Francuzi mają niezwykłą umiejętność pisania o dzieciństwie.
Mikołajek, którego znają wszyscy, popularne rodzeństwo
Jaśków, to fantastyczny świat dzieci, z ich radościami, problemami i
codziennością. Jednak w tych przypadkach o dzieciach dla dzieci autorzy
piszą z dziecięcej perspektywy, w ich imieniu. Marcel Pagnol w swoich
wspomnieniach powraca do dzieciństwa z całym bagażem doświadczeń prawie
osiemdziesięcioletniego człowieka, który znów pojawia się w mitycznej
krainie swoich chłopięcych zabaw. I pisze książkę, zachwycającą każdego,
kto dzieckiem był. Pagnol miał w planach spisanie czterech tomów
wspomnień, prace nad ostatnim przerwała mu śmierć, ale my możemy
cieszyć się wydaniem dwóch pierwszych części cyklu „Chwała mojego ojca” i
„Zamek mojej matki”, które złożone w jednej książce stanowią
fantastyczną rozrywkę i powrót do czasów beztroski i wiary, w to że
tata może dokonać każdej wielkiej rzeczy, a urok mamy oczaruje nawet
strasznego właściciela zamku. Książki, w której ciepło gawędy łączy się
za palącym słońcem lata, a z każdego zdania bije zachwyt nad radością
istnienia, obcowania z pięknym światem i dobrymi ludźmi.
Marcela i jego rodzinę poznajemy gdy mieszkają w Marsylii.
Wiek dwudziesty jest jeszcze nowym wiekiem, szanującym zasady i
obyczaje czasów przeszłych. Codzienna nie-zwyczajność domu chłopca może
nam nieco przypominać przygody Mikołajka, ale to złudne wrażenie za
chwilę się zmieni. Lato Marcel z rodzicami, rodzeństwem i wujostwem
spędza na prowansalskiej wsi. Wśród wzgórz, migdałowców i lawendy
czekają na chłopca Przygody przez duże P. Zabawy w Indian z młodszym
bratem, poznawanie nowych miejsc, wreszcie udział w polowaniach. I choć w
dobie poprawności ekologicznej polowania wydają się makabryczną
rozrywką, czytając opisy widzimy, że to typowo męskie zadanie stanowiło
rytualne przejście dziecka w chłopca, aspirującego do roli mężczyzny.
Upolowanie przez ojca Marcela dwóch bardzo rzadkich kuropatw skalnych
staje się powodem jego tytułowej chwały.
Marcel tropiąc ptaki poznaje Lily, prowansalskiego chłopca, z którym zwiąże go prawdziwie „chłopacka” przyjaźń.
Nowy przyjaciel będzie częstym gościem w jego domu, ale także
przewodnikiem chłopca z miasta po zakątkach wzgórz. To on będzie
wtajemniczony w plan ucieczki Marcela, która miała go uchronić przed
powrotem do szkoły. Marcel jednak nie zostanie „Póstelnikiem ze Wzgórz”
rzekomo z powodu zbyt małej ilości wody, uniemożliwiającej higienę. A
tak naprawdę dlatego, że nie mógłby żyć bez rodziny. Bo rodzina jest dla
chłopca oparciem i szczęściem. A dom miejscem, do którego zawsze się
wraca. Ojciec jest prawie nadczłowiekiem. Prowadzący z nim rozmowy
wujek, gorliwy katolik, zawsze w rozmowie z ateistą dojdzie do
porozumienia. Psotny brat Pawełek, piękna i dobra Mama-wszyscy tworzą
cudowny mikroświat Marcela, w którym ten czuje się szczęśliwy i
bezpieczny.
Na ostatnich kartach książki widzimy co
będzie się działo dalej. Marcel traci matkę i jego świat się rozsypuje.
Dużo później w pracy filmowca powraca do Prowansji. Wracają do niego
obrazy rodziny maszerującej bok kanału, ojca ze strzelbą, uśmiechniętej
i pogodnej matki. Odżywają wspominania z czasów, gdy mógł robić
wszystko. I teraz zapisuje je, by przywołać atmosferę sprzed lat i
siebie z tamtych dni.
Prowansja staje się arkadyjską krainą zabaw, przyjaźni i przygód,
gdzie ludzie z reguły są dobrzy i szczerzy. Pagnol wraca do miejsc
beztroski i prowadzi nas tymi samymi ścieżkami, po których biegał
kilkadziesiąt lat temu. Ale narracja, mimo lekkości i pozorów
prowadzenia jej z perspektywy chłopca, jest popisem w pełni dorosłej
sztuki pisarskiej. Opisy przyrody, metafory, humorystyczne
charakterystyki, odnośniki historyczne i polityczne czynione są przez
dorosłego, który z tego chłopca wyrósł. A że z Marcel wyrośnie człowiek
ciekawy świadczy już jego dziecięce hobby. Chłopiec namiętnie czytał
książki przygodowe, ale przede wszystkim zbierał słowa. Do jego kolekcji
trafiały słowa o ciekawym znaczeniu, pięknym brzmieniu, ale także ze
wszech miar niezwykłe. Swoimi znaleziskami dzielił się Lily, a nawet w
imię najwierniejszej przyjaźni i zaufania ofiarował mu najdłuższe słowo
ze swojej kolekcji „antykonstytucyjny”. To upodobanie do słów pozawala
nam dostrzec w biegającym po wzgórzach chłopcu przyszłego pisarza,
kogoś, komu słowa na zawsze pozostaną drogie. Ze słowami i przyjaźnią
łączy się też piękny fragment książki, gdy chłopcy piszą do siebie
listy. Lily przysyła pełen błędów ortograficznych i kleksów list na
kartce wyrwanej z zeszytu. Najważniejsze są jednak zawarte w nim
informacje o wzgórzach i kuropatwach. Marcel odpisuje, brudnopis daje do
sprawdzenia tacie, mozolnie przepisuje na nowej papeterii. Ale tuż
przed zaśnięciem patrzy raz jeszcze na to, co przysłał mu przyjaciel. I
widzi coś co dostrzega tylko wrażliwe, zaprzyjaźnione dziecko. Wstaje,
wyrywa kartę z zeszytu, przez dwie godziny przepisuje list, powielając
błędy ortograficzne Lily i ozdabia kartkę kleksami. Dopiero tak
spreparowaną epistołę może z czystym sumieniem wysłać swemu druhowi.
My, choć wychowani wiele lat później i tysiące kilometrów dalej, czujemy pewną łączność z autorem.
Bo każdy miał swoją krainę dzieciństwa, swoje zarośla, z których
wychodził z poranionymi nogami, swoją studnię i swojego wiernego
towarzysza, do którego pisał listy z domu. Urodę i przygodę bycia
dzieckiem Pagnol opisał wspaniale i każdy, kto chciałby powrócić do tego
mitycznego okresu powinien to przeczytać.
Marcel Pagnol, "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki". Przeł. Małgorzata Paszke, Paweł Prokop. Wyd. Esprit. Kraków 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz