jeżycjadzie:
"Wnuczka do orzechów"
"Feblik",
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz